Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział szósty

Goljarin i Kronepuk stali na dziedzińcu zamkowym południowej stolicy Zjednoczonego Królestwa. Przed nimi stały dwie dewizje wojska. Jedna z nich jeszcze nie dawno należała do wojsk Rawentalu, a druga do wojsk Harenwiku. Dzisiaj zjednoczone w jednym wojsku pod jednym dowódcą, któr"ym był podpułkownik Jorinas Krahenak, stały przed namiestnikami ich królewskich mości. Te właśnie dywizje miały uderzyć na dzikie plemiona z gór, które nękały południowe ziemie Królestwa. Ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy stało na baczność i słuchało przemowy Kronepuka i Goljarina.
Kronepuk mówił o tym, jak wspaniała jest armia Zjednoczonego Królestwa. Jakie wspaniałe jest Zjednoczone Królestwo, za które i o które ta armia będzie walczyć. Podkreślał zjednoczenie dwóch królestw w jedno królestwo i dwóch armii w jedną armię.
Goljarin mówił o "ważnym zadaniu, jakie czeka obie dywizję. Podkreślał, jak wygnanie z Królestwa dzikich plemion z gór pomoże w rozwoju państwa.
Żaden z namiestników nie powiedział, że razem z wojskiem wyrusza ośmiu cichociemnych. Oficjalnie była to bowiem sekcja zwiadowcza obu dywizji. Prawdziwym jednak zadaniem zwiadowców było spra"wdzić, czy dzicy z gór nie są przypadkiem zarażeni lub czy nie kieruje nimi ktoś zarażony albo nawet któryś z magów mocy tajemnej.
W końcu przemowy się skończyły. Dowódcy dali rozkaz wymarszu i obie dywizję wymaszerowały sprzed zamku królewskiego i ruszyły drogą na południe.

Kronepuk westchnął i otarł pot z czoła, bo dzień był niezwykle gorący.
– Dobrze, że "już wyruszyli. Można się skryć we wnętrzu zamku. Tam na pewno jest trochę chłodniej. – powiedział do Goljarina.
Goljarin skinął głową.
– W zamku jest chłodniej, dużo chłodniej. – stwierdził. – Czasami aż za chłodno. W takie upały jednak ta cecha "wielkich zamków jest nader przyjemna. – dodał.
– W Harenw… yyy… W północnej stolicy w zamku wcale nie jest za chłod"no. – powiedział czerwieni_ąc się lekko.
– Oczywiście. Przecież zamek w północnej stolicy jest dobrze ogrzewany. – odpowiedział Goljarin.
– Mhm. Jakoś tak cząję, że zanim nadejdzie zima, to i ten zamek będzie ogrzewany. Swoją drogą. Nie wiesz czemu, królowa tak nalegała, żeby używać nazw północna stolica Zjednoczonego Królestwa i południowa stolica Zjednoczonego Królestwa? Przecież krócejbyłoby mówić `Karkegat i `Radenok. – spytał.
Goljarin uśmiechnął się.
– Byłoby krócej, ale myślę, że królowa chciała, żeby w umysłach ludzi ułożyło się to, że mają jeden kraj, dwie stolice i dwoje królów. – powiedział.
Weszli do zamku. Zamek w `Rodenoku nie straszył już pustymi, zimnymi korytarzami i komnatami. Goljarin przepytał służbę i okazało się, że w zamkowych piwnicach złożone zostały wszystkie dywany i arrasy, które kiedyś zdobiły zamek.
– Pochowaliśmy wszystko, Panie, kiedy król zaczął się dziwnie zachowywać. – tłumaczył marszałek dworu. – Baliśmy się trochę, żeby Jego Wysokość nie poniszczył wszystkiego. Zaczął bowiem drzeć niektóre arrasy w napadach jakiejś dziwnej wściekłości. – mówił dalej.
Goljarin rozkazał więc wszystko przynieść z piwnicy i rozłożyć oraz rozwiesić tak, jak leżało i wisiało wcześniej. Stało się tak po dokładnym wyczyszczeniu podłóg, obmyciu mebli, drzwi i okien. W oknach też zostały powieszone piękne story przyniesione z piwnicy.
– Możesz iść i odpocząć. Obiad będzie o siódmej godzinie dnia. – powiedział Goljarin do Kronepuka.
– "Ja muszę zająć się salą mocy i niegrzecznym kucharzem. – Goljarin uśmiechnął się sarkastycznie i mrugnął do Kronepuka.
– W przygotowaniu sali mocy ci pomogę. Z niegrzecznym kucharzem będziesz musiał sobie poradzić sam. Te wasze oczyścicielskie zabiegi znam tylko i wyłącznie z teorii. – odparł Kronepuk.
Udali się we dwóch do sali mocy. Wyglądała ona zupełnie inaczej niż sala mocy Kargiliany.
– Popatrz, ile popiołu zalega w kominkach. – odezwał się Kronepuk.
– No, widać nasz Jaśnie Panujący Król Garron nie dbał nawet o salę mocy. Fajnego mamy władcę, nie ma co. – zadrwił Goljarin.
– Przestań! – krzyknął Kronepuk. – Po pierwsze nie drwij ze swojego władcy. Po drugie, jesteś przecież oczyścicielem, dobrze wiesz, co dzieje się z zarażonymi, jak się zachowują i jak im jest trudno powrócić potem do normalności. – ciągnął.
– Masz rację. Nie powinienem. – odparł Goljarin z autentyczną skruchą.
Zabrali się do pracy. Najpierw wygarnęli cały popiół z czterech kominków. Uzbierało się tego naprawdę dużo.
– Słuchaj, a właściwie czemu my się tym zajmujemy? Przecież od sprzątania jest służba. – spytał w pewnym momencie Kronepuk.
– To prawda, wolę jednak zrobić to osobiście. Nie chcę, żeby służba się zbyt wcześnie o tym dowiedziała. Nie wiem, czy królewski kucharz ma pojęcie o metodzie oczyszczania przez napełnianie, ale na wszelki wypadek wolę, żeby zbyt wcześnie nie dowiedział się o przygotowywaniu sali mocy. – odparł Goljarin.
Kronepuk kiwnął głową, chociaż uważał, że przynajmniej pomóc powinien ktoś ze służby. Jakiś służący mógłby na przykład wynosić te wory z popiołem i wysypywać je do popielnego dołu w ogrodzie pałacowym. Nie musiałby tyle dźwidać, ale skoro Goljarin tak zarządził, a on, Kronepuk, sam zgłosił się na pomocnika, nie wypadało mu narzekać.
Kiedy wyczyścili już wszystkie cztery kominki, przyszedł czas na wannę. W wannie zalegał dawno wyschły, a potem pewnie wiele razy zmoczony przez deszcz, kwarcowy piasek. Na piasku leżały liście i drobne gałązki pzyniesione przez wiatr przez dziurę w dachu. Na jednej z takich gałązek siedział duży pająk.
– O Jasna Pani! Skąd to paskuctwo się tu wzięło? – wykrzyknął Goljarin. Schwycił pająka dwoma palcami, rzącił na posadzkę i zdeptał.
– Co robimy z tym piaskiem? Na pewno więcej tego typu niespodzianek się w nim zagnieździło. – spytał Kronepuk. – Powinniśmy go wyrzucić. – dodał.
– Oczywiście, że go wyrzucimy. W ogrodzie się przyda. Problem polega na tym, że nie ma zapasu czystego piasku. – odparł Goljarin.
Istotnie. Skrzynia stojąca obok srebrnej wanny była pusta.
– Hm. Mógłbym się teleportować do zamku północnego. Tam skrzynia jest niemal pełna, a w wannie leży czysty, suchy już piasek. – zaproponował Kronepuk. – Królowa korzystała widocznie ostatnio z sali mocy. – kontynuował. – Myślę, że nie miałaby mi za złe, gdybym przeniósł trochę piasku do zamku południowego. Jak sądzisz? – spytał Goljarina.
Goljarin zamyślił się. – No właściwie wszystko zostaje w rodzinie. – mówił zamyślony. – Przynieś tu ten piasek. Nie widzę innego wyjścia. Bez piasku kwarcowego nie oczyszczę kucharza. Muszę go mieć. – zdecydował.
Kronepuk stanął przy drzwiach. – Kametame. – wxpowiedział zaklęcie teleportujące. Na podłodze zaczął tworzyć się teleportacyjny romb.
– Czekaj! – krzyknął Goljarin. – Weź tę skrzynię. – przysunął Kronepukowi pustą skrzynię dosłownie w ostatniej chwili. Romb na podłodze przybrał już czerwoną barwę. Kronepuk schwycił i przycisnął do siebie skrzynię i wszedł na czerwony romb.
Wyszedł z niego w sali mocy, z której nie dawno korzystała Kargiliana przed spotkaniem z Garronem. Wyjął specjalną łopatkę ze skrzyni na piasek i zaczął nią przesypywać kwarcowy pył z wanny, nie chciał bowiem bardziej bezpośrednio grzebać w w Sali Mocy królowej, do pustej skrzyni. Poprawdzie to nie był pewny, czy dobrze robi zabierając piasek kwarcowy Królowej dla Króla, ale nie widział innego wyjścia.
Kiedy więc zawartość wanny znalazła się w skrzyni z południowego zamku, znów przywołał romb teleportacyjny i po chwili był już w sali mocy pułudniowego zamku.
– Proszę. Tu jest wszystko, co było w wannie. – powiedział do Goljarina.
Ten zajrzał do skrzyni i stwierdził, że kwarcowego piasku spokojnie wystarczy.
– Dzięki, druhu. – powiedział do Kronepuka. – Teraz czas się zająć niegrzecznym kucharzem. –
– Czyli jestem ci już niepotrzebny. – stwierdził Kronepuk.
– Tak. Teraz rozpoczyna się moja część zadania. – odparł Goljarin. – Dzięki tobie przystąpię do niego dużo wcześniej, niż się spodziewałem. – dodał z uśmiechem.

Po opuszczeniu południowej stolicy podpółkownik Jorinas Krahenak dał rozkaz stanąć. 20000 żołnierzy posłusznie stanęło w miejscu.
Podpółkownik rozkazał ośmiu cichociemnym, o których "wiedział, że są magami, ustawić się dookoła wojska i teleportować ich na południe. Chciał jak najszybciej znaleźć się tam, gdzie dzicy z Gór atakowali Zjednoczone Królestwo. Zwyczajem wojsk było, że poruszali się i walczyli bez pomocy magii. Tym razem jednak dowódcy zależało na pośpiechu. Zamierzył skorzystać "z mocy magów, którzy z nimi jechali.
Teleportacja udała się bez żadnych przeszkód. Ani jeden żołnierz nie został na północy, ani jednemu koniowi, których szesnaście niosło wszelki wojskowy dobytek, żaden z bagaży nie zsunął się na ziemię i nie został na północy. Wszyscy wylądowali bezpiecznie na dużej leśnej polanie u stóp Gór Tajemnych. Jednak niektórym z żołnierzy nie podobała się teleportacja.
– Wojsko to powinno marszem na miejsce bitwy zmierzać, a jak konni to w siodłach, na koniach jeździć, a nie jakieś takie dziwne obyczaje wprowadzać. – usłyszał Jorinas przechodząc wzdłuż swoich wojsk.
– Czasem i wojsko musi z magii skorzystać, gdy od tego zależy pomyślność nie tylko państwa a i być może całego świata. – powiedział podpułkownik głośno i dobitnie.
Na polanie zastała cisza.
– Teraz drużyna cichociemnych uda się na zwiad. Wy natomiast… Rozkulbaczyć konie!
Rozbić namioty! Ma mi tu w pięć
minut powstać obóz wojskowy. Rozkaz! –
– Tak jest! – zakrzyknął każdy żołnierz, a echo żołnierskiej odpowiedzi odbijały w lesie drzewa.
Goliarin rozpalił potężne szczapy z Drzewa Sesme we wszystkich czterech kominkach. Wsypał piasek kwarcowy do wanny, sprawdziwszy ówcześnie czy na pewno leci woda. Teraz trzeba było przyprowadzić nieczystego kucharza.
Goliarin udał się więc do kuchni udając wielkie zainteresowanie tym, co będzie jutro na obiad. Dowiedział się, że będzie baranina w sosie z czosnkiem najważniejsze jednak, że przychwycił kucharza.
– Choć ze mną. – powiedział Goljarin.
– A po co? To znaczy… Oczywiście jaśnie panie. –
Udali się do Sali Mocy i tu kucharza czekała niespodzianka.
– Wejdźcie do tej wanny. – wskazał Goliarin.
– Ja? Aa, aaaa, po co? – po twarzy kucharza zaczęły spływać stumyczki potu. Widać było, że się boi.
– Jestem namiestnikiem ich królewskich mości. Rozkazuję ci wejść do tej wanny. – powiedział poważnie. – Jeśli nie zareagujecie na ten rozkaz, wepchnę cię tam siłą, jako Goljarin, mag klasy wyższej, oczyszczającej. – dokończył.
Kucharz zbladł, następnie zaczerwienił się, znów zbladł i zaczął krzyczeć.
– Aa w kchiiir żżdiiimar. –
Goljarin szybko uspokoił go zaklęciem.
– Hammejasunnach. –
Uspokojonego kucharza włożył do wanny, po czym dokładnie zamknął drzwi. Występ wokalny kucharza dopiero się zaczynał.
Stanął za głową zanurzonego w piaską i wodzie kucharza. Położył ręce na jego głowie i rozpoczął ocęyszczanie przez napełnianie.
– Ogniu Sesme, rozpal kucharza i spraw, by zła moc wyparowała. Ty zaś, Płomieniu Mocarny wejdź na jej miejsce. – inkantował zaklęcia.
Kucharz poruszył się. Próbował uciekać przed mocą z ognia Sesme. Lecz przed nim i jego mocą nie ma ucieczki. Kucharz wił się straszliwie i zaczął krzyczeć.
– Arraarraakchsfiiraarraar. –
– Hammejasun. – uspokoił go Goljain.
Kucharz przestał się miotać i krzyczeć, ale po jego policzkach popłynęły łzy.
– Wodo czysta, wymyj z niego wszystko to, co złe, czarne i tajemne. Pozostaw go gotowym na przyjęcie twojej mocy i daj mu ją. – Golikrin wypowiedział kolejną część wielkiego zaklęcia.
Przez kucharza przeszedł prąd. Widać było, jak napinają mu się mięśnie, jak leżąc na boku wygina swoje ciało w kształt litery S.
– Ziemio czysta. Zejdź po nim swą oczyszczającą lawiną. Pozostaw czyste ciało i czysty umysł, aby zakorzenić się mógł w Tobie i czerpać z twoich soków. – Goljarin kontynuował zaklęcie.
Kucharz rozluźnił się nagle i otworzył oczy.
– Skoończ too. Too potwoornie booli. – wycharczał.
– Powietrze czyste, co się z niebem spotykasz, przynieś mu ulgę. Owiej go powiewem spod gwiazd i blask onych wlej mu w serce. –
Goljarin skończył zaklęcie. Odsunął się od wanny, w której leżał kucharz. Oparł się o jeden z kominków i przyglądał się człowiekowi w wannie.
– Jak macie na imię? – spytał.
– Nifraet, Panie. – odparł kucharz. Zadziwiające jak pięknym stał się jego głos. Przedtem był zimny i wysoki, piskliwy, kojarzący się ze szczurami. Teraz był niski, ciepły, a przywodził na myśl wielkiego, puchatego kota.
– Czy mogę tu jeszcze chwilę posiedzieć, Panie? – spytał Nifraet.
– Oczywiście, że możesz, ale pamiętaj, że kominki mocno grzeją. – odparł Goljarin i wyszedł z łazienki.
Nifraet leżąc w ciepłej mieszaninie piasku kwarcowego i wody myślał.
– Gdzie ja byłem? Co się ze mną działo? Mam wrażenie, jakbym wrócił z bardzo długiej podróży, chociaż wiem, że przez cały ten czas pracowałem w królewskiej kuchni. Czy ten namiestnik króla mógłby mi to wyjaśnić? I gdzie w ogóle jest król? I dlaczego ten namiestnik mówił o "ich mościach"? – rozmyślał powoli wychodząc z wanny.
Ośmiu cichociemnych udało się na południe, w kierunku Gór Tajemnych. Szeregowy Murmaf, który nosił właśnie wodę z pobliskiego strumienia do wojskowej kuchni i łaźni, wątpił, że są zwykłymi zwiadowcami.
– Przenieśli nas sprytnie z Radenoka aż tutaj. Nie, to nie są zwykli cichociemni. To na pewno są magowie, zresztą Półkownik powienział, że czasem trzeba korzystać z osiągnięć magii. A skoro magowie, to jakaś większa chryja się święci. Coś z naszym Rawentalem źle się działo ostatnio, że mądra królowa z północy połączyła swoje siły z naszymi. To nie będzie zwykła walka z dzikimi. – mruczał cichutko pod nosem. – Ciekawe gzie oni teraz są i co w ogóle mają tu do zrobienia. –
– Murmaf, nie filozofuj za dużo. Bierz następne wiadro i leć nad strumień. – z zamyślań wyrwał szeregowego głos kaprala.
– Tttak jest! – Murmaf na krótką chwilę stanął na baczność, po czym schwycił wiadro i popędził nad strumień.

Nifraet siedział jeszcze przez chwilę w nagrzewającej się wciąż wannie. Nie wiedział jeszcze, co się z nim działo i dlaczego pobyt w wannie wypełnionej piaskiem i wodą, które wyraźnie zmieniało się w gęste błoto, sprawia mu taką przyjemność. Postanowił więc wyjść z wanny, poszukać królewskiego namiestnika i o wszystko zapytać. Goljarina znalazł w królewskiej bibliotece. Siedział przy stole z drugim z namiestników.
– Panie. – zwrócił się jednak do Goljarina. – Czy możesz mi wytłumaczyć, co się tutaj dzieje? Mam wrażenie, jakbym wrócił z daleka, choć wiem, że nigdzie się z zamku nie oddalałem. – mówił splatając i rozplatając palce. – Skąd Pan, Panowie, wzieliście się w zamku i dlaczego ta dziwna kąpiel sprawiła mi tyle przyjemności? – kontynuował Nifraet.
– Usiądź, Nifraecie. – odezwał się Goljarin wskazując krzesło znajdujące się na przeciw sofy wyściełanej kapą z futer bisów i kun, na której siedzieli z Kronepukiem. – Twoje niepokoje, poczucie powrotu z dalekiej podróży, a także to, że nie pamiętasz niektórych zdarzeń wynikają z tego, że byłeś zarażony złą, tajemną mocą. Tą samą mocą był zarażony król Garron. – tłumaczył spokojnie. – Królowa Kargiliana Giranok utworzyła unię realną między królestwami Harenwiku i Rawentalu, dlatego mówimy o Zjednoczonym Królestwie i o królewskich mościach. Obecnie przebywają oni w Fanerum, gdzie królowa Kargiliana ocęyszcza króla Garrona z owej tajemnej mocy. – mówił patrząc na kucharza. – Nie długo wrócą, ale do póki przebywają w zamku magów, my, to znaczy Kronepuk i ja, Goljarin, sprawujemy rządy namiestnicze. Zabieg, jakiego dokonałem na tobie, nazywa się oczyszczeniem przez napełnienie. Napływ dużej dawki dobrej, jasnej mocy wyparł tę złą. – uśmiechnął się do Nifraeta. – Teraz jesteś oczyszczony, nie przebywasz pod niczyim złym wpływem i możesz spokojnie wrócić do swoich obowiązków. Będziesz czuł się na pewno lepiej. – dokończył.
Nifraet kiwnął kilka razy głową. – Czyli mogę wracać do kuchni i będę teraz… – zamyślił się. – Lepszy? – dokończył.
– Można tak to ująć. – odparł Goljarin. – Na pewno będziesz bezpieczniejszy i przez to wszyscy będziemy bezpieczniejsi. Wyobraź sobie, że ten ktoś, kto zaraził cię złą mocą, chciałby zabić króla Garrona albo królową Kargi'lianę. Nic trudnego jak zmusić ciebie, abyś przygotował trującą potrawę. Teraz, kiedy już nie ma nad tobą władzy, taka rzecz się nie zdarzy. –
Nifraet pokręcił energicznie głową. – Ja miałbym otruć króla? Nigdy. Na pewno nie. – Po tych słowach podniósł się z krzesła, a następnie udał do zamkowej kąchni, doglądać baraniej pieczeni.

