Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodoba. Dzieje się w nim dość dużo, więc może wyda się wam ciekawy.
Po kolacji Kargiliana skontaktowała się telepatycznie z mistrzem zielarzy.
– Witaj Nijokes, mogę już rozmawiać. Wtedy to ja, znaczy my, no… Tego… – zaczęła się jąkać. – Domyśliłem się, że wasze królewskie moście no… – Nijokes jakoś nie umiał ubrać w słowa tego, co robiły ich królewskie mości. – No właśnie i dlatego wtedy nie mogłam rozmawiać, ale teraz mogę. Co z gandiją? – zapytała. – Ty wiesz, Kiciula, że bardzo ciekawa roślina, choć tak nie pozorna? Korzeń, jak odkryłaś, maskuje moc tajemną, a liście, łodygi i ogólnie części zielone pobudzają i wzmagają koncentrację. – opowiadał mistrz zielarzy. – Natomiast działanie korzenia znosi owoc kopręgi. wystarczy mieć kilka sztuk w kieszeni, a moc gandiji nie przeszkodzi w odkryciu tajemnej mocy. – skończył. – Owoc kopręgi? Co to jest kopręga? – spytała królowa. – A widzisz, Kiciula. Jest to kolejna niepozorna roślina, której nigdy nie brałem pod uwagę jako składnik magicznego dekoktu, na zdrowotny też się nie nadawała. Niespodzianka jest naprawdę duża. Zastanawiam się teraz, skąd wziąć dużą ilość nasion tej rośliny. Z tego co wiem, niemagiczni też jej do niczego nie wykorzystują i traktują jak chwast. – kontynuował Nijokes. – Hm. A masz tych kilka suszonych owoców, które mogłabym wziąć do kieszeni? – spytała Kargiliana. – Podejrzewasz kogoś w zamku o zarażenie mocą tajemną? – zdziwił się mistrz zielarzy. – Nie, no skąd? Absolutnie nie. Chciałabym je pokazać Kapertowi i Wielkiemu Mistrzowi. – odpowiedziała królowa. – Kilka sztuk się znajdzie. Przyjdź jutro rano do szklarni, to je dostaniesz. – odparł zielarz. – Dobrze, przyjdę. To do jutra. – królowa zakończyła połączenie telepatyczne.
– Co znowu za interesy załatwiasz? – spytał Garron. – Nijokes znalazł panaceum na korzeń gandiji. Pójdę rano do niego i przyniosę kilka sztuk suszonych owoców kopręgi mojemu Wielkiemu Mistrzowi. To właśnie owoce kopręgi są tym panacąum. – odparła Kargiliana.
Następnego dnia okazało się, że Nijokesowi wypadły niespodziewanie trzy godziny zastępstwa w szkole, więc spotkali się dopiero o jedenastej. Szklarnia znajdowała się w południowo-zachodnim rogu ogrodu. Rosły tam najdelikatniejsze z roślin magicznych i uzdrawiających. Rośliny magiczne były urzywane podczas rzucania pewnych zalęć magii proroczej, metamorficznej i śniącej. Rośliny uzdrowicielskie służyły do sporządzania leczących eliksirów. Zbliżając się do szklarni Kargiliana poczuła tajemną moc. – Albo mam omamy, albo jestem przewrażliwiona, albo dzieje się tu coś bardzo niedobrego. – mruknęła do siebie. W szlarni czekał na nią Nijokes, mistrz walczących Koryngan oraz… – Na Kalkmota, to werchot! – krzyknęła Kargiliana widząc klatkę ze stworzeniem w środku. – Spokojnie, Kiciula. Przecież na czymś z mocą tajemną trzeba było robić doświadczenia. Obecny tu Koryngan po ich ukończeniu wykończy stwora. – uspokajał królową Nijokes. – na pewno wyczuwasz teraz moc tajemną bijącą od stworzenia. Wyjdź więc na chwilę i wróć powiedzmy za trzy minuty. – kontynuował.
