Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział drugi

Kargiliana płakała w objęciach brata cały kwadrans. Do tej pory musiała okazywać przy Garronie twardość i pewność siebie. Teraz emocje wzięły górę. Wiedziała, że da radę oczyścić Garrona. Oczyszczała już wielekroć razy. Wiedziała, że będzie potem bardzo zmęczona, że najprawdopodobniej będzie wyzuta z mocy. Wszystko to jednak przeżywała już i wiedziała, jak sobie z tym radzić. Nigdy jednak nie oczyszczała osoby, którą kochała. Poczuła na sobie ciężar podwójnej albo nawet potrójnej odpowiedzialności. W końcu jednak potok łez się skończył. Ostatnie z nich otarła błękitną chusteczką wyjętą z kieszeni.
– No już nie becz tak, tylko mów, o co chodzi. Co to za Zjednoczone Królestwo bla, bla, bla? – czułą chwilę przerwał Kapert.
Mistrz oczyścicieli znany był z hardego usposobienia. Liczyły się dla niego fakty i konkrety. Nigdy nie rozumiał tkliwości i wylewności.
Kargiliana usiadła znów na krześle.
– Wiecie, że Rawental miał się ostatnio coraz gorzej. – zaczęła. – Przeprowadziłam głębokie działania polityczne, mające na celu sprawdzić powody zaistnienia takiej sytuacji. – kontynuowała.

Kargiliana płakała w objęciach brata cały kwadrans. Do tej pory musiała okazywać przy Garronie twardość i pewność siebie. Teraz emocje wzięły górę. Wiedziała, że da radę oczyścić Garrona. Oczyszczała już wielekroć razy. Wiedziała, że będzie potem bardzo zmęczona, że najprawdopodobniej będzie wyzuta z mocy. Wszystko to jednak przeżywała już i wiedziała, jak sobie z tym radzić. Nigdy jednak nie oczyszczała osoby, którą kochała. Poczuła na sobie ciężar podwójnej albo nawet potrójnej odpowiedzialności. W końcu jednak potok łez się skończył. Ostatnie z nich otarła błękitną chusteczką wyjętą z kieszeni.
– No już nie becz tak, tylko mów, o co chodzi. Co to za Zjednoczone Królestwo bla, bla, bla? – czułą chwilę przerwał Kapert.
Mistrz oczyścicieli znany był z hardego usposobienia. Liczyły się dla niego fakty i konkrety. Nigdy nie rozumiał tkliwości i wylewności.
Kargiliana usiadła znów na krześle.
– Wiecie, że Rawental miał się ostatnio coraz gorzej. – zaczęła. – Przeprowadziłam głębokie działania polityczne, mające na celu sprawdzić powody zaistnienia takiej sytuacji. – kontynuowała.
– Och, na głowę Kalkmota+ Giranok, przejdźże do konkretów+ – wtrącił się Kapert.
– Dla ciebie, Mistrzu, to ja jestem albo Kargiliana, albo, jeśli wolisz sformułowania bardzo oficjalne, Jaśnie Panująca Królowa Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu Kargiliana Giranok. – powiedziała z udawaną wyższością. – Kapert, wiesz dobrze, że nie cierpię, kiedy zwracasz się do mnie po nazwisku. Siedź spokojnie i słuchaj, bo zaraz usłyszysz coś, co ciebie, jako oczyściciela, bardzo zainteresuje. – dodała. – W wyniku tych politycznych działań dowiedziałam się, że Garron jest zarażony. Ale to by było jeszcze prawie nic. – kontynuowała swoją wypowiedź. – Równie zarażeni okazali się władcy Giwenordu i Kordeganu. Tam było nawet gorzej, bo zarażonymi byli wszyscy dworzanie. Fo Rawentalu zaś jawnie chodzili czarni i ludność z pogranicza Gór Tajemnych namawiali na ucieczkę do Giwenordu lub Kordeganu właśnie. – mówiła dalej Kargiliana.
