Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział dwunasty

Trochę długo na niego czekaliscie, ale jest, wreszcie jest i też się w nim dużo dzieje. Dość powiedzieć, że królowa się wstydzi i ma wyrzuty sumienia.

Po tym jak Kargiliana razem z Ganiją odprowadziły mistrza Kaperta do jego komnaty, Kargiliana zawołała swojego brata, żeby sprowadził na niego dobre, łagodzące sny. Następnie udała się do swojej Błękitnej Komnaty, aby skontaktować się z Kronepukiem i Goljarinem.
– Goljarin, Kronepuk. – napisała na tannakanie. – Jesteśmy królowo. – przeczytała odpowiedź. – Poproszę o raporty. To, że oczyszczeni znajdują się już w zamku wiem. A co z kucharzem? – spytała. – Kucharz także jest już oczyszczony. Zamek w południowej stolicy Zjednoczonego Królestwa wygląda już jak na zamek królewski przystało. Wróciły dywany i arrasy, posadzki lśnią od czystości, królewskie podwójne łoże czeka na Wasze Królewskie Mości w sypialnej komnacie. – pisał Kronepuk. – Mam teraz dla was kolejne rozkazy. Poślijcie w moim imieniu ową ósemkę cichociemnych na gradicę z Giwenordom, aby zrobili tam to samo, co na południu. Mają oczyścić zarażonego króla i dwór, i wszystkich innych z królestwa poprzez wezwanie do ognia. Następnie niech udadzą się do wschodniej granicy i to samo zrobią w stosunku do Kardegadu. – napisała królowa. – Tak jest, Jaśnie Pani. – odpiSali obaj ministrowie. Gdy Kargiliana odłożyła tannakan spojrzała na Garrona. – Właśnie wysłałam ośmiu z naszych cichociemnych, którzy są jednocześnie oczyścicielami, na granicę z Giwenordem, aby oczyścili poprzez wezwanie do ognia króla i cały giwenordzki dwór. Potem mają się udać na granicę z Kardeganem i tam uczynić to samo. Przepraszam, że nie uzgodniłam tego z tobą. Jest to kontynuacja działań, które rozpoczęłam, kiedy ty dochodziłeś do siebie po oczyszczeniu. – powiedziała poważnie. – To królowie Giwenordu i Kardegonu też są zarażeni? – zdziwił się król. – Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? – spytał. Kargiliana westchnęła. – Najpierw ty miałeś egzaminy, potem była checa z prosięciem, później była checa z Garinbalem, no jakoś tak… – Kargiliana urwała. – Ale porozmawiać z Wielkim marganem miałaś czas. – zauważył Garron. Kargiliana spuściła głowę. – Przepraszam cię. Masz rację. Rządzimy Zjednoczonym Królestwem oboje. – powiedziała cicho. Chwilę w Błękijn.ej Komnacie trwała cisza. W końcu przerwał ją Garron. – Dobrze, Giliano, przecież się nie gniewam. Powiedz mi jeszcze, kiedy wracamy do siebie? – spytał. – To zależy od ciebie. Jeśli chcesz wrócić do Zjednoczonego Królestwa jako prorok klasy wysokiej, to pewnie za trzy tygodnie. Tata obiecał, że twój kurs będzie bardzo intensywny, za to krótki. Jeśli wolałbyś codziennie teleportować się tutaj na lekcję, a potem z powrotem, to za pięć dni. Muszę jeszcze wykonać jedno zadanie, które zlecił mi Wielki Mistrz. Wielkiemu Mistrzowi się nie odmawia, poza tym teraz, kiedy Kapert nie czuje się dobrze, zostaję tylko ja, bo Ganija ma klasę wyższą, nie najwyższą. – mówiła. – Aaaa, no i jeszcze jarmark. Byłeś kiedyś na jarmarku w Fanerum? – spytała. – Nie. – odparł król. – No właśnie. To trzeba zobaczyć. – stwierdziła. Garron zamyślił się. – Może lepiej będzie, jeśli zrobię tutaj klasę wysoką
? Wyższą i najwyższą będę później robił tak skacząc, ale wysoką wolę zrobić tu na miejscu. – zdecydował. Kargiliana uśmiechnęła się. – A jak upłynęła pierwsza lekcja? – spytała. – Na razie uczę się przyrządów, który jak się nazywa i do czego służy. Dzisiaj poznałem połowę tych, które leżą u ojca na półkach. – odparł król. – Ooo, mówisz na tatę "ojciec"? – zdziwiła się mile królowa. – Tak ustaliliśmy przy pierwszym spotkaniu. Ojciec nalegał, żebym do niego mówił "tato", ale ja źle bym się z tym czuł. Osiągnęliśmy więc kompromis w postaci ojca. – roześmiał się Garron.
W tym momencie usłyszeli pukanie do drzwi. Po chwili do komnaty wszedł Kelkemer. – Słyszałem, że mam ci ustawić sny, siostrzyczko. – powiedział. – co? Ustawić sny? – zdziwił się Garron. – Po co? Na co? Czemu Gilię chcesz ustawiać? – pytał. – Dzisiaj mogę mieć złe sny. Mogę krzyczeć przez sen i robić jakieś dziwne rzeczy. Nie budź mnie. – oznajmiła.
Garron zmarszczył brwi.
– Dlaczego mam cię nie budzić? Przecież takie złe sny to nic dobrego – zaniepokoił się.
– Tak kochanie, masz rację. Tylko, że te sny będą ustawione na rozwiązanie problemu tak wielkiej obecności czarnych wśród nas. Nie wiem, z czym się w nich spotkam. Muszę jednak wyśnić ten sen do końca. – wyjaśniła królowa.- Jak mam ci ustawić te sny, siostrzyczko, to musisz się położyć do łóżka. Magia sennych działa bardzo szybko. Zaśniesz dosłownie w pięć minut. – powiedział Kelkemer. – Hm. No dobrze, to idę się przygotować do snu. – powiedziała.
Kiedy i Kargiliana i Garron leżeli już w łóżku, Kelkemer zaczął swoje czary.
– Zaczynamy siostrzyczko. Połóż się wygodnie. – zarządził.
– Trochę się boję. Jak ty to zrobisz? – zapytała Kargiliana.
-Nie bój się. To nie boli i nie jest nieprzyjemne. Po prostu nakieruję twoje sny na ten temat i sprawię, żebyś śniła prawdę, bo chyba o prawdę wam chodzi, prawda? – ni to stwierdził, ni zapytał senny.
Kargiliana skinęła głową. Kelkemer położył ręce na jej głowie. Mruczał zaklęcia, a Kargiliana czuła, że, pomimo strachu, powoli zasypia. W końcu zasnęła.
– Miłej nocy Garron. Może ciebie też uśpić? – spytał Kelkemer.
– Dziękuję Kelkemer, nie potrzeba. Miłych snów. – odparł król.

Szła wąskim korytarzem. Korytarz był bardzo długi. Jego koniec ginął w ciemnościach. Szła już bardzo długo. Korytarz zakręcał raz w prawo, raz w lewo i ciągle nie docierała do końca. Bała się. Ona, która bez żadnych wątpliwości i strachu ściągała na siebie tajemną moc czarnych, która oczyszczała zarażonych, choć już nie raz ból w lewej ręce podpełzał do serca grożąc śmiercią. Bała się i to bardzo. Korytaż wypełniony był mocą tajemną. Za każdym zakrętem było jej coraz więcej.
Korytarz znów skręcił.
– Kiedy będzie koniec? –
Myślała ze strachem, że nigdy nie dojdzie do końca, ale szła. Wiedziała, że musi iść, że musi dojść tam, gdzie korytarz się kończy. Kolejny zakręt, a za nim pułap korytarza bardzo się obniżył.
– To nie korytarz. To jakiś cholerny tunel. –
Potworne zimno przenikało do szpiku kości. Zziębnieta zmęczona szła wciąż do przodu. Tunel schodził w dół, wciąż w dół. Robiło się coraz zimniej. Następny zakręt, a za zakrętem aż ją zatchnęło.
– Na Kalkmota! –
Natężenie tajemnej mocy znacznie wzrosło. kargiliana miała wrażenie, że się podwoiło, a może nawet potroiło. Wąski, niski tunel wypełniony był gęstniejącą cały czas złą aurą. Przedzierała się jak przez gęste błoto. Błoto, które powoli zaczęło przypominać zastygającą lawę.
– Nie wrócę. Zostanę tu. To za chwilę będzie tak gęste, że mnie nie wypuści. Garron! –

Wtedy Garron obudził się po raz pierwszy. Spojrzał na ukochaną. Jej twarz wyrażała strach, przerażenie. Garron zamknął oczy i znów je otworzył. Wyraz twarzy Kargiliany nie zmienił się. Pamiętał o jej prośbie, żeby jej nie budzić, ale na widok tej twarzy, twarzy osoby znękanej straszliwym przerażeniem, zalękły się w nim wątpliwości.
– A jak jej grozi jakieś niebezpieczeństwo? A jak jej tam źle? A może jednak powinienem ją obudzić? O czym ona śni? Gdzie ona jest? –
Wyraźna prośba Kargiliany wciąż brzmiała mu w głowie:
– Nie budź mnie… To będą ustawione sny… –
Próbował przypomnieć sobie cokolwiek o ustawionych snach, ale nic nie przychodziło mu do głowy. W końcu odwrócił się, aby nie patrzeć na Kargilianę. Wiedział, że jeśli jeszcze chwilę popatrzy na nią, to nie zdoła się oprzeć i obudzi ją. Zamknął mocno oczy i starał się zasnąć. W końcu zasnął.

Brnęła przez ciemność. Ciemność twardą i szorstką. Wszystko tu było obce i bolesne. Ciemność była czarna i nieprzenikniona. Wyciągnęła przed siebie ręce. Poruszała się jak ślepiec.
– Triatan. Gdzie ja mam triatan? Muszę sobie poświecić. –
Sięgnęła po triatan, ale nie miała kaliebusa.
– Co ja tu robię? Bez przyrządów, bez niczego. Ratunku! –

Garron obudził się po raz drugi. Kargiliana leżała obok niego zlana potem, z przerażeniem malującym się na twarzy. Pamiętał o jej prośbie, choć tym razem szarpały nim jeszcze większe wątpliwości. Nie obudził jej jednak. Odwrócił się ponownie i zasnął.

Ratunek znikąd nie nadchodził. Czerń wokół niej drgała, wyła, boleśnie biła po twarzy.
– Nie wrócę. Kochanie moje. Kto mnie tu wysłał? Nie wrócę. –
Płakała. Płaczem strachu i bólu, bólu rozstania i bólu ciała. Miała wrażenie, że pękają jej oczy, wnętrzności już dawno jej pękły. Jej ręce uderzyły w coś twardego. Zatrzymała się. Próbowała przeniknąć czerń dookoła, aby zobaczyć o co uderzyła. Nic z tego. Próbowała zaświecić sobie. Nic z tego. Wszystkie czary odbijały się jak od muru ochronnego. Wytężyła umysł.
– Muszę sprawdzić co jest za tym murem. Muszę wiedzieć, gdzie jestem. –
Jej myśl przeniknęła w końcu mrok. Rozświetliła czerń, choć kosztowało ją to wiele sił. Zobaczyła przed sobą wielkie, kute z żelaza drzwi. Grube na conajmniej pół metra. Za tymi drzwiami było coś złego, strasznego. Musiała przeniknąć przez te drzwi. Musiała za nie zajrzeć. Wytężyła jeszcze raz umysł. Opadała już z sił. Wniknęła do środka. To, co zobaczyła za drzwiami w pierwszej chwili odebrało jej oddech i możność jakiegokolwiek ruchu. Zobaczyła wielkiego potwora. Potwór ten zamknięty był w klatce ze szmaragdu. Szamotał się i wrzeszczał. Strasznie wrzeszczał. Wrzasku tego nie było słychać na zewnątrz. Potwór miał wielką, owalną głowę, osadzoną na długiej szyi. Miał osiem nóg, wielki tułów, przypominający z wyglądu wielką bryłę bazaltu, i ogon. Był to ogromny werhod. Nie myślała już o niczym. Bała się. Zaczęła krzyczeć. Krzyczała wcale nie gorzej od werhoda. Była pewna, że nigdy czegoś takiego nie widziała ani na podstawach magii walki, ani nigdy potem. Krzyczała z piersi, gardła, głowy, całego ciała. W jej krzyku nie było słów. Nieartykułowany wizg, pisk i wrzask.
– Wahhhraaahrrrraaaahh. –

Garron obudził się po raz trzeci. Popatrzył na Kargilianę. Nie wiedział co ma robić.
– To chyba przesada. Muszę ją obudzić. Jej grozi jakieś niebezpieczeństwo. Mówiła, że mam jej nie budzić, ale ona… Gilia! Gilia! –
Szarpał ją, ale nie tak łatwo jest wybudzić kogoś z ustawionego snu.
– Gilia! Obudź się! Gilia! –
Bał się teraz nie gorzej od niej. Nie wiedział, co ma robić. Chciał iść po Kelkemera, ale nie pamiętał, gdzie on mieszka. Myślał, żeby pójść po Mekkefala, ale był zbyt nieśmiały. Inne pomysły nie przychodziły mu do głowy. Wstał w końcu i oblał Kargilianę wodą magów.

Otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła, nie poznając pomieszczenia, w którym się znajdowała. Rozpoznała w końcu Garrona.
– Garron! Kochanie! – Rzuciła mu się na szyję.
– Dzięki. Dzięki serdeczne! Gdyby nie ty, umarłabym chyba ze strachu. Dzięki bardzo. – Garron był oszołomiony.
– Wiem, że mówiłaś mi, żebym ciebie nie budził, ale tak strasznie krzyczałaś. Czułem, że ci grozi jakieś wielkie niebezpieczeństwo. Miałem rację? –
– Miałeś. W zasadzie nic by mi się pewnie nie stało, to był tylko sen, ale nie miałam już siły wracać. Dziękuję ci naprawdę bardzo, bardzo, bardzo. –
Resztę nocy przespali już spokojnie.

No i jak, panie i panowie? 😀

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział jedenasty

Królowa skontaktowała się z Kapertem, telepatycznie froiząc go, aby przyszedł przed pracownię Wielkiego Mistrza magii metamorficznej. Gdy Kapert dotarł do nich wyjłumaczyła mu całą sytuację. – Oczyść go mistrzu, proszę, bo ja… No… Chciałabym iść do Wielkiego Mistrza pokazać mu tę kophęgę… – poprosiła na końcu. – Nie ma sprawy, Giliana. Idź, przecież to twoje odkrycie. Oczyszcuę go. Swoją drogą zarażony Wielki Mistrz trafia się raz na… Ile lat? – zawiesił. – Ostatni taki wypadek, a nie było ich wiele, miał miejsce 150 lat temu. – odpowiedział Mekkefal. – No właśnie. Dobra, kto pomoże mi go znieść do Sali luster? – spytał. – Ja pomogę. – zgłoiił iię Khenewal.
Kapert i Krenewal udali się z wyrywającym się Garinbalem do Sali Luster, tej samej w której tak nie dawno Kargiliana oczyszczała ukochanego. Były wielki Mistrz magii metamorficznej był jednak zarażony znacznie bardziej niż król Garron. Jego zarażenie poziomem graniczyło wręcz z byciem tajemnym magiem, jakim był Psorug, zanim został ściągnięty i na powrót stał się Krenewalem. Położyli go na stole. – To ja mogę iść do misjrza Mirany? – ni to sfyjał, ni to sjwierdził Krenewal. – Oczywiście. Dzięki. – odparł Kapert. Mistrz oczyszczycieli uspokoił Garinbala zaklęciem hamijade.
Leżącego już spokojnie na stobe przpiął dba pewności pasem. Następnie przystąpił de budowy studni.
Studnia była rodzajem tunelu budowanego z luster. Używano jej w przypadkach mecdego zarażenia. W studdi mieściło się więcej tajemdej mecń ni~ na wiizących lustrach. Kapehj pełeżńł da podłodze trzy lustra stykając je ze sobą krótszymi bokami. Następnie ustawił prostofadle do nich, a równolegbe do siebie, dwie ściany. Każda była złożona z sześciu luster, ponieważ na jeden dłużizy bok lustra przypadały dwa krótsze. Potem ustawił jedo lustro frostopadle ęarówno do tych leżących na podłodze jak i do dwóch równoległych ścian. Na koniec na wierzchu położył cztery lustra. Jedno z nich wystawało do przodu i kończyło się nad twarzą Garinbala, a drugie wystawało z tyłu. Wszystkie lustra były odwrócone stroną odbijającą do średka studni. Teraz Kapert wypowiedział zaklęcie hran wykonując dłonią gest frzecięcia. Lewa strona twarzy maga metamorfozy szybko robiła się cohaz ciemniejsza. Po pięciu minutach była czarna jak najczarniejszy węgiel. Prawa zaś strona jego twarzy stała się biała jak śnieg. Na środku policzka została jedynie mała czerwona kropka, która na tym tle wyglądała jak kropla krwi.
– Ile tego w nim jesj? – pomyślał mistrz eczyszczycieli pathząc na lewą stronę twarzy Gahinbala. – Kohzeń gaddiji musi być rzeczywiście nieiłychanie mocny. Nigdy nie czułec od niego tajemnej mocy, a zgromadzenie takiej jej ilości trwało na pewno długi czas. –
Przxstąpił do ściągania czahnej mocy z Garinbala. Ukląkł za jego głową, przyłożył kahjagal do jego lewej skroni i wypowiedział zakbęcie ściągania. Czarny strumień wyskoczył z kalifanesa jak potężny wąż z siłą, któha zachwiała ręką Kaperta. Mistrz oczyścicieli oparł się mocno o stół i zacisk lewej ręki na kartagalu wzmógł prawą ręką. Czarna moc Gahinbala rwała strumieniem. Po dwóch minutach była to już właściwie rzeka. Kapert był oczyścicielem od cuternasju lat, a misjrzem od trzech, nigdy jednak nie widział czegoś takiego. Czarna moc tryskała z Garinbala jak woda z fontanny. Wypełniała już połowę studni. – Na Danniwę! – wysyczał Kapert przez zacśnięte zęby. – Nie wystarczy! – Kapert z całych sił zaciskał obie ręce na kartagalu, klęczał i ciężar ciała opierał na stole, za głową zarażonego, zaciskał zęby i w duchu modlił się, żeby wystarczyło studni. – Niech się już skończy, niech się już skończy, wystarczń, nie wystarcęy, wystarczy, nie wystarczy… Oooch! – kartagal wypadł z rąk mistrza oczyścicieli. Studnia była pełna. Lewa strona twarzy Garinbala była granatowa, zaś prawa…