Kargiliana wyszła ze szklarni i pobiegła do kwiatowego zakątka ogrodu. Tam zerwała dorodną piwonię o ciemnoróżowej barwie i wpięła ją sobie we włosy. Kwiat pięknie kontrastował z jej czarnymi włosami. Po trzech minutach weszła do szklarni nie czując mocy tajemnej. Spojrzała na werchoda, choć był to raczej werchodzik, okaz młody i nieduży i ujrzała na jego szyi jakby naszyjnik. Domyśliła się, że jest on zhobiony z kawałków korzenia gandiji. – Działa nawet na potwory. Zgroza! – wzdrygnęła się. – Niestety tak. A teraz trzymaj, Kiciula. – Nijokes rzucił jej kilka pomarszczonych ciemnobrązowych kulek. Królowa złapała je i znów widziała potwora w ciemnej, groźnej aurze. – To działa, znów widzę jego tajemną. – stwierdziła. – Trochę to pociechy wnosi. A teraz, gdybyś mógł, zniszcz go, zabij i zdepcz, bo widok tego potwora przyprawia mnie o mdłości. – zwróciła się do Koryngana. – Przecież to dopiero dziecko. – uśmiechnął się mistrz walczących. – Dziecko, które za miesiąc będzie dwa razy większe, po następnym będzie już cztery razy większe, a za rok będzie ogromnym, groźnym i śmiertelnie niebezpiecznym potworem. – uściśliła. – No dobrze, już go unicestwiam. – powiedział Koryngan kierując swój triatan na werchoda i wypowiadając zaklęcie. Werchody, według legendy, wyewoluowały z pająków. Legenda mówiła, że pierwszy werchod pośstał z pająka, który wchonął w siebie bardzo duźo tajemnej mocy z zarażonego domu. Naprawdę werchody były do pająków podobne tylko w tym, że nóg. Poza nimi posiadały dużą głowe z czworgiem oczu i paszczą wypełnioną zębami. Miały też dwa zęby jadowe. Jednak najgoźniejszą jego bronią była moc tajemna, którą emanowały, którą przynosiły wszędzie tam, gdzie się pojawiały.
– Wiesz, Kiciula, ładnie ci z tą piwonią we włosach. – zauważył Nijokes. – Dziękuję. – Kargiliana uśmiechnęła się. – Bardzo je lubię. Mają piękny kolor i pachnął oszałamiająco. – dodała.
podczas rozmowy Kargiliany, Nijokesa i Koryngana Ganija z Krenewalem również przebywali w ogrodzie. siedzieli przy fontannie i rozmawiali.
– Kochanie. – mówiła magiczka. – Nie pytałam cię wcześniej jaką specjalność chciałbyś zyskać? W jaki kierunku chciałbyś się kształcić? – spytała. – Ty mnie nie pytałaś, ale pytała mnie Kargiliana. Chciałbym być magiem metamorfozy. – odparł. – W takim razie powinieneś się spotkać z mistrzem magów metamorfozy Miraną Kryngal. Mogę umówić ci spotkanie. Mirana jest moją bardzo dobrą koleżanką. Ona zaprowadzi cię później do Wielkiego Mistrza Garinbala Nembaloka. – A nie mogę sam pójść do Wielkiego Misthza? – spytał Krenewal. – Nie, nie. Najpierw musisz pójść do mistrzyni. – odparła Ganija.
Nawiązała telepatyczne połączenie z Miraną i dowiedziała się, że Krenewal może przyjść choćby teraz, bo ona już skończyła prowadzić na dzisiaj lekcje w szkole i jest wolna.
– Mógłbyś iść do Mirany już teraz. Będziesz miał to z głowy i będziemy mogli spędzić resztę dnia razem bez żadnych obowiązków wiszących nam nad głową. – mówiła Ganija głaszcząc Krenewala po plecach.
I tak Krenewal znalazł się pięć minut później przed drzwiami komnaty Mirany Kryngal.
Krenewal z drżeniem serca zapukał do drzwi Mirany.
– Proszę. – usłyszał.
– Dzień dobry. Przyszedłem na egzamin. – oznajmił Krenewal..
Mirana popatrzyła na Krenewala.
– Kiedy skończyłeś szkołę? – spxtała.
– Dawno. Jakieś dwanaście lat temu, chyba. – Krenewal się zająknął.
– Jak ci szła metamorfoza. – pytała dalej.
– Dobrze, ale mistrz Wiryngog zawsze twierdził, że mogłoby być dużo lepiej. –
– Ciebie uczył wielki mistrz Wiryngog? – wykrzyknęła Mirana.
Krenewal zaczerwienił się.
– Przepraszam. Wielki mistrz, zapomniałem. Tak. On mnie uczył. Bardzo bym chciał się nauczyć metamorfozy. – odparł lekko speszony. – Wielki Mistrz Wirynog nie żyje, a dwanaście lat temu na pewno był jeszcze mistrzem. A po co ci metamorfoza? – Mirana zadała kolejne pytanie.