Twarze siedzących przy stole magów pobladły.
– Jak to? Wszyscy władcy, oprócz ciebie, północnego świata są zarażeni? – prawie szeptem, jakby się bał samych słów, powiedział Kapert.
– Niestety tak. Jest to jednak dopiero połowa złych wieści. Czarni odkryli pewną właściwość korzenia gandiji. – ciągnęła Kargiliana. – Otóż, korzeń ten noszony przy sobie skutecznie zakrywa moc tajemną. – dokończyła. – Dlatego tak długo o niczym nie wiedziałam. Dopiero wyniki działań politycznych… –
– Powiedz po prostu, że twoi szpiedzy ci donieśli. Zapewne sama ich wysłałaś do Giwenordu i do Kordeganu. Ale co my możemy teraz z tym zrobić? Przecież to całkowicie zaburza równowagę świata. Przecież to oznacza, że nawet ktoś z nas, siedzących w tej chwili przy stole, mógłby być zarażonym. – Mistrz Kapelt sprawiał wrażenie załamanego.
Tę właśnie chwilę Garron wybrał sobie na zaakcentowanie swojej obecności. Zaklęcie uspokajające przestało działać. Garron szarpnął się na krześle.
– Gdzie ja jesteeeewwrrm? – ,krzyknął.
Kargiliana i Kapert zareagowali jednocześnie.
– Hammejasun nah. – wykrzyczeli razem kierując swoje dłonie w kierunku króla.
– No, to teraz będzie spał bardzo długo. – skomentował Kapert.
– Tak. – stwierdziła królowa. – O tym, jak ratować świat porozmawiamy jutro albo po jutrze z Wielkim Mistrzem. – zwróciła się do Kaperta. – dzisiaj chcę oczyścić Garrona. – stwierdziła kategorycznie. – Sala Luster jest jak zawsze gotowa, prawda? – spytała.
– Oczywiście. – odparł Kapert. – Przygotować ci zapas Sesme? – dopytał.
– Tak. Najpierw jeszcze wypiję podwójną porcję piwa Kalkmota. – dodała.
Kapert, który już wychodził z jadalni, obrucił się dna pięcie.
– Piwa magicznego. – stwierdził.
– Kalkmota. – powiedziała Kargiliana.
– Kalkmot jest postacią legendarną. Piwo magiczne. – upierał się mistrz oczyścicieli.
– W każdej legendzie jest ziarno prawdy. – odparła królowa. – Kelkemer, braciszku, podaj mi, proszę, puchar piwa Kalkmota. – poprosiła z akcentem na ostatnie słowo.
Kapert wzruszył ramionami i wyszedł z jadalni.
– Nie ma już naszego nadwornego gbura, to powiedz coś o Garronie. – powiedział Merfes.
Kapert nazywany był w gronie przyjaciół nadwornym gburem. Wiedział o tym i nie obrażał się za to. Wszyscy z grona przyjaciół wiedzieli, że stał się taki po tym, jak jego ukochaną Nailę zabił "nasłamy przez czarnych mag.
– Garron, oprócztego, że jest królem ZKHR, jest również moim, hm, ukochanym. Po jego oczyszczeniu i po tym, jak napełnię go mocą świetlistą, chcemy wziąć tu, w Fanerum ślub. – powiedziała po prostu.
Odstawiła pusty ufel po drugiej porcji piwa Kalkmota.
– Kapert szykuje salę luster, a ja potrzebuję pomocy do przeniesienia Garrona. Kelkemer, braciszku, pomożesz mi? – spytała.
Kelkemer poderwał się z krzesła. Spokojnego wciąż Garrona przerzucił sobie przez ramię.
– Chodźmy. – powiedział.