Murmaf zdążył przynieść potrzebną ilość wody do kuchni i łaźni. Zdążył się w tej łaźni obmyć i pomagał właśnie wojskowemu kucharzowi w gotowaniu zupy bobowej, gdy przez obóz gruchnęła wieść, że zwiadowcy wracają.
– Ppanie kkkapralu, – zwrócił się do kucharza. – Mmogę iiść oobbejrzeć ttych dźdździwaków? – Murmaf błagalnie patrzył na przełożonego.
– Jakich dziwaków masz na myśli, chłopczę? – spytał kapral.
– Nno ttych ńńniby ććcichocieemnych. – wydukał w odpowiedzi chłopak. – A dlaczego uważasz, że su dziwakami? – zaśmiał się kucharz. – Nno pprzrzecież ccałe wwoojsko pprzrzeenieśli w ppół miminuty. – zdziwił się Murmaf.
Kucharz roześmiał się na cały głos. – A słuchałeś Półkownika? Czasem trzeba korzystać z magii, żeby odnieść większe zwycięstwo. Ci cichociemni to pewnie magowie, a nie żadne dziwaki. – skończył. – Nnno tak, aaale chćchćciiaałbym ich zoobaaczyć. – dukał jąkając się coraz bardziej. – I co ci z tego przyjdzie, że sobie na nich popatrzysz? – dopytywał dalej kapral śmiejąc się otwarcie z młodziutkiego żołnierza. – Nnnoo mmmooże bbym śśśsię dddoowieedziaał, ppo cco oooni ttuu ssooą. – mówił coraz bardziej zmieszany Murmaf. – Tobie nic do tego, po co wojsku magowie. Nigdzie nie pójdziesz. I szybciej łuskaj ten bób. –
Mina Murmafa sugerowała, że chłopak zaraz wybuchnie płaczem. Jednak jedno spojrzenie na twarz rozbawionego kaprala sprawiło, że połknął łzy i zabrał się za łuskanie bobu. Poprzysągł sobie tylko, że kiedyś się na kapralu odegra. Nie dzisiaj, nie jutro, może nawet nie za miesiąc, ale kiedyś na pewno się odegra.

Zwiadowcy rzeczywiście wrócili i mieli dla podpółkownika Jorinesa Krahanaka niezbyt dobre wieści.
– Panie Półkowniku. – zwrócił się doń Menefak, oczyściciel klasy najwyższej. – Ci, którzy przewodzą dzikim, ich… hm… oficerowie to posiadacze tajemnej mocy. Hordy są podzielone na jedenastoosobowe oddziały i na czele każdej jedenastki stoi czarny. – mówił spokojnie. – Jest tylko jeden sposób, żeby pozbyć się ich wsz]stkich na raz. – podpółkownik Jorinas poruszył się zaniepokojony. – Pozbyć? Chcecie ich wsz]stkich zabić? – spytał. – Nie, półkowniku. Pozbyć, czyli wyeliminować z walki. – wyjaśnił Menefak. – Rozumiem. – odezwał się podpółkownik. – Jaki to sposób? –
– Musimy w najbardziej na południe wysuniętym krańcu obozu rozpalić duże, odhomne wręcz ognisko z Drzewa Sesme. Utworzymy wokół niego krąg i do tego kręgu, naszą wspólną mocą, ściągniemy wszystkich
zarażonych spośród dzikich. Przy zetknięciu ich tajemnej, czarnej magii z mocą płynącą z ognia i z nas)ego zamkniętego kręgu zostaną natychmiastowo oczyszczeni, wypaleni przez dobrą, jasną moc Drzewa i naszą. Taki sposób oczyszczania nazywa się wypalaniem właśnie. Niestety ci, którzy są jemu poddani przez jakiś czas będą niemal bezrozumni. Będą umieli jeść, pić, wydalać, ale na pewno się z nimi nie porozmawia. – dokończył Menefak. – A jak długo taki stan potrwa? – spytał Jorinas. – To zależy od stopnia zarażenia. Generalnie od kilku do kilkunastu, kilkudziesięciu dni. Nie zdarzyło się jednak jeszcze, żeby ten stan bezoozumności trwał dłuźej niż dwadzieścia jeden dni. – wyjaśnił oczyściciel. – A kiedy będziecie mogli się tym zająć? –
– Myślę, że dzisiejszy późny wieczór to dobra pora. – odpowiedział zwiadowca.
Podpółkownik Jorinas pokiwał głową. – Tak. To jest dobra pora. Każę moim żołnierzom wyodrębnić dla was miejsce w obozie. – dodał podpółkownik i wstał, dając ty samym sygłał, że audiencja jest skończona.

Późnym wieczorem, w najbardziej na południe wysuniętym krańcu obozu wojska Zjednoczonego Królestwa, znajdującym się za namiotami dowództwa oraz wywiadu, a pomiędzy jęzorami boru sosnowego z prawej i lasu leszczynowego z lewej wbijającymi się w obóz, zapłonęło ognisko. Dookoła ognia stali magowie oczyściciele, oficjalnie wysłany razem z wojskiem wywiad. Mężczyźni trzymali się za ręce, tworzyli zamknięty krąg. Dym z Drzewa Sesme dodawał im sił i mocy. Skandowali razem, równo, głośno, wyraźnie: – Dymie Sesme, przywołaj w nasz krąg zarażonych mocą tajemną. Światło Sesme, przyciągnij ich, jak światło świecy przyciąga owady. Ogniu Sesme, spal w nich moc tajemną, oczyść ich serca i głowy i napełnij ich Wielką Mocą. Alkahrin! Alkahrin! Alkahrin! –
Okrzyk magów ponisł się daleko
w noc. Niosły go ziemia i wiatr, woda i ogień. Niosły go liście drzew i trawy przyziemne. Po chwili w środku kręgu zaczęły się pojawiać czerwone romby teleportów. Wypadali z nich krzyczący z bólu ludzie. Egnisko z Drzewa Sesme zasyczało, w górę uniusł się kłąb ciemnego, czarnego niemal dymu. Trwało to minutę albo dwie, potem wszystko się uspokoiło. W kręgu magów, na ziemii, siedzieli ludzie. Już nie krzyczeli. Rozglądali się dookoła, nie rozumiejąc gdzie są i skąd się tu wzięli.
– Szekemes tenthal? – śyszeptał jeden z nich, co w mowie Górskiego Ludu oznaczało: Gdzie jestem.
– Jesteście w obozie woisk Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu. – odezwał się jeden z magów. – Wiemy, że nie jesteście Lódźmi Gór i że mówicie w języku cywilizowanym. Wiemy też, że pod waszym przywództwem Górski Lud napadał Rawental siejąc w nim strach i zniszczenie. Zostaliście tu wezwani mocą Drzewa Sesme, aby zostać oczyszczonymi i napełnionymi Wielką Mocą. Teraz, zostaniecie teleportowani do zamku w Fanerum. Magowie Wielkiej Mocy, wraz z Wielkim Mekkefalem Giranok, postanowią, co z wami dalej będzie. Nie obawiajcie się jednak. Żadna khzywda się wam nie stanie. Musicie tylko nauczyć się władać mocą od nowa. – mówił dalej. – Powinniście przypomnieć sobie swoje imię, to prawdziwe: nadane przez matkę, uznane przez ojca i zapisane w świątynnych księgach. Utwórzcie teraz krąg wewnątrz naszego, schwyćcie się za ręce, abyśmy mogli teleportować was wyszystkich jednocześnie. – polecił.
Wśród świeżooczyszczonych powstał niewielki zament. – A a ale jjak to? Znaczy ta wojna… tamta walka…? – próbował dopytywać ten, który poprzednio spytał gdzie jest. Pozostali szybko wzięli go za ręce i utworzyli krąg. Magowie, rozłączywszy swój, skierowali dłonie na krąg oczyszczonych i wypowiedzieli zaklęcie teleportacyjne. Po chwili w jadalni zamku w Fanerum znaleźli się wszyscy oczyszczeni. Tam też czekał na nich Wielki mekkefal Giranok, przewodniczący Wielkiej Radzie magów.

O kurczę, właśnie zauważyłam mały balagan czasowy w2 tej książce mojej niezwykłej, ale w następnym rozdziale wszystko wyprostuję. Obiecuję i przyrzekam, że wszystko będzie wyprostowane.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział piąty

Kiedy Ganija przyszła do pracowni oczyścicieli, Kapert powiedział jej, co mają zrobić:
– Musimy ściągnąć Psoruga. Jego moc ściągnęliśmy z Kargilianą. No, i ta moc ją… sssss – mistrz Kapert wciągnął powietrze przez zęby. – Ta moc ją przeważyła. Było jej po prostu za dużo i… Gilia nie wytrzymała. poraniło ją wzdłuż rąk, jakby wzdłuż kanałów, ale z sercem wszystko w porządku. Cholerna tajemna moc zdolna powalić najzdolniejszego i najwytrwalszego. – Kapert z trudem powstrzymywał gniew i łzy. – Co prawda, Kargiliana została posklejana przez Mefesa i Joni, ale jej rekonwalescencja potrwa około trzech dni. Pomożesz mi ściągnąć Psoruga? –
Ganija skinęła głową.
– Oczywiście. Nie można zostawić roboty zrobionej do połowy. No, powiedzmy do trzech czwartych. Czy wiesz, że mówiąc o wypadku Kargiliany chyba po raz pierwszy powiedziałeś o niej Gilia? – spytała. – trzeba to chyba zapisać w księgach. – mrugnęła do niego okiem. Kapert wzruszył ramionami. – No, w końcu to jakby bliski ktoś, nie? – powiedział zmieszany.
– Dobra już nieważne. Powiedz mi jednak, czyje narzędzia oczyściliście? Bo wnioskuję, że tak było, skoro uzyskaliście trop do ściągnięcia Psoruga. –
– To były narzędzia Garrona Cantabusa. Giliana go kocha i wezmą ślub, ale najpierw musiała go oczyścić i jego narzędzia też, a tak w ogóle to jest grubsza sprawa, o której na pewno ci opowiem potem. – odparł Kapert.
Stanęli, jak trzeba, po obu stronach owej wnęki, w której wisiało zwierciadło Garrona i razem wypowiedzieli zaklęcie ściągania ludzi.
– Kalapermin potenarin. –
Na podłodze pracowni pokazał się delikatny pobłysk czerwieni. Usłyszeli szum w uszach.
– Idzie. Słyszysz? – spytał Kapert.
Ganija skinęła głową. Szum w uszach narastał, a pobłysk czerwieni na podłodze powoli przybrał kształt trójkąta. Gdy szum przemienił się w niemal wycie, w trójkącie pojawiła się postać. Mężczyzna leżał na podłodze. Czerwony trójkąt bladł. Mężczyzna miał zamknięte oczy, jego twarz wyrażała niezmierne zmęczenie, cierpienie i ból.
– Usiądź sobie Ganija, ja z nim porozmawiam. – zaproponował Kapert.
Ganija usiadła, na podsuniętym przez niego krześle, on natomiast podszedł do mężczyzny leżącego na podłodze. Pierwszy jednak odezwał się Psorug.
– Gdzie ja jestem? –
– Jak się czujesz? – spytał Kapert.
– Gdzie ja jestem? –
Mężczyzna usiadł gwałtownie.
– Gdzie jestem i gdzie jest moja Etiloe? Gdzie ona jest? –
słowa płynące z ust Psoruga były chrapliwe, wyraźnie nie miał siły.
– Spokojnie. Nie masz siły, nie trać resztek mocy na niepotrzebne ruchy. Jak się czujesz, boli cię coś? – powtórzył pytanie Kapert.
– Boli. Głowa. Gdzie jest Etiloe?
Tajemnicza Etiloe wciąż zajmowała pierwsze miejsce w bolącej głowie Psoruga.
– Mocno cię boli? – ciągnął wywiad Kapert.
– Tak. Gdzie ona jest? Powiedz mi, gdzie ona jest? Ty wiesz. Prawda? Wiesz.Chcę ją zobaczyć. – Psorug drżał na całym ciele.
– Co pamiętasz? – mistrz oczyścicieli twardo pytał dalej.
– Pamiętam Etiloe. Gdzie… –
Mężczyzna się zakrztusił. Kapert przytknął kartagal do jego czoła, ale Psorug był już czysty.
– Nie mów tyle. Właściwie nie masz już mocy. Co to za etiloe? –
– Kto. To moja ukochana. Etiloe, moja Etiloe. – mężczyzna zamknął oczy.
– Tchnij w niego moc. – odezwała się Ganija.
Miała zmieniony głos. Kiedy Kapert się odwrócił, zobaczył, że jest bardzo blada.
– Co się stało Ganija? – spytał zaniepokojony.
Wstał. Podszedł do kominka i pobrał Wielką Moc do kartagala.
– Nie, nic się nie stało. – Ganija nadal mówiła głosem drżącym ze wzruszenia.
Kapert podszedł do Psoruga i przytknąwszy kartagal do jego czoła, tchnął w niego Wielką Moc.
– Teraz możesz usiąść. – powiedział.
Psorug usiadł. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł Ganiję. Wstał i podszedł do niej.
– Moja Etiloe. Moje kochanie. –
Objął ją i przytulił.
– Krenewal. – szepnęła Ganija.
Z jej oka spłynęła łza. Łza szczęścia.
– Jestem w Fanerum, prawda? Dawno niesłyszałem tego imienia. Ściągnęliście mnie. Moja Etiloe. – Psorug, to znaczy Krenewal, był równie szczęśliwy.
Kapert chrząknął.
– Porozmawiaj z nim Ganija. Ja pójdę załatwić mu pokój. Gdzie mieszkasz? – spytał.
– W wieży, na parterze – odparła.
Kapert skinął głową i wyszedł.
– Chodźmy stąd. Nie wiem gdzie, ale chodźmy. – poprosił Krenewal.
– Pójdziemy do ogrodu. – stwierdziła Ganija. – Krenewal! Jak się cieszę, że jesteś. Chodźmy do ogrodu. Pooddychasz świeżym powietrzem. –
Wyszli.
– Co to właściwie jest ogród? – spytał Krenewal.
Ganija uśmiechnęła się.
– Nie pamiętasz ogrodu. Tak naprawdę, to mnie to nie dziwi. Czarni, którzy do nas wracają, zwykle nie pamiętają roślin i świeżego powietrza. – powiedziała. Ogród, to takie miejsce, gdzie rosną drzewa, kwiaty i inne rośliny. –
wytłumaczyła Krenewalowi.
– Pierwszy kontakt ze świeżym powietrzem może być dla ciebie trochę nieprzyjemny. Jestem jednak z tobą, więc się nie bój. – Ganija ujęła jego rękę w swoją i otworzyła drzwi prowadzące do ogród.