Kargiliana zapukała do drzwi pracowni Wielkiego Mistrza oczyścicieli Margana Borena. – Kim jesteś? – nagłe słowa w głowie sprawiły, że niemal podskoczyła ze strachu. Margan był znany ze swojej ostrożści.
– Kargiliana Giranok. – odparła również telepatycznie. Drzwi natychmiast stanęły ojworem. – Giliana, dziecko, jak ja cię dawno nie widziałem. – wykrzyknął Margan. – Dzieckiem już nie jestem, ale też się cieszę, że cię widzę, Wielki Mistrzu. – odparła królowa. Margan Boren był kiedyś jej i Kaperja nauczycielem. – Co robisz w zamku? Od jak dawna tu jesteś? – pytał Wielki Misjrz podsuwając Kahgibianie krzesło. – W zamku jestem od pięciu dni, z czego półtora spędziłam w łóżku podarta przez tajemną moc Psoruga, którego ściągałam z Kapertem. – powiedziała na jednym oddechu. – To, że Krenewal jest ściągnięty, to wiem, ale skąd ty w tym wszystkim? – zdziwił się Margan. – Można powiedzieć, że ode mnie się wszystko zaczęło. Jakiś czas temu zaczęłamsię interesować przyczyną tak nagłego upadania Rawentalu. Przyznaję, z pobódek politycznych i osobistych. – królowa uśmiechnęła się znacząco. – To, co udało mi się odkryć mrozi krew w żyłach. Wszyscy władcy północnego świata, oprócz mnie oczywiście, byli lub są zarażeni. Garron Kantabus już jest oczyszczony. Oczyściłam go sama, tu w Fanerum pięć dni temu. Był zarażony poprzez magnetyzm, a autorem magnetyzmu był Psorug, dzisiaj na szczęście Krenewal. Ściąganie jego mocy tajemnej mnie poraniło, więc miałam owe półtora dnia przerwy. Wczoraj wstałam zdrowa. To, co zobaczyłam przez dwa dni, wczoraj i dzisiaj, będzie mi się chyba śniło w najgorszych snach. Wczoraj spotkałam ucznia klasy E, który za pomocą magicznego noża rozbierał prosię w naszej jadalni, w zachodnim skrzydle. Dzisiaj okazało się, że Wielki Mistrz Garinbal Nembalok jest zarażony i to bardzo mocno. – wypowiedziała ciąg zdań jednym tchem. – Moment. Powobi i pokolei. TY oczyściłaś Garrona Kantabusa, którń był zarażony przez Krenewala, tak? – spytał Margan. – Tak. – odparła królowa. – Zarażeni są też władcy Giwenordu i KOrdeganu, tak? – dopytywał. – tak. – potwierdzała królowa. – Plemiona z Gór Tajemnych atakują Rawental, a czarni namawiają Rawenatalczyków do ucieczki do Giwenordu i Kordeganu, tak? – kontynuował Margan – Tak. – – I nikt o tym nie wiedział, bo korzeń gandiji skutecznie kryje moc tajemną, tak? – – Tak, ale Nijokes odkrył panaceum na gandiję. – wtrąciła królowa wyciągając z kieszeni owoce kopręgi. – To są owoce kopręgi. Właśnie dzięki nim zohientowałam się, że Wielki mistrz Garinbal jest zarażony. Miałam je przy sobie, kiedy dwa piętra niżej… – – No właśnie, co tam się działo? Słychać było aż tutaj. – wtrącił Wielki Mistrz. – Garinbal, przecież już nie będzie Wielkim Mistrzem, wyskoczył ze swoim rasizmem. Krenewal chce być magiem metamorfozy i Mirana wieszczy mu wielkie sukcesy. Przyszła z nim do niego. On ich, jak yrozumiałam wygonił, a że w tym samym czasie przyszedł również Garron do mojego taty i spotkali się na tym samym piętrze, to dwóch, jak to on mówi, psich synów było mu za dużo. Niemal rzucił się na Miranę. W tym momencie przyszłam. – wyjaśniła Kargiliana.
Wielki Mistrz zasępił się na chwilę. – Hm. To nie dobrze. Zarażonego Wielkiego Misjrza nie mieliśmy od stu pięćdziesięciu lat. Dzieje się coś bardzo nie dobrego. Czekaj. Sporą grupkę oczyszczonych miał ostatnio Mekkefal w swoim gabinecie. Zostabi oczyszczeni poprzez wezwanie do ognia. Byli bardzo zagubieni i na razie mieszkają na górnym piętrze, nad szkołą. To też twoja sprawa? – spytał Margan. – Nie jestem pewna, ale chyba pośrednio tak. Wysłałam wojska Zjednoczonego Królestwa na granicę z Tajemnymi Górami. Myślę, że ci oczyszczeni to oczyszczeni stamtąd właśnie. Wezwanie do ognia by się znadzało, bo tam było ośmiu oczyścicieli, mogli uczynić krąg. – odparła. – Hm. A nie mogliby ci twoi oczyściciele pojechać na granicę z Giwenordem i z Kordeganem i oczyścić poprzez wezwanie do ognia tamtejsze dwory? Comyślam się, że ci oczyściciele to cichociemni Twojej Królewskiej Mości? – spytał. Kargibiana się zastanowiła. – właściwie czemu nie. Dzisiaj wydam rozkazy. Nie powiedziałam ci Wielki Mistrzu bardzo ważnej rzeczy. Nie ma już Rawentalu ani Harenwiku. Jest Zjednoczone Królesjwo Harenwiku i rawentalu. Jedno pańsjwo – dwoje królów. – dodała z dumą. Margan otworzył szerzej oczy. – Coś ty narobiła? Trzeba wszystkie mapy drukować od nowa. To co, wyślesz tych swoich cichociemnych? – spytał. – wyślę. – odpowiedziała królowa. – Przy czym są to nasi – moi i Garrona – cichociemni. Oooo, właśnie. My byśmy chcieli wziąć ślub tu w Fanerum. Jak najszybciej. – powiedziała. – Ślub, oczywiście, da się załatwić, ale najwcześniej to tak za cztery dni. Czekaj, a może razem z balem? – spytał. – Mo~e być, no jasne. Świetny pomysł, Wielki Mistrzu. Będzie od razu wesele. – uśmiechnęła się królowa. Margan spoważniał. – Dobrze, to kwestię królów i królestw bierzesz na siebie. Ale co z naizym zamkiem? Wielki Mistrz zarażony? Może trzeba oczyścić sam zamek, mury? – myślał głośno. – W lochach Lolkrej znalaęł szkielet węża, ale nie sądzę, żeby mury były zarażone. Czulibyśmy to wszyscy. – odpahła królowa. – Szkielet wę~a w lochach? A skąd? – ożywił się Margan. – Nie wiem. Za wiele tu niewiadomych. A może… – Kargibiana zawahała się na momenj. – Może pofhoiić o pomoc śniących? Może mój brat by mnie nakierował? – spytała cicho. Wielki Mistrz myślał przez chwilę. – To chyba dobry pomysł. Jesjeś od początku jakoś w cenjhum wydarzeń. Jeśbi ktoś ma wyśnić rozwiązanie tego probbemu, to tylko ty. Porozmawiaj z Kelkemerem. – stwierdził. – To ja już pójdę, Wielki Mistrzu. Ciekawa jestem ce z Garinbalem. – Kargibiana wstała i ukłoniła się Marganowi. – Idź, Giliano. I nie zapomnij o wydaniu rozkazów. – Wielki Mistrz odprowadził ją do drzwi.

Kargiliana zeszła z ósmego piętra wieży na parter i skręciła do skrzydła zachodniego, gdzie znajdowała się pracownia oczyścicieli. W pracowni siedziała Ganija. – Cześć Ganija. A ty nie z Krenewalem? – przywitała się. – A no nie, ty też bez Garrona. – odparła magiczka i obie się roześmiały. – Nie było Kaperta? – spytała królowa. – Nie. siedzę tu od dwóch godzin. Nie było go. – odparła Ganija. – Na Kalkmota, to ile ja gadałam z Wielkim Mistrzem? – zdziwiła się Kargiliana. – Nie wiem. Słuchaj, możesz mi pomóc? Frzeglądam księgi w poszukiwaniu instrukcji budowy wspaniałego kryształowego lustra do oczyszczeń. – poprosiła. – jasne. A po co ci kryształowe lustro do oczyszczeń? – spytała królowa siadając i biorąc jedną z wielu książek, które leżały na biurku. – Taka moja fanaberia. Uwielbiam kryształy i po prostu chciałabym mieć takie lustro. – odparła Ganija. Frzeglądały księgę za księgą aż wreszcie królowa trafiła na poszukiwaną frazę. – Chyba mam: "Jak utworzyć najlepsze lustro do oczyszczeń". Coś tu jest o srebrze, ołowiu, szkle, kwarcu… To to? – spytała. – Tak, to to. Pokaż. – Ganija wyjęła księgę z rąk Kargiliany. – Muszę to przepisać. Gdzie tu jest pióro i papier? – rozejrzała się. – Nie wiem. Kapert na pewno wie. No właśnie, gdzie on jest? Już dawno powinien oczyszcić Garinbala. – zaniepokoiła się królowa. – Garinbala? O niczym nie wiem, co tu się działo? – zdziwiła się Ganija. Kargiliana opowiedziała jej wszystko o gandiji i owocach kopręgi, o rasizmie Garinbala i o tym, jak w końcu sam okazał się zarażonym. – Słuchaj, to może chodźmy do Sali Luster. – zaproponowała Ganija. – Chodźmy. – zgodziła się królowa.
Zeszły na drugi poziom lochów wysokich i weszły do Sali Luster. Kapert siedział na podłodze. Łokcie opierał na kolanach, a twarz ukrywał w dłoniach. Po chwili usłyszały łkanie. Spojrzały na stół. Na stole leżał Garinbal. Lewa strona jego twarzy była granatowa, a prawa całkiem biała, prawie przezroczysta, pozbawiona najmniejszego bodaj śladu jakiejkolwiek barwy. Magiczki spojrzały na siebie. Wiedziały już, co się stało. – Mistrz go wtopił ś lustra. – przesłała telepatycznie Ganija. Uklęknęły po obu stronach Kaperta. Podniosły na siłę do góry jego głowę. Twarz Kaperta była mokra od łez. – Mistrzu, to się zdarza, tak bywa, to nie twoja wina. – zaczęła cicho Ganija. – Kapert, nie masz sobie nic do zarzucenia. – mówiła Kargiliana. – Zrobiłeś wszystko, co mogłeś zrobić. On był po prostu tak wypełniony tajemną mocą. Nic byś nie mógł zmienić. – mówiła spokojnie gładząc go po włosach. – Mistrzu, jesteśmy z tobą, niktnie będzie miał ci za złe, nikt nie obarczy cię winą za ten wypadek. – kontynuowała Ganija. Kobiety wiedziały, że wtofienie kogoś w lustra, czyli śmierć oczyszczanego w trakcie oczyszczania, jest tak silnym przeżyciem dla maga, że trzeba nawet kilku dni, aby doszedł do siebie. Nie zwykle ważne jest wtedy być przy nim, mówić do niego, zapewniać go swojej lojalności, o tym, że to nie jego wina, że nikt nie będzie miał do niego o to pretensji, że to tylko przypadek. Tuliły więc Kaperta i kołysały, jak dziecko wciąż szepcząc – Nic się nie stało, to nie twoja wina, jesteśmy z tobą.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział dziesiąty

Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodoba. Dzieje się w nim dość dużo, więc może wyda się wam ciekawy.

Po kolacji Kargiliana skontaktowała się telepatycznie z mistrzem zielarzy.
– Witaj Nijokes, mogę już rozmawiać. Wtedy to ja, znaczy my, no… Tego… – zaczęła się jąkać. – Domyśliłem się, że wasze królewskie moście no… – Nijokes jakoś nie umiał ubrać w słowa tego, co robiły ich królewskie mości. – No właśnie i dlatego wtedy nie mogłam rozmawiać, ale teraz mogę. Co z gandiją? – zapytała. – Ty wiesz, Kiciula, że bardzo ciekawa roślina, choć tak nie pozorna? Korzeń, jak odkryłaś, maskuje moc tajemną, a liście, łodygi i ogólnie części zielone pobudzają i wzmagają koncentrację. – opowiadał mistrz zielarzy. – Natomiast działanie korzenia znosi owoc kopręgi. wystarczy mieć kilka sztuk w kieszeni, a moc gandiji nie przeszkodzi w odkryciu tajemnej mocy. – skończył. – Owoc kopręgi? Co to jest kopręga? – spytała królowa. – A widzisz, Kiciula. Jest to kolejna niepozorna roślina, której nigdy nie brałem pod uwagę jako składnik magicznego dekoktu, na zdrowotny też się nie nadawała. Niespodzianka jest naprawdę duża. Zastanawiam się teraz, skąd wziąć dużą ilość nasion tej rośliny. Z tego co wiem, niemagiczni też jej do niczego nie wykorzystują i traktują jak chwast. – kontynuował Nijokes. – Hm. A masz tych kilka suszonych owoców, które mogłabym wziąć do kieszeni? – spytała Kargiliana. – Podejrzewasz kogoś w zamku o zarażenie mocą tajemną? – zdziwił się mistrz zielarzy. – Nie, no skąd? Absolutnie nie. Chciałabym je pokazać Kapertowi i Wielkiemu Mistrzowi. – odpowiedziała królowa. – Kilka sztuk się znajdzie. Przyjdź jutro rano do szklarni, to je dostaniesz. – odparł zielarz. – Dobrze, przyjdę. To do jutra. – królowa zakończyła połączenie telepatyczne.
– Co znowu za interesy załatwiasz? – spytał Garron. – Nijokes znalazł panaceum na korzeń gandiji. Pójdę rano do niego i przyniosę kilka sztuk suszonych owoców kopręgi mojemu Wielkiemu Mistrzowi. To właśnie owoce kopręgi są tym panacąum. – odparła Kargiliana.