Zeszli dwa piętra niżej do tak zwanych Wysokich Lochów, w których znajdowała się Sala Luster. W Sali tej oczyszczało się nieczystych. Robili to czyściciele klasy, co najmniej, wyższej, a Kargiliana miała klasę najwyższą. Zresztą Kargiliana mogłaby być mistrzem, gdyby, jak to sarkastycznie mówił Kapert, nie wdała się w politykę. Wszyscy wiedzieli jednak, że ktoś z dwójki rodzeństwa: Kargiliana lub Kelkemer musiał zasiąść na tronie w Harenwiku.
– Połóż go tu na stole. Sama napełnię się mocą z sesme. – powiedziała do brata.
Kelkemer zrobił to, o co go poprosiła i wyszedł z sali luster.
Podeszła do kominka i rozpaliła drzewo.
– Ile luster potrzebujesz? – spytał Kapert. – Przygotowałem Cztery z lewej i dwa z prawej. Wystarczy? – dokończył.
– Te dwa z prawej to i tak pewnie za dużo, ale dziękuję bardzo za pomoc. – odpowiedziała Kargiliana.
Kapert pokiwał głową.
– Lustra są gotowe, więc możesz zaczynać. – powiedział.
Kapert chciał wyjść, ale zobaczył, co ona robi. Kargiliana trzymała ręce w ogniu. Płomienie z drzewa sesme otaczały je prawie do łokci. Niektórzy magowie potrafili pobierać Wielką Moc wprost do kanałów. Te kanały zaczynały się cieniutkimi rureczkami w palcach i łączyły się pośrodku dłoni. Biegły dalej do góry. Dochodziły na wysokość ramion i tutaj rozwidlały się na Główny Kanał Sercowy i Główny Kanał Mózgowy. Pobieranie mocy wprost do serca i mózgu było bardzo korzystne, ale wymagało niemałych umiejętności.
– Kargiliana ty to potrafisz? – zdziwił się mistrz oczyścicieli. – No wiesz, wiedziałem, że jesteś naprawdę dobra, ale żeby pobierać moc wprost z ognia? Kto cię tego nauczył? –
Kapert był tak zaskoczony, że wytrzeszczył oczy.
Kargiliana spojrzała na niego i uśmiechnęła się widząc jego minę.
– Nauczył mnie tego Farinraman. Byliśmy kiedyś na wyspie Jakatonun. Po przejściu przez jaskinie Tartabos straciłam nagle bardzo dużo swojej mocy, dosłownie się chwiałam. Nie mieliśmy przy sobie nic, on miał tylko zapałki. Drzewa sesme tam pod dostatkiem, rozpalił więc ognisko i kazał mi wsadzić do niego ręce. –
Kargiliana poruszyła rękami. Płomienie utworzyły wokół jej nadgarstków świetliste bransolety grubości czterech centymetrów.
– Nie było to wcale przyjemne, pomijając już fakt, że musiał zagrozić, że nie pożyczy mi księgi, na której mi zależało, abym w ogóle to zrobiła. Zrobiłam jednak i wtedy nauczył mnie otwierać kanały. – dokończyła opowieść.
– Całe? Całe kanały? Mózgowe i sercowe? – dziwił się nadal Kapert.
Kargiliana skinęła głową.
– Całe i wszystkie. Ta umiejętność przydała mi się wiele razy. Jestem mu bardzo wdzięczna. Miałam wtedy ledwo klasę wyższą i naprawdę nie musiał mnie tego uczyć. – uśmiechnęła się.
Garron, leżący dotąd spokojnie, raptownie usiadł. Zawizżał i splunął śliną wymieszaną z krwawym śluzem.
– Oho, aż tak długo to on spokojny nie był. Myślałem, że podwójne hammejasun go dłużej potrzyma. – stwierdził Kaper
Kargiliana wyjęła gwałtownie ręce z mocodajnego ognia.
– My tu sobie przyjemnie rozmawiamy, a on czeka na poważny zabieg. – prawie krzyknęła..