Pierwszy łyk świeżego powietrza rzeczywiście zatchnął Krenewala. Drugi trochę mniej i z każdym następnym było lepiej, aż za którymś razem nie czuł już żadnych niedogodności. Szli bukową aleją. Świecił księżyc i gwiazdy, cykały świerszcze. Chwilę milczeli. Każde z nich myślało o swoim szczęściu. Ganija o tym, że udało jej się wydobyć go od czarnych, a Krenewal o tym, że został stamtąd wyrwany. Wprawdzie kiedy przebywał pod ziemią, wśród czarnych, wcale nie chciał wracać do świata Świetlistych. Teraz jednak cieszył się, że wreszcie są razem i wolni. W końcu przerwał milczenie.
– To są drzewa, prawda? Jakie to drzewa? Czekaj, nie mów, chyba pamiętam. To są… – zastanawiał się przez chwilę.
– Nie. Jednak nie pamiętam. –
– To są buki. – odpowiedziała.
– Buki. A co tak świergocze? – spytał znów.
– To cykają świerszcze. – zaśmiała się Ganija.
– Co to są świerszcze? – dociekał Krenewal.
– Świerszcze to takie maleńkie zwierzątka. Mają sześć nóg, główkę, tułów i dwie pary skrzydełek. Pocierają nogami o skrzydła i w ten sposób grają. Jak ty to powiedziałeś? Aha, świergoczą. – mówił
Krenewal uśmiechnął się również.
– Rzeczywiście niewiele pamiętam ze świata. Mam na myśli żywy świat: zwierzęta, rośliny, powietrze i to, co w górze świeci. Co to jest? – zapytał.
– Te mniejsze, to są gwiazdy, a to większe, to księżyc. – Ganija tłumaczyła cierpliwie. – A co pamiętasz? Oczywiście oprócz mnie. – spytała.
– Pamiętam niektóre uczucia, emocje. Pamiętam naszą miłość. To znaczy przypomniałem sobie o niej, kiedy leżałem w tamtej pracowni. Moją przyjaźń z Parkinwalem Pamiętam kształty zamku i wygląd kamieni szlachetnych.. Aha, i czystą wodę Jest tu gdzieś woda? Tam właściwie nie było wody. Jeśli była, to jakaś czarna, głęboka i nieprzystępna. Jest tu woda? –
– Jest oczywiście. – odparła Ganija. – W zamku są łaźnie, wanny i wszystko, co z tym związane. W ogrodzie jest jeziorko, a w miasteczku fontanna. Wybacz, ale dziś będzie ci dostępna tylko wanna. Coś jeszcze pamiętasz? Jakieś konkrety, wiedzę na przykład? – dopytywała.
– Nie pamiętam nic ze specjalizacji. Na pewno zacząłem jakąś robić, prawda? – spytał.
– Tak, zrobiłeś wysoką alhemię. – wyjaśniła.
– Czarnych zaklęć też nie pamiętam. To dobrze chyba, nie? – upewniał się.
– Dobrze, dobrze. Specjalizację zrobisz od nowa, zaklęć tajemnych nie pamiętasz, bo uleciały ci z pamięci wraz z mocą tajemną. – tłumaczyła. – Jak się czujesz? –
– Dobrze, bo jestem z tobą. Etiloe! Jak ja się za tobą stęskniłem. Tam tego nie czułem. Tam nie czułem nic. Zimne korytarze, lochy, czerń, pustka i cisza. Brrrr. Nigdy, nigdy tam nie wrócę. Tu jest zupełnie inaczej. Jest księżyc i są gwiazdy. No i przede wszystkim jesteś ty. Moja Etiloe kochana. Dokąd my idziemy? – spytał.
– Prowadzę cię do altanki. Tam jest bardzo przyjemnie. Można usiąść i porozmawiać. – odpowiedziała Ganija.
– A co to jest altanka? –
– To taki jakby domek, zbudowany z drewnianych krat, po których wije się roślinność, winorośl dokładnie. Spodoba ci się tam. Bardzo lubiłeś to miejsce. –
Trzymali się za ręce. Szli wciąż bukową aleją, pod baldachimem, niemal splatających się nad ich głowami, gałęzi drzew. Gwiazdy i księżyc rzucały między liśćmi zielone cienie. Noc była ciepła, sprzyjająca przechadzkom po ogrodzie i odświeżaniu starej miłości. Skręcili w prawo. Szli teraz ścieżką wysypaną drobnym piaskiem. Po obu stronach ścieżki rosły krzewy bzu. Ścieżka ta doprowadziła ich do altanki. Weszli do środka i usiedli przy drewnianym stole na drewnianej ławce. Siedzieli bardzo blisko siebie. Milczeli. Każde z nich wyczuwało niezwykłość chwili. W końcu odezwała się Ganija.
– Czy ty pamiętasz, że tu właśnie powiedziałeś mi, że mnie kochasz? – szepnęła.
– Nie. Czy mogę to powtórzyć? – spytał Krenewal.
Skinęła głową. Przytulił ją mocno i szepnął wprost do ucha.
– Kocham cię Etiloe! Ptaszku mój najsłodszy. Kocham cię. Nie zapomniałem cię przez te wszystkie mroczne lata. Ile to już? Nie wiem, ale chyba strasznie długo. Kocham cię. –
– Dziesięć. – wtrąciła Ganija.
– Co dziesięć? Dziesięć lat? –
Krenewal odsunął się trochę od Ganiji.
– Etiloe moja! A może ty już mnie nie chcesz? Może ty już masz kogoś innego? Ja się nie obrażę. Powiedz. – powiedział bardzo poważnie.
Ganija zaśmiała się. Jej śmiech przypominał jednym dźwięk srebrnych dzwonków, a drugim świergot małego ptaszka. Dlatego właśnie Krenewal nazywał ją Etiloe, co w Świetlistej Mowie znaczy ptaszek.
– Wiesz dlaczego zostałam oczyścicielką? – spytała. i po chwili sama odpowiedziała. – Żeby ciebie stamtąd ściągnąć. Przyżekłam Wielkiemu Mistrzowi, że ciebie ściągnę i że nigdy się z innym nie zwiążę, jeśli ciebie nie znajdę. Dotrzymałam przyrzeczenia. – powiedziała uśmiechając się. – – Kocham ciebie tak samo jak dziesięć lat temu. Może nawet bardziej. Moja miłość dojrzała. Tęsknota ją uszlachetniła. Naprawdę bardzo, bardzo cieszę się, że jesteś ze mną. Bądź już na zawsze. –
Ganija zaczerwieniła się.
– To znaczy… No… –
– Oczywiście, że będę z tobą na zawsze, jeśli tego chcesz. – zapewnił ją Krenewal. Nauczysz mnie na nowo świata. Bardzo cię proszę. Opowiesz mi co tu się działo przez te dziesięć lat. Nikogo tu nie znam, nie pamiętam. Aha, proszę, powiedz mi czy ja kogoś zaraziłem? Nie wiem, nie pamiętam takich rzeczy. – spytał.
– Niestety tak. Nie martw się jednak. On jest już oczyszczony. – uspokoiła Krenewala Ganija.
– Kto to był? –
– Garron Kantabus, przyszły mąż Kargiliany Giranok, która też jest oczyścicielką. To ona odkryła, że to ty zaraziłeś jej ukochanego i ona zaczęła ciebie ściągać. Ściągnęła z Kapertem, mistrzem oczyścicieli, twoją tajemną moc. – mówiła Ganija.
– To dlaczego nie ściągnęła mnie fizycznie? – spytał Krenewal.
– Nie mogła. W wyniku naporu mocy bardzo ją w środku poraniło. Ma jakieś trzy dni z głowy. – odpowiedziała na pytanie ukochanego.
– To ona jest gorsza od ciebie? – spytał Krenewal.
– Kargiliana? Skądże znowu. To jedna z najlepszych w naszym fachu. Po prostu twojej mocy tajemnej było bardzo dużo, a ona dzisiaj jeszcze operowała Garrona. Wczoraj go oczyściła. – odpowiedziała.
– A ja będę mógł ich zobaczyć? Będę mógł zobaczyć Garrona i Kargilianę? – dopytywał Krenewal.
– Tak, ale będziesz musiał jeszcze trochę zaczekać. –
Krenewal objął Ganiję mocniej.
– Nie jest ci zimno kochanie? –
spytał.
– Nie, ale widzę, że tobie jest bardzo zimno. Wracajmy do zamku. – odpowiedziała.
– Nie. Tu jest tak przyjemnie. Jest świeże powietrze i tyle roślin, i światło. – poprosił Krenewal.
– Jutro przyjdziemy tu znów. Chodź. Musisz odpocząć, musisz się wyspać. – nalegała.
Krenewal wstał i ruszył z Ganiją w drogę powrotną. Wracali aleją jaśminów. Krzewy jaśminowe pięknie pachniały i Krenewal wrócił do zamku troszeczkę odórzony. Ganija domyślała się dlaczego Kapert pytał ją, gdzie mieszka. Wiedziała, że przygotował jemu komnatę obok jej komnaty. Nie pomyliła się.
– Oto jest twoja komnata. Masz tu łożę, łaźnię i kominek z drzewem sesme, które wydziela z siebie Świetlistą Moc podczas spalania. Rozpalę ci, a ty idź do wody, za którą tak tęskniłeś. – powiedziała.
Krenewal wszedł do łazienki. Widok wanny zdziwił go trochę, ale szybko pojął do czego służy kran i prysznic, i co trzeba zrobić, żeby leciała z nich woda. Wyszedł spod prysznica bardzo zadowolony.
– To jest cudowne! – wykrzyknął, wracając do komnaty.
Zbliżył się do kominka, w którym buzował już ogień.
– Ten ogień też jest cudowny. Uspokaja i jakoś daje siły. –
– To dobrze. Połóż się spać i pięknie śnij. Jutro do ciebie przyjdę. – obiecała Ganija.
Pocałowała go w policzek i wyszła.
– Moja Etiloe, kochana Etiloe! Kto mógł przewidzieć, że jeszcze kiedyś ją zobaczę i że to ona właśnie ściągnie mnie z mroków do światła. Kochana Etiloe. –
Myśląc o niej zasnął.

Categories
Artista

Nowe wstawię, a co?

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Żal, żal, żal

Słuchajcie, to jest straszne. Braillesence mi się popsuł i nie mam jak teraz książki pisać. Można oczywiście na laptopie, ale nie lubię, bardzo nie lubię.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział czwarty

Kargiliana weszła do Błękitnej Komnaty. Zostawiwszy Garrona pod opieką Merfesa uznała, że najwyższy czas skontaktować się z Kronepukiem i Goljarinem. Usiadła na błękitnym fotelu, wyciągnęła z kaliebusa tannakan i zaczęła pisać.
– Goljari"nie, odezwij się. – wywołała opiekuna południowej stolicy Zjednoczonego Królestwa.
– Jestem, Najjaśniejsza Pani. – odpisał.
– Czy coś się od wczoraj wydarzyło? – spytała królowa.
– Nie, Wasza WYsokość. Obejrzałem dokładnie zamek królewski. Wystarczy go dobrze wysprzątać, pościągać pajęczyny, pomyć okna i wyszorować pedłogi, a zamek będzie lśnił jak dawniej. – referował Goljarin.
– To świetnie. – pisała królowa. – Dopilnuj, żeby przez ten czas, kiedy mnie i króla Garrona nie ma, został doprowadzony do stanu świetności. – nakazała.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Jest jeszcze niezbyt dobra wiadomość. Główny kucharz nadworny jest zarażoyy i to bardzo. Oczywiście nosi przy sobie korzeń gandiji. Co mam z nim zrobić, Wasza Wysokość? – spytał.
Królowa zamyśliła się na chwilę.
– Umiesz oczyszczać przez gwałtowne napełnienie Świetlistą Mocą, prawda? – upewniła się.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. – odpisał Goljarin.
– Mam nadzieję, że w południowym zamku znajduje się sala mocy? – spytała z niepokojem królowa.
– Tak, Wasza Wysokość. Trzeba ją jednak posprzątać, wyczyścić i wyszorować, żeby była zdatna do użytku. – pisał.
– to w pierwszejkolejności zajmij się właśnie salą mocy, a potem kucharza poddaj oczyszczeniu przez napełnienie. – odpisała. – tym się zajmij przez najbliższe dni. – dokończyła.
– Tak jest, Wasza Wysokość. – odparł Goljarin. – Proszę również o rozkazy w kwestii dzikich plemion napadających na Zjednoczone Królestwo od strony południowej granicy. – Goljarin rozpoczął noyy wątek. – Wojska Rawentalu były słabe, a nawet bardzo słabe. Wojska Zjednoczonego Królestwa są jednak na tyle silne, żeby podołać tej hołocie. – dodał.
– Goljarinie+ Proszę się wyrażać w sposób poprawny politycznie+ – odpisała królowa półgroźnie, półżartobliwie. – Jaki zasób wojsk przejęło Zjednoczone Królestwo po Rawentalu? – spytała.
– ,Raptem dwa półki piechoty i dwa półki konnicy. – odparł Goljarin. – Nie ma nad nimi zwierzchnika. Wydaje mi się, Wasza Wysokość, że najlepiej byłoby połączyć dwa półki piechoty z IV kompanią piechoty, a dwa półki konnicy z III kompanią konnicy. Wtedy będzie równo cztery kompanie piechoty i trzy kompanie konnicy, w każdej po osiem półków. – pisał Goljarin.
– Dobrze. Taki jest więc mój rozkaz: połączyć wspomniane kompanie ze wspomnianymi półkami i posłać na południe czwartą kompanię piechoty. Osiem półków zbrojnej piechoty powinno zmieść hoł… górskie plemiona bez problemu. – napisała królowa.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Jeszcze dzisiaj dam rozkazy wojskom i zajmę się salą mocy, aby jutro zająć się niegrzecznym kucharzem. – potwierdził Goljarin.
– Dobrze. Napiszę do ciebie jutro wieczorem i chcę otrzymać same dobre wiadomości. – napisała.
– Tak jest+ Wasza Wysokość.+ – odpisał Goljarin i połączenie zostało zakończone.
Kargiliana odłożyła tannakan i magiczne pióro na stół. Usiadła wygodnie w fotelu, przechylając głowę do tyłu i opierając ją na szczycie oparcia.
– Hm. Więc i na dworze Garrona znalazł się służący, który był zarażony. Szkoda, że przy oczyszczeniu przez napełnienie nie można określić źródła zarażenia. Ciekawam bardzo, czy to ten sam czarny ich zaraził i czy nie był to przypadkiem tajemniczy "przyjaciel" Garrona. – myślała. Po chwili znów wzięła do rąk tannakan i magiczne pióro i wywołała Kronepuka.
– Jestem, Najjaśniejsza Pani. – odpisał po chwili.
– Jak mają się sprawy w północnej stolicy Zjednoczonego Królestwa? – spytała.
– Nic niepokojącego się nie dzieje, Wasza Wysokość. Przychodzi natomiast dużo ludzi i prosi o posłuchanie. Wszyscy pytają o to samo: jak to jest z tym Zjednoczonym Królestwem i czy zjednoczenie oznacza, że teraz rządzi nimi król Garron Cantabus, a nie umiłowana królowa Kargiliana Giranok? – napisał Kronepuk.
– Naprawdę mówią "umiłowana" królowa? – zdziwiła się Kargiliana.
– Naprawdę, Wasza Wysokość. – odpisał.
– I co im odpowiadasz? – dopytywała królowa.
– Mówię, że taraz rządzi nami para królewska: umiłowana królowa Kargiliana Giranok i jej małżonek król Garron Cantabus. – odpisał Kronepuk.
– Z tym małżonkiem to trochę przesadziłeś, lecz kiedy wrócimy z Garronem to rzeczywiście będziemy małżeństwem. – stwierdziła Kargiliana.
– Właśnie dlatego odpowiadam w ten sposób. Nie chcę tłumaczyć ludziom, że król Garron jest, o przepraszam, Najjaśniejsza Pani, był zarażony i że ślub będzie możliwy dopiero po tym, jak Wasza Wysokość go oczyści, oraz że aby to zrobić Najjaśniejsi Państwo udali się do zamku magów w Fanerum. – napisał Kronepuk.
– Słusznie. – potwierdziła królowa.
– – Mam do ciebie prośbę. Przed spotkaniem z królem "Garronem i przybyciem do Fanerum, korzystałam z sali mocy. W srebrnej wannie został piasek kwarcowy. Przesyp go do skrzyni obok wanny. – napisała.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Zrobię to jeszcze dzisiaj. – odpisał Kronepuk.
– Dobrze. Napiszę do ciebie jutro. – napisała i zakończyła połączenie.
Znów usiadła wygodnie w fotelu. Chwilę odprężała się biorąc głębokie oddechy.
– Trzeba poprosić Kaperta, żeby udostępnił pracownię i oczyścił ze mną narzędzia Garrona. – pomyślała.
Z mistrzem oczyścicieli połączyła się telepatycznie. Dowiedziała się, że Kapert czeka na nią w pracowni oczyścicielskiej. Wstała z fotela, wzięła kaliebus Garrona i wyszła z Błękitnej Komnaty.

Pracownia oczyścicieli była jedną z niewielu, które znajdowały się w zamku w Fanerum. Nie wiele bowiem specjalności potrzebowało swoje pracownie. Generalnie pracownie mieli tylko wielcy mistrzowie. Wyjątkami były proroctwo, zielarstwo, magia przeszłości, magia poszukiwań i oczyścicielstwo. Kargiliana otworzyła kaliebus Garrona. Jego narzędzia nie lśniły, jak narzędzia każdego czarodzieja, były czarne.
– Zobacz Kapert. –
Kapert pochylił się nad narzędziami Garrona.
– Wsssy. Nieźle go ktoś załatwił. – powiedział.
Kargiliana brała do ręki każdy przyrząd i oczyszczała go podobnie, jak poprzedniego dnia oczyszczała czarne lustra. Na koniec wzięła tannakan. Owalny przedmiot, o zwykle lśniącej, białawej powierzchni. Zwykle, bo tannakan Garrona był zupełnie czarne, jakby był zrobione z węgla a nie ze srebra i kory harzębu. Wzięła magiczne pióro tamtym i zaczęła pisać.
– Kim jesteś? –
Ledwo słowa te znikły, pojawiła się odpowiedź.
– Jestem wielki! –
– Kim jesteś? – ponowiła pytanie Kargiliana.
– Jestem wiellki! –
– Kim jesteś? –
Za każdym kolejnym razem w pytanie to wkładała coraz więcej Świetlistej Mocy, aż w końcu odpowiedź „Jestem wielki!” zmieniła się w odpowiedź:
– Psorug. –
Kargiliana odwróciła się do Kaperta.
– To Psorug. Pomóż mi go ściągnąć. – powiedziała.
Ściąganie czarnych magów pozwalało na definitywne oczyszenie ich z mocy tajemnej i włączenie w grono Magów Świetlistych. Każdy odzyskany w ten sposób mag był wielką radością dla całej społeczności Magów.
Kapert zrobił radosną minę.
– No to wreszcie mamy Psoruga. – powiedział. – Od dawna na niego poluję. On kiedyś był nasz. – kontynuował. – No to dawaj. – ponaglił Kargilianę.
Kargiliana i Kapert, każde ze swoim kartagalem w lewym ręku, stanęli po obu stronach zwierciadła tamtym Garrona, które zawiesili uprzednio w specjalnej kamiennej wnęce. Wnęka ta znajdowała się nad stołem.
– Ściągamy go na zwierciadło czy bezpośrednio? – spytał Kapert.
Kargiliana zamyśliła się.
– Właśnie nie wiem. Boję się, że zwierciadło tego nie wytrzyma. Jak ściągniemy te zwały tajemnej mocy na siebie… No nie wiem. Co ty o tym myślisz? – spytała.
– Ja bym spróbował na siebie. Jest nas dwóch. – zaproponował mistrz.
– Dwoje. – poprawiła Kargiliana.
– No mówię przecież, że jest nas dwóch. –
– Dwoje. Ja jestem kobietą, a ty jesteś mężczyzną. Nie ważne zresztą. Jak na siebie to na siebie. Zaczynajmy. –
Oboje oparli się o boczne ścianki wnęki, w której wisiał zwierciadło tamtym Garrona. Podnieśli kartagale do góry i jednocześnie wypowiedzieli zaklęcie.
– Marente. – Przez chwile trwała kompletna cisza. Potem usłyszeli delikatny szum. Szum ten jednak w jednej chwili zamienił się niemal w ryk. Kargiliana ugięła się pod ciężarem tajemnej mocy, która się na nią zwaliła. Rano, operując Garrona, wykorzystała dużo swojej mocy, a później zapomniała się nią napeł"nić.
– O rety. Jak tego dużo. Ty niszcz dookoła wnęki, ja jej środek. – powiedziała.
Wedle polecenia Kargiliany Kapert niszczył tajemną moc Psoruga, która gromadziła się wokół wnęki z tannakanem, a Kargiliana to, co było w jej wnętrzu. Miało to tę dobrą stronę, że Kapert, który wszak był mistrzem, dostał trudniejsze zadanie. Musiał bowiem, pozbierać rozproszoną tajemną moc i dopiero wtedy mógł ją zniszczyć. Środek wnęki zaś był miejscem, z którego tajemna moc nie mogła się rozproszyć. Niestety negatywnym skutkiem decyzji Kargiliany było to, że to na nią uderzyła główna siła tajemnej mocy. Walczyła dzielnie. Od zaklęcia niszczącego, krelenat, jej kartagal zaczął świecić na czerwono. Stawała się jednak coraz słabsza. Z trudem łapała oddech. Czuła, że coś jej się rwie w środku.
– Nie mogę. –
Wyrwało jej się. Chwilę później zemdlała.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła pochylonych nad sobą Merfesa i Joni. Merfes był mistrzem uzdrowicieli, a Joni jego najlepszą uczennicą, miała najwyższą klasę.
– Merfes. Co z Garronem? – wychrypiała.
– Nie mów nic. Z nim jest dużo lepiej niż z tobą. – odpowiedział mistrz uzdrowicieli.
– Co mu zrobiłeś? Bardzo go pokaleczył? – pytała jednak dalej królowa.
Z każdym słowem z ust Kargiliany wypływały strużki krwi.
– Zamilknij. Jak nie przestaniesz mówić oniemię cię. – zagroził Merfes.
Merfes nie żartował. Kargiliana wiedziała, że bez skrupułów odbierze jej mowę. Przyłożył kalefas do jej serca. Kalefas, zwykle lśniącobiały, zaczerwienił się.
– Joni. Tam w środku jest bardzo źle. Sprawdź dokładnie i zasklep rany. Ja zajmę się zewnętrznymi. Joni przyłożyła swój kalefas do czoła Kargiliany. Przejechała nim wzdłuż całego ciała.
– Rety! To straszne. Saritejen. – wypowiedziała zaklęcie.
Powtórzyła zaklęcie kilkakrotnie, za każdym razem przykładając kalefas w inne miejsce.
Merfes wcale nie miał mniej roboty. Kargiliana miała długie rany biegnące od dłoni wzdłuż całych rąk, poza tym na jej szyi dwie rany krzyżowały się tworząc X.
– Merfes. Ona ma tam w środku niezły galimatias. Pęknięta wątroba i trzustka, i śledziona. Poza tym popękane naczynia krwionośne płuc. Na szczęście te mniejsze, aorta płucna cała i główne żyły też. – referowała Joni.
– Mhm. No nie jest dobrze, ale takie rzeczy też można wyleczyć. Damy jej coś na sen, trzy dni i będzie zdrowa. – powiedział do swojej uczennicy. – No, teraz możesz się odezwać. Co cię boli? – zwrócił się do Kargiliany.
– Wszystko. – wychrypiała Kargiliana.
– Co to znaczy wszystko? –
– Jakbym miała pożar w środku. –
Merfes pokiwał głową.
– Joni ma rację. Popękały ci bardzo ważne gruczoły i naczynia krwionośne. TO ciężkie okaleczenia. Skoro jednak ktoś cię okaleczył, my ciebie wyleczymy. – powiedział uśmiechając się. – O Garrona się nie martw. Z nim jest wszystko w porządku. Po węźle magicznym miał kilka bardzo nieznacznych ran w mózgu. Trzeba przyznać, że mu go ładnie wyjęłaś. Jutro, no może pojutrze, będzie całkiem zdrowy. Teraz przeniosę ciebie do twojego pokoju. Nie ruszaj się tylko, bo zepsujesz całą naszą robotę. –
Merfes ujął Kargilianę w pasie i delikatnie podniósł do góry.
– Aaaaa. – krzyknęła Kargiliana.
– Przepraszam cię Gilia. Trzymaj się, błagam. –
Merfes zaniósł ją do jej komnaty, a nie było to blisko. Kapert został z Joni.
– I z kim ja mam ściągnąć Psoruga? Sam oczywiście potrafię, ale zawsze może się coś zdarzyć. Jest taka zasada, że ściąga się we dwóch, bądź we dwoje. – uśmiechnął się sarkastycznie.
– Zawołam Ganiję. Dziś przybyła. Odpoczęła już chyba na tyle, żeby tobie pomóc. Mogę ją zawołać, wiem gdzie mieszka. – powiedziała Joni.
– Ganija przybyła. Jak to dobrze. Tak. Zawołaj ją, bardzo proszę. – odparł Kapert.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział trzeci