– Myślałem o odzyskiwaniu ważnych magicznie substancji z takich zupełnie niepotrzebnych, na przykład diamentu z sadzy. To chyba jest możliwe, prawda? –
Mirana zamyśliła się.
– Tak, to jest możliwe, ale trzeba być naprawdę dobrym magiem metamorfozy. Jak długo przebywasz w Fanerum? – ciągnęła wywiad.
– Dwa dni. –
– Minęło już uczucie bezradności i bezsiły? – dopytywała wciąż Mirana.
– Tak.Odzyskałem swoją Etiloe i widziałem światło i czystą wodę. Odzysakłem wielką moc. Czuję się dobrze i bardzo się ciesz… –
Twarz Krenewala znieruchomiała. Jego szczęki zaczęły się wydłużać, a nos spłaszczać. Oczy wyrażały zaskoczenie i ból. Włosy na głowie przestały przypominać włosy. Były już podobne do sierści, a na środku głowy zaczęła mu rosnąć grzywa. Twarz Krenewala coraz bardziej przypominała pysk koński. Mirana uniosła do góry dłoń, lecz zaklęcie zamarło jej na ustach. patrzy?a w osłupieniu. Prawie koński pysk stanął w swojej metamorfozie. Stanął, a po chwili zaczął metamorfozę odwrotną. Sierść zaczęła znów przypominać włosy, szczęki skróciły się i nos przybrał kształty ludzkiego nosa. Po kilku minutach Krenewal znów miał swoją twarz.
– Co to było? To trochę bolało. – spytał zdezorientowany.
Mirana patrzyła na niego z podziwem.
– To był sprawdzian. Przeszedłeś go nadspodziewanie pomyślnie. Mało kto potrafi, przy pomocy tylko swoich sił, bez zaklęć, zatrzymać proces metamorfozy, a ty go nawet odwróciłeś. Zapowiadasz się na wielkiego maga metamorfozy i myślę, że będziesz w stanie robić to, o czym marzysz. – powiedziała.
Potem posadziła go w fotelu przy stole. Na stole leżało kilka przedmiotów.
– Nie wiem czy ten egzamin będzie w ogóle potrzebny. To co zaprezentowałeś przed chwilą było właściwie najlepszym egzaminem. Zrobimy tylko kilka prób. –
Krenewal z cichym świstem wypuścił powietrze.
– Czyżbyś się bał? Nie ma czego. Powiedz mi co to jest? – podała mu jeden z przedmiotów leżących na stole.
– To jest… Jakiś kamień. Czerwony… Może rubin? Nie. Na rubin za ciepły. W ogóle jak na kamień to za ciepły. To jest coś zamienione w kamień. –
Krenewal zważył przedmiot w ręku.
– Chyba wiem. To jest skamieniony burak. Prawda? – powiedział nie pewnie.
– Prawda. Spróbuj, używając tej samej siły co poprzednio, go odkamienić. – poleciła Mirana.
Krenewal wziął skamienionego buraka w obie dłonie. Starał się wytworzyć w sobie to samo uczucie, które towarzyszyło mu, kiedy odmieniał sam siebie. Udało mu się to i burak, powoli, zaczął przypominać surowe warzywo. Po upływie jakiś dziesięciu minut, Krenewal trzymał w rękach zupełnie zwykłego buraka.
– Ooo, chyba mi się udało. – powiedział radośnie.
– Udało ci się i to jest największy dowód twoich zdolności. Pójdziemy teraz do Wielkiego Mistrza. Nie bój się. – powiedziała.
Przeszli do wieży i weszli na szóste piętro gdzie znajdowała się pracownia Wielkiego Mistrza Metamorfoików Garinbala Nembaloka. Zapukała do drzwi.
– Tak, proszę wejść.
– Witaj Wielki Mistrzu. – powitałaGarinbala Mirana.
– Witaj Mirano. Kogo przyprowadzasz? – pytał Garinbal.
– Wielki Mistrzu. To jest geniusz. Rozpoznał buraka i odmienił go własną siłą. Wcześniej tą samą siłą odwrócił zaklęcie, które na niego rzuciłam. – oznajmiła Mirana.
Garinbal odwrócił się i spojrzał na Krenewala.
– Naprawdę? To niesamowite. Przecież to jest „psi syn”. – dodał wrogo.
Krenewalowi zakręciło się w głowie.