Podeszła do Garrona i położyła mu ręce na czole tak, że palce splatały się po środku czoła, a środki dłoni dotykały skroni.
– Hamijade. – wypowiedziała inne, mocniejsze jeszcze zaklęcie uspokajające. Właściwie należałoby powiedzieć usypiające, ale na to określenie obraziliby się zarówno śniący jak uzdrowiciele.
Garron uspokoił się. Kargiliana przypięła go pasami do drewnianej ławy, na której leżał, a którą wcześniej nazwała stołem..
– Kapert zostaw nas samych. – powiedziała.
– Szczęśliwego zakończenia Gilia. – odrzekł poważnie mistrz oczyścicieli.

Kargiliana podeszła do swojego kaliebusa, który leżał na stoliku w kącie Sali. Otworzyła go i wyjęła kartagal. Popatrzyła na niego. Półprzezroczysty, lekko połyskliwy, piękny. Wszystkie kąty tego dziwnego trójkąta z jednym wierzchołkiem ściętym, emanowały światłem. Tego światła bali się nieczyści. Kalifanes, właśnie ten ścięty, wraz z kudifanesem, leżącym na przeciwko, tworzyły kanał ściągania. Tym kanałem Kargiliana miała wyciągać z Garrona moc tajemną i kierować ją na lustra po lewej stronie od dlewnianej ławy.
Madifanes, trzeci z wierzchołków, służył do oczyszczania Świetlistej Mocy z ewentualnych drobnych brudków. Świetlista moc, której mała ilość zawsze zachowywała się w zarażonych, kierowana była do luster po prawej stronie.Był początkiem innego kanału. Koniec jego znajdował się w najdłuższym boku kartagalu. Ten kanał nazywał się kanałem oczyszczania.
– Wszystko w porządku. – mruknęła do siebie.
Uchwyciła kartagallewą ręką tak, aby madifanes znalazł się idealnie symetrycznie między palcami serdecznym i środkowym, kciuk oparła naprzeciw madifanesa, aby zamknąć kanał oczyszczania. Teraz nie był potrzebny. Na razie musiała ściągnąć tajemną moc z Garrona, potrzebowała więc kanału ściągania. Stanęła za głową Garrona i prawą ręką wykonała ruch, jakby chciała przeciąć jego twarz na pół wzdłuż nosa.
– Chran. – wypowiedziała zaklęcie.
Lewa część twarzy Garrona z bladej zrobiła się żółta, potem brązowa, ciemniała coraz bardziej aż stała się czarna. W tym samym czasie prawa część twarzy z bladej stała się przejrzyście wręcz biała. Tylko na środku policzka widniała okrągła czerwona plama. Kargiliana uklękła. Prawą rękę położyła na czole Garrona, a trzymany w lewej kartagal przytknęła kudifanesem do lewej skroni tak, aby kalifanes wskazywał to z luster wiszących po lewej stronie, które było najbliżej drzwi..
– Kenewar. –
Zaklęcie wypowiedziane przez Kargilianę spowodowało, że z kalifanesawystrzelił czarny płomień i zaczął zasnuwać czernią lustro. Kiedy lustro było już całe czarne Kargiliana powiedziała:
– Kan. –
Czarny płomień urwał się. Przechyliła kartagal tak, aby kalifaness wskazywał drugie z luster.
– Kenewar. –
Czarny płomień znów zapełniał lustro. Kiedy jednak drugie lustro było w połowie czarne Kargiliana poczuła dotkliwy ból w lewej ręce.
– Kan. –
Kartagal wypadł jej z ręki. Upadła na podłogę.
– Hakenet. – wyszeptała, ale zaklęcie nie dało pożądanego rezultatu. – Hakenet. Hakenet. Hakenet. –
Ból w lewej ręce podpełzał coraz wyżej. Już był na wysokości łokcia. Podpełzła do kominka. Trzymając się go wstała. Wsadziła ręce do ognia.