Kiedy Kargiliana obudziła się rano, podeszła do okna i rozchyliła błękitne zasłony. Widok z tego okna rozpościerał się na ogród. Kargiliana bardzo lubiła patrzyć na ogród. Tyle w nim było kwiatów i innych dziwnych roślin, które zachwycały kształtem i barwą, a także zapachem, kiedy się było blisko nich. Ktoś zapukał do drzwi.
– Kto tam? – Kargiliana spłoszyła się trochę. Nie lubiła przyjmować gości w nocnym stroju.
– Aaa, to ty, Kelkemer. –
stwierdziła. – Możesz chwileczkę zaczekać? – Szybko przywdziała suknię i otworzyła drzwi bratu. – Witaj braciszku. Jak się spało? – zapytała.
– Dziękuję, bardzo dobrze, siostrzyczko. A tobie? –
– Dziękuję, bardzo źle. Czy wiesz, kto nade mną mieszka? – Kargiliana skrzywiła twarz w ironicznym uśmiechu.
– Nie wiem. Kto? – zaciekawił się Kelkemer.
– Lolkret i Joni. – oznajmiła.
– Aaa, no tak. To wszystko jasne. – odparł. – Zejdziesz na dół? Znaczy, miałem na myśli czy przyjdziesz do jadalni? My tam już jesteśmy. Mam na myśli grupę wczorajszą. –
– Przyjdę, tylko się trochę… No jak to powiedzieć… Przygotuję do dnia. – odpowiedziała królowa.
– Jasne. W każdym razie my czekamy. – Kelkemer uśmiechnął się do swojej siostry, wyszedł i zamknął drzwi.
Kargiliana mogła teraz „przygotować się do dnia”. Przygotowanie to polegało na cudownej kąpieli, z użyciem olejków migdałowego i pomarańczowego, czesaniu włosów, wyborze stroju wreszcie na delikatnym makijażu, podkreślającym kolor i kształt jej oczu i ust., Kiedy już była gotowa, zeszła do jadalni.
– Wiedziałem, że na szanowną królową będzie trzeba trochę poczekać, ale nie myślałem, że tak długo. – Merfes bił pokłony.
– Od tego jestem królową, żeby na mnie czekać. Może nie? Nie wygłupiaj się Merfes i daj mi coś zjeść. – odparła królowa
Odsunęła swoje krzesło z albatrosem wyrzeźbionym na oparciu..
– No opowiadaj jak tam wczoraj poszło? -–
Mirana odsunęła krzesło, na którego oparciu umieszczona była rzeźba delfina. Każdy z magów miał na oparciu krzesła rzeźbę zwierzęcia, pod postacią którego pojawiał się jego duch opiekuńczy.
– Dobrze mi poszło. Zebrałam cztery lustra tajemnej i pół lustra Świetlistej Mocy. – odpowiedziała królowa. – Zamknęłam Garrona przepisowo zaklęciem w komnacie obok i dzisiaj muszę do niego pójść sprawdzić jak on się czuje. –
– Cztery lustra tajemnej? To straszne. Jak on się tym zaraził? – zapytał Kapert.
– Najprawdopodobniej przez magnetyzm odparła Kargiliana.
– Mirana będzie bal? – zwróciła się do przyjaciółki.
– Ma być. Przygotowania ruszyły z wielką siłą, a co będzie dalej to się zobaczy. –
Do jadalni wszedł Nijokes.
– Kargiliana! Ty tutaj? Miło cię widzieć. – podszedł i objął królową serdecznie. – Pracuję nad tą twoją gandiją. Niesamowita roślina. Nigdy bym nie przypuszczał, że może mieć takie właściwości. A co robisz u nas, w Fanerum? – zalał Kargilianę potokiem słów.
– Długo by mówić. Wszystko jest w jakimś stopniu związane z nieszczęsną gandiją. – odparła Kargiliana. – Owa gandija skutecznie zakrywała zarażenie tajemną magią trzech królów: Farrusana, króla Giwenordu, Grendala, króla Kordeganu i Garrona, króla Rawentalu. – ciągnęła.
– Dziecko, ty mi nie tłumacz jaki przedstawiciel, którego rodu, gdzie rządzi. To akurat wiem, tak samo dobrze jak ty. – przerwał Nijokes, mistrz zielarzy.
Kargiliana skinęła głową. – Jeden z owych królów jest moim… – zawahała się na chwilę. – Moim przyszłym mężem. Zawiązaliśmy unię: "ja i Garron. – mówiła dalej. – Pamiętaj, proszę, mistrzu, że już nie ma Harenwiku ani Rawentalu. Teraz jest Zjednoczone Królestwo Harenwiku i Rawentalu. – powiedziała z dumą.
– ech, Kiciula, jak ty coś wymyślisz, to na pewno będzie niesamowicie i niespodziewanie, ale w rezultacie też na pewno dobrze. – zaśmiał się Nijokes. – Domyślam się, że teraz oczyszczasz Garrona Cantabusa, żeby później wziąć z nim ślub? – ni to zapytał, ni to stwierdził.
– Tak. Już go oczyściłam. Muszę Teraz zejść do lochów, zobaczyć jak on się czuje i pomóc mu w całkowitym powrocie na naszą stronę mocy. – uśmiechnęła się do mistrza zielarzy.
Kapert, w najbliższej przyszłości chyba będzie mi potrzebna pracownia i twoja pomoc. Trzeba oczyścić narzędzia Garrona i ściągnąć tego, który go zaraził. – zwróciła się do swojego mistrza. –
– Chyba na pewno coś się da- odparł.zrobić. –

Po bardzo długiej nocy Lolkret i Joni obudzili się. Jak zwykle razem, jak zwykle od razu odwrócili do siebie głowy i jak zwykle od razu strzelili sobie repetę z nocnych przyjemności? Nagle Lolkret przypomniał sobie nocne krzyki.
– Muszę wstać kochanie. Ten nocny okrzyk nie daje mi spokoju. Trzeba się przelecieć po lochach, bo ten okrzyk na pewno dochodził z dołu. –
Lolkret wstał i zaczął się przygotowywać do pracy.
– Kochanie a nie może zrobić tego ktoś inny? spytała żałośnie Joni.
– Obawiam się, że nie, ponieważ nikt inny nie słyszał tego wrzasku. Co to mogło być? Wampir czy wilkołak? A może kliner albo coś gorszego? – spekulował walczący.
– Lolkret – Joni też zdecydowała się wstać – gdyby to był kliner, to chyba by tak nie wrzeszczał, tylko od razu przystąpił do działania. Gdyby to był kliner, to pewnie już byśmy nie żyli. Poza tym skąd potwory tutaj, w zamku wypełnionym Świetbistą Mocą? – spytała.. –
– Może masz rację. Może to nie był kliner, ale coś to musiało być. Skąd potwory w zamku? – Lolkret podrapał się po brodzie, co było u niego oznaką zamyślenia. – Właśnie to niepokoi mnie najbardziej. –
Otworzył swój kaliebus. Różnił się on zupełnie od kaliebusa Kargiliany. Panował w nim lekki nieład. Wszystkie przyrządy leżały jedne na drugich. Znalazł wreszcie triatan. Przyjrzał mu się dokładnie.
– Wszystko w porządku. – Mruczał – Powierzchnia idealnie gładka, lśni jak ostrze sztyletu. Kalifas Mornyg podobno próbował się tym kiedyś zabić, ale mu nie wyszło, bo triatan nie ma przecież ostrych krawędzi. To jest broń na potwory, a nie na ludzi. – Wziął triatan i pożegnawszy się czule z Joni wyszedł.

Zszedł na dół, przeszedł do zachodniego skrzydła i tu zszedł do niskich lochów. Zaczął przeszukiwać lochy od zachodu do wschodu. Trzymając triatan przed sobą szedł przed siebie. Był bardzo czujny. Nasłuchiwał czy nie usłyszy jeszcze raz tego krzyku, rozglądał się, czy nie zobaczy śladów obecności któregoś z potworów, ale wszystko było w porządku. Tak przeszedł przez cały najniższy loch i przechodził na wyższą kondygnację.
W tym czasie Kargiliana zeszła na drugi poziom wysokich lochów. Słowa „karel manet” na drzwiach pokoju Garrona zbladły, co znaczyło, że zaklęcie przestaje działać. Weszła do pokoju. Garron leżał w bardzo dziwnej pozycji: od pasa w dół na łóżku a resztę ciała miał na podłodze. Dokoła widać było ślady nocnej walki, jaką stoczył z wyimaginowanymi potworami. Plamy zaschniętej krwi, śliny i potu, rozdarta poduszka.
– Trzeba tu posprzątać. – szepnęła do siebie.
– Kajnewern. – wypowiedziała zaklęcie.
Z prawej ręki Kargiliany wyskoczył jasny promień. Omiótł cały pokój. Po strasznym pobojowisku nie było śladu. Kargiliana podeszła do Garrona i ułożyła go wygodniej.
– Garron kochanie, obudź się. – powiedziała łagodnie.
Garron otworzył oczy. Widać było, że przypomnienie sobie tego gdzie jest, co tu robi i kto właściwie do niego mówi, przychodzi mu z trudem. W końcu przypomniał sobie.
– Gilia! – powiedział z ulgą. – To było straszne. Teraz w ogóle nie mam siły. Nie mogę nawet zgiąć ręki. – skarżył się.
– Dobrze, że mnie poznałeś. To już bardzo dużo. – uspokajała go Kargiliana. – Posłuchaj. Wczoraj napełniłam cię Świetlistą Mocą tylko na tyle, żebyś mógł przetrwać tę noc. Ta noc była najgorsza. Następna będzie lepsza. – uśmiechnęła się do króla. – Teraz muszę sprawdzić czy nikt tu się nie dostał, pomimo zaklęcia ochronnego. Ten, który cię zaraził, może być uparty. Na pewno wie, że zostałeś oczyszczony i na pewno chciałby zarazić cię znowu. – . Kargiliana wyjęła swój kartagal i trzymając go w prawej ręce, kalifanesem do przodu, obeszła cały pokój.
– Jest czysto. – odetchnęła z ulgą.
Położyła Garronowi ręce na głowie i tchnęła w niego trochę Świetlistej Mocy. Patrzyła na jego palce rąk. Czubkami palców wychodziły cieniutkie czerwone promyczki.
– Czujesz coś kochanie? – spytała.
– Tak, czuję. To jest bardzo przyjemne. Jakby ktoś mnie głaskał od środka. –
– Dobrze. To znaczy, że kanały masz czyste i niepozatykane. – stwierdziła. – Odczuwasz głód? – spytała.
– A powinienem? – przestraszył się król. – Nie. Nie jestem głodny. – powiedział.
– To niezbyt dobrze, ale tragedii nie ma. Wkrótce na pewno będziesz głodny. – uspokajała go królowa.

Lolkret wszedł na pierwszy poziom niskich lochów. Triatan lekko zadrżał w jego ręku.
– Tu cię mam – syknął przypuszczając, że właśnie znalazł potwora, którego, jak sądził, słyszał w nocy.. Poszedł tam, gdzie wskazywał triatan. W małej wnęce leżał szkielet węża.
– Wąż. Skąd? Dlaczego? Jak? – pytał sam siebie.
Poszedł dalej.

Tymczasem Kargiliana położyła swoje dłonie na dłoniach Garrona.
– Teraz cię zaboli, kochanie. – powiedziała poważnie. – Muszę zajrzeć do twojej głowy, do twojego mózgu. Jeśli to był magnetyzm, a tak przypuszczam, to ten, który cię zaraził, umieścił w twoim mózgu specjalne zaklęcie. Muszę je usunąć. – tłumaczyła.
– Karifan. – powiedziała, wciąż przykrywając swoimi dłońmi dłonie ukochanego.
Po wypowiedzeniu zaklęcia przez chwilę nic się nie działo. Po chwili ciałem Garrona szarpnął gwałtowny skurcz.
– Jesteśmy w domu. – Mruknęła Kargiliana. – Popatrzmy, co tu jest. – mruczała do siebie.

Lolkret nie znalazł nic na pierwszym poziomie niskich lochów i wszedł na drugi poziom wysokich lochów. Był właśnie na wysokości sali luster i wtedy to usłyszał. Był to straszny, krew mrożący w żyłach krzyk.
– Jest wreszcie. Powinienem był iść od góry, szybciej bym go znalazł. To kliner. Na pewno kliner. – myślał podniecony.

Powietrzem w pokoju Garrona coś szarpnęło.
– Ćśśicho, kochanie, spokojnie. – mówiła. – Są te cholerne magnetyczne świństwa i ja je muszę zniszczyć. – cedziła przez zęby skupiona na swoim zadaniu.
– Sgakewoln. – Lolkret wypowiedział zaklęcie niszczące.
Kargiliana szybko położyła się na królu.
– Kagiwar. – na szczęście zdążyła rzucić zaklęcie odrzucające, aby zapobiec zaklęciu Lolkreta.
Powietrze znormalniało, za to triatan Lolkreta, który stał za drzwiami, zalśnił czerwono.
– Co to? Pierwszy raz widzę klinera, który umie odrzucać zaklęcia. – zdziwił się.
– Już, kochanie, prawie koniec. Sobernet. – wypowiedziała zaklęcie, które neutralizowało magię magnetyczną.
Garron uspokoił się. Przestał krzyczeć i szarpać się.
– Gilia! Jak to strasznie bolało. Miałem wrażenie, że coś ze mnie wyrywasz. – powiedział do królowej.
– Bo wyrwałam z ciebie cholernie silny węzeł magiczny. Zaraz ci to wytłumaczę. Najmierw muszę porozmawiać z tym głupcem. –
Kargiliana zerwała się i wyszła z pokoju.
– Lolkret! Głupcze! Kiedy ty się nauczysz sprawdzać aurę? Ty masz podobno wyższą, a zachowujesz się, jakbyś dopiero co ukończył szkołę. – kipiała wściekłością, ale po chwili uśmiechnęła się, jak zobaczyła zupełnie zbaraniałą minę Lolkreta.
– Mogę się założyć, że byłeś pewny, że to kliner. – stwierdziła.
– Tak. Wczoraj w nocy go słyszałem. Szukam go od rana, więc kiedy usłyszałem te wrzaski… No nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić aurę. – tłumaczył się. – Co tam jest? –
spytał.
Nie, co, tylko kto. Mój przyszły mąż: Garron Cantabus. A to co słyszałeś wczoraj w nocy to wcale nie był żaden kliner, wampir ani żadne inne świństwo. To byłam ja. Spałam w komnacie błękitnej i słyszałam co wy tam na górze wyprawialiście. Nie mogłam już wytrzymać. Nie muszę ci chyba tłumaczyć. Wracaj do Joni. W zamku nie ma żadnych potworów. Bądź spokojny. A na następny raz sprawdzaj aurę. Zabiłbyś go. On nie ma w sobie ani krzty Świetlistej Mocy. – dokończyła.
– Ale widziałem szkielet węża. – powiedział szybko Lolkret.
– Przepraszam Kargiliana. Nie chciałem… Jakoś nie skojarzyłem… Ale szkielet węża był naprawdę. Leży piętro niżej w takiej wnęce. – tłumaczył pośpiesznie.
– Szkielet węża? – powtórzyła Kargiliana. – To dziwne i niepokojące. – dokończyła.
– Nno wwłaśnie. Ńniepokojące. – powtórzył Lolkret. – Tto jja już sobie pójdę. –
Kargiliana odwróciła się i weszła z powrotem do pokoju.
– Garron, słonko. Na dzisiaj koniec męczarni, przynajmniej z mojej strony. Przyjdzie do ciebie Merfes. Nie wiem dokładnie, co on będzie robił. Jest uzdrowicielem, więc na pewno zbada twój stan zdrowia i jeśli cokolwiek nie w porządku, uzdrowi cię. Zastanawiałeś się już jaką byś chciał specjalność? – spytała.
– Ja przecież mam już specjalność. No i co to jest ten węzeł magiczny? – zdziwił się król.
– Miałeś specjalność. – szybko wyprowadziła z błędu Garrona. – Niestety cholerna tajemn moc pozbawiła cię umiejętności, których cię nauczono. Zastanów się więc. Możesz oczywiście wybrać inną specjalność, niż miałeś wcześniej. – uśmiechnęła się do niego – Węzeł magiczny to bardzo silne, trwałe zaklęcie. Ktoś je wypowiedział i pozwolił albo raczej sprawił, żeby wnikło do twojego mózgu. Takie zaklęcie potem rośnie i tworzy coraz silniejsze więzy z tym, kto je umieścił. Twój był naprawdę silny. – wytłumaczyła.
– Gilia. Powiedz mi, mógłbym… – Garron urwał. Spojrzał na Kargilianę jakoś tak ciepło, miękko i czule. – Gilia+ Jak to wspaniale móc cię znowu kochać. – wyszeptał.
Kargiliana przełknęła ślinę.
– Jak to wspaniale znów być przez ciebie kochaną. – również wyszeptała.
Przez chwilę w pokoju trwała cisza. Każde z nich odnajdowało się w nowej-starej roli. Wreszcie Garron postanowił dokończyć przerwane pytanie.
– Jak myślisz, mógłbym zostać prorokiem? –
– Myślę, że tak. Oczywiście musiałbyś przejść specjalne egzaminy, ale zasadniczo nie ma jakichś odgórnych przeszkód – odpowiedziała.
– To było moje marzenie od dzieciństwa, ale moja matka zawsze mi mówiła, że żeby być prorokiem, trzeba mieć specjalne zdolności i muszą się one uwidocznić już w dzieciństwie. – – Te specjalne zdolności sprawdzają właśnie egzaminy. A to, że muszą się one uwidocznić już w dzieciństwie to nie prawda. Trzeba najpierw skończyć Elementarną SZkołę Magii, żeby móc określić, do czego się ma zdolności, a do czego nie. Jak już wstaniesz, to porozmawiasz z moim tatą. – powiedziała z uśmiechem.
Garron zaczerwienił się.
– Ja nie będę śmiał. Przecież twój tata jest Wielkim Mistrzem. To za wysokie progi na zarażonego nogi. – wyrzucił z siebie.
– Mój tata to twój przyszły teść, twoja prawie rodzina. Dlaczego nie masz z nim porozmawiać. A w ogóle to nie jesteś już zarażony. – Pogłaskała go po głowie.
– No tak, ale byłem. – wciąż krygował się król.
– Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. A tego ci matka nie mówiła. – odparła ze śmiechem.
– Gilia. Proszę, pocałuj mnie. – szepnął Garron.
Nachyliła się nad nim i pocałowała go bardzo mocno i namiętnie.
– Leż sobie tutaj spokojnie.. Zawołam Merfesa. Im szybciej zrobi swoje, tym szybciej będziesz zdrowy, będę mogła w ciebie tchnąć odpowiednią ilość Mocy i będziesz mógł wstać. – stwierdziła.
– I będziemy mogli się całować? – wtrącił Garron.
Kargiliana roześmiała się na cały głos. Śmiała się głośno i długo. Śmiała się tak, jak już dawno tego nie robiła.
– Tak. Będziemy mogli się całować. – odpowiedziała.
– Narazie pójdę, aby Merfes mógł do ciebie przyjść. Pa, kochanie. – powiedziała miękko..
– Pa, Gilia. – odpowiedział Garron.

– Merfes. Zrobiłam, co trzeba, wyjęłam silny węzeł magiczny. Możesz do niego przyjść. Bardzo cię proszę, zrób to jeszcze dzisiaj. – skontaktowała się telepatycznie z uzdrowicielem.
– Oczywiście, Kargiliana. Już schodzę. – odpowiedział.