– Więc jednak. Nienawidzą mnie. Te wszystkie piękne słowa to na pokaz. Nienawidzą mnie i Parkenwil też. Wszyscy. I Etiloe… – Krenewalowi zaczęło huczeć w głowie. Zaczął odczuwać mieszankę żalu i wściekłości. Miał ochotę rzucić się na Wielkiego Mistrza, ale Mirana złapała go za rękę.
– Już nie, Wielki. Krenewal jest z nami. On jest geniuszem. – Mirana próbowała uspokoić gęstniejącą atmosferę, lecz jej wysiłek spełzał na niczym.
Garinbal zdjął z biurka maleńką zieloną kulkę.
– Niech pokaże co potrafi. Psi syn jeden. Zachciało mu się nagle Wielkiej Mocy. No, niech pokaże co potrafi.
Krenewal chwycił w dłonie zieloną kulkę. Wiedział, że to jest kawałek węgla, któremu zmieniono kolor, ale jak to odbarwić? To nie struktura.
– Fizyka. Fizyka! –
Bezradnie plątało mu się w umyśle.
– Odbicie światła. Zmienić kąt odbicia światła. –
Garinbal patrzył na niego z pogardliwym uśmiechem na ustach. Krenewalowi zbierały się pod powiekami łzy.
– Etiloe! Moja Etiloe! Ty też? –
Nie mógł się skupić. Nagle przypomniał sobie zaklęcie zmieniające kierunek poruszających się przedmiotów.
– Światło to są maleńkie cząsteczki. Dobra, ale nie mogę zmienić kierunku promieni słonecznych. A jakby tak…
Wizanber. – wyszeptał.
Zielona kulka sczerniała w jednej chwili. Garinbal osłupiał.-
On naprawdę to zrobił. Zmienił trwale kierunek światła. Odebrał materii kolor. Oddaj to. – polecił nie bez nacisku Krenewalowi.
Krenewal oddał kulkę z węgla. Chciało mu się płakać. Chciał zniknąć: wyjść lub stać się niewidzialnym.
Garinbal szybko się otrząsnął. Po chwili był już znowu sobą.
– Opiekuj się nim. Nie chcę go więcej widzieć, dopóki nie zrobi conajmniej wyższej klasy. Idźcie. – pożegnał obydwoje.
Wyszli. Za drzwiami komnaty Wielkiego Mistrza magii metamorfozy, Krenewal nie wytrzymał. Łzy pociekły mu dwoma strumieniami.
– To tak. Jesteście fałszywi. – całkowicie się rozkleił.
– Uspokój się Krenewalu. – Mirana gładziła go po plecach.
Strącił jej rękę.
– Nie dam się już oszukać. Nie chcę. Nie chcę być wykształconym magiem. Dajcie mi zdechnąć skoro nie ma dla mnie miejsca ani wśród czarnych, ani wśród was. I Etiloe. Moja Etiloe pewnie też…- krztusił się płaczem. –
Po schodach szedł Mekkefal.
– Co się stało? –
– Wielki. Garinbal nazwał go „psim synem”. On jest niesłychanie zdolny, ale… jak by to nazwać… Garinbal nie chce mu pomóc.
Mekkefal zamyślił się. Po chwili odparł.
– Krenewalu. Wielki Mistrz Garinbal jest niestety daleko posuniętym rasistą. Musisz mu udowodnić, że jesteś wielkim magiem i że zerwałeś już całkowicie z tajemną mocą oraz zasłużyć na jego przychylność. Cóż, nie jest dobrze, że jego poglądy nie pozwalają aby rozwijali się geniusze twojego pokroju. Jesteś geniuszem Krenewalu i musisz to umieć wykorzystać. Uspokój się. – kojące słowa Mekkefala pomogły Krenewalowi odbudować się psychicznie.
– To nie wszyscy tak sądzą? I moja Etiloe też nie? Też mnie nie oszukała? –
– Oczywiście, że nie. To są jednostki. Nie przejmuj się, a Etiloe ciebie kocha, bardzo i kocha. – Przerwał, bo na piętro wszedł Garron. – Bo ja chciałbym się dokładnie umówić na te lekcje u ciebie, ojcze, bo może moglibyśmy zacząć wcześniej niż za tydzień? – popatrzył z nadzieją na Mekkefala. Ten skinął głową. – Oczywiście. Naukę możemy zacząć choćby dzisiaj późnym popołudniem. Co powiesz o siedemnastej? – uśmiechnął się Mekkefal. W tym momencie Garron zauważył łzy Krenewala. Podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.