Następnego dnia okazało się, że Nijokesowi wypadły niespodziewanie trzy godziny zastępstwa w szkole, więc spotkali się dopiero o jedenastej. Szklarnia znajdowała się w południowo-zachodnim rogu ogrodu. Rosły tam najdelikatniejsze z roślin magicznych i uzdrawiających. Rośliny magiczne były urzywane podczas rzucania pewnych zalęć magii proroczej, metamorficznej i śniącej. Rośliny uzdrowicielskie służyły do sporządzania leczących eliksirów. Zbliżając się do szklarni Kargiliana poczuła tajemną moc. – Albo mam omamy, albo jestem przewrażliwiona, albo dzieje się tu coś bardzo niedobrego. – mruknęła do siebie. W szlarni czekał na nią Nijokes, mistrz walczących Koryngan oraz… – Na Kalkmota, to werchot! – krzyknęła Kargiliana widząc klatkę ze stworzeniem w środku. – Spokojnie, Kiciula. Przecież na czymś z mocą tajemną trzeba było robić doświadczenia. Obecny tu Koryngan po ich ukończeniu wykończy stwora. – uspokajał królową Nijokes. – na pewno wyczuwasz teraz moc tajemną bijącą od stworzenia. Wyjdź więc na chwilę i wróć powiedzmy za trzy minuty. – kontynuował.
Kargiliana wyszła ze szklarni i pobiegła do kwiatowego zakątka ogrodu. Tam zerwała dorodną piwonię o ciemnoróżowej barwie i wpięła ją sobie we włosy. Kwiat pięknie kontrastował z jej czarnymi włosami. Po trzech minutach weszła do szklarni nie czując mocy tajemnej. Spojrzała na werchoda, choć był to raczej werchodzik, okaz młody i nieduży i ujrzała na jego szyi jakby naszyjnik. Domyśliła się, że jest on zhobiony z kawałków korzenia gandiji. – Działa nawet na potwory. Zgroza! – wzdrygnęła się. – Niestety tak. A teraz trzymaj, Kiciula. – Nijokes rzucił jej kilka pomarszczonych ciemnobrązowych kulek. Królowa złapała je i znów widziała potwora w ciemnej, groźnej aurze. – To działa, znów widzę jego tajemną. – stwierdziła. – Trochę to pociechy wnosi. A teraz, gdybyś mógł, zniszcz go, zabij i zdepcz, bo widok tego potwora przyprawia mnie o mdłości. – zwróciła się do Koryngana. – Przecież to dopiero dziecko. – uśmiechnął się mistrz walczących. – Dziecko, które za miesiąc będzie dwa razy większe, po następnym będzie już cztery razy większe, a za rok będzie ogromnym, groźnym i śmiertelnie niebezpiecznym potworem. – uściśliła. – No dobrze, już go unicestwiam. – powiedział Koryngan kierując swój triatan na werchoda i wypowiadając zaklęcie. Werchody, według legendy, wyewoluowały z pająków. Legenda mówiła, że pierwszy werchod pośstał z pająka, który wchonął w siebie bardzo duźo tajemnej mocy z zarażonego domu. Naprawdę werchody były do pająków podobne tylko w tym, że nóg. Poza nimi posiadały dużą głowe z czworgiem oczu i paszczą wypełnioną zębami. Miały też dwa zęby jadowe. Jednak najgoźniejszą jego bronią była moc tajemna, którą emanowały, którą przynosiły wszędzie tam, gdzie się pojawiały.
– Wiesz, Kiciula, ładnie ci z tą piwonią we włosach. – zauważył Nijokes. – Dziękuję. – Kargiliana uśmiechnęła się. – Bardzo je lubię. Mają piękny kolor i pachnął oszałamiająco. – dodała.
podczas rozmowy Kargiliany, Nijokesa i Koryngana Ganija z Krenewalem również przebywali w ogrodzie. siedzieli przy fontannie i rozmawiali.
– Kochanie. – mówiła magiczka. – Nie pytałam cię wcześniej jaką specjalność chciałbyś zyskać? W jaki kierunku chciałbyś się kształcić? – spytała. – Ty mnie nie pytałaś, ale pytała mnie Kargiliana. Chciałbym być magiem metamorfozy. – odparł. – W takim razie powinieneś się spotkać z mistrzem magów metamorfozy Miraną Kryngal. Mogę umówić ci spotkanie. Mirana jest moją bardzo dobrą koleżanką. Ona zaprowadzi cię później do Wielkiego Mistrza Garinbala Nembaloka. – A nie mogę sam pójść do Wielkiego Misthza? – spytał Krenewal. – Nie, nie. Najpierw musisz pójść do mistrzyni. – odparła Ganija.
Nawiązała telepatyczne połączenie z Miraną i dowiedziała się, że Krenewal może przyjść choćby teraz, bo ona już skończyła prowadzić na dzisiaj lekcje w szkole i jest wolna.
– Mógłbyś iść do Mirany już teraz. Będziesz miał to z głowy i będziemy mogli spędzić resztę dnia razem bez żadnych obowiązków wiszących nam nad głową. – mówiła Ganija głaszcząc Krenewala po plecach.
I tak Krenewal znalazł się pięć minut później przed drzwiami komnaty Mirany Kryngal.
Krenewal z drżeniem serca zapukał do drzwi Mirany.
– Proszę. – usłyszał.
– Dzień dobry. Przyszedłem na egzamin. – oznajmił Krenewal..
Mirana popatrzyła na Krenewala.
– Kiedy skończyłeś szkołę? – spxtała.
– Dawno. Jakieś dwanaście lat temu, chyba. – Krenewal się zająknął.
– Jak ci szła metamorfoza. – pytała dalej.
– Dobrze, ale mistrz Wiryngog zawsze twierdził, że mogłoby być dużo lepiej. –
– Ciebie uczył wielki mistrz Wiryngog? – wykrzyknęła Mirana.
Krenewal zaczerwienił się.
– Przepraszam. Wielki mistrz, zapomniałem. Tak. On mnie uczył. Bardzo bym chciał się nauczyć metamorfozy. – odparł lekko speszony. – Wielki Mistrz Wirynog nie żyje, a dwanaście lat temu na pewno był jeszcze mistrzem. A po co ci metamorfoza? – Mirana zadała kolejne pytanie.
– Myślałem o odzyskiwaniu ważnych magicznie substancji z takich zupełnie niepotrzebnych, na przykład diamentu z sadzy. To chyba jest możliwe, prawda? –
Mirana zamyśliła się.
– Tak, to jest możliwe, ale trzeba być naprawdę dobrym magiem metamorfozy. Jak długo przebywasz w Fanerum? – ciągnęła wywiad.
– Dwa dni. –
– Minęło już uczucie bezradności i bezsiły? – dopytywała wciąż Mirana.
– Tak.Odzyskałem swoją Etiloe i widziałem światło i czystą wodę. Odzysakłem wielką moc. Czuję się dobrze i bardzo się ciesz… –
Twarz Krenewala znieruchomiała. Jego szczęki zaczęły się wydłużać, a nos spłaszczać. Oczy wyrażały zaskoczenie i ból. Włosy na głowie przestały przypominać włosy. Były już podobne do sierści, a na środku głowy zaczęła mu rosnąć grzywa. Twarz Krenewala coraz bardziej przypominała pysk koński. Mirana uniosła do góry dłoń, lecz zaklęcie zamarło jej na ustach. patrzy?a w osłupieniu. Prawie koński pysk stanął w swojej metamorfozie. Stanął, a po chwili zaczął metamorfozę odwrotną. Sierść zaczęła znów przypominać włosy, szczęki skróciły się i nos przybrał kształty ludzkiego nosa. Po kilku minutach Krenewal znów miał swoją twarz.
– Co to było? To trochę bolało. – spytał zdezorientowany.
Mirana patrzyła na niego z podziwem.
– To był sprawdzian. Przeszedłeś go nadspodziewanie pomyślnie. Mało kto potrafi, przy pomocy tylko swoich sił, bez zaklęć, zatrzymać proces metamorfozy, a ty go nawet odwróciłeś. Zapowiadasz się na wielkiego maga metamorfozy i myślę, że będziesz w stanie robić to, o czym marzysz. – powiedziała.
Potem posadziła go w fotelu przy stole. Na stole leżało kilka przedmiotów.
– Nie wiem czy ten egzamin będzie w ogóle potrzebny. To co zaprezentowałeś przed chwilą było właściwie najlepszym egzaminem. Zrobimy tylko kilka prób. –
Krenewal z cichym świstem wypuścił powietrze.
– Czyżbyś się bał? Nie ma czego. Powiedz mi co to jest? – podała mu jeden z przedmiotów leżących na stole.
– To jest… Jakiś kamień. Czerwony… Może rubin? Nie. Na rubin za ciepły. W ogóle jak na kamień to za ciepły. To jest coś zamienione w kamień. –
Krenewal zważył przedmiot w ręku.
– Chyba wiem. To jest skamieniony burak. Prawda? – powiedział nie pewnie.
– Prawda. Spróbuj, używając tej samej siły co poprzednio, go odkamienić. – poleciła Mirana.
Krenewal wziął skamienionego buraka w obie dłonie. Starał się wytworzyć w sobie to samo uczucie, które towarzyszyło mu, kiedy odmieniał sam siebie. Udało mu się to i burak, powoli, zaczął przypominać surowe warzywo. Po upływie jakiś dziesięciu minut, Krenewal trzymał w rękach zupełnie zwykłego buraka.
– Ooo, chyba mi się udało. – powiedział radośnie.
– Udało ci się i to jest największy dowód twoich zdolności. Pójdziemy teraz do Wielkiego Mistrza. Nie bój się. – powiedziała.
Przeszli do wieży i weszli na szóste piętro gdzie znajdowała się pracownia Wielkiego Mistrza Metamorfoików Garinbala Nembaloka. Zapukała do drzwi.
– Tak, proszę wejść.
– Witaj Wielki Mistrzu. – powitałaGarinbala Mirana.
– Witaj Mirano. Kogo przyprowadzasz? – pytał Garinbal.
– Wielki Mistrzu. To jest geniusz. Rozpoznał buraka i odmienił go własną siłą. Wcześniej tą samą siłą odwrócił zaklęcie, które na niego rzuciłam. – oznajmiła Mirana.
Garinbal odwrócił się i spojrzał na Krenewala.
– Naprawdę? To niesamowite. Przecież to jest „psi syn”. – dodał wrogo.
Krenewalowi zakręciło się w głowie.
– Więc jednak. Nienawidzą mnie. Te wszystkie piękne słowa to na pokaz. Nienawidzą mnie i Parkenwil też. Wszyscy. I Etiloe… – Krenewalowi zaczęło huczeć w głowie. Zaczął odczuwać mieszankę żalu i wściekłości. Miał ochotę rzucić się na Wielkiego Mistrza, ale Mirana złapała go za rękę.
– Już nie, Wielki. Krenewal jest z nami. On jest geniuszem. – Mirana próbowała uspokoić gęstniejącą atmosferę, lecz jej wysiłek spełzał na niczym.
Garinbal zdjął z biurka maleńką zieloną kulkę.
– Niech pokaże co potrafi. Psi syn jeden. Zachciało mu się nagle Wielkiej Mocy. No, niech pokaże co potrafi.
Krenewal chwycił w dłonie zieloną kulkę. Wiedział, że to jest kawałek węgla, któremu zmieniono kolor, ale jak to odbarwić? To nie struktura.
– Fizyka. Fizyka! –
Bezradnie plątało mu się w umyśle.
– Odbicie światła. Zmienić kąt odbicia światła. –
Garinbal patrzył na niego z pogardliwym uśmiechem na ustach. Krenewalowi zbierały się pod powiekami łzy.
– Etiloe! Moja Etiloe! Ty też? –
Nie mógł się skupić. Nagle przypomniał sobie zaklęcie zmieniające kierunek poruszających się przedmiotów.
– Światło to są maleńkie cząsteczki. Dobra, ale nie mogę zmienić kierunku promieni słonecznych. A jakby tak…
Wizanber. – wyszeptał.
Zielona kulka sczerniała w jednej chwili. Garinbal osłupiał.-
On naprawdę to zrobił. Zmienił trwale kierunek światła. Odebrał materii kolor. Oddaj to. – polecił nie bez nacisku Krenewalowi.
Krenewal oddał kulkę z węgla. Chciało mu się płakać. Chciał zniknąć: wyjść lub stać się niewidzialnym.
Garinbal szybko się otrząsnął. Po chwili był już znowu sobą.
– Opiekuj się nim. Nie chcę go więcej widzieć, dopóki nie zrobi conajmniej wyższej klasy. Idźcie. – pożegnał obydwoje.

Wyszli. Za drzwiami komnaty Wielkiego Mistrza magii metamorfozy, Krenewal nie wytrzymał. Łzy pociekły mu dwoma strumieniami.
– To tak. Jesteście fałszywi. – całkowicie się rozkleił.
– Uspokój się Krenewalu. – Mirana gładziła go po plecach.
Strącił jej rękę.
– Nie dam się już oszukać. Nie chcę. Nie chcę być wykształconym magiem. Dajcie mi zdechnąć skoro nie ma dla mnie miejsca ani wśród czarnych, ani wśród was. I Etiloe. Moja Etiloe pewnie też…- krztusił się płaczem. –
Po schodach szedł Mekkefal.
– Co się stało? –
– Wielki. Garinbal nazwał go „psim synem”. On jest niesłychanie zdolny, ale… jak by to nazwać… Garinbal nie chce mu pomóc.
Mekkefal zamyślił się. Po chwili odparł.
– Krenewalu. Wielki Mistrz Garinbal jest niestety daleko posuniętym rasistą. Musisz mu udowodnić, że jesteś wielkim magiem i że zerwałeś już całkowicie z tajemną mocą oraz zasłużyć na jego przychylność. Cóż, nie jest dobrze, że jego poglądy nie pozwalają aby rozwijali się geniusze twojego pokroju. Jesteś geniuszem Krenewalu i musisz to umieć wykorzystać. Uspokój się. – kojące słowa Mekkefala pomogły Krenewalowi odbudować się psychicznie.
– To nie wszyscy tak sądzą? I moja Etiloe też nie? Też mnie nie oszukała? –
– Oczywiście, że nie. To są jednostki. Nie przejmuj się, a Etiloe ciebie kocha, bardzo i kocha. – Przerwał, bo na piętro wszedł Garron. – Bo ja chciałbym się dokładnie umówić na te lekcje u ciebie, ojcze, bo może moglibyśmy zacząć wcześniej niż za tydzień? – popatrzył z nadzieją na Mekkefala. Ten skinął głową. – Oczywiście. Naukę możemy zacząć choćby dzisiaj późnym popołudniem. Co powiesz o siedemnastej? – uśmiechnął się Mekkefal. W tym momencie Garron zauważył łzy Krenewala. Podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.
– Co się stało? Dlaczego płaczesz? Ty jesteś Krenewal, tak? – spytał. Krenewal skinął głową. Odezwał się natomiast Mekkefal. – Mieliśmy przed chwilą bardzo nie miłe wydarzenie. Widzisz, Garronie, Garinbal, Wielki Miitrz magii metamorfozy, jest rasistą i bardzo nie lubi byłych zarażonych i tajemnych magów. –
W tym momencie rozległ się głos Garinbala.
– Co to za zbiegowisko psich przed moją pracownią. Śmierdzi czarną magią! Mirana, zabierz „swojego” do siebie. Mekkefalu a ten drugi to kto? – zapytał Mistrz.
– Garinbalu. Oni są oczyszczeni. Dokonała tego moja córka, więc nie nazywaj ich psimi, bo obrażasz i ją, i mnie. To jest Garron, przyszły mąż mojej córki. Garron będzie prorokiem. – arogancja Garinbala zaczęła działać na nerwy nawet Mekkefalowi.
– Nigdy nie lubiłem oczyścicieli. Sprowadzają do nas psich i potem mamy nie czyste oddziały, ale skoro to twoja córka zrobiła, jestem w stanie uwierzyć, że nie spieprzyła roboty. Mirana. Przyjdź jutro z nim do mnie. – nakazał.
Mirana pokręciła głową. Nagle wstąpiła w nią odwaga.
– Nie Wielki. Nie przyprowadzę Krenewala do Ciebie. Nie chcę, żeby był dla Ciebie przedmiotem do wyśmiewania i wyszydzania. Poradzę sobie sama. W końcu posiadam stopień mistrza. – zaoponowała.
Garinbal oniemiał powtórnie.
– Śmiesz się mi sprzeciwiać?! – wrzasnął. Po chwili nerwy odmówiły mu posłuszeństwa. Rzucił się na Miranę. Nagle usłyszał ostrzegający krzyk:
– Garinbal! –
Na schodach stała Kargiliana. Garinbal zatrzymał się w pół skoku. – Ty? Ty? Ty ich tu sprowadziłaś? To przez ciebie i twoich braci mamy nieczyste oddziały. To przez ciebie… – – Pokaż co masz w kieszeniach. – zażądała Kargiliana p+zybliżając się do Garinbala. – Co ty możesz mi kazać? No co ty moźesz mi kazać z ledwo klasą najwyższą? – syczał Garinbal. – Córeczko, o co chodzi? – spytał Mekkefal. Kargiliana jednak nie zwracała na nikogo uwagi. Liczył się tyko Garinbal i owoce kopręgi w jej kieszeni. Garinbal był zarażony i to bardzo. Był zarażony dużo bardziej niż Garron jeszcze cztery dni temu. – Pokaż, co masz w kieszeniach, Wielki Garinbalu. – powtórzyła z naciskiem Kargiliana. – Bo inaczej sama sprawdzę. – Garinbal syczał. Zdawało się, że z jego oczu sypią iskry i spływa jad. skóra na jego twarzy spurpurowiała i zdawało się, że za chwilę pęknie. – Aaaaaaaa! – wrzasnął. Kargiliana złapała go za przód szaty, drugą ręką sięgnęła najpierw do jednej kieszeni, a potem do drugiej. W drugiej namacała figurkę kota. – mam to! – krzyknęła. Wyjęła figurkę z kieszeni Garinbala i rzuciła na podłogę daleko od jego stóp. Wtedy już wszyscy wiedziali, że Wielki Mistrz Garinbal Nembalok jest zarażony. – Hammejasunnah! – krzyknęła Kargiliana ś stronę Garinbala. Wielki mistrz przestał krzyczeć, wizżeć i się miotać. – Skąd wiedziałaś córeczko? Frzecież… – zaczął Mekkefal. – To jest korzeń gandiji. – powiedziała wskazując figurkę kota. – Gandija maskuje tajemną moc, ale na szczęście owoce kopręgi znoszą jej działanie. – dodała wyciągając z kieszeni kilka ciemnobrązowych pomarszczonych kulek.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział dziewiąty