Lolkret wszedł do jadalni, gdzie przy stole siedziała już Joni.
– No i jak najdroższy? – spytała. zapytała.
Lolkret usiadł z westchnieniem.
– O mało nie zabiłem Garrona. To nie był żaden potwór. – wyznał ze wstydem.
Joni zbladła.
– Jak to o mało nie zabiłeś Garrona? Kto to w ogóle jest Garron? Aha, król Rawentalu. Ale co on tu robi? – pytała.
– Garron to przyszły mąż Kargiliany. A to, co słyszeliśmy wczoraj w nocy, to była Kargiliana. Mieszka w błękitnej komnacie. Chyba trochę jej przeszkadzaliśmy. – tłumaczył się walczący.
– To czemu o mało nie zabiłeś Garrona? – dopytywała się Joni.
– Ona coś z nim robiła, mam wrażenie, że go oczyszcza. On krzyczał nie gorzej od klinera. Nie sprawdziłem aury. Byłem pewien, no wiesz… – Lolkret zaczerwienił się.
– Daj spokój! Jak mogłeś nie sprawdzić aury! Przecież wiesz, że w lochach jest lustrzana sala i ten przyległy pokój! Kiedy ty się nauczysz, że trzeba sprawdzać aurę! – wyrzucała mu.
– Nie kończ. Kargiliana dała mi już naukę. Poza tym byłem pewien, że to kliner, bo wcześniej widziałem szkielet węża. – powiedział Lolkret z rezygnacją.
– Byle skutecznie. Zjedz coś. Ta pieczeń jest bardzo smaczna.
– zachęcała męża. – Co ty powiedziałeś? Widziałeś szkielet węża? Tutaj w zamku? –
Lolkret skinął głową.
– Musisz to powiedzieć oczyścicielom. – krzyknęła.
– Powiedziałem już Kargilianie. Powiem jeszcze naszemu Wielkiemu Mistrzowi. –

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział drugi

Kargiliana płakała w objęciach brata cały kwadrans. Do tej pory musiała okazywać przy Garronie twardość i pewność siebie. Teraz emocje wzięły górę. Wiedziała, że da radę oczyścić Garrona. Oczyszczała już wielekroć razy. Wiedziała, że będzie potem bardzo zmęczona, że najprawdopodobniej będzie wyzuta z mocy. Wszystko to jednak przeżywała już i wiedziała, jak sobie z tym radzić. Nigdy jednak nie oczyszczała osoby, którą kochała. Poczuła na sobie ciężar podwójnej albo nawet potrójnej odpowiedzialności. W końcu jednak potok łez się skończył. Ostatnie z nich otarła błękitną chusteczką wyjętą z kieszeni.
– No już nie becz tak, tylko mów, o co chodzi. Co to za Zjednoczone Królestwo bla, bla, bla? – czułą chwilę przerwał Kapert.
Mistrz oczyścicieli znany był z hardego usposobienia. Liczyły się dla niego fakty i konkrety. Nigdy nie rozumiał tkliwości i wylewności.
Kargiliana usiadła znów na krześle.
– Wiecie, że Rawental miał się ostatnio coraz gorzej. – zaczęła. – Przeprowadziłam głębokie działania polityczne, mające na celu sprawdzić powody zaistnienia takiej sytuacji. – kontynuowała.
– Och, na głowę Kalkmota+ Giranok, przejdźże do konkretów+ – wtrącił się Kapert.
– Dla ciebie, Mistrzu, to ja jestem albo Kargiliana, albo, jeśli wolisz sformułowania bardzo oficjalne, Jaśnie Panująca Królowa Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu Kargiliana Giranok. – powiedziała z udawaną wyższością. – Kapert, wiesz dobrze, że nie cierpię, kiedy zwracasz się do mnie po nazwisku. Siedź spokojnie i słuchaj, bo zaraz usłyszysz coś, co ciebie, jako oczyściciela, bardzo zainteresuje. – dodała. – W wyniku tych politycznych działań dowiedziałam się, że Garron jest zarażony. Ale to by było jeszcze prawie nic. – kontynuowała swoją wypowiedź. – Równie zarażeni okazali się władcy Giwenordu i Kordeganu. Tam było nawet gorzej, bo zarażonymi byli wszyscy dworzanie. Fo Rawentalu zaś jawnie chodzili czarni i ludność z pogranicza Gór Tajemnych namawiali na ucieczkę do Giwenordu lub Kordeganu właśnie. – mówiła dalej Kargiliana.
Twarze siedzących przy stole magów pobladły.
– Jak to? Wszyscy władcy, oprócz ciebie, północnego świata są zarażeni? – prawie szeptem, jakby się bał samych słów, powiedział Kapert.
– Niestety tak. Jest to jednak dopiero połowa złych wieści. Czarni odkryli pewną właściwość korzenia gandiji. – ciągnęła Kargiliana. – Otóż, korzeń ten noszony przy sobie skutecznie zakrywa moc tajemną. – dokończyła. – Dlatego tak długo o niczym nie wiedziałam. Dopiero wyniki działań politycznych… –
– Powiedz po prostu, że twoi szpiedzy ci donieśli. Zapewne sama ich wysłałaś do Giwenordu i do Kordeganu. Ale co my możemy teraz z tym zrobić? Przecież to całkowicie zaburza równowagę świata. Przecież to oznacza, że nawet ktoś z nas, siedzących w tej chwili przy stole, mógłby być zarażonym. – Mistrz Kapelt sprawiał wrażenie załamanego.
Tę właśnie chwilę Garron wybrał sobie na zaakcentowanie swojej obecności. Zaklęcie uspokajające przestało działać. Garron szarpnął się na krześle.
– Gdzie ja jesteeeewwrrm? – ,krzyknął.
Kargiliana i Kapert zareagowali jednocześnie.
– Hammejasun nah. – wykrzyczeli razem kierując swoje dłonie w kierunku króla.
– No, to teraz będzie spał bardzo długo. – skomentował Kapert.
– Tak. – stwierdziła królowa. – O tym, jak ratować świat porozmawiamy jutro albo po jutrze z Wielkim Mistrzem. – zwróciła się do Kaperta. – dzisiaj chcę oczyścić Garrona. – stwierdziła kategorycznie. – Sala Luster jest jak zawsze gotowa, prawda? – spytała.
– Oczywiście. – odparł Kapert. – Przygotować ci zapas Sesme? – dopytał.
– Tak. Najpierw jeszcze wypiję podwójną porcję piwa Kalkmota. – dodała.
Kapert, który już wychodził z jadalni, obrucił się dna pięcie.
– Piwa magicznego. – stwierdził.
– Kalkmota. – powiedziała Kargiliana.
– Kalkmot jest postacią legendarną. Piwo magiczne. – upierał się mistrz oczyścicieli.
– W każdej legendzie jest ziarno prawdy. – odparła królowa. – Kelkemer, braciszku, podaj mi, proszę, puchar piwa Kalkmota. – poprosiła z akcentem na ostatnie słowo.
Kapert wzruszył ramionami i wyszedł z jadalni.
– Nie ma już naszego nadwornego gbura, to powiedz coś o Garronie. – powiedział Merfes.
Kapert nazywany był w gronie przyjaciół nadwornym gburem. Wiedział o tym i nie obrażał się za to. Wszyscy z grona przyjaciół wiedzieli, że stał się taki po tym, jak jego ukochaną Nailę zabił "nasłamy przez czarnych mag.
– Garron, oprócztego, że jest królem ZKHR, jest również moim, hm, ukochanym. Po jego oczyszczeniu i po tym, jak napełnię go mocą świetlistą, chcemy wziąć tu, w Fanerum ślub. – powiedziała po prostu.
Odstawiła pusty ufel po drugiej porcji piwa Kalkmota.
– Kapert szykuje salę luster, a ja potrzebuję pomocy do przeniesienia Garrona. Kelkemer, braciszku, pomożesz mi? – spytała.
Kelkemer poderwał się z krzesła. Spokojnego wciąż Garrona przerzucił sobie przez ramię.
– Chodźmy. – powiedział.

Zeszli dwa piętra niżej do tak zwanych Wysokich Lochów, w których znajdowała się Sala Luster. W Sali tej oczyszczało się nieczystych. Robili to czyściciele klasy, co najmniej, wyższej, a Kargiliana miała klasę najwyższą. Zresztą Kargiliana mogłaby być mistrzem, gdyby, jak to sarkastycznie mówił Kapert, nie wdała się w politykę. Wszyscy wiedzieli jednak, że ktoś z dwójki rodzeństwa: Kargiliana lub Kelkemer musiał zasiąść na tronie w Harenwiku.
– Połóż go tu na stole. Sama napełnię się mocą z sesme. – powiedziała do brata.
Kelkemer zrobił to, o co go poprosiła i wyszedł z sali luster.
Podeszła do kominka i rozpaliła drzewo.
– Ile luster potrzebujesz? – spytał Kapert. – Przygotowałem Cztery z lewej i dwa z prawej. Wystarczy? – dokończył.
– Te dwa z prawej to i tak pewnie za dużo, ale dziękuję bardzo za pomoc. – odpowiedziała Kargiliana.
Kapert pokiwał głową.
– Lustra są gotowe, więc możesz zaczynać. – powiedział.
Kapert chciał wyjść, ale zobaczył, co ona robi. Kargiliana trzymała ręce w ogniu. Płomienie z drzewa sesme otaczały je prawie do łokci. Niektórzy magowie potrafili pobierać Wielką Moc wprost do kanałów. Te kanały zaczynały się cieniutkimi rureczkami w palcach i łączyły się pośrodku dłoni. Biegły dalej do góry. Dochodziły na wysokość ramion i tutaj rozwidlały się na Główny Kanał Sercowy i Główny Kanał Mózgowy. Pobieranie mocy wprost do serca i mózgu było bardzo korzystne, ale wymagało niemałych umiejętności.
– Kargiliana ty to potrafisz? – zdziwił się mistrz oczyścicieli. – No wiesz, wiedziałem, że jesteś naprawdę dobra, ale żeby pobierać moc wprost z ognia? Kto cię tego nauczył? –
Kapert był tak zaskoczony, że wytrzeszczył oczy.
Kargiliana spojrzała na niego i uśmiechnęła się widząc jego minę.
– Nauczył mnie tego Farinraman. Byliśmy kiedyś na wyspie Jakatonun. Po przejściu przez jaskinie Tartabos straciłam nagle bardzo dużo swojej mocy, dosłownie się chwiałam. Nie mieliśmy przy sobie nic, on miał tylko zapałki. Drzewa sesme tam pod dostatkiem, rozpalił więc ognisko i kazał mi wsadzić do niego ręce. –
Kargiliana poruszyła rękami. Płomienie utworzyły wokół jej nadgarstków świetliste bransolety grubości czterech centymetrów.
– Nie było to wcale przyjemne, pomijając już fakt, że musiał zagrozić, że nie pożyczy mi księgi, na której mi zależało, abym w ogóle to zrobiła. Zrobiłam jednak i wtedy nauczył mnie otwierać kanały. – dokończyła opowieść.
– Całe? Całe kanały? Mózgowe i sercowe? – dziwił się nadal Kapert.
Kargiliana skinęła głową.
– Całe i wszystkie. Ta umiejętność przydała mi się wiele razy. Jestem mu bardzo wdzięczna. Miałam wtedy ledwo klasę wyższą i naprawdę nie musiał mnie tego uczyć. – uśmiechnęła się.
Garron, leżący dotąd spokojnie, raptownie usiadł. Zawizżał i splunął śliną wymieszaną z krwawym śluzem.
– Oho, aż tak długo to on spokojny nie był. Myślałem, że podwójne hammejasun go dłużej potrzyma. – stwierdził Kaper
Kargiliana wyjęła gwałtownie ręce z mocodajnego ognia.
– My tu sobie przyjemnie rozmawiamy, a on czeka na poważny zabieg. – prawie krzyknęła..
Podeszła do Garrona i położyła mu ręce na czole tak, że palce splatały się po środku czoła, a środki dłoni dotykały skroni.
– Hamijade. – wypowiedziała inne, mocniejsze jeszcze zaklęcie uspokajające. Właściwie należałoby powiedzieć usypiające, ale na to określenie obraziliby się zarówno śniący jak uzdrowiciele.
Garron uspokoił się. Kargiliana przypięła go pasami do drewnianej ławy, na której leżał, a którą wcześniej nazwała stołem..
– Kapert zostaw nas samych. – powiedziała.
– Szczęśliwego zakończenia Gilia. – odrzekł poważnie mistrz oczyścicieli.

Kargiliana podeszła do swojego kaliebusa, który leżał na stoliku w kącie Sali. Otworzyła go i wyjęła kartagal. Popatrzyła na niego. Półprzezroczysty, lekko połyskliwy, piękny. Wszystkie kąty tego dziwnego trójkąta z jednym wierzchołkiem ściętym, emanowały światłem. Tego światła bali się nieczyści. Kalifanes, właśnie ten ścięty, wraz z kudifanesem, leżącym na przeciwko, tworzyły kanał ściągania. Tym kanałem Kargiliana miała wyciągać z Garrona moc tajemną i kierować ją na lustra po lewej stronie od dlewnianej ławy.
Madifanes, trzeci z wierzchołków, służył do oczyszczania Świetlistej Mocy z ewentualnych drobnych brudków. Świetlista moc, której mała ilość zawsze zachowywała się w zarażonych, kierowana była do luster po prawej stronie.Był początkiem innego kanału. Koniec jego znajdował się w najdłuższym boku kartagalu. Ten kanał nazywał się kanałem oczyszczania.
– Wszystko w porządku. – mruknęła do siebie.
Uchwyciła kartagallewą ręką tak, aby madifanes znalazł się idealnie symetrycznie między palcami serdecznym i środkowym, kciuk oparła naprzeciw madifanesa, aby zamknąć kanał oczyszczania. Teraz nie był potrzebny. Na razie musiała ściągnąć tajemną moc z Garrona, potrzebowała więc kanału ściągania. Stanęła za głową Garrona i prawą ręką wykonała ruch, jakby chciała przeciąć jego twarz na pół wzdłuż nosa.
– Chran. – wypowiedziała zaklęcie.
Lewa część twarzy Garrona z bladej zrobiła się żółta, potem brązowa, ciemniała coraz bardziej aż stała się czarna. W tym samym czasie prawa część twarzy z bladej stała się przejrzyście wręcz biała. Tylko na środku policzka widniała okrągła czerwona plama. Kargiliana uklękła. Prawą rękę położyła na czole Garrona, a trzymany w lewej kartagal przytknęła kudifanesem do lewej skroni tak, aby kalifanes wskazywał to z luster wiszących po lewej stronie, które było najbliżej drzwi..
– Kenewar. –
Zaklęcie wypowiedziane przez Kargilianę spowodowało, że z kalifanesawystrzelił czarny płomień i zaczął zasnuwać czernią lustro. Kiedy lustro było już całe czarne Kargiliana powiedziała:
– Kan. –
Czarny płomień urwał się. Przechyliła kartagal tak, aby kalifaness wskazywał drugie z luster.
– Kenewar. –
Czarny płomień znów zapełniał lustro. Kiedy jednak drugie lustro było w połowie czarne Kargiliana poczuła dotkliwy ból w lewej ręce.
– Kan. –
Kartagal wypadł jej z ręki. Upadła na podłogę.
– Hakenet. – wyszeptała, ale zaklęcie nie dało pożądanego rezultatu. – Hakenet. Hakenet. Hakenet. –
Ból w lewej ręce podpełzał coraz wyżej. Już był na wysokości łokcia. Podpełzła do kominka. Trzymając się go wstała. Wsadziła ręce do ognia.
– Hakenetnah sgran. – szeptała z wysiłkiem. –
W oczach wirowały jej zielone, brązowe i żółte koła, ból w ręce był już w połowie ramienia. Wiedziała co to znaczy.
– Jeszcze kilka minut i dojdzie do serca. – myślała rozpaczliwie.
– Wreszcie jesteś! – odetchnęła z ulgą. –
Kolorowe koła zmieniły się w kształt lecącego albatrosa powstającego z płomieni. Ból zaczął się cofać.
– Jestem uratowana. –
Albatros był czymś w rodzaju ducha opiekuńczego Kargiliany. Zawsze, kiedy była w niebezpieczeństwie, wywoływała go zaklęciem "hakenet". Każdy z magów miał takiego ducha opiekuńczego, lecz u każdego przybierał on inny kształt.
Podeszła z powrotem do Garrona i dalej wyciągała z niego czarny płomień i zasnuwała nim lustra po lewej stroniie. Kiedy w końcu lewa strona twarzy Garrona była całkiem biała cztery lustra były czarne. Z kalifanesa wyleciała chmurka zielonego dymu. Wykonała prawą ręką w powietrzu znak akr i dym utworzył napis: Rabine pianer sobil roni zemaw.- Moc cię strzeże, jesteś nasz. – wyszeptała.
Strzepnęła ręką i napis znikł. Podeszła do kominka. Zanurzyła w ogniu kartagal i ręce. Trwała tak, aż kartagal nie zrobił się znów biały. Wzięła go znów, tym razem do prawej ręki. Kiedy przytknęła go do prawej skroni Garrona i wypowiedziała zaklęcie z kalifanesa wystrzelił czerwony płomień i zapełnił połowę jednego lustra po prawej stronie. Więcej nie było w królu Świetlistej Mocy.
– To wszystko. – powiedziała. – Mogę chwilę odpocząć. –
Podeszła do ognia. Oparła się o krawędź kominka i zamknęła oczy. Za pomocą telepatii połączyła się ze swoim ojcem.
– Tato jestem zmęczona. Powiedz coś. Kocham go, nie mogę patrzeć na jego ból. Wiem, że nie jest go narazie świadomy. Ale już zaraz będzie. Ta komnata obok sali luster i noc w niej spędzona są straszne. – mówiła.
– Córeczko moja! Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, jestem z tobą. – odezwał się w jej głowie Mekkefal, Wielki Mistrz proroków.

Otworzyła oczy. Podeszła do pierwszego czarnego lustra. Przyłożyła kartagal kalifanesemm do lustra zaraz pod górną ramą.
– Krelenat. – wypowiedziała zaklęcie.
Dookoła lustra ukazał się odbarwiony prostokąt. Kargiliana przesunęła kartagal w dół i powtórzyła zaklęcie zniszczenia. Po jakichś dwudziestu minutach cztery lustra odzyskały naturalną lśniącą barwę. Oczyściła kartagal w ogniu i podeszła do lustra do połowy czerwonego. Przyłożyła kartagal na płask madifanesemm do góry.
– Kanetern. – wypowiedziała zaklęcie oczyszczenia.
Z punktu naprzeciw madifanesa wyszły dziesiątki cieniutkich promyczków. Oplotły czerwoną część lustra i po chwili wróciły do kartagalu. Kargiliana odłożyła kartagal. Podeszła do Garrona, położyła mu ręce na czole i skroniach i zaczęła przesyłać Świetlistą Moc. Kiedy twarz jego stała się koloru ciemnoróżowego odjęła ręce od jego głowy. Garron otworzył oczy.
– Garron czy mnie słyszysz? – zapytała.
Oczy króla bezmyślnie wędrowały po suficie.
– Garron czy mnie słyszysz? – powtórzyła. Jej głos pobrzmiewał niepokojem.
Oczy króla zatrzymały się wreszcie i Garron przemówił.
– Słabo mi. Boli mnie. Gilia to ty? – głos Garrona brzmiał jednak bardzo słabo, chwiejnie i cicho.
– Tak kochanie, to ja. Już po wszystkim. Chciałam właściwie powiedzieć, że pierwszy etap mamy już za sobą. Teraz przejdziesz do komnaty obok. Spędzisz tam noc. – poinformowała króla.
– Sam? – W głosie jego brzmiało przerażenie.
– Tak. Komnata będzie objęta zaklęciem ochronnym. Muszę cię ostrzec, że ta noc nie będzie miła. Możesz mieć, i najprawdopodobniej będziesz miał, majaki, koszmarne majaki. Możesz widzieć potwory, upiory i duchy. Może ci się wydawać, że z tobą coś robią. Zapewne wrócą do ciebie koszmary z dzieciństwa. Na przykład, jeśli matka straszyła cię czymkolwiek, to to cokolwiek może przyjść dziś do ciebie. – mówiła.
– Matka straszyła mnie, że mnie zaczaruje w żabę, jeśli nie będę się jej słuchał. – powiedział Garron.
– To będzie ci się wydawało, że jesteś żabą. Musisz niestety przez to przejść. Chodź, kochanie. -.
Kargiliana ujęła króla i pomogła mu wstać. Zaprowadziła go do komnaty, która znajdowała się obok lustrzanej sali.
– Jutro do ciebie przyjdę. Nie bój się. – złapała go za rękę.
– Gilia idź już zaczynasz mieć kły i pazury. – wyszeptał Garron.
Kargiliana wyszła. Na drzwiach napisała: Karel manet. Usłyszała cichy trzask. Była już spokojna, zaklęcie działało.