– Co się stało? Dlaczego płaczesz? Ty jesteś Krenewal, tak? – spytał. Krenewal skinął głową. Odezwał się natomiast Mekkefal. – Mieliśmy przed chwilą bardzo nie miłe wydarzenie. Widzisz, Garronie, Garinbal, Wielki Miitrz magii metamorfozy, jest rasistą i bardzo nie lubi byłych zarażonych i tajemnych magów. –
W tym momencie rozległ się głos Garinbala.
– Co to za zbiegowisko psich przed moją pracownią. Śmierdzi czarną magią! Mirana, zabierz „swojego” do siebie. Mekkefalu a ten drugi to kto? – zapytał Mistrz.
– Garinbalu. Oni są oczyszczeni. Dokonała tego moja córka, więc nie nazywaj ich psimi, bo obrażasz i ją, i mnie. To jest Garron, przyszły mąż mojej córki. Garron będzie prorokiem. – arogancja Garinbala zaczęła działać na nerwy nawet Mekkefalowi.
– Nigdy nie lubiłem oczyścicieli. Sprowadzają do nas psich i potem mamy nie czyste oddziały, ale skoro to twoja córka zrobiła, jestem w stanie uwierzyć, że nie spieprzyła roboty. Mirana. Przyjdź jutro z nim do mnie. – nakazał.
Mirana pokręciła głową. Nagle wstąpiła w nią odwaga.
– Nie Wielki. Nie przyprowadzę Krenewala do Ciebie. Nie chcę, żeby był dla Ciebie przedmiotem do wyśmiewania i wyszydzania. Poradzę sobie sama. W końcu posiadam stopień mistrza. – zaoponowała.
Garinbal oniemiał powtórnie.
– Śmiesz się mi sprzeciwiać?! – wrzasnął. Po chwili nerwy odmówiły mu posłuszeństwa. Rzucił się na Miranę. Nagle usłyszał ostrzegający krzyk:
– Garinbal! –
Na schodach stała Kargiliana. Garinbal zatrzymał się w pół skoku. – Ty? Ty? Ty ich tu sprowadziłaś? To przez ciebie i twoich braci mamy nieczyste oddziały. To przez ciebie… – – Pokaż co masz w kieszeniach. – zażądała Kargiliana p+zybliżając się do Garinbala. – Co ty możesz mi kazać? No co ty moźesz mi kazać z ledwo klasą najwyższą? – syczał Garinbal. – Córeczko, o co chodzi? – spytał Mekkefal. Kargiliana jednak nie zwracała na nikogo uwagi. Liczył się tyko Garinbal i owoce kopręgi w jej kieszeni. Garinbal był zarażony i to bardzo. Był zarażony dużo bardziej niż Garron jeszcze cztery dni temu. – Pokaż, co masz w kieszeniach, Wielki Garinbalu. – powtórzyła z naciskiem Kargiliana. – Bo inaczej sama sprawdzę. – Garinbal syczał. Zdawało się, że z jego oczu sypią iskry i spływa jad. skóra na jego twarzy spurpurowiała i zdawało się, że za chwilę pęknie. – Aaaaaaaa! – wrzasnął. Kargiliana złapała go za przód szaty, drugą ręką sięgnęła najpierw do jednej kieszeni, a potem do drugiej. W drugiej namacała figurkę kota. – mam to! – krzyknęła. Wyjęła figurkę z kieszeni Garinbala i rzuciła na podłogę daleko od jego stóp. Wtedy już wszyscy wiedziali, że Wielki Mistrz Garinbal Nembalok jest zarażony. – Hammejasunnah! – krzyknęła Kargiliana ś stronę Garinbala. Wielki mistrz przestał krzyczeć, wizżeć i się miotać. – Skąd wiedziałaś córeczko? Frzecież… – zaczął Mekkefal. – To jest korzeń gandiji. – powiedziała wskazując figurkę kota. – Gandija maskuje tajemną moc, ale na szczęście owoce kopręgi znoszą jej działanie. – dodała wyciągając z kieszeni kilka ciemnobrązowych pomarszczonych kulek.
6 replies on “Rozdział dziesiąty”
Mi się spodobał. 🙂 Dobrze, że się dużo dzieje. 🙂
wow
Co za diabeł z tego garimbala.
No pewnie, że diabeł. Wybaczcie, ale dzisiaj rozdziału nie będzie. Upał rozłożył mnie na łopatki, więc leżę i kwiczę. Jutro się zbiorę i napiszę.
a to stąd ten diabeł że upał kurcze jak to się fajnie poł ączyło hehehe
O kurcze!