– Hakenetnah sgran. – szeptała z wysiłkiem. –
W oczach wirowały jej zielone, brązowe i żółte koła, ból w ręce był już w połowie ramienia. Wiedziała co to znaczy.
– Jeszcze kilka minut i dojdzie do serca. – myślała rozpaczliwie.
– Wreszcie jesteś! – odetchnęła z ulgą. –
Kolorowe koła zmieniły się w kształt lecącego albatrosa powstającego z płomieni. Ból zaczął się cofać.
– Jestem uratowana. –
Albatros był czymś w rodzaju ducha opiekuńczego Kargiliany. Zawsze, kiedy była w niebezpieczeństwie, wywoływała go zaklęciem "hakenet". Każdy z magów miał takiego ducha opiekuńczego, lecz u każdego przybierał on inny kształt.
Podeszła z powrotem do Garrona i dalej wyciągała z niego czarny płomień i zasnuwała nim lustra po lewej stroniie. Kiedy w końcu lewa strona twarzy Garrona była całkiem biała cztery lustra były czarne. Z kalifanesa wyleciała chmurka zielonego dymu. Wykonała prawą ręką w powietrzu znak akr i dym utworzył napis: Rabine pianer sobil roni zemaw.- Moc cię strzeże, jesteś nasz. – wyszeptała.
Strzepnęła ręką i napis znikł. Podeszła do kominka. Zanurzyła w ogniu kartagal i ręce. Trwała tak, aż kartagal nie zrobił się znów biały. Wzięła go znów, tym razem do prawej ręki. Kiedy przytknęła go do prawej skroni Garrona i wypowiedziała zaklęcie z kalifanesa wystrzelił czerwony płomień i zapełnił połowę jednego lustra po prawej stronie. Więcej nie było w królu Świetlistej Mocy.
– To wszystko. – powiedziała. – Mogę chwilę odpocząć. –
Podeszła do ognia. Oparła się o krawędź kominka i zamknęła oczy. Za pomocą telepatii połączyła się ze swoim ojcem.
– Tato jestem zmęczona. Powiedz coś. Kocham go, nie mogę patrzeć na jego ból. Wiem, że nie jest go narazie świadomy. Ale już zaraz będzie. Ta komnata obok sali luster i noc w niej spędzona są straszne. – mówiła.
– Córeczko moja! Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, jestem z tobą. – odezwał się w jej głowie Mekkefal, Wielki Mistrz proroków.

Otworzyła oczy. Podeszła do pierwszego czarnego lustra. Przyłożyła kartagal kalifanesemm do lustra zaraz pod górną ramą.
– Krelenat. – wypowiedziała zaklęcie.
Dookoła lustra ukazał się odbarwiony prostokąt. Kargiliana przesunęła kartagal w dół i powtórzyła zaklęcie zniszczenia. Po jakichś dwudziestu minutach cztery lustra odzyskały naturalną lśniącą barwę. Oczyściła kartagal w ogniu i podeszła do lustra do połowy czerwonego. Przyłożyła kartagal na płask madifanesemm do góry.
– Kanetern. – wypowiedziała zaklęcie oczyszczenia.
Z punktu naprzeciw madifanesa wyszły dziesiątki cieniutkich promyczków. Oplotły czerwoną część lustra i po chwili wróciły do kartagalu. Kargiliana odłożyła kartagal. Podeszła do Garrona, położyła mu ręce na czole i skroniach i zaczęła przesyłać Świetlistą Moc. Kiedy twarz jego stała się koloru ciemnoróżowego odjęła ręce od jego głowy. Garron otworzył oczy.
– Garron czy mnie słyszysz? – zapytała.
Oczy króla bezmyślnie wędrowały po suficie.
– Garron czy mnie słyszysz? – powtórzyła. Jej głos pobrzmiewał niepokojem.
Oczy króla zatrzymały się wreszcie i Garron przemówił.