W jadalni, do której się udała, czekał już na nią Mekkefal.
– Tato! Jak dobrze, że jesteś. To wszystko takie trudne dla mnie. Brakuje mi twojego wsparcia. –
– Córeczko moja! Nie martw się tak. Jesteś mądrym i wykwalifikowanym magiem, poradzisz sobie. Wiem, że go bardzo kochasz, ale przecież wiesz, że on musi przez to wszystko przejść. Usiądź, zjedz coś, wypij i porozmawiajmy sobie. –
– Mój wspaniały tata! – Powiedziała z uśmiechem. Nagle jednak posmutniała. Garron nie ma ani matki, ani ojca. – zauważyła.
Usiadła i zaczęła jeść. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jaka jest głodna.
-, Co u ciebie tato? Jak tam twoje mądre księgi? –
– Księgi mają się dobrze, ja też. Całe dnie mam zajęte, a noce nie zawsze przespane, ale wiesz ile ta praca daje mi radości. Jak sobie pomyślę, że przyszłe pokolenia magów będą się uczyły na historii magii o Mekkefalu Giranok… Odkryłem ostatnio… Albo nie, nie powiem ci, bo to jeszcze nie skończone. –
Kargiliana roześmiała się.
– Pracujesz nad kolejnym wynalazkiem, który ma zrewolucjonizować dziedzinę proroctwa? –
– Coś w tym stylu. Chciałbym zastosować metodę tak zwanych tuneli organiczno-mineralnych. –
– Nie tłumacz mi, co to takiego. Mam nadzieję, że ci się uda. Czy w tym roku też będzie bal? –
– Chyba tak. Zapytaj Miranę, ona Sie tym zajmuje. Sprawa tuneli intryguje mnie od dawna. Podobno Sgajnisan Maren ją zastosował. To, jak wiesz, było bardzo dawno temu. Od tamtej pory nikt tego nie zrobił, a ta metoda jest bardzo skuteczna. Polega na połączeniu organizmów żywych, roślin, zwierząt, ludzi nawet potworów, z odpowiednimi minerałami. Najczęściej kamieni szlachetnych: szmaragdów i topazów. –
Kargiliana popatrzyła na ojca.
-, Więc ty ciągle masz nadzieję, że Sgajines Maren to nie legenda? –
– Tak, gdyż moje doświadczenia dają pozytywny rezultat. Problem jest w zbudowaniu takiego tunelu na stałe, bądź na tak długo, aby mógł się na coś przydać. –
– Naprawdę miałeś pozytywne rezultaty? Tato! Przecież to i tak bardzo dużo. –
Kargiliana ziewnęła.
– Wybacz mi, ale jestem trochę zmęczona. Którą komnatę dostanę? –
– Twoją ulubioną oczywiście. Nad sobą będziesz miała tylko Lolkreta i Jonni, poza tym nie ma nikogo w wieży. –
Kargiliana się skrzywiła.
– Lolkret i Jonni nade mną. To ja mam noc z głowy. –
-, Dlaczego córeczko? –
Mekkefal położył rękę na ramieniu córki.
– Och tato! Oni się bardzo głośno… Bardzo namiętnie kochają. To bardzo nie sympatyczne. Słychać ich będzie w całej wieży, a nie tylko w mojej komnacie. Przeżyję jednak, skoro ma to być błękitna komnata. Czy masz zamiar dzisiaj w nocy spać, czy pracować? –
– Pracować. –
– W takim razie miłej pracy tato. –
– Miłych snów córeczko. –
Na twarzach ojca i córki igrały porozumiewawcze uśmiechy.

Zamek w Fanerum składał się z trzech części: skrzydła wschodniego skrzydła zachodniego i części środkowej, zwanej wieżą z racji tego, że była od obu skrzydeł wyższa o pięć pięter. Skrzydła były z wieżą połączone przejściami tak, aby można było przejść ze skrzydła wschodniego do skrzydła zachodniego nie wychodząc z zamku. Wejście każda z części miała oddzielne i wszystkie wejścia znajdowały się na południowej ścianie zamku. Dachy obu skrzydeł były dwuspadziste, a dach wieży był czworospadzisty. Każde skrzydło miało parter i cztery piętra. Na każdym piętrze znajdowało się czternaście pokoi. Wyjątek stanowił parter skrzydła zachodniego. Tu pokoi było dziesięć, gdyż tutaj znajdowała się wielka wspólna jadalnia. Parter i pierwsze dwa piętra skrzydła wschodniego zajmowała szkoła. Piętro trzecie i czwarte służyły za mieszkania dla większej części stałych mieszkańców zamku. Nie mieszkali tam tylko wielcy mistrzowie, którzy mieli swoje sypialnie i pracownie w wieży, na piętrach od piątego do dziewiątego. Na dziewiątym piętrze znajdowała się również biblioteka. Pod zamkiem znajdowały się również lochy. Zajmowały one cztery piętra poniżej parteru. Dwa najniższe piętra to były tak zwane Niskie Lochy, dwa piętra bliższe parteru były zwane Wysokimi Lochami.
Błękitna komnata, do której udała się Kargiliana, znajdowała się w wieży na pierwszym piętrze. Kargiliana weszła po schodach, otworzyła drzwi i od razu poczuła się lepiej. Podeszła do stołu, stojącego w rogu blisko okna, zapaliła świece w lichtarzu i usiadła na wygodnym krześle. Takie krzesła były tylko tutaj, tylko w zamku w Fanerum: drewniane, wyściełane miękko i obite grubą materią. Przypominały prawie fotele, ale nie miały wysokich poręczy i nie były tak głębokie, a Kargiliana lubiła nazywać rzeczy po imieniu. Zamyśliła się. Myślała o tym, co ją czeka następnego dnia, jak również o tym, ile nocy spędziła w błękitnej komnacie, kiedy zdobywała z mozołem potrzebne wiedzę i umiejętności, aby mieć wysoką, wyższą a w końcu najwyższą klasę oczyszczyściciela.
– Tata wtedy był jeszcze królem i wszystko było inaczej. Błękitna komnata się tylko nie zmieniła. –
Błękitna komnata zawdzięczała swą nazwę temu, że wszystko, co się w niej znajdowało, z wyjątkiem stołu, krzeseł, ścian i kominka, było koloru błękitu. Ściany i kominek były białe, a stół i krzesła z brązowego drewna. Na stole leżał jednak błękitny obrus, a krzesła miały obicia koloru szafirów.
– Trzeba iść spać – wstała i zaczęła się przygotowywać do snu. Nagle usłyszała jakby koło swojego ucha namiętny szept.
– Lolkret kocham cię! – zaczyna się. – pomyślała z niesmakiem.
– Jonni! Moja najdroższa! –
Do uszu Kargiliany dobiegły odgłosy pocałunków, którym towarzyszyły namiętne pojękiwania Jonni. Po nich nastąpiły namiętne szepty, które obudziłyby Kargilianę, gdyby mogła zasnąć. Nie spała. Skręcała się w łóżku z tęsknoty i niemożności jej ukojenia.
– Czy oni naprawdę muszą to tak głośno robić?
Przez Kargilianę spłynęła ciepła fala. Zanim zatrzymała się gdzieś poniżej pępka, wzbudziła szereg dreszczy.
– Kochaj mnie mój miły. Chce być z tobą na zawsze. Zawsze, zawsze, zawsze!
– Też chcę być z nim zawsze! Tylko, że ja nie mogę.
Kargiliana przewróciła się na drugi bok. Kręciło jej się w głowie. Chciała, i nie mogła, a tamci na górze…
– Najdroższa! Będziesz dziś moja? Jak wczoraj, przedwczoraj? Jak zawsze?
– Tak! Będę. Wiesz, że będę.
– Ona będzie zawsze twoja. Ciekawe, cholera, czy oni się naprawdę tak kochają, czy uwielbiają się ze sobą pieprzyć.
W Kargilianie zaczęła zbierać złość. Złość, żal i poczucie bezradności. Nie mogła znieść odgłosów dobiegających z góry. Drażniły jej uszy, bo nie mogła zasnąć; drażniły jej duszę, bo nie mogła wyrazić swej ogromnej miłości do Garrona w ten sam sposób.
– Garron! Gdzie ty teraz jesteś? Może wydaje ci się, że jesteś żabą i uciekasz przed potworami. A ja?… A oni?
– O tak, tak! Mój miły! Mocniej, mocniej! Ahhrrww!
– No to mają wreszcie to, czego chcieli. A ja?
Kargiliana przewróciła się, nie wiadomo który już raz, na drugi bok. Zasłaniała dłońmi uszy. Z jej oczu płynęły łzy. Były to łzy wściekłości, miłości, tęsknoty. Wbiła palce w poduszkę i…
Lolkret, który głaskał właśnie Jonni, aby ją uspokoić, podniósł głowę.
– Co to było?
– Nic kochanie. Rób tak dalej. Wiesz, że to bardzo lubię.
– To był wampir albo kliner, albo wilkołak.
– Jutro się tym zajmiesz. Połóż się, nie wstawaj.
Ale to nie był ani wampir, ani kliner, ani wilkołak. To była Kargiliana. Jej krzyk, gdyby bardzo chciała, spowodowałby fłuchotę sąsiadów z góry, tyle w nim było gniewu, smutku i tęsknoty. Nie chciała. Krzyczała, aby uwolnić się z wściekłości i tęsknoty.
W końcu usnęła o północy, kiedy wampiry i wilkołaki dopiero się budziły.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział pierwszy

Król Garron Cantabus siedział w sali tronowej w swoim zamku. Nie siedział jednak na tronie i nie przyjmował wysłanników poszczególnych cechów, gildii ani posłów innych państw. Król Garron siedział przy stole stojącym na środku owej komnaty. Komnata była duża, kwadratowa i bardzo wysoka. Podłoga była wyłożona kaflami z alabastru, które przysparzał służbie wiele zmartwień z racji białego koloru, na którym było widać najmniejsze nawet zabrudzenie. Ściany sali tronowej były zaś pokryte ornamentem składającym się z fioletowych i czerwonych kwadratów różnej wielkości. Sala tronowa była jedną z nie wielu komnat używanym w zamku królewskim `Rawentalu. Oprócz niej używane były pokoje służby, kuchnia i sypialnia królewska. Król Garron bowiem był słaby i chory. Nie interesował go ani zamek, ani kraj, którym rządził. Właściwie nie interesowało go nic. Był blady i słaby. Błąkał się całymi dniami po opustoszałych korytarzach swojego zamku oraz po jego piwnicach. Nie jednokrotnie też zdarzało mu się zasnąć w środku dnia, gdzieś na którymś z korytarzy, a gdy budził się, okazywało się, że minęło kilka albo nawet kilkanaście dni i że znajduje się w innym korytarzu. Służba mówiła, że nie było go w zamku przez ten czas. Ale jak to możliwe, skoro spał w korytarzu?
Garron siedział więc teraz przy stole i czytał listy od władców Giwenordu i Kordeganu. W listach tych obaj władcy stwierdzali, że nie będą już więcej angażowali swoich sił, swojego czasu i swoich pieniędzy na ratowanie Rawentalu.
– Wolą poczekać, aż całkiem się wykończę, a wtedy zagarną mój kraj i podzielą między siebie. – mruknął król pod nosem. – W takim razie jedyną nadzieją dla Rawentalu jest Kargiliana. – kontynuował. – Tylko Gilia może coś poradzić. Ale w zasadzie po co? Niech zabiorą ziemię. Niech się zajmą ludźmi, a mnie niech dadzą spokój. Będę mógł zasnąć i już sie nie budzić. –
Przerwał nagle swoją mruczankę, bo poczuł zapach perfum. To były dobrze jemu znane perfumy. Kiedyś kojarzyły się z ciepłem, dobrem, miłością, ale w ostatnim okresie król Garron przestawał umieć czuć coś takiego jak miłość. Poczuł zapach królowej Kargiliany, ale nie zdążył sie odwrócić, gdy ręce jej spoczęły na jego głowie. – Hasme terin. Betarde ikum. Lisarde hamikidromi. – usłyszał wyszeptane zaklęcia i nagły ból szarpnął jego ciałem. Ból wwiercał się w niego. Przenikał od głowy, przez serce, żołądek, aż do jelit. Rozprzestrzeniał się na ręce i nogi.
– Haaajjjzwwwiiiii! – zawył król. – Puurżść mnie. – wrzasną na końcu pod adresem Kargiliany.
Ta puściła jego głowę szybko krzyżując przed sobą ręce w nadgarstkach wypowiadając zaklęcie ochronne – Kernatahak. – i odsunęła się od króla siadając na przeciwko niego, po drugiej stronie stołu.
Garron jeszcze przez chwilę wył i krzyczał. Potem jakby zwiodczał. Oparł głowę na rękach, a łokcie położył na stole.
– Co to było? Powiedz, co to było? [ wyszeptał.
Kargiliana spojrała na niego poważnie i za razem bardzo czule.
– Jesteś zarażony mocą tajemną, kochanie. – powiedziała. – Powiedz mi, gdzie masz korzeń gandiji albo to, co z niego zostało zrobione? Co to jest: guziki, podeszwy butów? – pytała go.
Garron westchnął. Widać było, że nie ma siły.
– Mam to w kieszeni. Mała figurka przedstawiająca ciebie. Podarował mi ją przyjaciel. Mówił, że odpycha moc tajemną. Weź ją sobie, jeśli chcesz. – powiedział.
Kargiliana z trudem ukryła uśmiech. – Przyjaciel. – pomyślała. – Ciekawe, z której strony mocy. –
Wstała, podeszła do króla i wyciągnęła z jego kieszeni małą, bardzo ładną figurkę z korzenia gandiji. W chwili, kiedy to zrobiła, kiedy korzeń przestał oddzialywać na Garrona, mogła już bez specjalnych silnych zaklęć wyczuć tajemną moc, którą był zarażony.
– Garron, kochanie. Będę cię musiała oczyścić. Żeby to zrobić musimy udać się do Fanerum. – powiedziała kładąc mu rękę na ramieniu.
– Ale ja nie mogę. Ja… –
Nagle twarz króla się wykrzywiła w strasznym grymasie. – Jźa jźessstemmm immm potrzszszebny. – wycharczał.
– Hammejasun. – Kargiliana zapanowała nad Garronem zaklęciem uspokajającym.
– Wiem, że jesteś im potrzebny. Dlatego im prędzej zostaniesz oczyszczony, tym lepiej dla ciebie, dla mnie i dla wszystkich świetlistych. – powiedziała twardo.
– Musimy jak najszybciej doprowadzić do unii pomiędzy naszymi państwami. Wszystko przemyślałam, kiedy dowiedziałam się o zamiarach władców Giwenordu i KOrdaganu i o tym, w jakiej są tragicznej sytuacji. – mówiła wciąż Kargiliana.
– Tragicznej? – zdziwił się Garron. – Kiedy się dowiedziałaś? –
Kargiliana uśmiechnęła się.
– Królowie Farrusan i Grendal są równie zarażeni, co ty. Może nawet trochę bardziej. Na ich dworach służącymi są czarni. Czarni też namawiają twoich poddanych, żeby uciekali z Rawentalu do Giwenordu i Kordaganu. – tłumaczyła. – Jedynym ratunkiem dla Rawentalu, uwzględniającym w dodatku nasze osobiste interesy, jest unia. Małżeństwo zawrzemy dopiero po oczyszczeniu ciebie i odzyskaniu przez ciebie sił. Unię jednak musimy stworzyć przed twoim i moim opuszczeniem królestwa. – mówiła dalej królowa. _Usiadła znów naprzeciwko króla, przy stole.
– Trzeba stworzyć Królestwo Obojda Narodów. Nazywam to tak, bo nie uważam, że któreś z królestw jest ważniejsze, czy lepsze. Dlatego nie chcę, żeby powstał Harenwikorawental lub Rawentaloharenwik. – mówiła spokojnie do siedzącego na przeciw Garrona.
– Gilia, ale przecież Harenwik jest o wiele mocniejszy. – stwierdził Garron.
– Tak, kochanie, ale będzie tak tylko do czasu, kiedy wrócimy z Fanerum. Kiedy zostaniesz oczyszczony i napełniony mocą świetlistą, kiedy nabierzesz z powrotem sił, będziesz mógł tak samo dobrze i silnie jak ja teraz rządzić naszym wielkim krajem. – Kargiliana uśmiechnęła się do garrona.
– Słuchaj, a czy to musi się nazywać tak pompatycznie? Nie może to być po prostu Zjednoczone Królestwo Harenwiku i Rawentalu? – spytał król. – Wiem, że nazwa bardzo długa, ale zawsze można utworzyć skrót. – spróbował się uśmiechnąć.
– ZKHR? Hm. – zamyśliła się królowa. – Szkoda, że nie ma żadnej samogłoski. Ładniej brzmiałoby jakieś ZURA względnie ZUHRA. POmysł jednak przyjmuję. – uśmiechnęła się znów. – Teraz ustalmy kwestie polityczne, społeczne i geograficzne. – zaczęła.
– Kobieto. Nie męcz mnie. Nie mam siły myśleć, nie mam siły gadać. Na nic nie mam siły. Ustal te wszystkie polibzdury, daj do podpisania i tyle. Gilia, pomóż mi. – z oczu Garrona popłynęły łzy. – Chcę cię kochać, tak jak kiedyś. Nie chcę, żebyś była dla mnie obcą, wrogą istotą. –
Kargiliana ze smutkiem poki"wała głową.
– Oczywiście, kochanie, że cię uratuje. Niestety najpierw musimy zostawić Zjednoczone Królestwo pod jakąś zaufaną opieką. Czy mogę wyznaczyć osobę, która będzie nas zastępowała pod czas naszej nieobecności? – spytała, choć wiedziała, jaką otrzyma odpowiedź.
– Jasne, że tak, tylko szybko. – wyszeptał król.
Kargiliana wstała z krzesła. Z
torby, którą przyniosła ze sobą, wyjęła skórzaną teczkę. Z niej zaś plik cienkich jak skrzydełka
świerszczy skórkowych kart. Podsunęła je Garronowi.
– Wiesz oczyiście, że musisz złożyć magiczny podpis. – powiedziała.
Król westchnął i spojrzał na dokument.
– Spróbuję. – powiedział.
Aby złożyć magiczny podpis trzeba było przyłożyć dłoń do dokumentu i wypowiedzieć zaklęcie podpisujące. Zaklęcie takie zostawiało na podpisywanej rzeczy magiczny profil podpisującego Zaklęcie pochodzivo oczywiście z magii świetlistej, dlatego król Garron miał problem ze złożeniem podpisu.
Położył swoją prawą dłoń na dokumencie i próbował wypowiedzieć słowa zaklęcia. Za trzecim razem się udało.
– Klernet obajan. –
Na skórkowej karcie, do której król przykładał rękę, pojawiły się na chwileczkę jasne, świetliste płomyczki. Jednak zgasły bardzo szybko.

W dokumencie stwierdzającym unię między Harenwikiem a Rawentalem królowa Kargiliana Giranok i król Garron Cantabus ustanawiali, że Zjednoczone Królestwo Harenwiku i Rawentalu będzie miało dwa języki urzędowe oraz dwie stolice: północną i południową. Dokument stwierdzał również, że wszelkie urzędy osobnych dotąd państw będą odtąd wspólme. Zjednoczą się również gildie i cechy w ogólnokrólewskie. Zastępcami zaś pary królewskiej zostali Kronepuk i Goljarin. Królowa uznała bowiem, że oni najlepiej znają sytuacje w Harenwiku, dla którego dotąd wiernie służyli i Rawentalu, ponieważ zapoznali się z nim w bezpośrednim spotkaniu. Dodatkowym atutem cichociemnych było to, że wiedzieli doskonale, co się dzieje za granicami Rawentalu i jako walczący i oczyściciel mogli temu zaradzić, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Królowa Kargiliana miała nadzieję, że taka potrzeba nie nastąpi, ale chciała kraj przygotować na wszelkie, nawet te niepożądane, okoliczności. Goljarin miał sprawować rzą"dy z północnej stolicy Zjednoczonego Królestwa, a Kronepuk z południowej. Mieli nakazane przez Kargilianę komunikować się ze sobą codziennie przez zwierciadło ˜…Đ. Musieli też codziennie składać raport najpierw Kargilianie, a potem Kargilianie i Garronowi.
– No. Dokumenty podpisane, nasi zastępcy poinformowani o obowiązkach, więc można wyruszać do Fanerum. – stwierdziła kategorycznie Kargiliana.
– Ale ja… Jja ś… Ja się boję. – powiedział Garron.
– Nie bój się, kochanie. Będę z tobą, nic ci się nie stanie. Jest tam wielu mądrych magów. Oni też ci pomogą. – uspokajała ukochanego.
– A nie będą się ze mnie śmiali, że taki byłem naiwny? – spytał Garron.
– Nie. Oczywiście, że nie. – Kargiliana uśmiechnęła się do króla.

Stali teraz w sali tronowej, każde z przewieszonym na ramieniu pudłem z magicznymi przyrządami, nad bladym jeszcze, ale szybko nabierającym czerwonego koloru rombem. Romb ten pojawił się na podłodze, gdy Kargilana wypowiedziała zaklęcie teleportujące. W miarę, jak romb stawał się coraz wyraźniejszy, Garron coraz bardziej się wyrywał. W końcu Kargiliana przycisnęła go mocno do siebie obejmując obiema rękami. Wkroczyli w teleport.

W jadalni zamku w Fanerum siedzieli Kelkemer, brat Kargiliany i mistrz śniących, Kapert, mistrz oczyścicieli, Merfes, mistrz uzdrowicieli i najlepszy przyjaciel Kargiliany oraz Mirena, mistrzyni alchemików.
– Ktoś do nas przybywa. – powiedział Kelkemer.
Na podłodze w jadalni pojawił się, na razie niewyraźny, romb.
– Ciekawe kogo niesie. – zauważył Kapert. – A było tak spokojnie. – dokończył.
Właśnie wtedy z teleportu wypadli Kargiliana i Garron. Ten ostatni wył i krzyczał straszliwie wyrywając się jednocześnie z objęć królowej.
– Kapert+ – krzyknęła Kargiliana zauważając wśród obecnych swojego mistrza. – Uspokój go+ Szybko+ Nie daję już rady go utrzymywać+ – krzyknęła.
– Hammejasun nah. – powiedział Kapert.
Było to wzmocnione zaklęcie uspokajające. Garron zwiotczał w ramionach Kargiliany. Posadziła go na krześle przy dużym okrągłym stole, który stał po środku jadalni.
– Kargiliana+ – Merfes zerwał się z krzesła. – Witaj droga moja. A ten koncertujący przed chwilą mężczyzna to nie jest przypadkiem król Rawentalu Garron Cantabus? – spytał.
Kargiliana też usiadła na krześle.
– Król Garrn Cantabus, ale już nie Rawentalu tylko ZKHR. – powiedziała Kargiliana.
– Czego siostrzyczko? – spytał Kelkemer.
– Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu. – odpowiedziała Kargiliana i wtuliwszy się w ramiona brata zaczęła płakać.

Tak swoją drogą, czy jest tu jakiś sposób na dołączanie plików tekstowych? Muszę te rozdziały kopiować i wklejać, a może można prościej?

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Prolog

Kronepuk opuszczał kolejną spaloną wieś, jakich mijał wiele na swojej drodze z Giwenordu do Harenwiku. Królowa Kargiliana rozkazała generałowi kompanii Cichociemnych Suratamanowi wysłać do Giwenordu najlepszego spośród jego podwładnych. – Chcę, żeby pojechał do Giwenordu, zebrał informacje o królu Farrusanie: co zamierza zrobić w kwestii `Rawentalu, z kim się spotyka, jak wygląda, co myśli. Chcę też wiedzieć, jak wygląda `Rawental: jak naprawdę wygląda. Nich porozmawia z ludźmi, nie tylko przy głównym szlaku. Chcę wiedzieć, jakie są nastroje wśród ludzi, co sądzą o królu Garronie. Oczywiście musi to być mag, najlepiej oczyściciel albo walczący. Ci najlepiej umieją rozpoznać moc czarnych, to znaczy nieczystych, podziemnych i najłatwiej jest im czytać w czyichś myślach. Rozkaz ten jest ściśle tajny. –
Kronepuk, który był oczyścicielem Klasy Wysokiej, udał się więc najpierw do Giwenordu. Tam, przebrany za kupca, sprzedawał amulety rzekomo pozwalające na przejrzenie rozmówcy, czy ten mówi prawdę, czy też kłamie. Przy okazji wypytywał ludzi o to, jak im się żyje pod rządami króla Farrusana? Czy nic dziwnego albo niepokojącego się w ostatnich czasach nie dzieje w miastach i na wsiach? Ludzie, przekonani, że amulety rozpoznają prawdę i fałsz, mówili prawdę. W ten sposób Kronepuk dowiedział się, że król ostatnio zgłupiał, że nakłada kolejne podatki, w wyniku czego ludzie więcej oddają królowi z owocu ich pracy, niż im samym zostaje. Dowiedział się, że po miastach chodzą dziwni ludzie w barwach królewskich, ale nie mówią jak tutejsi. Mają obcy akcent i wyglądają dziwnie – bladzi, chudzi, łysi, o czarnych oczach, które jakby wciągały człowieka w siebie. Ludzie ci nosili na złotych łańcuchach dziwny znak. W tym miejscu wyjaśnień mieszkańcy Giwenordu rysowali znak, który w Kronepuku wzbudzał dreszcze zgrozy. Był to pająk spoczywający na liściu – znak magii tajemnej, magów podziemnych. Kronepuk, który postawił swój stragan blisko murów zamku królewskiego, postanowił wpuścić sąde sprawdzającą do komnat zamku. Sąda taka sprawdzała, czy ktoś z zamieszkujących budynek ludzi nie jest zarażony mocą tajemną, a jeśli to kto. Zadanie to nie było łatwe dla oczyściciela klasy wysokiej, ale Kronepuk wiedział, że królowa Kargiliana tego właśnie oczekuje. Któregoś ranka więc, po spędzeniu długich godzin nocnych przed kominkiem, w którym paliło się Drzewo Sesme, dające magom moc i wypaleniu fajki nabitej suszonymi liśćmi tego drzewa, przystąpił do trudnego zadania puszczenia sądy. wynik sądy był przerażający. Nie dość, że król Farrusan okazał się być zarażonym mocą tajemną i wielu spośród jego służby okazało się być właśnie owymi dziwnymi ludźmi, to jeszcze kronepuk odkrył, że stałe noszenie przy sobie korzenia gandiji powoduje, że moc tajemna staje się dużo trudniej wykrywalna. Kronepukowa sąda musiała być naprawdę mocna i pochłoneła bardzo dużo mocy cichociemnego, żeby przełamać zasłonę gandijowego korzenia. Czuł się tak źle, że nie mógł rozstawić swojego straganu. Wrócił nieziemsko zmęczony do domu, który wynajmował, rozpalił w kominku drewno z Sesme, fajkę nabił jego liśćmi, a do kubka nalał piwa Kalkmota, które ważone w beczkach z Sesme przejmowało jego moc. Po napełnieniu się mocą, które to napełnianie trwało cały dzień, uznał, że pora wracać. Pora spełnić drugą część rozkazu tę, dotyczącą Rawentalu.
Jechał więc teraz przez `Rawental, wzdłuż Gór Tajemnych i widział rzeczy straszne. Mijał wsie spalone doszczętnie tak, że ziemia przypominała pustynie krajów południowych. Spotykał szkielety ludzkie zwisające z drzew głowami w dół ewidentnie obżarte przez dzikie zwierzęta, a także ciała dopiero przez nie napoczęte. Kilka razy spotkał też żywych ludzi w ten sposób wiszących. Mieli w oczach strach i obłęd, a kiedy zdejmował ich z drzew, kiedy sadzał ich przy rozpalonym ognisku, gdy dawał im jeść i pić, oni opowiadali mrożące krew w żyłach historie o hordach dzikich z Gór, którzy napadały ich wsie, palili domy, bydło kradli, a ludzi najczęściej zabijali bądź to przez powieszenie ich na drzewach głowami w dół z naciętą skórą na rękach, nogach, plecach tak, aby dzikie zwierzęta poczuły zapach krwi, przyszły i zjadły ich żywcem, bądź nabijanie ludzi na specjalne długie niby rożny. Opowiadali też, że takich nabitych na rożen dzicy potem piekli na ogniu i jedli.
– Dzicy z gór napadają wasze wsie? A co robi król Garron? – spytał Kronepuk.
– Króla to nie obchodzi. – powiedział zażywny chłopina ubrany w przyciasny serdak. – Króla to nie obchodzi. Siedzi se w stolicy i nas, chłopków, ma za przeproszeniem w… – tu chłop się zawahał.
– W rzyci nas ma! Ot co! W rzyci, w dupie, w zadzie swoim tłustym. – nie wahała się dokończyć żona chłopiny, drobna kobiecina o długich, jasnych włosach splecionych w dwa grube warkocze.
Kronepuk pokiwał głową.
– Panie, ale to powiadają przecie, – zaczęła druga z chłopskich kobiet, – że król zaniemógł, że chory, że nosa z zamku nie wystawia, że blady i słaby chodzi po komnatach. –
– A no, tak gadają ludziska. – dodała trzecia z nich.
Kronepuk zdziwił się trochę. – A skąd wy, nie gniewajcie się, prości chłopi możecie wiedzieć o takich rzeczach? –
Przy ognisku na chwilę zapadła cisza. Potem chłopi zaczęli trącać się łokciami i coś między sobą poszeptywać. W końcu ten zażywny odchrząknął i zaczął mówić.
– Hrym, hrym. Przyjeżdżali tu dziwni tacy ludzie jacyś… No jakby nie nasi, ale po naszemu gadali. Mówili, że prosto ze stolicy i że król słabuje, i że “Rawental już nie długo pociągnie, i że jak chcemy uratować siebie i dobytek, to trza zwiewać. – powiedział w końcu. – I jeszcze… No, tego… Kazali nikomu nie mówić o tym, że to tajemnica i sekret wielki królowi wykradziony, że król sam chce nas na pokarm dzikim dać. –
Kronepuk zmarszczył brwi.
– A wyście im wierzyli? Wierzyli, że wasz król uczyniłby wam takie zło, takąs przeniewierkę? –
Ludzie patrzyli na niego jakoś dziwnie.
– Panie, a co to jest "pszeniewielka"? Pszenicę tego roku tośmy mieli dobrą, ale te łachudry z gór wszystko spalili. –
Cichociemny uśmiechnął się lekko.
– Pytałem was, czy uwierzyliście tym dziwnym ludziom, czy wierzyliście, że mówią prawdę? – wyjaśnił.
Wśród chłopów znowu zamarła cisza.
– No, tak po prawdzie tośmy im nie wierzyli, do póki nie pokazali znaków.
Oczyściciel nastawił ucha. – Czyżby? – pomyślał. – Czyżby czarni, czyżby pierdolona tajemna, podziemna magia? Jakie to były znaki? – zapytał chłopów.
Jeden z nich, chudzielec o niebieskich oczach i lekko zadartym nosie wziął jeden z patyków odłożonych jako chrust na ogień i zaczął rysować na piasku. Wystawiał przy tym język i widać było, że się bardzo mocno stara, żeby rysunek idealnie oddawał kształt znaku.
Kronepuk popatrzył na rysunek. Przedstawiał on liść, a na nim małego pająka. Kronepuk wzdrygnął się. Chudzielec nie umiał idealnie narysować liścia drzewa sesme, ale to był na pewno znak tajemnych magów. Liść drzewa sesme i na nim pająk, od któryego, jak głosiła legenda, pochodzą werchody. Werchody, te paskudne potwory, wysysające z człowieka całą energię po to, żeby go w końcu zjeść.
– To byli źli ludzie, bardzo źli ludzie. Może nawet prawdę mówili, że król chory i słaby, ale całą resztę wymyślili, żeby was zwabić, żebyście opuścili Rawental i udali się do innego kraju. A właśnie. Proponowali jakiś konkretny kraj? –
– A no, proponowali. Gadali, że lepiej nam będzie w Giwenordzie, gdzie król jest mocny i mądry. – powiedział zażywny.
Kronepuk znów pokiwał głową, tym razem w smutku i zamyśleniu.
– Jeśli kiedykolwiek, gdziekolwiek spotkacie ludzi pokazujących wam taki znak, nie wierszcie w nic, co powiedzą, nie róbcie nic, co nakażą albo o co poproszą. Nie wpuszczajcie ich do wsi, do domu. Najlepiej w ogóle z nimi nie rozmawiać. – powiedział stanowczo.
Chłopi myśleli przez chwilę, po czym zażywny, widać był z niego formalny albo nieformalny przywódca tej grupy, powiedział – Dobrze, Panie. A dokąd idziesz, panie, czy moglibyśmy iść z tobą, Panie? Nie w smak nam zostawać tu, gdzie dzicy zawsze mogą wrócić. –
Po tych słowach wstał i skłonił sie przed magiem.
– Jadę na północ. Jeśli chcecie, możecie iść ze mną, ale konia mam tylko jednego. – zastrzegł.
Chłopi zasępili się na tę wieść. Kronepuk też siedział zamyślony.
– Tu drwalski szałas był nie daleko. – odezwała sie żona przywódcy. – Może tam jaki wóz albo chociaż wózek się ostał? Może nie spalili, zostawili, nie znaleśli? –
Chłopi poderwali się z ziemi. – Dobrze prawisz. Idziem szukać. –
– Poczekajcie. – zawołał Kronepuk, – Ktoś z kobietami musi zostać przy ognisku. Ty, – wskazał chłopaka, który wcześniej rysował, – pójdziesz ze mną. pokażesz mi drogę do tego szałasu. Może tam nietylko wóz, czy wózek został, ale i ludzie. –
Ognisko strzelało iskrami, trzaskało miło pękającymi gałeziami i grzało. Przede wszystkim grzało. Nad ogniskiem bulgotał kocioł z gotującą się potrawką z upolowanych zajęcy, dzikiej marchewki i fasoli. Dookoła siedzieli drwale. Było ich sześciu. Był z nimi również starzec, kobieta i dwoje dzieci.
– Witajcie. – Kronepuk z Tedarem, tak nazywał się chłopak, podeszli specjalnie tak, aby jak najwięcej suchych gałązek pękło pod ich stopami, jak najwięcej zeschłych liści zaszeleściło. Nie chcieli, żeby ludzie wzięli ich za wrogów.
– Coście za jedni? – Potężny drwal, wysoki i szeroki w barach poderwał się z miejsca. Siekiera, dotąd leżąca obok pieńka służącego do rąbania drewna, znalazła się nie wiadomo kiedy w jego ręku.
– Spokojnie. – powiedział Kronepuk. Jam w drodze na północ. Zobaczyłem ludzi wiszących na drzewach, posadziłem ich przy ogniu, rany opatrzyłem, strawę jakąś ugotowaliśmy z dzikiego ptactwa i grzybów. Chcemy ruszyć dalej, bo razem przecież raźniej, ale konia mam tylko jednego, więc wozu szukamy.
– A, no skoro tak, to siadajcie. My też w drodze na północ. Na południu przeca żyć się już nie da. – drwal machnięciem ręki wskazał im miejsce na jednej z kłód leżących przy ognisku, a służących za ławy.
– My wolim nie siadać. – odezwał się Tedar. – My tam, przy ogniu swoich mamy. Ale wy do nas przyjść możecie. – ciągnął. – Więcej ludzi to i lepiej. A wóz jakiś macie? – zapytał.
– A no mamy. Ostał się taki, cośmy nim drzewo jesienią wozili. Ze dwunaastu ludzi się na nim zmieści, tylko czy jeden koń to pociągnie? – powiedział drwal odkładając siekierę.
– Pociągnie. – uśmiechnął sie Kronepuk.
Po chwili wrócili z lasu, razem z szóstką drwali, starcem, kobietą i dwojgiem dzieci ciągnąc i pchając duży wóz, służący wcześniej drwalom. – Jest wóz! – krzyknął Tedar. – I drwali śmy znaleźli. Będą nas bronić siekierami, gdyby niebezpieczeństwo się zdarzyło. –
– Ano, będziem. Rąbać umiemy, a czy to drzewo, czy zwierz jakiś, czy człek, to nam za jedno. – powiedział największy z drwali, choć żaden z nich ułomkiem nie był.
– Dasz, Panie, radę swojego konia zaprządz? – spytał znów Kronepuka z powątpiewaniem..
– Dam radę, dam. – zapewnił mag.
Wstał i podszedł do konia. Wyjął z juków zawiniątko z drewnem z drzewa sesme.
Takie drewno było dla magów bardzo ważne. W wyniku jego spalania wytwarzała się magiczna moc, którą mogli się napełnić. Legenda mówiła, że kiedyś każdy "leczący" miał w swoim ogrodzie specjalną szklarnię, w której rosły tylko drzewa sesme i większość wolnego czasu spędzał w tej szklarni siedząc lub leżąc pod drzewami. Później jednak któryś z "leczących", a może był to już mag, odkrył, że podczas spalania drewna z drzewa sesme wyzwala się <siedem razy po dwanaście> razy więcej mocy. Odtąd pobierano moc z drzewa sesme poprzez spalanie i wdychanie dymu. Można było też pobrać moc poprzez zanurzenie rąk w ogniu i wchłonięciu mocy wprost do mózgu, ale to umieli tylko wyjatkowo zdolni lub wysoko wykształceni.
Kronepuk podszedł do Tedara wręczając mu zawiniątko. – Wrzuć to do ognia. Będzie trochę dymić, ale nie próbuj tłumić dymu suchymi gałązkami. Ma dymić. Rozumiesz? –
Chłop skinął głową i zaczął dorzucać kawałki drewna z zawiniątka do ognia. Mag tymczasem zbilżył się do konia. Położył mu obie ręce najpierw na głowie, potem na grzbiecie, a potem objiął obiema rękami każdą z czterech nóg zwierzęcia. – Chyba wystarczy. – mruknął pod nosem. Usiadł znów przy ogniu i zaczął wdychać dym. Czuł, jak napełnia się nową mocą. Czuł, że już nie jest słaby, że to, co oddał koniowi zwraca mu się teraz z dużą nawiązką.
Wyruszyli rankiem. Koń Kronepuka ciągnął wóz bez żadnego wysiłku.Jazda upływała wśród żartów mówionych przez chłopów i drwali. Dojechali tak do okazałej wsi wyrastającej tóż przy gościńcu. Wystarczyło zjechać z drogi na <dwanaście razy po dwanaście> kroków.
– Tu się rozstaniemy. – rzekł mag. – Moja droga daleka, a wam na wsi lepiej będzie niż w mieście. –
– Prawdę mówisz, Panie. Dzięki ci wielkie za łaskę i pomoc. Tu my wśród swoich. Poradzim sobie. Niech cię, Panie, bogini Wiaanem wiedzie wprost do celu. – Chłopski przywódca skłonił się przed Kronepukiem.
– My też tu ostaniem. – odezwał się największy z drwali. – Tu las blisko i ludzie, których trzeba bronić, a ty, Panie, poradzisz sobie sam. Prawda? – drwal mrugną okiem do Kronepuka. – Wszak magiem jesteś? –
– Dobry z ciebie obserwator. – roześmiał się mag. – Tamci, którzy dziwnym znakiem się podpisywali, też magami byli, ale magami złymi, czarnymi, okrutnymi. Pamiętajcie: nie wierzcie takim, nie ufajcie, nie słuchajcie ich, choćby słodycz wam do uszu wlewali. –
Wszyscy pokiwali głowami i posadziwszy na wozie kobiety, dzieci i starca, ciągnąc i popychając wóz ruszyli między opłotki.
– Więc jednak czarni. – myślał Kronepuk jadąc drogą. – W Giwenordzie na dworze Farrusana śmierdzi podziemnymi. Król jest pod ich wpływem. Swoją drogą, czy on tego nie wie? Przecież czarną magią nie można się zarazić tak, jak grypą. Jej wirusy nie fruwają w powietrzu. – ciągnął. – Król Farrusan musiał wiedzieć, musiał chcieć… Chyba że… Chyba, że podziemni zarazili go podstępem. Tyle że wtedy słabłby a nie słabnie. Czyli jednak chciał? Dziwne rzeczy się dzieją. Królowa zmartwi się bardzo, kiedy jej o tym zamelduję. Zmartwi się i na tyle, na ile znam królową Kargilianę, będzie próbowała coś na to poradzić. Tyle że to nie będzie łatwe. W Giwenordzie – czarni. W południowo-zachodnim `Rawentalu – też czarni. Wygląda na to, że magowie tajemni odpowiadają zarówno za stopniowe wzrastanie potęgi Giwenordu jak i za postępujący upadek `Rawentalu. –
Kronepuk wstrząsnął się. Nie wiedział, czy królowa wydała również rozkaz zbadania tego, co się dzieje za wschodnią granicą `Rawentalu, ale służył już na tyle długo, że mógł się tego domyślić.

**************************

Goljarin przejeżdżał właśnie granicę pomiędzy Kardegonem i `Rawentalem. Zgodnie z rozkazem Jaśnie Panującej Królowej Kargiliany udał się do Kardegonu, ażeby sprawdzić dwór króla Grendala i samego króla. Królowej bowiem nie podobało się to, co zdawał się zamierzać Grendal. Jako jeden z najlepszych cichociemnych królowej i jednocześnie mag walczący klasy wyższej Goljarin świetnie nadawał się do tego zadania. Na dworze królewskim w Kardegonie zatrudnił się jako nadworny śpiewak. Głos miał rzeczywiście dobry, a stała bytność w królewskim zamku dawała świetną okazję do zapuszczenia wszelkiego rodzaju sond. Wynik owych sond Goljarina przeraził. Okazało się bowiem, że król Grendal jest zarażony mocą tajeną, że większość jego dworu to czarni. Goljarin przekonał się o tym odwiedziwszy komnaty podejrzanych dworzan. Wysyłał nocą swojego przepatrywacza, a ten przekazywał mu wszystko, co widział. W ten sposób Goljarin dowiedział się, że dziwni dworzanie mają na piersiach wytatułowany znak mocy tajemnej – liść Drzewa Sesme, a na nim pająka. Przepatrywacz pokazał magowi również to, że w komnatach tychże wiszą na ścianach w formie ozdoby różne figury wycięte z korzenia gandiji. Taka figura wisiała też w komnacie króla Grendala. Goljarin stwierdził, że korzeń ten sprawia, że moc tajemna staje się niewidoczna, trudniej ją wykryć, a przy nagromadzeniu korzenia gandiji może stać się zupełnie niewykrywalna.
– Ciekawostka. – zapisywał w swoim dzienniku. – Trzeba będzie o tym powiedzieć zielarzom. –
Po przekroczeniu granicy, już w `Rawentalu, spotykały maga widoki straszne. O ile bowiem Kardegon był mocno zarażony mocą tajemną, to ludziom żyło się nieźle. Bogaci się bogacili, biedni zbytnio niebiednieli. Pojawiały się iformacje, jakoby król miał zyskać moc przerabiania kamieni w złoto. Informacja ta była oczywistą nieprawdą, ale ludzie musieli dostać wytłumaczenie bogacenia się bogatych. Jednak w `Rawentalu rzecz się miała inaczej.
Goljarin jechał drogą równoległą do pónocnego łańcucha Gór Tajemnych. Przy drodze wiział spalone wsie, resztki ludzkich zwłok dojadanych przez zdziczałe psy. Skręcił w las.
– Przecież gdzieś muszą być żywi ludzie. – myślał. – Wszystko tu jest takie szare, puste, smutne. Jak po przejściu… Ale czy to możliwe, żeby tajemni i tutaj działali i żeby działali aż tak skutecznie? –
Gdzieś przed sobą zobaczył poblask ogniska. Zsiadł z konia i prowadząc go za uzdę, zbliżał sie powoli do ogniska.
– Kogo tam zastanę? `Rawentalczycy siędzą przy ogniu, czy tajemni" – pytał sam siebie.
– Ktoś ty! Mów zaraz. Skąd przybywasz! – zaskoczył go głos zza jego pleców.
Obejrzał się i zobaczył wysokiego młodzieńca o kruczo czarnych włosach i piwnych oczach. W oczach w tej chwili widać było jedynie strach. Młodzienieć trzymał w ręku łopatę.
– Jam podróżnik. Na północ zmierzam. – powiedział Goljarin.
– Na północ? Aaaa… Po co na północ? – dociekał młodzieniec.
– W interesach jadę, boć tutaj przecież zarobić się nie da. – mag uśmiechnął sie do chłopaka.
– A no nie da się. Prawdę mówicie. A to przyłączcie się do nas. My też na północ idziem. – rozchmurzył się chłopak.

Przy ognisku siedziało czternaście osób: czterech chłopów, cztery chłopki, dwóch chłopaków w wieku około dwanaście plus siedem lat i czworo drobiazgu w wieku nie więcej niz siedem lat.
– Kogoś przyprowadził Kielen? – spytał chłop o czarnych włosach i dłoniach jak bochny chleba – wielkich, spracowanych i spieczonych słońcem.
– Tto jjest poddróżnik. Nna póółnoc idzie. – wyjąkał Kielan.
Goljarin zastanawiał się, czy chłopak jąka się ze strachu, czy jest to jego stała przypadłość.
– Podróżnik mówisz, ghem, na północ idzie. A gdzieżby indziej miał iść? Kim jesteście, panie? – spytał chłop wstając. Stojąc przewyższał maga o półtorej głowy, a w barach był ze dwa razy szerszy.
– Idę na północ. Jestem śpiewakiem, pracy szukam. – odpowiedział mag.
– Pracy szukasz, śpiewakiem jesteś. Hm. A gdzie ty będziesz śpiewał w takich czasach? – zasępił się chłop, choć widać było, że na ustach błąka mu sie ironiczny uśmiech.
– A no jeszcze nie wiem, ale chyba na północy lepiej jest niźli tutaj. – mag uśmiechnął sie niepewnie.
– No, za północną granicą to pewnikiem tak, ale u nas? Tfu! – chłop splunął ppotężnie. – dzicy z gór grabią, palą, gwałcą i mordują. Król słabuje, zboża nik nie kupuje. Gnije na polu albo dzicy palą. –
– Skąd wiecie, że król słabuje? – spytał szybko mag.
-A bo to syn nasz, Kielan znaczy, był na królewskim zamku. Posłuchania chciał dostąpić i nawet dostąpił. Mówił jaśnie Panu, że my tu giniem, że nas dzicy zalewają, baby gwałcą, a chłopów rąbią. A król, jak mówi Kielan, blady był i potliwy, chudy i prawie przezroczysty. ręki prawie siły nie miał podnieść. –
– Tak było, Panie, tak było. – wtrącił szybko Kielan. – A gdy powiedziałem królowi, że u nas tak źle, to łzy mu z oczu poleciały wyszeptał, "nic ja na to nie mogę", a potem zemdlał. – dokończył chłopak.
Goljarin zmarszczył brwi. – Czyli król choruje? – spytał.
– No, na to wygląda, panie. – odparł wieliki chłop.
– To co wy teraz poczniecie? – pomyślał mag. – Ja wrócę do królowej i dobrze mi bedzie, ale wy? Zresztą cos tak czuję, że królowa się też nie ucieszy tymi wieściami na temat króla Garrona. Jeśli w plotce choć część prawdy jest, to może i dla tych ludzi się znajdzie ratunek. –
– Coście sie tak zamyślili, Panie. Póki co strawa jest, bośmy wczoraj z chłopakiem dzika ustrzelili, a kobity nasze grzybów nazbierały. Żryć jest co, a co dalej, to jutro pomyślim. –
Goljarim się uśmiechnął na prostotę tych słów.
– Prawdę mówisz. Jak ty właściwie masz na imię? – spytał wielkiego.
– Ja jestem Kornag, Panie. To jest cała moja wieś. Uciekliśmy przed dzikimi, ale i nie tylko przed nimi. – dodał jakby ze smutkiem.
– A przed kim jeszcze wam uciekać przyszło? – zaciekawił się mag.
– A bo to po wsiach chodzili tacy dziwni ludzie. Bladzi byli, jakby słabowici, ale krzepę to jednak mieli, dziwne rzeczy opowiadali, a na szyjach jakieś takie naszyjniki nosili. My im wierzyć nie chcieli, nie chcielim ich w ogóle w naszych chatach witać, tośmy uciekli. – powiedział.
– Naszyjniki? A jakież to naszyjniki? – spytał mag. Niemiłe przypuszczenie, o którym przez chwlkę zapomniał, znów zaczęło w nim kiełkować.
– No, taki jakiś jakby pająk na liściu. Wyrzezane to było z jakiegoś jakby korzenia, niby wierzby albo może brzozy. – odparł Kornag.
– Ani wierzby, ani brzozy. – pomyślał mag ze smutkiem. – Dobrze żeście im nie wierzyli. Kto taki znak nosi, ten nie wart wiary i zaufania. Takiego strzec się trzeba. – zacytował jeden z fragmentów Księgi Magicznych Praw.
Chłopi dziwnie się spojrzeli.
-Ppanie. – zaczał Kielan. – Czczyśty jjest maag albo czczaarodziej? – spytał.
– Ech, ty cicho bądź. – skarcił syna Kornag. – Po co pytasz? Biedy chcesz nam napytać? –
– Biedy z tego pytania nie będzie. Nie martw się Kornagu. – odpowiedział z uśmiechem Goljarin. – Prawdę twój syn rzekł Jestem magiem. Ci z naszyjnikami też byli magami. Tylko że ja jeste magiem dobrym, świetlistym, a tamci byli magami tajemnymi. Coś podejrzewam, że owi tajemni stoją również za słabowaniem króla. – dodał.
– No, to by do nich pasowało. Jacyś tacy smutni byli i groźni, i jeszcze jacyś tacy… –
– Zimni. – dokończyć Kielan. – Zimni i puści, jakby same skorupy ludzi. –
Kornag pokiwał głową, a za nim i inni się odważyli.
– Bo to i prawda, że w nich mało już z człowieczeństwa zostało. – mag również pokiwał głową. – Posłuchajcie. Ja ruszę na północ już dzisiaj, za chwiilę . Wy ruszajcie zaraz jutro rano. Jedźcie na północ, najlepiej będzie, jeśli przekroczycie granicę i wjedziecie do Harenwiku. W `Rawentalu różnie może być i niebezpiecznie, i niebogato, i nieprzyjemnie. Jedźcie do Harenwiku, dobrze wam radzę. – to mówiąc mag wstał i podszedł do swojego konia.
– Panie, a ttam w Harrenwiku będzie lepiej? – spytał nie śimiało Kielan.
– Na pewno. Przyrzekam to wam. – odparł mag wsiadając na konia. – Jutro z samego rana wyruszajcie i jak najprędziej przybywajcie do Harenwiku. Aha, i niech was dobra bogini Wetna strzeże. – odparł Goljarin i szturchnąwszy konia ruszył do przodu.
– No, to trzeba nam do Harenwiku, skoro pan mag tak mówi. – usłyszał jeszcze, zanim zagłębił się w las.

Królowa Kargiliana słuchała z uwagą sprawozdania cichociemnego Goljarina. Wcześniej wysłuchała sprawozdania cichociemnego Kronepuka. Wieści, które przynieśli obaj szpiedzy były przerażające.
– Aż dziwne, że czarni nie próbowali się dobrać do mnie i mojego dworu. – pomyślała królowa. – Ciekawe czemu akurat mnie ten "zaszczyt", pfu, ominą – dodała z ironią. – Korzeń gandiji zakrywa czarną magię. Hm. Nigdy o tym nie słyszałam. Nie uczyli o tym w Fanerum. –
Wzięła do ręki swój kaliebus. Była to specjalna drewniana szkatuła, w której magowie nosili swoje przyżądy. Wyciągnęła z niego Tannakan, służący do komunikacji między magami. Magowie mogli się oczywiście komunikować poprzez telepatię, ale nie było dobrze widziane porozumiewanie się w ten sposób maga klasy wysokiej, wyższej i najwyższej z magiem mistrzem lub wielkim mistrzem. 'Tannakan był owalnym kawałkiem srebrnej blachy powleczonej cienką warstwą pasty z kory harzębu, która umożliwiała przekaz pisanych słów do 'Tannakana wywołanego maga. Kargiliana wywołała Mistrza zielarstwa.
– Mistrzu, Nijokesie, czy wiesz o właściwości korzenia gandiji takiej, że ukrywa moc tajemną? – napisała. Po jakimś czasie na jej 'Tannakanie pojawiła się odpowiedź – Nie znam, Kiciula, a ty coś o tym słyszałaś? – Mistrz zielarstwa zwrócił się do Kargiliany tak, jak zwracał się do niej zawsze w rozmowach prywatnych od czasu, kiedy uczennica klasy wyższej Kargiliana Giranok zaopiekowała się dwojgiem kociąt górskich, umieściwszy je w szkolnym zieleniaku pośród ziela kordonki.
– Słyszałam właśnie. To niestety działa. – odpisała królowa.
– Hm. To nie dobrze. To znaczy, że czarni, nnn, tajemni mogą być zupełnie nie wykrywalni? – spytał Nijokes..
– Tajemni chyba nie. Mam nadzieję, że to działanie korzenia nie jest aż tak silne. Na pewno jednak jest w stanie ukryć czyjeś zarażenie. – odpowiedziała.
– Strach pomyśleć, że jeden ze stałych bywalców Fanerum, na przykład któryś z mistrzów, mógłby być zarażony i ukrywać to skutecznie. – napisał Nijokes.
– No co też… Mistrzu, to jest niemożliwe. – odpisała szybko. – Muszę kończyć, Mistrzu. Będę się przygotowywać do bardzo ważnej oczyścicielskiej misji. Trzymaj za mnie kciuki. –
Wstała z fotela obitego błękitnym aksamitem. Włożyła Tannakan do pudła, a to odłożyła na bukowy sekretarzyk intarsjowany barwioną na zielono masą perłową. Sekretarzyk stał w kącie komnaty, tóż przy oknie. Okno, wychodzące na tylny, zwany małym, dziedziniec zamku królewskiego dynastii Giranok, było przesłonięte firaną w kolorze szmaragdów. Oprócz fotela i sekretarzyka w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze oszklone szafy, zamykane na klucz, a w nich księgozbiór królowej. Szafy te mogły otwierać tylko dwie osoby – Kargiliana i jej osobisty bibliotekarz.
– Trzeba się napełnić mocą wody, ognia, powietrza i zie'mi, mocą delfina, salamandry, sowy i węża. – szepnęła i udała się do swojej Sali Mocy.
W takiej Sali znajdowały się cztery kominki, po jednym w każdym rogu sali. Stała tu wanna ze srebra. Srebro było metalem najlepiej przenoszącym moc. Obok wanny zaś umieszczona była duża skrzynia z kwarcowym piaskiem. Nad wanną widniał otwór w dachu.
Kargiliana zapalała drewno z Drzewa Sesme po kolei w każdym kominku.
– Ogniu złoty, mieszkanie przyjaciółki salamandry, ogrzej mnie i daj mi swoją moc, abym umiała palić, co złe. – wypowiedziała zapaliwszy ogień w czwartym kominku. Zatkała wannę korkiem z żywicy z Drzewa Sesme. Podniosła srebną wajchę i ze srebrnego kranu popłynęła woda.
– Wodo modra, mieszka"nie przyjaciela delfina, obmyj mnie i daj mi moc, abym umiała widzieć, co złe. – wyskandowała nad wanną wypełnioną do połowy wodą. Zaczerpnęła ze skrzyni piasku kwarcowego i dodała go do wody tyle, że utworzyło się coś w rodzaju błota kwarcowego.
– Ziemio wielobarwna, leżę przyjaciela węża, okryj mnie i daj mi moc, abym umiała chronić przed tym, co złe. – wypowiedziała Kargiliana.
Zdięła swoją zieloną suknię i wszystko, co na sobie miała. Weszła do wanny, zanurzyła się w magicznym, kwarcowym błocie.
– Powietrze bezbarwne, mieszkanie przyjaciółki sowy, napełnij mnie sobą i daj mi moc, abym umiała wznieść się ponad to, co złe. – wyskandowała w kierunku otworu w dachu znajdującego się teraz dokładnie nad nią.
Ułożyła się wygodnie w kwarcowej masie, w srebrnej wannie. Czekała teraz aż jej ziemny okład się nagrzeje, a potem w wyniku ciepła stwardnieje. Ciepło docierało do wanny dzięki systemowi srebrnych rur, które łączyły ze sobą wszystkie cztery kominki tworząc wokół wanny ciepły prostokąt.
Kargiliana zamknęła oczy. Powoli rozgrzewająca się wokół niej wanna oddawała ciepło kwarcowej zawiesinie. Ciepło docierało do ciała królowej sprawiając nieziemską przyjemność. Prawdą było, że zabieg wzmacniania, któremu się poddawała, był niezwykle przyjemny i przy okazji ujędrniał skórę. Kargiliana powolnymi ruchami zaczęła masować skórę zawiesiną. Masowała najpierw ręce i nogi, potem brzuch i piersi, a na końcu twarz. Ciepło rozleniwiało, a zawiesina robiła się coraz gęstsza. Nad Kargilianą zaczęły się unosić kłębki pary.
– Trzeba wychodzić. – mruknęła do siebie królowa. – Inaczej ugotuję się tutaj żywcem.
– Wyszła z wanny i poszła do łazienki, która znajdowała się za ścianą i do której prowadziły drzwi znajdujące się na przeciw tych, którymi tu weszła. W łazience spłukała z siebie poprzyklejane ziarnka kwarcowego piasku i wytarła się dużym, miękkim, błękitnym ręcznikiem. Wróciła do Sali Mocy i włożyła na powrót zieloną suknię.
– Ogniu złoty, wypal się i pozostaw popiół, który użyźni ziemię. Wodo modra, wyparuj i zmień się w deszcz, który nawodni ziemię. Ziemio wielobarwna, przyjmij popiół i deszcz i wydaj rośliny, które tworzą powietrze. Powietrze bezbarwne, nasycaj ogień, aby mógł tworzyć popiół. – wyskandowała i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Wieczorem, czesząc w swojej komnacie długie, czarne włosy myślała – Jutro jadę do Garrona. Sprawa jest już jasna. On ma "teraz tylko mnie. Tylko ja mogę pomóc jego królestwu i jemu samemu. Przecież na pewno i on jest zarażony czarną mocą, i on na pewno używa korzenia gandiji, aby oszukać siebie i mnie, i wszystkich do okoła. –
Z tym postanowieniem zasnęła w swoim królewskim łożu, pod błękitnym baldachimem i za zielonymi zasłonkami.

Czekam, oczywiście, na budującą krytykę.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Moja książka

Postanowiłam, że będę tu umieszczać po jednym rozdziale dziennie książki, którą piszę, piszę i napisać nie mogę. Mam nadzieję, że obowiązek umieszczania tutaj rozdziału zmobilizuje mnie do pisania.

EltenLink