Ten rozdział jest bardzo krótki, za to chyba bogaty w treści. Poza tym po tym, czym się kończy, nie umiem już innego napisać. Reszta będzie w rozdziałach dalszych.
Miłego czytania. 😀

Kargiliana I Garron przytulali się długą chwilę. Królowa zdążyła opowiedzieć ukochanemu historię z młodym chłopakiem, prosięciem i magicznym nożem w rolach głównych. Wyjaśniła też, że musi teraz iść do przyjaciółki oddać jej zgubę.
– Za chwilkę wrócę, Garrusiu, a wtedy… – zmysłowo zawiesiła głos.
Po chwili pukała do drzwi Mirany Kringal. – Mam twoją zgubę. – powiedziała wyciągając z kieszeni magiczny nóż. – Ooo, gdzie go znalazłaś? Jak on mógł się znaleźć poza moją komnatą? – dziwiła się magiczka. – Niestety jest w to zamieszana twoja córka. Otóż spotkałam dzisiaj ucznia, który tym właśnie nożem rozbierał na części prosię. Którejś klasie zadałaś zapoznać się z dokładną budową jednego ze zwierząt magicznych. – mówiła królowa. – No tak, jak zwykle piątej. – wtrąciła Mirana. – No więc właśnie ów chłopiec zabrał się do sprawy oryginalnie. Dostał od twojej córki twój magiczny nóż i owym nożem rozbierał skradzione na wsi prosię i to gdzie! W naszej jadalni, w zachodnim skrzydle. – skończyła.
Mirana stała chwilę zamyślona. – Moja szalona córka. Najgorsze jest jest to, że ona robi takie rzeczy w imię nauki. Już słyszę, jak mówi: "ale mamo, przecież lepiej poznać prosię rozkładając je własnoręcznie, niż oglądając te głupie ryciny". Doda jeszcze, że zawsze jej mówiłam, iż kiedy tylko można, trzeba poznawać świat wszystkimi zmysłami, a rycin się ani nie dotknie, ani tym bardziej nie usłyszy, nie posmakuje, ani nie powącha. Sama to sobie zrobiłam. – pokiwała głową ze smutkiem. – Powinnam ją ukarać nawet podwójnie, po pierwsze za użycie przedmiotu zakazanego uczniom, a po drugie za kradzież. – kontynuwała. – A nie byłoby lepiej wybić jej z głowy te pomysły zamiast ją karać? Porozmawiaj z nią, wytłumacz, pokaż na przykładach, dlaczego pewne rzeczy są zakazane i dlaczego nie można ich wykonywać. – powiedziała Kargiliana trochę nie pewnie. – Wiem, że nie mam jeszcze dzieci, więc teoretycznie nic nie wiem o ich wychowaniu, ale możesz chyba spróbować? – dodała.
Mirana znów kiwnęła głową. – Może masz rację? Spróbować mogę. Powinnam też spędzić z nią trochę czasu. Mało ostatnio się widzimy, a o jakichś matczynych czułościach nie ma w ogóle co mówić. Chyba słabo się sprawdzam w roli matki. Może byłoby inaczej, gdyby żył Marnigal. – Mirana wybuchnęła płaczem.
Kargiliana podeszła i objęła przyjaciółkę. Marniwal był mężem Mirany. Był walczącym i zginął rok wcześniej walcząc z wyjątkowo agresywnym klinerem, nawet jak na klinery. – Poradzisz sobie, wierzę w ciebie. – szepnęła królowa przyjaciółce do ucha. – Nie jesteś przecież zimnu, bezwzględną kobietą. Przytulaj ją często, pójdźcie na jakąś fajną rozrywkę, może do Cyrku Walanzych albo na karuzelę śmiechu, kup jej odjazdową sukienkę na urodziny. Ona ma dwanaście lat. – mówiła cicho głaszcząc Miranę po plecach. – Nie jesteś złą matką. Wiem, że młoda przypomina ci Marniwala, jest do niego bardzo podobna i że dlatego unikasz bliższego kontaktu z nią. Spróbuj myśleć, że w niej jest jego kawałek, to przecież prawda. – mówiła bardzo spokojnie.
Po chwili Mirana przestała płakać. – Masz rację, w niej jest kawałek Marniwala. – powiedziała z uśmiechem. – Tym razem Mirankę ominie kara, ale nie ominie jej szczera i długa rozmowa dwóch bab, z których jedna jest córką a druga matką. – dodała śmiejąc się otwarcie. – Dziękuje ci, Gilianko, jak zwykle jesteś ze mną w moich trudnych chwilach i jak bardzo często twoja mądrość i dobroć dodają mi sił. – pocałowała królową w policzek. – Nie masz za co dziękować. Cóż by ze mnie była przyjaciółka, gdybym nie wspierała cię w trudnych chwilach? – pogłaskała Miranę po ręce. – Muszę lecieć. Garruś na mnie czeka, a obiecałam mu bardzo miły wieczór. Aha, a czy to nie ty masz dzisiaj dyżur w kuchni? – spytała już prawie odwracając się do drzwi.
Mirana złapała się za głowę. – Cholera! Całkiem zapomniałam. Pół zamku pewnie chodzi głodne. Za czterdzieści minut będzie kolacja. – powiedziała i obie kobiety wyszły z komnaty.
Kargiliana wróciła do Błękitnej Komnaty, gdzie cierpliwie czekał na nią Garron.
– Och, Garrusiu, kochanie, wreszcie jestem tylko dla ciebie. Powiedz, no co ja mogę na to poradzić, że spotykam uczniów, którzy bawią jest magicznymi nożami, co jest im absolutnie i kategorycznie zabronione i że w dodatku su to noże mojej przyjaciółki? – wyr[uciła z siebie jednym tchem siadając jednocześnie Garronowi na kolanach. – Kotuś, nie przesadzaj. – król przytulał ją naprawdę mocno. – Uczeń był tylko jeden i nóż też. Odda?aś nóż właścicielce i po sprawie, a teraz… – – A teraz mamy czterdzieści minut dla siebie, bo potem jest kolacja. – wyszeptała mu zmysłowo do ucha, po czym przesunęła ustami wpoprzeg policzka aż do ust. Garron oddał pocałunek. Całowali się długo i namiętnie. Bardzo długo i bardzo namiętnie. Wreszcie król zaczął rozpinać suknię królowej, a królowa koszulę króla. Wreszcie obie części garderoby wylądowały na podłodze wraz z butami, pończochami, spodniami i jedlabną bielizną. – Giliano! Jakaś ty piękna! – wyszeptał Garron kładąc ukochaną na łożu. Twoje piersi jak dwa źródła światła, twoje oczy, jak ogień w ciemności, a twoje łono… Ojej
, Giliana, jak ciebie pragnę. szeptał wciąż smakując jej ciała palcami rąk i językiem. Królowa obdarzała go namiętnymi pieszczotami gryząc jego ucho, przesuwając palcami wzdłóż jego kręgosłupa, całując jego brzuch. Coraz niżej i niżej spadali w przyjemność, coraz więcej i więcej dawali siebie wzajem.
I wreszcie!
Dochodzili powoli pojękując i wciąż szeptem zapewniając się o wzajemnej miłości. Szczyt był już bardzo blisko.
– Kiciula, chyba mam coś na tę twoją gandiję. – usłyszała nagle w swojej głowie mistrza zielarzy. – Nijokes! nie teraz! odparła i zamknęła wszystkie kanały telepatyczne.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział ósmy

I wszystko, no prawie wszystko, się wyjaśni.

Garron pomyślał chwilę. – Miała chyba na mnie czekać, była ciekawa, jak mi pójdzie egzamin. Hm, może zgłodniała i jest w jadalni? – pomyślał udając się na poszukiwanie ukochanej. W jadalni jednak nie było Kargiliany. Jadalnia było pusta, nawet na stole nie było żadnych półmisków, talerzy, czy kubków. Król usiadł przy stole, oparł głowę na rękach i smutno się zamyślił.

Po wyjściu Garrona z błękitnej komnaty Kargiliana pomyślała, że egzamin pewnie trochę potrwa, a ona nie widziała się jeszcze z Krenewalem. – Wypadałoby spotkać się z tym, który zaraził Garrona, został ściągnięty i oczyszczony. – powiedziała na głos. – Nie mam oczywiście do niego żalu. Teraz jest Magiem Świetlistym, myśli i czuje inaczej niż wtedy. – kontynuowała monolog udając się do zachodniego skrzydła. – Chcę się z nim zobaczyć przede wszystkim jako oczyścicielka klasy najwyższej. – dokończyła szeptem stojąc przed drzwiami komnaty Krenewala.
Zapukała i weszła. Krenewal siedział w fotelu i patrzył w ogień, który płoną na kominku.
– Dzień dobry Krenewalu. – powiedziała królowa. – Dzień dobry Pani. – Krenewal zerwał się z fotela. – Nie musisz wstawać. Jestem Kargiliana i tak się do mnie zwracaj. – wyjaśniła. – Kargiliana Giranok? Królowa Harenwiku? – ni to zdziwił, ni ucieszył się Krenewal. – Teraz królowa Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu. – uśmiechnęła się.
– Ogień sesme? Lubisz na niego patrzeć? – spytała siadając na drugim fotelu znajdującym się w komnacie Krenewala.
Krenewal pokiwał głową.
– Etiloe powiedziała mi, że to powinno mi pomóc. Ten ogień napełnia mnie siłą. Strasznie się cieszę, że jestem znów z wami, że znów kocham Etiloe. Tu jest cudownie. Trochę mnie dziwi wasza postawa. To bardzo dobre, takie całkowite przebaczenie. Jestem przecież jak niewierny mąż, który na dodatek nie wraca z własnej woli. Małżonka go ściąga na siłę do siebie i jeszcze się nim opiekuję. No, w przypadku Etiloe i mnie to prawie dosłowność, ale mnie chodzi o ogół magów. Etiloe mi tłumaczy, że to jest inaczej. To jest tak, jakbym był małżonkiem, który zaczął robić coś złego, kraść, pić, mordować, czy coś takiego. No i wy, jako ta żona, chcecie mnie uratować od całkowitej zagłady. Przebywałem przez dziesięć lat w ciemności, dookoła miałem zło i teraz dziwnie mi, kiedy dookoła jest samo dobro. Dziwnie, ale przyjemnie, bardzo przyjemnie. – wyrzucił z siebie. – A ty? Jak się czujesz? Czy wszystko już w porządku? – spytał.
Kargiliana się uśmiechnęła.
– Tak, już dobrze. Dziękuję bardzo. Mogę prosić o szklankę wody Krynigona? –
– A co to jest? Mam tylko wodę magów. – zakłopotał się Krenewal.
– To jest to samo. Krynigon, według legendy, jakoby odnalazł źródło, z którego pochodzi. Słyszałam od Ganiji, że ty masz wielki pociąg do wody. Podoba ci się jej czystość. To bardzo dobrze. Woda jest symbolem oczyszczenia i, jeśli cię to nie obrazi, proponowałabym ci częste kąpiele. Możesz się po prostu moczyć w wodzie. Zresztą Ganija ci wszystko powie albo już powiedziała. – uśmiechnęła się królowa. – Widzę, że mieszkasz sobie wygodnie. –
Krenewal skinął głową.
– Posłuchaj. Jeśli się nie obrazisz, chciałbym ci zadać jedno pytanie. Ty się poraniłaś przy ściąganiu mojej tajemnej mocy. Ganija potem mnie ściągnęła i ja nie rozumiem jak to jest, że moc ciebie poraniła, a ściąganie mnie fizycznie jej nic nie zrobiło. Możesz mi to wyjaśnić? – spytał nalewając wodę Krynigana do dwóch wysokich szklanek.
– Mogę oczywiście. Twojej mocy było bardzo dużo. Na mnie przypadła duża, chyba większa, jej część. Zwaliło sie to na mnie niczym lawina kamieni. Dla nas, Wielkich, tajemna moc jest bardzo ciężka, twarda. Rozwalałam tę moc systematycznie, ale ciągle było jej bardzo dużo. Nie wytrzymały moje mięśnie i układy wewnętrzne. Jak będziesz próbował podnieść coś bardzo, bardzo ciężkiego też może ci się stać coś podobnego. Ja nie próbowałam tylko podniosłam coś ciężkiego. Ściągnąć kogoś, wszystko jedno skąd, nie wiąże się z użyciem mięśni i siły, zwykłej siły fizycznej. – wyjaśniała spokojnie. – Dlaczego miałabym się obrazić? – spytała zdziwiona.
– Nie chciałem, żebyś myślała, że uważam, że jesteś słabsza. Etiloe mówiła mi, że ty jesteś bardzo zdolna, ale ja nie rozumiałem tego „niewytrzymania”. Teraz rozumiem. – powiedział Krenewal.
– A dlaczego nie przyszedł z tobą Garron? – spytał. – Garron jest na egzaminie u Wielkiego Mistrza proroków, którym jest mój tata, Mekkefal Giranok. – odparła Kargiliana. – On chce zostać prorokiem. A ty, myślałeś już nad specjalnością, której chcesz się uczyć? – spytała.
Krenewal zamyślił się na chwilę. – Myślałem o magii metamorficznej. – powiedział w końcu. – Wiem, że inne specjalności potrzebują różnych dro"gich i trudnodostępnych mine+ałów, które można uzyskać przetwarzając zwykłą i niepotrzebną sadzę, czy rdzę. – dodał.
Królowa skinęła głową. – Mirana Kringal, mistrzyni magii metamo+fozy, jest moją przyjaciółką. Chcesz, żebym się z nią skontaktowała i umówiła wam spotkanie? – spytała. – Jeśli to nie byłby problem, to chętnie skorzystam z pomocy. – powiedział Krenewal.
Kargiliana włączyła kanał telepatyczny i wywołała Miranę.
– Cześć, Gilia, co tam? – odezwała się Mirana. – Słuchaj, ściągnięty Krenewal chce być magiem metamorfozy. Ws+owadziłabyś jo jakoś? Wiesz wasz Wielki mistrz bardzo nie lubi oczyszczonych i sprowadzonych. – odparła. – Hm. Zasadniczo nie ma problemu, tylko muszę się zastanowić, kiedy. – powiedziała mistrzyni. – W porządku, zastanów się. –
Chwilę na łączu telepatycznym trwała cisza. Obie magiczki stosowały filtr telepatyczny, który sprawiał, że odbiorca słyszał tylko te myśli, które nadawca chciał mu przekazać. Kargiliana nie słyszała więc zatem, jak Mirana się zastanawia.
– A mógłby przyjść jutro w południe? – usłyszała królowa. – Myślę, że tak, zaraz mu przekażę. – odpowiedziała. – Dobra, to ja będę jutro na niego czekać, a teraz uciekam. Gdzieś posiałam mój magiczny nóż. Muszę go znaleźć i to szybko, wiesz, jakie ode mogą być niebezpieczne. – rzuciła Mirana. – Pa. – odparła szybko królowa i rozłączyła się.
– Mirana będzie na ciebie czekać jutro w południe. Mistrzyni mieszka na trzecim piętrze skrzydła wschodniego. – powiedziała do Krenewala wstając. – Miło się gawędzi, ale zgłodniałam bardzo. – uśmiechnęła się. – Na pewno jeszcze odwiedzimy cię z Garronem. – dodała, po czym uścisnąwszy Krenewalowi rękę, wyszła.

Garron wstał. Postanowił poczekać na ukochaną w błękitnej komnacie. – Pewnie załatwia jakieś ważne sprawy. – pomyślał. Idąc korytarzem zachodniego skrzydła minął się z chłopakiem ciągnącym za nogę… – Prosię! Prawdziwe żywe prosie! Na Kalkmota! – pomyślał król. Po wejściu do błękitnej komnaty usiadł przy stole i nalał sobie do szklanki Wody Krynigona. – Nie można przecież ciągle pić piwa. – powiedział w
przestrzeń.