– Słabo mi. Boli mnie. Gilia to ty? – głos Garrona brzmiał jednak bardzo słabo, chwiejnie i cicho.
– Tak kochanie, to ja. Już po wszystkim. Chciałam właściwie powiedzieć, że pierwszy etap mamy już za sobą. Teraz przejdziesz do komnaty obok. Spędzisz tam noc. – poinformowała króla.
– Sam? – W głosie jego brzmiało przerażenie.
– Tak. Komnata będzie objęta zaklęciem ochronnym. Muszę cię ostrzec, że ta noc nie będzie miła. Możesz mieć, i najprawdopodobniej będziesz miał, majaki, koszmarne majaki. Możesz widzieć potwory, upiory i duchy. Może ci się wydawać, że z tobą coś robią. Zapewne wrócą do ciebie koszmary z dzieciństwa. Na przykład, jeśli matka straszyła cię czymkolwiek, to to cokolwiek może przyjść dziś do ciebie. – mówiła.
– Matka straszyła mnie, że mnie zaczaruje w żabę, jeśli nie będę się jej słuchał. – powiedział Garron.
– To będzie ci się wydawało, że jesteś żabą. Musisz niestety przez to przejść. Chodź, kochanie. -.
Kargiliana ujęła króla i pomogła mu wstać. Zaprowadziła go do komnaty, która znajdowała się obok lustrzanej sali.
– Jutro do ciebie przyjdę. Nie bój się. – złapała go za rękę.
– Gilia idź już zaczynasz mieć kły i pazury. – wyszeptał Garron.
Kargiliana wyszła. Na drzwiach napisała: Karel manet. Usłyszała cichy trzask. Była już spokojna, zaklęcie działało.

W jadalni, do której się udała, czekał już na nią Mekkefal.
– Tato! Jak dobrze, że jesteś. To wszystko takie trudne dla mnie. Brakuje mi twojego wsparcia. –
– Córeczko moja! Nie martw się tak. Jesteś mądrym i wykwalifikowanym magiem, poradzisz sobie. Wiem, że go bardzo kochasz, ale przecież wiesz, że on musi przez to wszystko przejść. Usiądź, zjedz coś, wypij i porozmawiajmy sobie. –
– Mój wspaniały tata! – Powiedziała z uśmiechem. Nagle jednak posmutniała. Garron nie ma ani matki, ani ojca. – zauważyła.
Usiadła i zaczęła jeść. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jaka jest głodna.
-, Co u ciebie tato? Jak tam twoje mądre księgi? –
– Księgi mają się dobrze, ja też. Całe dnie mam zajęte, a noce nie zawsze przespane, ale wiesz ile ta praca daje mi radości. Jak sobie pomyślę, że przyszłe pokolenia magów będą się uczyły na historii magii o Mekkefalu Giranok… Odkryłem ostatnio… Albo nie, nie powiem ci, bo to jeszcze nie skończone. –
Kargiliana roześmiała się.
– Pracujesz nad kolejnym wynalazkiem, który ma zrewolucjonizować dziedzinę proroctwa? –
– Coś w tym stylu. Chciałbym zastosować metodę tak zwanych tuneli organiczno-mineralnych. –
– Nie tłumacz mi, co to takiego. Mam nadzieję, że ci się uda. Czy w tym roku też będzie bal? –
– Chyba tak. Zapytaj Miranę, ona Sie tym zajmuje. Sprawa tuneli intryguje mnie od dawna. Podobno Sgajnisan Maren ją zastosował. To, jak wiesz, było bardzo dawno temu. Od tamtej pory nikt tego nie zrobił, a ta metoda jest bardzo skuteczna. Polega na połączeniu organizmów żywych, roślin, zwierząt, ludzi nawet potworów, z odpowiednimi minerałami. Najczęściej kamieni szlachetnych: szmaragdów i topazów. –
Kargiliana popatrzyła na ojca.
-, Więc ty ciągle masz nadzieję, że Sgajines Maren to nie legenda? –
– Tak, gdyż moje doświadczenia dają pozytywny rezultat. Problem jest w zbudowaniu takiego tunelu na stałe, bądź na tak długo, aby mógł się na coś przydać. –
– Naprawdę miałeś pozytywne rezultaty? Tato! Przecież to i tak bardzo dużo. –
Kargiliana ziewnęła.
– Wybacz mi, ale jestem trochę zmęczona. Którą komnatę dostanę? –
– Twoją ulubioną oczywiście. Nad sobą będziesz miała tylko Lolkreta i Jonni, poza tym nie ma nikogo w wieży. –
Kargiliana się skrzywiła.
– Lolkret i Jonni nade mną. To ja mam noc z głowy. –
-, Dlaczego córeczko? –
Mekkefal położył rękę na ramieniu córki.
– Och tato! Oni się bardzo głośno… Bardzo namiętnie kochają. To bardzo nie sympatyczne. Słychać ich będzie w całej wieży, a nie tylko w mojej komnacie. Przeżyję jednak, skoro ma to być błękitna komnata. Czy masz zamiar dzisiaj w nocy spać, czy pracować? –
– Pracować. –
– W takim razie miłej pracy tato. –
– Miłych snów córeczko. –
Na twarzach ojca i córki igrały porozumiewawcze uśmiechy.

Zamek w Fanerum składał się z trzech części: skrzydła wschodniego skrzydła zachodniego i części środkowej, zwanej wieżą z racji tego, że była od obu skrzydeł wyższa o pięć pięter. Skrzydła były z wieżą połączone przejściami tak, aby można było przejść ze skrzydła wschodniego do skrzydła zachodniego nie wychodząc z zamku. Wejście każda z części miała oddzielne i wszystkie wejścia znajdowały się na południowej ścianie zamku. Dachy obu skrzydeł były dwuspadziste, a dach wieży był czworospadzisty. Każde skrzydło miało parter i cztery piętra. Na każdym piętrze znajdowało się czternaście pokoi. Wyjątek stanowił parter skrzydła zachodniego. Tu pokoi było dziesięć, gdyż tutaj znajdowała się wielka wspólna jadalnia. Parter i pierwsze dwa piętra skrzydła wschodniego zajmowała szkoła. Piętro trzecie i czwarte służyły za mieszkania dla większej części stałych mieszkańców zamku. Nie mieszkali tam tylko wielcy mistrzowie, którzy mieli swoje sypialnie i pracownie w wieży, na piętrach od piątego do dziewiątego. Na dziewiątym piętrze znajdowała się również biblioteka. Pod zamkiem znajdowały się również lochy. Zajmowały one cztery piętra poniżej parteru. Dwa najniższe piętra to były tak zwane Niskie Lochy, dwa piętra bliższe parteru były zwane Wysokimi Lochami.
Błękitna komnata, do której udała się Kargiliana, znajdowała się w wieży na pierwszym piętrze. Kargiliana weszła po schodach, otworzyła drzwi i od razu poczuła się lepiej. Podeszła do stołu, stojącego w rogu blisko okna, zapaliła świece w lichtarzu i usiadła na wygodnym krześle. Takie krzesła były tylko tutaj, tylko w zamku w Fanerum: drewniane, wyściełane miękko i obite grubą materią. Przypominały prawie fotele, ale nie miały wysokich poręczy i nie były tak głębokie, a Kargiliana lubiła nazywać rzeczy po imieniu. Zamyśliła się. Myślała o tym, co ją czeka następnego dnia, jak również o tym, ile nocy spędziła w błękitnej komnacie, kiedy zdobywała z mozołem potrzebne wiedzę i umiejętności, aby mieć wysoką, wyższą a w końcu najwyższą klasę oczyszczyściciela.