Już w długim korytarzu zachodniego skrzydła Kargiliana wiedziała, że coś jest nie w porządku. Przekroczywszy próg jadalni stanęła jak wryta. Na środku klęczał chłopak. Miał wesołe zielone oczy, ciemne włosy i pociągłą twarz. Przed nim, na podłodze, leżało coś, co nie dawno było chyba prosięciem. W ręku trzymał magiczny nóż. Magiczne noże miały to do siebie, że można było nimi zdjąć skórę ze zwierzęcia, nie zmieniając jej kształtu. Tak samo można było oddzielić wszystkie mięśnie, kości i ścięgna. Magiczne noże jednak potrafiły się czasem sprzeciwiać woli, tego kto się nimi posługiwał. Wielu znanych magów zginęło przekłutych własnym magicznym nożem.
– Co ty robisz? – Kargiliana spytała patrząc ze zgrozą. Chłopak popatrzył na nią figlarnie.
– Mistrz Mirana kazała nam poznać anatomię jednego z magicznych zwierząt. Zakradłem się do chlewu na wsi i ukradłem prosiaka. – wyjaśnił chłopak.
– Skąd masz magiczny nóż? Nie wiesz, że uczniowie nie mogą mieć magicznych noży? A, i czy przpadkiem nie jest to magiczny nóż mistrza Mirany? – tonem nie wróżącym nic dobrego zapytała królowa.
Chłopak uśmiechnął się.
– Mirana młodsza mi go dała. – odparł.
Mirana młodsza była córką Mirany Kringal. Ze względu na zbieżność imion zwano ją młodszą.
– Mirana młodsza ci go dała, tak? A czy nie był to jednak nóż jej matki? – przesłuchanko trwało dalej.
– Tego nie mogę pani powiedzieć. – chłopak wyraźnie coś ukrywał.
Nóż w ręku chłopaka wykonał podejrzany ruch. Kargiliana zatrzymała go i wyrwała chłopakowi nóż z ręki.
– Jeszcze sobie krzywdę zrobisz. Człowieku! Posprzątaj to w tej chwili. – Kipiała złością niepokojąc się jednocześnie o zdrowie a może nawet życie chłopaka..
– Mówię posprzątaj. Za pięć minut ma tego nie być. Słyszysz? –
Chłopak patrzył zdziwiony.
– Przecież muszę dokończyć zadanie. – oponował.
– Niczego nie musisz kończyć. Osobiście zadbam o to, żebyś zobaczył się z dyrektorem szkoły. On ma swoje metody. Dowie się od kogo jest ten nóż. Sprzątaj. – poleciła.
Chłopak sprawiał wrażenie jakby dopiero teraz zrozumiał.
– Proszę pani, ale już nie będę. Proszę… Bardzo proszę… Ja bardzo chcę się uczyć. Myślałem, że to będzie najlepsza metoda. Wiem, że w książce są te ryciny, ale wydawało mi się, że tak będzie lepiej. Proszę nic nie mówić. – prosił.
Kargiliana patrzyła bardzo srogo.
– Sprzątaj. Potem porozmawiamy. –
Chłopak posprzątał. Stał teraz ze spuszczoną głową.
– Przepraszam. – Wyszeptał. – Już nie będę. –
Kargiliana popatrzyła na niego.
– Na pewno nie będziesz?
– Na pewno.
– To powiedz mi jeszcze skąd Mirana młodsza miała magiczny nóż. –
– Od mistrza Mirany. – wyjawił.
Kargilianę oblał zimny pot.
– A jednak! Wykradła matce? –
Chłopak skinął głową. Kargiliana z sykiem wciągnęła powietrze.
– Współczuję jej. Mirana to twarda sztuka. Lekko to Mirana młodsza mieć nie będzie. – pokiwała głową. – Słuchaj, nie powiem nic dyrektorowi, ale był to pierwszy i ostatni taki wybryk. Co by było, gdyby nóż wyrwał ci się spod kontroli? Gdybyś został znaleziony obok tego prosięcia, na podłodze wykrwawiony? – królowa miała łzy w oczach. – Jesteś zdecydowanie za młody na śmierć. Aha, pójdź jutro do tych gospodarzy, którym ukradłeś prosię i oddaj im chociaż pieniądze. Będziesz miał potrzebną sumę? – spytała. – A ile taki prosiak kosztuje? – spytał chłopak. – Na północy kosztuje 400 knyhówIdź do szkoły. Nie mów Miranie co się stało. Ja to sama załatwię. No idź już. – popędzała.
Chłopak wyszedł z jadalni.
Królowa usiadła przy stole. – Skąd się biorą u młodych takie głupie pomysły? – westchnęła. Stół był nadal pusty. – Dlaczego dzisiaj nic nie ma na kolację? – dziwiła się. – Czyżby dyżur w kuchni przypadł… Miranie! – Kargiliana wstała gwałtownie od stołu. – Ona ciągle szuka swojego magicznego noża. –
Kargiliana ruszyła w stronę wschodniego skrzydła. Po drodze jednak wstąpiła do błękitnej komnaty.
– Garruś, kochanie, dawno już po egzaminach? – spytała przytulając się do ukochanego. – Egzaminy zdałem, będę prorokiem. – Garron odwzajemnił uścisk, więc przytulali się na całego. – Czy ty wiesz, co ja widziałem dziś w korytarzu zachodniego skrzydła? – wyszeptał jej do ucha. – Nie wiem, a skąd mam wiedzieć? – odszepnęła. – Młodego chłopaka, chyba ucznia, ciągnącego za nogę prawdziwe, żywe prosię. –

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział siódmy

Oto jest wyczekiwany przez was, mam nadzieję, rozdział siódmy.

Gdy Kargiliana obudziła się po dwóch dniach mocnego snu, czuła się znacznie lepiej. Ostatnim, co pamiętała, było zmuszenie jej przez Merfesa do wypicia czegoś ohydnie gorzkiego i cierpkiego. Wypiła to w końcu i zasnęła, a teraz widziała nad sobą dwie znajome twarze: pogodną Merfesa i zaniepokojoną…
– Garron! Kochanie, ty tutaj? – wykrzyknęła zdziwiona.
– Mówiłem ci przedwczoraj, że Garron czuje się znacznie lepiej niż ty. Zajrzałem do niego jeszcze wczoraj, wszystko wskazywało, że całkowicie wyzdrowiał, więc po konsultacji z Kapertem pozwoliłem mu przyjść do ciebie. – tłumaczył spokojnie Merfes.
– Jak to: przedwczoraj? – spytała zdezorientowana królowa. – To znaczy, że spałam aż dwa dni? – poderwała się gwałtownie i usiadła. – Czy ty wiesz, że przez dwa dni nie miałam kontaktu z namiestnikami że nie mam pojęcia, co się dzieje w Królestwie, że… –
– Nie wiem. – odrzekł spokojnie Merfes. – Wiem jednak, że jeśli się nie uspokoisz, to całe nasze leczenie pójdzie w klinery i będziesz musiała leżeć śpiąc znowu, ale nie dwa dni tylko dwa tygodnie. Uspokój się, połóż i daj się zbadać. – popchnął ją delikatnie na poduszki.
– Gilia, słoneczko, daj się zbadać. Na pewno nic złego się nie wydarzyło. – mówił do królowej Garron głaszcząc ją po ręce. Kargiliana się uspokoiła i pozwoliła zbadać.
– Jesteś zdrowa, Giliano, możesz wstać. Przez kilka dni musisz uważać z wysiłkiem fizycznym, a i magicznie też bym radził ostrożność. – powiedział uzdrowiciel.
– Ale Piwa Kalkmota mogę się napić, co? – spytała z nadzieją.
– Pewnie, że możesz, nawet powinnaś. Twój mąż, no przyszły mąż, wyżłopaj już chyba ze dwa dzbany. – Merfes uśmiechał się łobuzersko.
Kargiliana też się uśmiechnęła. – A teraz, no cóż, panowie proszę mnie zostawić samą. – powiedziała kategorycznie, chociaż wciąż się uśmiechając.
– No cóż, wielmożny Garronie, wypada nam poczekać na Jaśnie Panią w jadalni. – odrzekł Merfes i razem z Garronem wyszli z komnaty.
Kargiliana wstała z łóżka. Przeciągnęła się ostrożnie. Jednak, gdy nic jej nie zabolało, przeciągnęła się jeszcze raz. Przeciągnięcie się wyglądało bardziej, jakby królowa wykonywała taniec akrobatyczny, ponieważ ręce jej dotknęły podłogi z tyłu, za głową.
– No, teraz mogę się przygotować do dnia i zejść do nich do jadalni. – powiedziała z uśmiechem satysfakcji goszczącym na twarzy.
Gdy zeszła do jadalni okazało się, że czekają na nią nie tylko Garron z Merfesem.
– Kar… Gilia, jak dobrze, że już wyzdrowiałaś. – Kapert poderwał się z krzesła, na którego oparciu widniała rzeźba krogulca. – Martwiłem się trochę o ciebie. Tam, wtedy, w pracownii… – wyrzucał słowa mistrz oczyścicieli.
– Kapert, mistrzu, ty martwiłeś się? O mnie? – królowa podeszła
do maga i uścisnęła go serdecznie.
– No, jjakoś tak, to wyglądało naprawdę groźnie. – odpowiedział, trochę się jakby wstydząc.
– Ściągnąłeś Psoruga, czy "nieboraczek" nadal czeka? – spytała Kargiliana siadając przy stole na krześle z rzeźbą albatrosa. Jakoś tak się składało, że wszyscy troje oczyściciele: Kapert, Kargiliana i Ganija mieli sprzymierzeńców ptasich. Na krześle Ganiji umieszczona była rzeźba łabędzia.
– Nie. Psoruga ściągnęliśmy z… albo nie powiem ci z kim. Zadam ci zagadkę. – uśmiechnął się mistrz oczyścicieli. – Ściągnięty Psorug od początku wołał swoją ukochaną, którą nazywał Etiloe. Zgadnij kto to jest? –
– Etiloe? Ganija oczywiście. Ściągnęliście więc Krenewala, jak wspaniale. – odparła królowa.
– No, skąd wiesz? – zdziwił się Kapert.
– Przecież śmiech Ganiji jednym przypomina dźwięk srebrnych dzwoneczków, a innym śpiew małego ptaszka. – tłumaczyła. – A związkiem Ganiji z Krenewalem i to, że przeszedł na stronę ciemnych, żył chyba cały świat magiczny. – dodała, nalewając sobie do pucharu Piwa Kalkmota z dzbana stojącego na stole.
– Powinnaś też coś zjeść, Giliano. – odezwał się Merfes.
Kargiliana, uśmiechając się, sięgnęła po stojące na stole pieczywo, masło, wędliny i warzywa. Sporzywała z widocznym smakiem kanapki z różowym mięskiem, jak w gronie najbliższych nazywała szynkę wędzoną zimnym dymem, sałatą, pomidorem i szczypiorkiem. PałacowyWielki Mistrz zielarstwa, Nijokes, wraz z uczniami uprawiali pałacowy ogród. Warzywa, pędzone magią, jak mawiali niektórzy, były bardzo smaczme, zdrowe i zawsze świeże.
– Muszę dzisiaj iść do Nijokesa
. – powiedziała przełknąwszy ostatni kęs. – Może wynalazł już coś, co pozwoli wybadać tajemną moc pomimo obecności korzenia gandiji. – wyjaśniła zebranym.
– Nie posiedzisz ze mną? Nie porozmawiasz? – Garron był wyraźnie zawiedziony.
– Oczywiście, że z tobą posiedzę i porozmawiam. Merfes zalecił mi ostrożność i uważność z wysiłkiem fizycznym i magicznym.
Całe przedpołudnie jest nasze i tylko nasze. Do Nijokesa pójdę po południu. – odparła królowa gładząc dłoń ukochanego.
– To wy sobie, gołąbeczki, gruchajcie wesoło i miło. Ja idę prowadzić lekcje. – powiedział Merfes wstając z krzesła, na którego oparciu widniała rzeźba kota. – Przyjdź jeszcze jutro do mnie, do szkoły, Giliano. Chciałbym cię zbadać po przechodzonym dniu. – uśmiechnął się do królowej i wyszedł z jadalni.
Kargiliana uśmiechnęła się i spojrzała bardzo ciepło na Garrona.
– To co, idziemy do nas? – spytał król.
– Chodźmy. – odparła Kargiliana wstając.
W Niebieskiej Komnacie usiedli przy stole.
– Skoro od wczoraj funkcjonąjesz normalnie, to pewnie kontaktowałeś się już z moim ojcem i umówiłeś się na termin egzaminu? – pytała ukochanego poddając się jednocześnie suptelnej pieszczocie Garrona, który gładził jej rękę koniuszkami palców.
– Nie, oczywiście, że nie. Ja… No… Nie odważyłem się. – odparł z zakłopotaniem.
– A cóż tu wymaga jakiejś odwagi? – roześmiała się królowa. – Kochanie, mój ojciec jest Wielkim Mistrzem proroctwa i aktualnie przewodzi Radzie Wielkich Mistrzów, ale przede wszystkim jest moim ojcem i na pewno nie musisz się go bać. – mówiła sięgając po Tannakan.
– Tatku, jesteś? – napisała na przypominającym zwierciadło srebrnym owalu. – Oczywiście, córeczko. Dla ciebie, to nawet gdyby mnie nie było, to byłbym. Wiem, że Garron jest już zdrowy, a z tego, że piszesz, wnioskuję, że też czujesz się dobrze. – przeczytała Kargiliana. – Tak, czuję się już dobrze. Tatku, Garron chciałby spróbować swych sił na egzaminie dla przyszłych proroków. Kiedy mógłby do ciebie przyjść? – spytała królowa. – Mój przyszły zięć chce być prorokiem? Och, jak się cieszę.
Może przyjść choćby zaraz, choćby teraz już w tej chwili, córeczko. Czekam na niego w mojej pracowni, na siódmym piętrze. – dokończył Mekkefal.
– Tata nie może się doczekać waszego spotkania i dlatego chce, żebyś przyszedł do niego już teraz. – powiedziała do Garrona.
– Teraz? Ale… Przecież… No… Ja nie jestem przygotowany. – wydukał król. – A do czego i jak chciałbyś się przygotować? – Kargiliana ze śmiechem przytuliła go mocno. – No, idź już. Tata czeka w pracowni na siódmym piętrze wieży. – powiedziała.
Król Garron ociągał jsię jeszcze chwilkę. W końcu wstał i pocałowawszy swoją ukochaną w czubek głowy ruszył do pracowni Mekkefala.
Doszedłszy na siódme piętro stanął niezdecydowany przed drzwiami z napisem: "Wielki mistrz proroctwa". – Zapukać, czy nie? Skoro Wielk… przyszły teść wie, że mam przyjść to może nie trzeba? – zastanawiał się. – Wejdź, Garronie, co tak stoisz przed drzwiami? – usłyszał nagle z wewnątrz komnaty. Przestraszony nacisnął klamkę i wszedł do środka.
– Witaj Wielki Mistrzu Proroctwa i Przewodniczący Wielkiej Radzie czcigodny Mekkefalu Giranok. – wyrecytował na jednym oddechu.
– Nie musisz wymieniać tych wszystkich tytułów. – zaśmiał się Mekkefal. – Przecież już nie długo będę twoim teściem. Mów więc do mnie tato już teraz. – zaproponował.
– Ale to chyba nie wypada? – powiedział Garron.
– Ależ oczywiście, że wypada. Wkrótce będziemy rodziną, a tym, że byłeś zarażony czarną mocą się nie przejmuj. Nie było w tym twojej winy. Teraz jesteś oczyszczony i napełniony Mocą Świetlistą, więc taki sam jak my wszyscy. – mówił Mekkefal uśmiechając się do Garrona.
– Kargiliana na pewno mówiła tobie, że społeczność Magów Świetlistych zawsze bardzo cieszy się z oczyszczenia każdego zarażonego i sprowadzenia z powrotem każdego tajemnego. Teraz, po oczyszczeniu, jesteś członkiem naszego społeczeństwa tak samo, jak Kargiliana, ja, Merfes, Kelkemer, Mirana i inni magowie. Nie musisz się też zwracać do mnie tak oficjalnie: " Wielki Mistrzu Proroctwa i Przewodniczący Wielkiej Radzie Czcigodny Mekkefalu Giranok". Nikt tak nie mówi, to znaczy oprócz uczniów szkoły. Wielcy Mistrzowie mówią sobie po imieniu, więc mnie witają mówiąc po prostu "dzień dobry Mekkefalu". Mistrzowie zwracają się domnie "wielki Mekkefalu". Ci, którzy ukończyli szkołę, mają klasę wysoką, /yższą i najwyższą najczęściej mówią do mnie Wielki Mistrzu. Jak już mówiłem, wkrótce będziesz moim zięciem, nie widzę więc przeszkód, abyś zwracał się do mnie "tato". – mówił ciepło się uśmiechając. – Usiądź przy stole. – poprosił.
– Wolałbym się do… Ciebie zwracać Ojcze, a zwrot tato zachować na czas po ślubie z Gilianą. – powiedział Król. – Skoro tak wolisz. –
Garron usiadł przy dużym drewnianym stole w kolorze orzecha włoskiego. Oprócz stołu i stojących przy nim czterech krzeseł z tego samego drewna, w pracowni wielkiego mistrza proroctwa znajdował się cztery regały stojące po dwa na przeciwległych ścianach prostopadłych do drzwi i okna. Na dwóch z nich, tych na prawo od wejścia, najdował się potężny księgozbiór. Na pozostałych dwóch, na lewo od wejścia, stały niesamowite przyrządy. Stały tu też dwie oszklone szafki pełne słoików i słoiczków, butelek i buteleczek z różnymi cieczami.
Mekkefal zdjął z regału trzy przyrządy i położył je na stole przed Garronem. Jeden z nich wyglądał jak tuba i był zrobiony ze srebra. Węższy otwór owej tuby zamykał kryształ kwarcu, w szerszym tkwił płaski oszlifowany szafir.
Drugi przyrząd wyglądał jak bardzo duża szklanka z grubymi ściankami, tyle że był zrobiony z diamentu. Trzei wyglądał jak zwykła miedziana rurka.
– Jeden z tych przyrządów służy do postrzegania przyszłości indywidualnej, czyli przyszłości jednej, określonej osoby. Inny do oglądania przyszłości królestw, a ostatni do patrzenia na przyszłość zwierząt i przedmiotów. Twoim zadaniem jest określić, który jest który. Możesz ich dotykać, brać do ręki. Wolno też ci je wąchać, słuchać i smakować. – powiedział Mekkefal.
Garron wziął do ręki miedzianą rurkę. Chwilę obracał ją w palcach, a po chwili przynknął jej koniec do oka. Zobaczył chodzącą po szybie muchę i wszystko to, co się z nią będzie działo łącznie z jej rychłą śmiercią od uderzenia ręki Mekkefala. Następnie wziął do ręki diamentową szklankę. Jakiś czas przekładał ją z ręki do ręki zastanawiając się, czy przytknąć ją do oka dnem, czy otworem. Doszedł bowiem do wnioską, że skoro przyszłość się postrzega, czy ogląda, należy te pruyrządy przkładać do oka, co potwierdziło doświadczenie z rurką. W końcu przytknął szklankę dnem do oka i zobaczył siebie i Kargilianę podpisujących jakiś dokument. Po chwili wiedział, że jest to dokument potwierdzający włączenie w Zjednoczone Królestwo dwóch dzikich plemion z Tajemnych Gór wraz z ich terytoriami. Ciekawy co się stanie, przytknął szklankę otworem do oka. Znów ujrzał siebie i Kargilianę podpisujących dokument, lecz tym razem był to dokument potwierdzający zjednoczenie obu królestw.
– Miedziana rurka służy do oglądania przyszłości i przeszłości zwierząt i przedmiotów. – zaczął mówić Garron, dziwnie pewnie. – Diamentowa szklanka służy do postrzegania przyszłości i przeszłości królestw. – kontynuował z taką samą pewnością. – Srebrna tuba zaś służy do patrzenia na przyszłość i przeszłość indywidualną. – dokończył dziwiąc się, skąd u niego ta pewność.
Mekkefal pokiwał głową. – A powiedz mi, którym końcem tuby postrzegamy przyszłość, a którym przeszłość indywidualną? – spytał. – Przyszłość indywidualną postrzegamy przez szafir, przytykając do oka kwarc, przeszłość zaś odwrotnie. – odpowiedział król. – A dlaczego tak jest? – dopytywał Mekkefal. – Postrzeganie przyszłości wymaga kamienia szlachetniejszego, szafir służy do tego najlepiej. Kwarc zaś, jako kamień lichszy, służy do postrzegania przeszłości indywidualnej. – odparł zdziwiony swoją wiedzą Garron.
Mekkefal wstał od stołu.
– Brawo! Będziesz prorokiem. – wykrzyknął.
– Naprawdę? – dopytał uczeń, w niedalekiej przyszłości, Mekkefala. – Najprawdziwiej, jak to tylko możliwe. – odparł Wielki Mistrz proroków. – Zdałeś test. Posiadasz zdelności niezbędne do nauki specjalności prorocckiej. Najważniejszym w tym teście było, czy określisz, który kamień w srebrnej tubie, jak na nią mówisz, służy do postrzegania w przód, a który w tył. Naprawdę ten przyrząd nazywa się kajlison. – dokończył Mekkefal.
Garron zamyślił się chwilę. – Więc moja matka nie miała racji przekonując mnie, że nawet nie mam co próbować drogi proroka, bo nie przejawiam specjalnych zdolności ku temu potrzebnych. Rację za to miała Gilia mówiąc, że te specjalne zdolności właśnie bada ten test. – Garron uśmiechał się szeroko. Będę prorokiem, na Kalkmota! Nie sądziłem, że moje wielkie marzenie się kiedyś spełni. – wykrzyknął wstając i obejmując Mekkefala z radości. Mekkefal nie był dłużny i też uściskał Garrona bardzo mocno. – Pędź podzielić się swoją radością z Kargilianą. – powiedział Wielki Mistrz proroków. – Oczywiście, ojcze. – odparł Garron kierując się w pośpiechu do drzwi. – Aha, i za tydzień zaczynamy lekcje. – dodał jeszcze Mekkefal, kiedy Garron był już jedną nogą poza pracownią. – Tak, tak oczywiście. – odparł zamykając drzwi. Schody z siódmego na pierwsze piętro wieży pokonał biegiem. Wpadł do błękitnej komnaty i już od progu wykrzyknął: – Gilia, kochanie, będę prorokiem! – Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że komnata jest pusta.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Cholibka!

No kurczę, nie umiem pisać na komputerze. Jutro jadę z moim brajlowskim przyjacielem do naprawy. Jeśli jest tak, jak sądzę, to może wrócę z naprawionym. Jeśli mam rację i to jest zepsuta bateria, to wymienią mi baterię i po krzyku, ale może być coś więcej i wtedy moja książka jeszcze troszke niestety musi poczekać. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale braillesence to narzędzie nieodzowne przy mojej pisarskiej pracy.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział szósty

Goljarin i Kronepuk stali na dziedzińcu zamkowym południowej stolicy Zjednoczonego Królestwa. Przed nimi stały dwie dewizje wojska. Jedna z nich jeszcze nie dawno należała do wojsk Rawentalu, a druga do wojsk Harenwiku. Dzisiaj zjednoczone w jednym wojsku pod jednym dowódcą, któr"ym był podpułkownik Jorinas Krahenak, stały przed namiestnikami ich królewskich mości. Te właśnie dywizje miały uderzyć na dzikie plemiona z gór, które nękały południowe ziemie Królestwa. Ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy stało na baczność i słuchało przemowy Kronepuka i Goljarina.
Kronepuk mówił o tym, jak wspaniała jest armia Zjednoczonego Królestwa. Jakie wspaniałe jest Zjednoczone Królestwo, za które i o które ta armia będzie walczyć. Podkreślał zjednoczenie dwóch królestw w jedno królestwo i dwóch armii w jedną armię.
Goljarin mówił o "ważnym zadaniu, jakie czeka obie dywizję. Podkreślał, jak wygnanie z Królestwa dzikich plemion z gór pomoże w rozwoju państwa.
Żaden z namiestników nie powiedział, że razem z wojskiem wyrusza ośmiu cichociemnych. Oficjalnie była to bowiem sekcja zwiadowcza obu dywizji. Prawdziwym jednak zadaniem zwiadowców było spra"wdzić, czy dzicy z gór nie są przypadkiem zarażeni lub czy nie kieruje nimi ktoś zarażony albo nawet któryś z magów mocy tajemnej.
W końcu przemowy się skończyły. Dowódcy dali rozkaz wymarszu i obie dywizję wymaszerowały sprzed zamku królewskiego i ruszyły drogą na południe.

Kronepuk westchnął i otarł pot z czoła, bo dzień był niezwykle gorący.
– Dobrze, że "już wyruszyli. Można się skryć we wnętrzu zamku. Tam na pewno jest trochę chłodniej. – powiedział do Goljarina.
Goljarin skinął głową.
– W zamku jest chłodniej, dużo chłodniej. – stwierdził. – Czasami aż za chłodno. W takie upały jednak ta cecha "wielkich zamków jest nader przyjemna. – dodał.
– W Harenw… yyy… W północnej stolicy w zamku wcale nie jest za chłod"no. – powiedział czerwieni_ąc się lekko.
– Oczywiście. Przecież zamek w północnej stolicy jest dobrze ogrzewany. – odpowiedział Goljarin.
– Mhm. Jakoś tak cząję, że zanim nadejdzie zima, to i ten zamek będzie ogrzewany. Swoją drogą. Nie wiesz czemu, królowa tak nalegała, żeby używać nazw północna stolica Zjednoczonego Królestwa i południowa stolica Zjednoczonego Królestwa? Przecież krócejbyłoby mówić `Karkegat i `Radenok. – spytał.
Goljarin uśmiechnął się.
– Byłoby krócej, ale myślę, że królowa chciała, żeby w umysłach ludzi ułożyło się to, że mają jeden kraj, dwie stolice i dwoje królów. – powiedział.
Weszli do zamku. Zamek w `Rodenoku nie straszył już pustymi, zimnymi korytarzami i komnatami. Goljarin przepytał służbę i okazało się, że w zamkowych piwnicach złożone zostały wszystkie dywany i arrasy, które kiedyś zdobiły zamek.
– Pochowaliśmy wszystko, Panie, kiedy król zaczął się dziwnie zachowywać. – tłumaczył marszałek dworu. – Baliśmy się trochę, żeby Jego Wysokość nie poniszczył wszystkiego. Zaczął bowiem drzeć niektóre arrasy w napadach jakiejś dziwnej wściekłości. – mówił dalej.
Goljarin rozkazał więc wszystko przynieść z piwnicy i rozłożyć oraz rozwiesić tak, jak leżało i wisiało wcześniej. Stało się tak po dokładnym wyczyszczeniu podłóg, obmyciu mebli, drzwi i okien. W oknach też zostały powieszone piękne story przyniesione z piwnicy.
– Możesz iść i odpocząć. Obiad będzie o siódmej godzinie dnia. – powiedział Goljarin do Kronepuka.
– "Ja muszę zająć się salą mocy i niegrzecznym kucharzem. – Goljarin uśmiechnął się sarkastycznie i mrugnął do Kronepuka.
– W przygotowaniu sali mocy ci pomogę. Z niegrzecznym kucharzem będziesz musiał sobie poradzić sam. Te wasze oczyścicielskie zabiegi znam tylko i wyłącznie z teorii. – odparł Kronepuk.
Udali się we dwóch do sali mocy. Wyglądała ona zupełnie inaczej niż sala mocy Kargiliany.
– Popatrz, ile popiołu zalega w kominkach. – odezwał się Kronepuk.
– No, widać nasz Jaśnie Panujący Król Garron nie dbał nawet o salę mocy. Fajnego mamy władcę, nie ma co. – zadrwił Goljarin.
– Przestań! – krzyknął Kronepuk. – Po pierwsze nie drwij ze swojego władcy. Po drugie, jesteś przecież oczyścicielem, dobrze wiesz, co dzieje się z zarażonymi, jak się zachowują i jak im jest trudno powrócić potem do normalności. – ciągnął.
– Masz rację. Nie powinienem. – odparł Goljarin z autentyczną skruchą.
Zabrali się do pracy. Najpierw wygarnęli cały popiół z czterech kominków. Uzbierało się tego naprawdę dużo.
– Słuchaj, a właściwie czemu my się tym zajmujemy? Przecież od sprzątania jest służba. – spytał w pewnym momencie Kronepuk.
– To prawda, wolę jednak zrobić to osobiście. Nie chcę, żeby służba się zbyt wcześnie o tym dowiedziała. Nie wiem, czy królewski kucharz ma pojęcie o metodzie oczyszczania przez napełnianie, ale na wszelki wypadek wolę, żeby zbyt wcześnie nie dowiedział się o przygotowywaniu sali mocy. – odparł Goljarin.
Kronepuk kiwnął głową, chociaż uważał, że przynajmniej pomóc powinien ktoś ze służby. Jakiś służący mógłby na przykład wynosić te wory z popiołem i wysypywać je do popielnego dołu w ogrodzie pałacowym. Nie musiałby tyle dźwidać, ale skoro Goljarin tak zarządził, a on, Kronepuk, sam zgłosił się na pomocnika, nie wypadało mu narzekać.
Kiedy wyczyścili już wszystkie cztery kominki, przyszedł czas na wannę. W wannie zalegał dawno wyschły, a potem pewnie wiele razy zmoczony przez deszcz, kwarcowy piasek. Na piasku leżały liście i drobne gałązki pzyniesione przez wiatr przez dziurę w dachu. Na jednej z takich gałązek siedział duży pająk.
– O Jasna Pani! Skąd to paskuctwo się tu wzięło? – wykrzyknął Goljarin. Schwycił pająka dwoma palcami, rzącił na posadzkę i zdeptał.
– Co robimy z tym piaskiem? Na pewno więcej tego typu niespodzianek się w nim zagnieździło. – spytał Kronepuk. – Powinniśmy go wyrzucić. – dodał.
– Oczywiście, że go wyrzucimy. W ogrodzie się przyda. Problem polega na tym, że nie ma zapasu czystego piasku. – odparł Goljarin.
Istotnie. Skrzynia stojąca obok srebrnej wanny była pusta.
– Hm. Mógłbym się teleportować do zamku północnego. Tam skrzynia jest niemal pełna, a w wannie leży czysty, suchy już piasek. – zaproponował Kronepuk. – Królowa korzystała widocznie ostatnio z sali mocy. – kontynuował. – Myślę, że nie miałaby mi za złe, gdybym przeniósł trochę piasku do zamku południowego. Jak sądzisz? – spytał Goljarina.
Goljarin zamyślił się. – No właściwie wszystko zostaje w rodzinie. – mówił zamyślony. – Przynieś tu ten piasek. Nie widzę innego wyjścia. Bez piasku kwarcowego nie oczyszczę kucharza. Muszę go mieć. – zdecydował.
Kronepuk stanął przy drzwiach. – Kametame. – wxpowiedział zaklęcie teleportujące. Na podłodze zaczął tworzyć się teleportacyjny romb.
– Czekaj! – krzyknął Goljarin. – Weź tę skrzynię. – przysunął Kronepukowi pustą skrzynię dosłownie w ostatniej chwili. Romb na podłodze przybrał już czerwoną barwę. Kronepuk schwycił i przycisnął do siebie skrzynię i wszedł na czerwony romb.
Wyszedł z niego w sali mocy, z której nie dawno korzystała Kargiliana przed spotkaniem z Garronem. Wyjął specjalną łopatkę ze skrzyni na piasek i zaczął nią przesypywać kwarcowy pył z wanny, nie chciał bowiem bardziej bezpośrednio grzebać w w Sali Mocy królowej, do pustej skrzyni. Poprawdzie to nie był pewny, czy dobrze robi zabierając piasek kwarcowy Królowej dla Króla, ale nie widział innego wyjścia.
Kiedy więc zawartość wanny znalazła się w skrzyni z południowego zamku, znów przywołał romb teleportacyjny i po chwili był już w sali mocy pułudniowego zamku.
– Proszę. Tu jest wszystko, co było w wannie. – powiedział do Goljarina.
Ten zajrzał do skrzyni i stwierdził, że kwarcowego piasku spokojnie wystarczy.
– Dzięki, druhu. – powiedział do Kronepuka. – Teraz czas się zająć niegrzecznym kucharzem. –
– Czyli jestem ci już niepotrzebny. – stwierdził Kronepuk.
– Tak. Teraz rozpoczyna się moja część zadania. – odparł Goljarin. – Dzięki tobie przystąpię do niego dużo wcześniej, niż się spodziewałem. – dodał z uśmiechem.

Po opuszczeniu południowej stolicy podpółkownik Jorinas Krahenak dał rozkaz stanąć. 20000 żołnierzy posłusznie stanęło w miejscu.
Podpółkownik rozkazał ośmiu cichociemnym, o których "wiedział, że są magami, ustawić się dookoła wojska i teleportować ich na południe. Chciał jak najszybciej znaleźć się tam, gdzie dzicy z Gór atakowali Zjednoczone Królestwo. Zwyczajem wojsk było, że poruszali się i walczyli bez pomocy magii. Tym razem jednak dowódcy zależało na pośpiechu. Zamierzył skorzystać "z mocy magów, którzy z nimi jechali.
Teleportacja udała się bez żadnych przeszkód. Ani jeden żołnierz nie został na północy, ani jednemu koniowi, których szesnaście niosło wszelki wojskowy dobytek, żaden z bagaży nie zsunął się na ziemię i nie został na północy. Wszyscy wylądowali bezpiecznie na dużej leśnej polanie u stóp Gór Tajemnych. Jednak niektórym z żołnierzy nie podobała się teleportacja.
– Wojsko to powinno marszem na miejsce bitwy zmierzać, a jak konni to w siodłach, na koniach jeździć, a nie jakieś takie dziwne obyczaje wprowadzać. – usłyszał Jorinas przechodząc wzdłuż swoich wojsk.
– Czasem i wojsko musi z magii skorzystać, gdy od tego zależy pomyślność nie tylko państwa a i być może całego świata. – powiedział podpułkownik głośno i dobitnie.
Na polanie zastała cisza.
– Teraz drużyna cichociemnych uda się na zwiad. Wy natomiast… Rozkulbaczyć konie!
Rozbić namioty! Ma mi tu w pięć
minut powstać obóz wojskowy. Rozkaz! –
– Tak jest! – zakrzyknął każdy żołnierz, a echo żołnierskiej odpowiedzi odbijały w lesie drzewa.
Goliarin rozpalił potężne szczapy z Drzewa Sesme we wszystkich czterech kominkach. Wsypał piasek kwarcowy do wanny, sprawdziwszy ówcześnie czy na pewno leci woda. Teraz trzeba było przyprowadzić nieczystego kucharza.
Goliarin udał się więc do kuchni udając wielkie zainteresowanie tym, co będzie jutro na obiad. Dowiedział się, że będzie baranina w sosie z czosnkiem najważniejsze jednak, że przychwycił kucharza.
– Choć ze mną. – powiedział Goljarin.
– A po co? To znaczy… Oczywiście jaśnie panie. –
Udali się do Sali Mocy i tu kucharza czekała niespodzianka.
– Wejdźcie do tej wanny. – wskazał Goliarin.
– Ja? Aa, aaaa, po co? – po twarzy kucharza zaczęły spływać stumyczki potu. Widać było, że się boi.
– Jestem namiestnikiem ich królewskich mości. Rozkazuję ci wejść do tej wanny. – powiedział poważnie. – Jeśli nie zareagujecie na ten rozkaz, wepchnę cię tam siłą, jako Goljarin, mag klasy wyższej, oczyszczającej. – dokończył.
Kucharz zbladł, następnie zaczerwienił się, znów zbladł i zaczął krzyczeć.
– Aa w kchiiir żżdiiimar. –
Goljarin szybko uspokoił go zaklęciem.
– Hammejasunnach. –
Uspokojonego kucharza włożył do wanny, po czym dokładnie zamknął drzwi. Występ wokalny kucharza dopiero się zaczynał.
Stanął za głową zanurzonego w piaską i wodzie kucharza. Położył ręce na jego głowie i rozpoczął ocęyszczanie przez napełnianie.
– Ogniu Sesme, rozpal kucharza i spraw, by zła moc wyparowała. Ty zaś, Płomieniu Mocarny wejdź na jej miejsce. – inkantował zaklęcia.
Kucharz poruszył się. Próbował uciekać przed mocą z ognia Sesme. Lecz przed nim i jego mocą nie ma ucieczki. Kucharz wił się straszliwie i zaczął krzyczeć.
– Arraarraakchsfiiraarraar. –
– Hammejasun. – uspokoił go Goljain.
Kucharz przestał się miotać i krzyczeć, ale po jego policzkach popłynęły łzy.
– Wodo czysta, wymyj z niego wszystko to, co złe, czarne i tajemne. Pozostaw go gotowym na przyjęcie twojej mocy i daj mu ją. – Golikrin wypowiedział kolejną część wielkiego zaklęcia.
Przez kucharza przeszedł prąd. Widać było, jak napinają mu się mięśnie, jak leżąc na boku wygina swoje ciało w kształt litery S.
– Ziemio czysta. Zejdź po nim swą oczyszczającą lawiną. Pozostaw czyste ciało i czysty umysł, aby zakorzenić się mógł w Tobie i czerpać z twoich soków. – Goljarin kontynuował zaklęcie.
Kucharz rozluźnił się nagle i otworzył oczy.
– Skoończ too. Too potwoornie booli. – wycharczał.
– Powietrze czyste, co się z niebem spotykasz, przynieś mu ulgę. Owiej go powiewem spod gwiazd i blask onych wlej mu w serce. –
Goljarin skończył zaklęcie. Odsunął się od wanny, w której leżał kucharz. Oparł się o jeden z kominków i przyglądał się człowiekowi w wannie.
– Jak macie na imię? – spytał.
– Nifraet, Panie. – odparł kucharz. Zadziwiające jak pięknym stał się jego głos. Przedtem był zimny i wysoki, piskliwy, kojarzący się ze szczurami. Teraz był niski, ciepły, a przywodził na myśl wielkiego, puchatego kota.
– Czy mogę tu jeszcze chwilę posiedzieć, Panie? – spytał Nifraet.
– Oczywiście, że możesz, ale pamiętaj, że kominki mocno grzeją. – odparł Goljarin i wyszedł z łazienki.
Nifraet leżąc w ciepłej mieszaninie piasku kwarcowego i wody myślał.
– Gdzie ja byłem? Co się ze mną działo? Mam wrażenie, jakbym wrócił z bardzo długiej podróży, chociaż wiem, że przez cały ten czas pracowałem w królewskiej kuchni. Czy ten namiestnik króla mógłby mi to wyjaśnić? I gdzie w ogóle jest król? I dlaczego ten namiestnik mówił o "ich mościach"? – rozmyślał powoli wychodząc z wanny.
Ośmiu cichociemnych udało się na południe, w kierunku Gór Tajemnych. Szeregowy Murmaf, który nosił właśnie wodę z pobliskiego strumienia do wojskowej kuchni i łaźni, wątpił, że są zwykłymi zwiadowcami.
– Przenieśli nas sprytnie z Radenoka aż tutaj. Nie, to nie są zwykli cichociemni. To na pewno są magowie, zresztą Półkownik powienział, że czasem trzeba korzystać z osiągnięć magii. A skoro magowie, to jakaś większa chryja się święci. Coś z naszym Rawentalem źle się działo ostatnio, że mądra królowa z północy połączyła swoje siły z naszymi. To nie będzie zwykła walka z dzikimi. – mruczał cichutko pod nosem. – Ciekawe gzie oni teraz są i co w ogóle mają tu do zrobienia. –
– Murmaf, nie filozofuj za dużo. Bierz następne wiadro i leć nad strumień. – z zamyślań wyrwał szeregowego głos kaprala.
– Tttak jest! – Murmaf na krótką chwilę stanął na baczność, po czym schwycił wiadro i popędził nad strumień.

Nifraet siedział jeszcze przez chwilę w nagrzewającej się wciąż wannie. Nie wiedział jeszcze, co się z nim działo i dlaczego pobyt w wannie wypełnionej piaskiem i wodą, które wyraźnie zmieniało się w gęste błoto, sprawia mu taką przyjemność. Postanowił więc wyjść z wanny, poszukać królewskiego namiestnika i o wszystko zapytać. Goljarina znalazł w królewskiej bibliotece. Siedział przy stole z drugim z namiestników.
– Panie. – zwrócił się jednak do Goljarina. – Czy możesz mi wytłumaczyć, co się tutaj dzieje? Mam wrażenie, jakbym wrócił z daleka, choć wiem, że nigdzie się z zamku nie oddalałem. – mówił splatając i rozplatając palce. – Skąd Pan, Panowie, wzieliście się w zamku i dlaczego ta dziwna kąpiel sprawiła mi tyle przyjemności? – kontynuował Nifraet.
– Usiądź, Nifraecie. – odezwał się Goljarin wskazując krzesło znajdujące się na przeciw sofy wyściełanej kapą z futer bisów i kun, na której siedzieli z Kronepukiem. – Twoje niepokoje, poczucie powrotu z dalekiej podróży, a także to, że nie pamiętasz niektórych zdarzeń wynikają z tego, że byłeś zarażony złą, tajemną mocą. Tą samą mocą był zarażony król Garron. – tłumaczył spokojnie. – Królowa Kargiliana Giranok utworzyła unię realną między królestwami Harenwiku i Rawentalu, dlatego mówimy o Zjednoczonym Królestwie i o królewskich mościach. Obecnie przebywają oni w Fanerum, gdzie królowa Kargiliana ocęyszcza króla Garrona z owej tajemnej mocy. – mówił patrząc na kucharza. – Nie długo wrócą, ale do póki przebywają w zamku magów, my, to znaczy Kronepuk i ja, Goljarin, sprawujemy rządy namiestnicze. Zabieg, jakiego dokonałem na tobie, nazywa się oczyszczeniem przez napełnienie. Napływ dużej dawki dobrej, jasnej mocy wyparł tę złą. – uśmiechnął się do Nifraeta. – Teraz jesteś oczyszczony, nie przebywasz pod niczyim złym wpływem i możesz spokojnie wrócić do swoich obowiązków. Będziesz czuł się na pewno lepiej. – dokończył.
Nifraet kiwnął kilka razy głową. – Czyli mogę wracać do kuchni i będę teraz… – zamyślił się. – Lepszy? – dokończył.
– Można tak to ująć. – odparł Goljarin. – Na pewno będziesz bezpieczniejszy i przez to wszyscy będziemy bezpieczniejsi. Wyobraź sobie, że ten ktoś, kto zaraził cię złą mocą, chciałby zabić króla Garrona albo królową Kargi'lianę. Nic trudnego jak zmusić ciebie, abyś przygotował trującą potrawę. Teraz, kiedy już nie ma nad tobą władzy, taka rzecz się nie zdarzy. –
Nifraet pokręcił energicznie głową. – Ja miałbym otruć króla? Nigdy. Na pewno nie. – Po tych słowach podniósł się z krzesła, a następnie udał do zamkowej kąchni, doglądać baraniej pieczeni.

Murmaf zdążył przynieść potrzebną ilość wody do kuchni i łaźni. Zdążył się w tej łaźni obmyć i pomagał właśnie wojskowemu kucharzowi w gotowaniu zupy bobowej, gdy przez obóz gruchnęła wieść, że zwiadowcy wracają.
– Ppanie kkkapralu, – zwrócił się do kucharza. – Mmogę iiść oobbejrzeć ttych dźdździwaków? – Murmaf błagalnie patrzył na przełożonego.
– Jakich dziwaków masz na myśli, chłopczę? – spytał kapral.
– Nno ttych ńńniby ććcichocieemnych. – wydukał w odpowiedzi chłopak. – A dlaczego uważasz, że su dziwakami? – zaśmiał się kucharz. – Nno pprzrzecież ccałe wwoojsko pprzrzeenieśli w ppół miminuty. – zdziwił się Murmaf.
Kucharz roześmiał się na cały głos. – A słuchałeś Półkownika? Czasem trzeba korzystać z magii, żeby odnieść większe zwycięstwo. Ci cichociemni to pewnie magowie, a nie żadne dziwaki. – skończył. – Nnno tak, aaale chćchćciiaałbym ich zoobaaczyć. – dukał jąkając się coraz bardziej. – I co ci z tego przyjdzie, że sobie na nich popatrzysz? – dopytywał dalej kapral śmiejąc się otwarcie z młodziutkiego żołnierza. – Nnnoo mmmooże bbym śśśsię dddoowieedziaał, ppo cco oooni ttuu ssooą. – mówił coraz bardziej zmieszany Murmaf. – Tobie nic do tego, po co wojsku magowie. Nigdzie nie pójdziesz. I szybciej łuskaj ten bób. –
Mina Murmafa sugerowała, że chłopak zaraz wybuchnie płaczem. Jednak jedno spojrzenie na twarz rozbawionego kaprala sprawiło, że połknął łzy i zabrał się za łuskanie bobu. Poprzysągł sobie tylko, że kiedyś się na kapralu odegra. Nie dzisiaj, nie jutro, może nawet nie za miesiąc, ale kiedyś na pewno się odegra.

Zwiadowcy rzeczywiście wrócili i mieli dla podpółkownika Jorinesa Krahanaka niezbyt dobre wieści.
– Panie Półkowniku. – zwrócił się doń Menefak, oczyściciel klasy najwyższej. – Ci, którzy przewodzą dzikim, ich… hm… oficerowie to posiadacze tajemnej mocy. Hordy są podzielone na jedenastoosobowe oddziały i na czele każdej jedenastki stoi czarny. – mówił spokojnie. – Jest tylko jeden sposób, żeby pozbyć się ich wsz]stkich na raz. – podpółkownik Jorinas poruszył się zaniepokojony. – Pozbyć? Chcecie ich wsz]stkich zabić? – spytał. – Nie, półkowniku. Pozbyć, czyli wyeliminować z walki. – wyjaśnił Menefak. – Rozumiem. – odezwał się podpółkownik. – Jaki to sposób? –
– Musimy w najbardziej na południe wysuniętym krańcu obozu rozpalić duże, odhomne wręcz ognisko z Drzewa Sesme. Utworzymy wokół niego krąg i do tego kręgu, naszą wspólną mocą, ściągniemy wszystkich
zarażonych spośród dzikich. Przy zetknięciu ich tajemnej, czarnej magii z mocą płynącą z ognia i z nas)ego zamkniętego kręgu zostaną natychmiastowo oczyszczeni, wypaleni przez dobrą, jasną moc Drzewa i naszą. Taki sposób oczyszczania nazywa się wypalaniem właśnie. Niestety ci, którzy są jemu poddani przez jakiś czas będą niemal bezrozumni. Będą umieli jeść, pić, wydalać, ale na pewno się z nimi nie porozmawia. – dokończył Menefak. – A jak długo taki stan potrwa? – spytał Jorinas. – To zależy od stopnia zarażenia. Generalnie od kilku do kilkunastu, kilkudziesięciu dni. Nie zdarzyło się jednak jeszcze, żeby ten stan bezoozumności trwał dłuźej niż dwadzieścia jeden dni. – wyjaśnił oczyściciel. – A kiedy będziecie mogli się tym zająć? –
– Myślę, że dzisiejszy późny wieczór to dobra pora. – odpowiedział zwiadowca.
Podpółkownik Jorinas pokiwał głową. – Tak. To jest dobra pora. Każę moim żołnierzom wyodrębnić dla was miejsce w obozie. – dodał podpółkownik i wstał, dając ty samym sygłał, że audiencja jest skończona.

Późnym wieczorem, w najbardziej na południe wysuniętym krańcu obozu wojska Zjednoczonego Królestwa, znajdującym się za namiotami dowództwa oraz wywiadu, a pomiędzy jęzorami boru sosnowego z prawej i lasu leszczynowego z lewej wbijającymi się w obóz, zapłonęło ognisko. Dookoła ognia stali magowie oczyściciele, oficjalnie wysłany razem z wojskiem wywiad. Mężczyźni trzymali się za ręce, tworzyli zamknięty krąg. Dym z Drzewa Sesme dodawał im sił i mocy. Skandowali razem, równo, głośno, wyraźnie: – Dymie Sesme, przywołaj w nasz krąg zarażonych mocą tajemną. Światło Sesme, przyciągnij ich, jak światło świecy przyciąga owady. Ogniu Sesme, spal w nich moc tajemną, oczyść ich serca i głowy i napełnij ich Wielką Mocą. Alkahrin! Alkahrin! Alkahrin! –
Okrzyk magów ponisł się daleko
w noc. Niosły go ziemia i wiatr, woda i ogień. Niosły go liście drzew i trawy przyziemne. Po chwili w środku kręgu zaczęły się pojawiać czerwone romby teleportów. Wypadali z nich krzyczący z bólu ludzie. Egnisko z Drzewa Sesme zasyczało, w górę uniusł się kłąb ciemnego, czarnego niemal dymu. Trwało to minutę albo dwie, potem wszystko się uspokoiło. W kręgu magów, na ziemii, siedzieli ludzie. Już nie krzyczeli. Rozglądali się dookoła, nie rozumiejąc gdzie są i skąd się tu wzięli.
– Szekemes tenthal? – śyszeptał jeden z nich, co w mowie Górskiego Ludu oznaczało: Gdzie jestem.
– Jesteście w obozie woisk Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu. – odezwał się jeden z magów. – Wiemy, że nie jesteście Lódźmi Gór i że mówicie w języku cywilizowanym. Wiemy też, że pod waszym przywództwem Górski Lud napadał Rawental siejąc w nim strach i zniszczenie. Zostaliście tu wezwani mocą Drzewa Sesme, aby zostać oczyszczonymi i napełnionymi Wielką Mocą. Teraz, zostaniecie teleportowani do zamku w Fanerum. Magowie Wielkiej Mocy, wraz z Wielkim Mekkefalem Giranok, postanowią, co z wami dalej będzie. Nie obawiajcie się jednak. Żadna khzywda się wam nie stanie. Musicie tylko nauczyć się władać mocą od nowa. – mówił dalej. – Powinniście przypomnieć sobie swoje imię, to prawdziwe: nadane przez matkę, uznane przez ojca i zapisane w świątynnych księgach. Utwórzcie teraz krąg wewnątrz naszego, schwyćcie się za ręce, abyśmy mogli teleportować was wyszystkich jednocześnie. – polecił.
Wśród świeżooczyszczonych powstał niewielki zament. – A a ale jjak to? Znaczy ta wojna… tamta walka…? – próbował dopytywać ten, który poprzednio spytał gdzie jest. Pozostali szybko wzięli go za ręce i utworzyli krąg. Magowie, rozłączywszy swój, skierowali dłonie na krąg oczyszczonych i wypowiedzieli zaklęcie teleportacyjne. Po chwili w jadalni zamku w Fanerum znaleźli się wszyscy oczyszczeni. Tam też czekał na nich Wielki mekkefal Giranok, przewodniczący Wielkiej Radzie magów.

O kurczę, właśnie zauważyłam mały balagan czasowy w2 tej książce mojej niezwykłej, ale w następnym rozdziale wszystko wyprostuję. Obiecuję i przyrzekam, że wszystko będzie wyprostowane.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział piąty

Kiedy Ganija przyszła do pracowni oczyścicieli, Kapert powiedział jej, co mają zrobić:
– Musimy ściągnąć Psoruga. Jego moc ściągnęliśmy z Kargilianą. No, i ta moc ją… sssss – mistrz Kapert wciągnął powietrze przez zęby. – Ta moc ją przeważyła. Było jej po prostu za dużo i… Gilia nie wytrzymała. poraniło ją wzdłuż rąk, jakby wzdłuż kanałów, ale z sercem wszystko w porządku. Cholerna tajemna moc zdolna powalić najzdolniejszego i najwytrwalszego. – Kapert z trudem powstrzymywał gniew i łzy. – Co prawda, Kargiliana została posklejana przez Mefesa i Joni, ale jej rekonwalescencja potrwa około trzech dni. Pomożesz mi ściągnąć Psoruga? –
Ganija skinęła głową.
– Oczywiście. Nie można zostawić roboty zrobionej do połowy. No, powiedzmy do trzech czwartych. Czy wiesz, że mówiąc o wypadku Kargiliany chyba po raz pierwszy powiedziałeś o niej Gilia? – spytała. – trzeba to chyba zapisać w księgach. – mrugnęła do niego okiem. Kapert wzruszył ramionami. – No, w końcu to jakby bliski ktoś, nie? – powiedział zmieszany.
– Dobra już nieważne. Powiedz mi jednak, czyje narzędzia oczyściliście? Bo wnioskuję, że tak było, skoro uzyskaliście trop do ściągnięcia Psoruga. –
– To były narzędzia Garrona Cantabusa. Giliana go kocha i wezmą ślub, ale najpierw musiała go oczyścić i jego narzędzia też, a tak w ogóle to jest grubsza sprawa, o której na pewno ci opowiem potem. – odparł Kapert.
Stanęli, jak trzeba, po obu stronach owej wnęki, w której wisiało zwierciadło Garrona i razem wypowiedzieli zaklęcie ściągania ludzi.
– Kalapermin potenarin. –
Na podłodze pracowni pokazał się delikatny pobłysk czerwieni. Usłyszeli szum w uszach.
– Idzie. Słyszysz? – spytał Kapert.
Ganija skinęła głową. Szum w uszach narastał, a pobłysk czerwieni na podłodze powoli przybrał kształt trójkąta. Gdy szum przemienił się w niemal wycie, w trójkącie pojawiła się postać. Mężczyzna leżał na podłodze. Czerwony trójkąt bladł. Mężczyzna miał zamknięte oczy, jego twarz wyrażała niezmierne zmęczenie, cierpienie i ból.
– Usiądź sobie Ganija, ja z nim porozmawiam. – zaproponował Kapert.
Ganija usiadła, na podsuniętym przez niego krześle, on natomiast podszedł do mężczyzny leżącego na podłodze. Pierwszy jednak odezwał się Psorug.
– Gdzie ja jestem? –
– Jak się czujesz? – spytał Kapert.
– Gdzie ja jestem? –
Mężczyzna usiadł gwałtownie.
– Gdzie jestem i gdzie jest moja Etiloe? Gdzie ona jest? –
słowa płynące z ust Psoruga były chrapliwe, wyraźnie nie miał siły.
– Spokojnie. Nie masz siły, nie trać resztek mocy na niepotrzebne ruchy. Jak się czujesz, boli cię coś? – powtórzył pytanie Kapert.
– Boli. Głowa. Gdzie jest Etiloe?
Tajemnicza Etiloe wciąż zajmowała pierwsze miejsce w bolącej głowie Psoruga.
– Mocno cię boli? – ciągnął wywiad Kapert.
– Tak. Gdzie ona jest? Powiedz mi, gdzie ona jest? Ty wiesz. Prawda? Wiesz.Chcę ją zobaczyć. – Psorug drżał na całym ciele.
– Co pamiętasz? – mistrz oczyścicieli twardo pytał dalej.
– Pamiętam Etiloe. Gdzie… –
Mężczyzna się zakrztusił. Kapert przytknął kartagal do jego czoła, ale Psorug był już czysty.
– Nie mów tyle. Właściwie nie masz już mocy. Co to za etiloe? –
– Kto. To moja ukochana. Etiloe, moja Etiloe. – mężczyzna zamknął oczy.
– Tchnij w niego moc. – odezwała się Ganija.
Miała zmieniony głos. Kiedy Kapert się odwrócił, zobaczył, że jest bardzo blada.
– Co się stało Ganija? – spytał zaniepokojony.
Wstał. Podszedł do kominka i pobrał Wielką Moc do kartagala.
– Nie, nic się nie stało. – Ganija nadal mówiła głosem drżącym ze wzruszenia.
Kapert podszedł do Psoruga i przytknąwszy kartagal do jego czoła, tchnął w niego Wielką Moc.
– Teraz możesz usiąść. – powiedział.
Psorug usiadł. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł Ganiję. Wstał i podszedł do niej.
– Moja Etiloe. Moje kochanie. –
Objął ją i przytulił.
– Krenewal. – szepnęła Ganija.
Z jej oka spłynęła łza. Łza szczęścia.
– Jestem w Fanerum, prawda? Dawno niesłyszałem tego imienia. Ściągnęliście mnie. Moja Etiloe. – Psorug, to znaczy Krenewal, był równie szczęśliwy.
Kapert chrząknął.
– Porozmawiaj z nim Ganija. Ja pójdę załatwić mu pokój. Gdzie mieszkasz? – spytał.
– W wieży, na parterze – odparła.
Kapert skinął głową i wyszedł.
– Chodźmy stąd. Nie wiem gdzie, ale chodźmy. – poprosił Krenewal.
– Pójdziemy do ogrodu. – stwierdziła Ganija. – Krenewal! Jak się cieszę, że jesteś. Chodźmy do ogrodu. Pooddychasz świeżym powietrzem. –
Wyszli.
– Co to właściwie jest ogród? – spytał Krenewal.
Ganija uśmiechnęła się.
– Nie pamiętasz ogrodu. Tak naprawdę, to mnie to nie dziwi. Czarni, którzy do nas wracają, zwykle nie pamiętają roślin i świeżego powietrza. – powiedziała. Ogród, to takie miejsce, gdzie rosną drzewa, kwiaty i inne rośliny. –
wytłumaczyła Krenewalowi.
– Pierwszy kontakt ze świeżym powietrzem może być dla ciebie trochę nieprzyjemny. Jestem jednak z tobą, więc się nie bój. – Ganija ujęła jego rękę w swoją i otworzyła drzwi prowadzące do ogród.

Pierwszy łyk świeżego powietrza rzeczywiście zatchnął Krenewala. Drugi trochę mniej i z każdym następnym było lepiej, aż za którymś razem nie czuł już żadnych niedogodności. Szli bukową aleją. Świecił księżyc i gwiazdy, cykały świerszcze. Chwilę milczeli. Każde z nich myślało o swoim szczęściu. Ganija o tym, że udało jej się wydobyć go od czarnych, a Krenewal o tym, że został stamtąd wyrwany. Wprawdzie kiedy przebywał pod ziemią, wśród czarnych, wcale nie chciał wracać do świata Świetlistych. Teraz jednak cieszył się, że wreszcie są razem i wolni. W końcu przerwał milczenie.
– To są drzewa, prawda? Jakie to drzewa? Czekaj, nie mów, chyba pamiętam. To są… – zastanawiał się przez chwilę.
– Nie. Jednak nie pamiętam. –
– To są buki. – odpowiedziała.
– Buki. A co tak świergocze? – spytał znów.
– To cykają świerszcze. – zaśmiała się Ganija.
– Co to są świerszcze? – dociekał Krenewal.
– Świerszcze to takie maleńkie zwierzątka. Mają sześć nóg, główkę, tułów i dwie pary skrzydełek. Pocierają nogami o skrzydła i w ten sposób grają. Jak ty to powiedziałeś? Aha, świergoczą. – mówił
Krenewal uśmiechnął się również.
– Rzeczywiście niewiele pamiętam ze świata. Mam na myśli żywy świat: zwierzęta, rośliny, powietrze i to, co w górze świeci. Co to jest? – zapytał.
– Te mniejsze, to są gwiazdy, a to większe, to księżyc. – Ganija tłumaczyła cierpliwie. – A co pamiętasz? Oczywiście oprócz mnie. – spytała.
– Pamiętam niektóre uczucia, emocje. Pamiętam naszą miłość. To znaczy przypomniałem sobie o niej, kiedy leżałem w tamtej pracowni. Moją przyjaźń z Parkinwalem Pamiętam kształty zamku i wygląd kamieni szlachetnych.. Aha, i czystą wodę Jest tu gdzieś woda? Tam właściwie nie było wody. Jeśli była, to jakaś czarna, głęboka i nieprzystępna. Jest tu woda? –
– Jest oczywiście. – odparła Ganija. – W zamku są łaźnie, wanny i wszystko, co z tym związane. W ogrodzie jest jeziorko, a w miasteczku fontanna. Wybacz, ale dziś będzie ci dostępna tylko wanna. Coś jeszcze pamiętasz? Jakieś konkrety, wiedzę na przykład? – dopytywała.
– Nie pamiętam nic ze specjalizacji. Na pewno zacząłem jakąś robić, prawda? – spytał.
– Tak, zrobiłeś wysoką alhemię. – wyjaśniła.
– Czarnych zaklęć też nie pamiętam. To dobrze chyba, nie? – upewniał się.
– Dobrze, dobrze. Specjalizację zrobisz od nowa, zaklęć tajemnych nie pamiętasz, bo uleciały ci z pamięci wraz z mocą tajemną. – tłumaczyła. – Jak się czujesz? –
– Dobrze, bo jestem z tobą. Etiloe! Jak ja się za tobą stęskniłem. Tam tego nie czułem. Tam nie czułem nic. Zimne korytarze, lochy, czerń, pustka i cisza. Brrrr. Nigdy, nigdy tam nie wrócę. Tu jest zupełnie inaczej. Jest księżyc i są gwiazdy. No i przede wszystkim jesteś ty. Moja Etiloe kochana. Dokąd my idziemy? – spytał.
– Prowadzę cię do altanki. Tam jest bardzo przyjemnie. Można usiąść i porozmawiać. – odpowiedziała Ganija.
– A co to jest altanka? –
– To taki jakby domek, zbudowany z drewnianych krat, po których wije się roślinność, winorośl dokładnie. Spodoba ci się tam. Bardzo lubiłeś to miejsce. –
Trzymali się za ręce. Szli wciąż bukową aleją, pod baldachimem, niemal splatających się nad ich głowami, gałęzi drzew. Gwiazdy i księżyc rzucały między liśćmi zielone cienie. Noc była ciepła, sprzyjająca przechadzkom po ogrodzie i odświeżaniu starej miłości. Skręcili w prawo. Szli teraz ścieżką wysypaną drobnym piaskiem. Po obu stronach ścieżki rosły krzewy bzu. Ścieżka ta doprowadziła ich do altanki. Weszli do środka i usiedli przy drewnianym stole na drewnianej ławce. Siedzieli bardzo blisko siebie. Milczeli. Każde z nich wyczuwało niezwykłość chwili. W końcu odezwała się Ganija.
– Czy ty pamiętasz, że tu właśnie powiedziałeś mi, że mnie kochasz? – szepnęła.
– Nie. Czy mogę to powtórzyć? – spytał Krenewal.
Skinęła głową. Przytulił ją mocno i szepnął wprost do ucha.
– Kocham cię Etiloe! Ptaszku mój najsłodszy. Kocham cię. Nie zapomniałem cię przez te wszystkie mroczne lata. Ile to już? Nie wiem, ale chyba strasznie długo. Kocham cię. –
– Dziesięć. – wtrąciła Ganija.
– Co dziesięć? Dziesięć lat? –
Krenewal odsunął się trochę od Ganiji.
– Etiloe moja! A może ty już mnie nie chcesz? Może ty już masz kogoś innego? Ja się nie obrażę. Powiedz. – powiedział bardzo poważnie.
Ganija zaśmiała się. Jej śmiech przypominał jednym dźwięk srebrnych dzwonków, a drugim świergot małego ptaszka. Dlatego właśnie Krenewal nazywał ją Etiloe, co w Świetlistej Mowie znaczy ptaszek.
– Wiesz dlaczego zostałam oczyścicielką? – spytała. i po chwili sama odpowiedziała. – Żeby ciebie stamtąd ściągnąć. Przyżekłam Wielkiemu Mistrzowi, że ciebie ściągnę i że nigdy się z innym nie zwiążę, jeśli ciebie nie znajdę. Dotrzymałam przyrzeczenia. – powiedziała uśmiechając się. – – Kocham ciebie tak samo jak dziesięć lat temu. Może nawet bardziej. Moja miłość dojrzała. Tęsknota ją uszlachetniła. Naprawdę bardzo, bardzo cieszę się, że jesteś ze mną. Bądź już na zawsze. –
Ganija zaczerwieniła się.
– To znaczy… No… –
– Oczywiście, że będę z tobą na zawsze, jeśli tego chcesz. – zapewnił ją Krenewal. Nauczysz mnie na nowo świata. Bardzo cię proszę. Opowiesz mi co tu się działo przez te dziesięć lat. Nikogo tu nie znam, nie pamiętam. Aha, proszę, powiedz mi czy ja kogoś zaraziłem? Nie wiem, nie pamiętam takich rzeczy. – spytał.
– Niestety tak. Nie martw się jednak. On jest już oczyszczony. – uspokoiła Krenewala Ganija.
– Kto to był? –
– Garron Kantabus, przyszły mąż Kargiliany Giranok, która też jest oczyścicielką. To ona odkryła, że to ty zaraziłeś jej ukochanego i ona zaczęła ciebie ściągać. Ściągnęła z Kapertem, mistrzem oczyścicieli, twoją tajemną moc. – mówiła Ganija.
– To dlaczego nie ściągnęła mnie fizycznie? – spytał Krenewal.
– Nie mogła. W wyniku naporu mocy bardzo ją w środku poraniło. Ma jakieś trzy dni z głowy. – odpowiedziała na pytanie ukochanego.
– To ona jest gorsza od ciebie? – spytał Krenewal.
– Kargiliana? Skądże znowu. To jedna z najlepszych w naszym fachu. Po prostu twojej mocy tajemnej było bardzo dużo, a ona dzisiaj jeszcze operowała Garrona. Wczoraj go oczyściła. – odpowiedziała.
– A ja będę mógł ich zobaczyć? Będę mógł zobaczyć Garrona i Kargilianę? – dopytywał Krenewal.
– Tak, ale będziesz musiał jeszcze trochę zaczekać. –
Krenewal objął Ganiję mocniej.
– Nie jest ci zimno kochanie? –
spytał.
– Nie, ale widzę, że tobie jest bardzo zimno. Wracajmy do zamku. – odpowiedziała.
– Nie. Tu jest tak przyjemnie. Jest świeże powietrze i tyle roślin, i światło. – poprosił Krenewal.
– Jutro przyjdziemy tu znów. Chodź. Musisz odpocząć, musisz się wyspać. – nalegała.
Krenewal wstał i ruszył z Ganiją w drogę powrotną. Wracali aleją jaśminów. Krzewy jaśminowe pięknie pachniały i Krenewal wrócił do zamku troszeczkę odórzony. Ganija domyślała się dlaczego Kapert pytał ją, gdzie mieszka. Wiedziała, że przygotował jemu komnatę obok jej komnaty. Nie pomyliła się.
– Oto jest twoja komnata. Masz tu łożę, łaźnię i kominek z drzewem sesme, które wydziela z siebie Świetlistą Moc podczas spalania. Rozpalę ci, a ty idź do wody, za którą tak tęskniłeś. – powiedziała.
Krenewal wszedł do łazienki. Widok wanny zdziwił go trochę, ale szybko pojął do czego służy kran i prysznic, i co trzeba zrobić, żeby leciała z nich woda. Wyszedł spod prysznica bardzo zadowolony.
– To jest cudowne! – wykrzyknął, wracając do komnaty.
Zbliżył się do kominka, w którym buzował już ogień.
– Ten ogień też jest cudowny. Uspokaja i jakoś daje siły. –
– To dobrze. Połóż się spać i pięknie śnij. Jutro do ciebie przyjdę. – obiecała Ganija.
Pocałowała go w policzek i wyszła.
– Moja Etiloe, kochana Etiloe! Kto mógł przewidzieć, że jeszcze kiedyś ją zobaczę i że to ona właśnie ściągnie mnie z mroków do światła. Kochana Etiloe. –
Myśląc o niej zasnął.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Żal, żal, żal

Słuchajcie, to jest straszne. Braillesence mi się popsuł i nie mam jak teraz książki pisać. Można oczywiście na laptopie, ale nie lubię, bardzo nie lubię.

EltenLink