– Tata wtedy był jeszcze królem i wszystko było inaczej. Błękitna komnata się tylko nie zmieniła. –
Błękitna komnata zawdzięczała swą nazwę temu, że wszystko, co się w niej znajdowało, z wyjątkiem stołu, krzeseł, ścian i kominka, było koloru błękitu. Ściany i kominek były białe, a stół i krzesła z brązowego drewna. Na stole leżał jednak błękitny obrus, a krzesła miały obicia koloru szafirów.
– Trzeba iść spać – wstała i zaczęła się przygotowywać do snu. Nagle usłyszała jakby koło swojego ucha namiętny szept.
– Lolkret kocham cię! – zaczyna się. – pomyślała z niesmakiem.
– Jonni! Moja najdroższa! –
Do uszu Kargiliany dobiegły odgłosy pocałunków, którym towarzyszyły namiętne pojękiwania Jonni. Po nich nastąpiły namiętne szepty, które obudziłyby Kargilianę, gdyby mogła zasnąć. Nie spała. Skręcała się w łóżku z tęsknoty i niemożności jej ukojenia.
– Czy oni naprawdę muszą to tak głośno robić?
Przez Kargilianę spłynęła ciepła fala. Zanim zatrzymała się gdzieś poniżej pępka, wzbudziła szereg dreszczy.
– Kochaj mnie mój miły. Chce być z tobą na zawsze. Zawsze, zawsze, zawsze!
– Też chcę być z nim zawsze! Tylko, że ja nie mogę.
Kargiliana przewróciła się na drugi bok. Kręciło jej się w głowie. Chciała, i nie mogła, a tamci na górze…
– Najdroższa! Będziesz dziś moja? Jak wczoraj, przedwczoraj? Jak zawsze?
– Tak! Będę. Wiesz, że będę.
– Ona będzie zawsze twoja. Ciekawe, cholera, czy oni się naprawdę tak kochają, czy uwielbiają się ze sobą pieprzyć.
W Kargilianie zaczęła zbierać złość. Złość, żal i poczucie bezradności. Nie mogła znieść odgłosów dobiegających z góry. Drażniły jej uszy, bo nie mogła zasnąć; drażniły jej duszę, bo nie mogła wyrazić swej ogromnej miłości do Garrona w ten sam sposób.
– Garron! Gdzie ty teraz jesteś? Może wydaje ci się, że jesteś żabą i uciekasz przed potworami. A ja?… A oni?
– O tak, tak! Mój miły! Mocniej, mocniej! Ahhrrww!
– No to mają wreszcie to, czego chcieli. A ja?
Kargiliana przewróciła się, nie wiadomo który już raz, na drugi bok. Zasłaniała dłońmi uszy. Z jej oczu płynęły łzy. Były to łzy wściekłości, miłości, tęsknoty. Wbiła palce w poduszkę i…
Lolkret, który głaskał właśnie Jonni, aby ją uspokoić, podniósł głowę.
– Co to było?
– Nic kochanie. Rób tak dalej. Wiesz, że to bardzo lubię.
– To był wampir albo kliner, albo wilkołak.
– Jutro się tym zajmiesz. Połóż się, nie wstawaj.
Ale to nie był ani wampir, ani kliner, ani wilkołak. To była Kargiliana. Jej krzyk, gdyby bardzo chciała, spowodowałby fłuchotę sąsiadów z góry, tyle w nim było gniewu, smutku i tęsknoty. Nie chciała. Krzyczała, aby uwolnić się z wściekłości i tęsknoty.
W końcu usnęła o północy, kiedy wampiry i wilkołaki dopiero się budziły.

11 replies on “Rozdział drugi”

Geniaaaaalne proszę dalej hehehe coza gląbisiowata para.ehehehehe Nie mówię żecz jasna o królowej.

A nie pogubiliście się w opisach madifanesów i kudifanesów? Pytam, czy ten fragment jest czytelny, czy wyobrażacie sobie jak wygląda Kartagal.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink