Kiedy Kargiliana obudziła się rano, podeszła do okna i rozchyliła błękitne zasłony. Widok z tego okna rozpościerał się na ogród. Kargiliana bardzo lubiła patrzyć na ogród. Tyle w nim było kwiatów i innych dziwnych roślin, które zachwycały kształtem i barwą, a także zapachem, kiedy się było blisko nich. Ktoś zapukał do drzwi.
– Kto tam? – Kargiliana spłoszyła się trochę. Nie lubiła przyjmować gości w nocnym stroju.
– Aaa, to ty, Kelkemer. –
stwierdziła. – Możesz chwileczkę zaczekać? – Szybko przywdziała suknię i otworzyła drzwi bratu. – Witaj braciszku. Jak się spało? – zapytała.
– Dziękuję, bardzo dobrze, siostrzyczko. A tobie? –
– Dziękuję, bardzo źle. Czy wiesz, kto nade mną mieszka? – Kargiliana skrzywiła twarz w ironicznym uśmiechu.
– Nie wiem. Kto? – zaciekawił się Kelkemer.
– Lolkret i Joni. – oznajmiła.
– Aaa, no tak. To wszystko jasne. – odparł. – Zejdziesz na dół? Znaczy, miałem na myśli czy przyjdziesz do jadalni? My tam już jesteśmy. Mam na myśli grupę wczorajszą. –
– Przyjdę, tylko się trochę… No jak to powiedzieć… Przygotuję do dnia. – odpowiedziała królowa.
– Jasne. W każdym razie my czekamy. – Kelkemer uśmiechnął się do swojej siostry, wyszedł i zamknął drzwi.
Kargiliana mogła teraz „przygotować się do dnia”. Przygotowanie to polegało na cudownej kąpieli, z użyciem olejków migdałowego i pomarańczowego, czesaniu włosów, wyborze stroju wreszcie na delikatnym makijażu, podkreślającym kolor i kształt jej oczu i ust., Kiedy już była gotowa, zeszła do jadalni.
– Wiedziałem, że na szanowną królową będzie trzeba trochę poczekać, ale nie myślałem, że tak długo. – Merfes bił pokłony.
– Od tego jestem królową, żeby na mnie czekać. Może nie? Nie wygłupiaj się Merfes i daj mi coś zjeść. – odparła królowa
Odsunęła swoje krzesło z albatrosem wyrzeźbionym na oparciu..
– No opowiadaj jak tam wczoraj poszło? -–
Mirana odsunęła krzesło, na którego oparciu umieszczona była rzeźba delfina. Każdy z magów miał na oparciu krzesła rzeźbę zwierzęcia, pod postacią którego pojawiał się jego duch opiekuńczy.
– Dobrze mi poszło. Zebrałam cztery lustra tajemnej i pół lustra Świetlistej Mocy. – odpowiedziała królowa. – Zamknęłam Garrona przepisowo zaklęciem w komnacie obok i dzisiaj muszę do niego pójść sprawdzić jak on się czuje. –
– Cztery lustra tajemnej? To straszne. Jak on się tym zaraził? – zapytał Kapert.
– Najprawdopodobniej przez magnetyzm odparła Kargiliana.
– Mirana będzie bal? – zwróciła się do przyjaciółki.
– Ma być. Przygotowania ruszyły z wielką siłą, a co będzie dalej to się zobaczy. –
Do jadalni wszedł Nijokes.
– Kargiliana! Ty tutaj? Miło cię widzieć. – podszedł i objął królową serdecznie. – Pracuję nad tą twoją gandiją. Niesamowita roślina. Nigdy bym nie przypuszczał, że może mieć takie właściwości. A co robisz u nas, w Fanerum? – zalał Kargilianę potokiem słów.
– Długo by mówić. Wszystko jest w jakimś stopniu związane z nieszczęsną gandiją. – odparła Kargiliana. – Owa gandija skutecznie zakrywała zarażenie tajemną magią trzech królów: Farrusana, króla Giwenordu, Grendala, króla Kordeganu i Garrona, króla Rawentalu. – ciągnęła.
– Dziecko, ty mi nie tłumacz jaki przedstawiciel, którego rodu, gdzie rządzi. To akurat wiem, tak samo dobrze jak ty. – przerwał Nijokes, mistrz zielarzy.
Kargiliana skinęła głową. – Jeden z owych królów jest moim… – zawahała się na chwilę. – Moim przyszłym mężem. Zawiązaliśmy unię: "ja i Garron. – mówiła dalej. – Pamiętaj, proszę, mistrzu, że już nie ma Harenwiku ani Rawentalu. Teraz jest Zjednoczone Królestwo Harenwiku i Rawentalu. – powiedziała z dumą.
– ech, Kiciula, jak ty coś wymyślisz, to na pewno będzie niesamowicie i niespodziewanie, ale w rezultacie też na pewno dobrze. – zaśmiał się Nijokes. – Domyślam się, że teraz oczyszczasz Garrona Cantabusa, żeby później wziąć z nim ślub? – ni to zapytał, ni to stwierdził.
– Tak. Już go oczyściłam. Muszę Teraz zejść do lochów, zobaczyć jak on się czuje i pomóc mu w całkowitym powrocie na naszą stronę mocy. – uśmiechnęła się do mistrza zielarzy.
Kapert, w najbliższej przyszłości chyba będzie mi potrzebna pracownia i twoja pomoc. Trzeba oczyścić narzędzia Garrona i ściągnąć tego, który go zaraził. – zwróciła się do swojego mistrza. –
– Chyba na pewno coś się da- odparł.zrobić. –
Po bardzo długiej nocy Lolkret i Joni obudzili się. Jak zwykle razem, jak zwykle od razu odwrócili do siebie głowy i jak zwykle od razu strzelili sobie repetę z nocnych przyjemności? Nagle Lolkret przypomniał sobie nocne krzyki.
– Muszę wstać kochanie. Ten nocny okrzyk nie daje mi spokoju. Trzeba się przelecieć po lochach, bo ten okrzyk na pewno dochodził z dołu. –
Lolkret wstał i zaczął się przygotowywać do pracy.
– Kochanie a nie może zrobić tego ktoś inny? spytała żałośnie Joni.
– Obawiam się, że nie, ponieważ nikt inny nie słyszał tego wrzasku. Co to mogło być? Wampir czy wilkołak? A może kliner albo coś gorszego? – spekulował walczący.
– Lolkret – Joni też zdecydowała się wstać – gdyby to był kliner, to chyba by tak nie wrzeszczał, tylko od razu przystąpił do działania. Gdyby to był kliner, to pewnie już byśmy nie żyli. Poza tym skąd potwory tutaj, w zamku wypełnionym Świetbistą Mocą? – spytała.. –
– Może masz rację. Może to nie był kliner, ale coś to musiało być. Skąd potwory w zamku? – Lolkret podrapał się po brodzie, co było u niego oznaką zamyślenia. – Właśnie to niepokoi mnie najbardziej. –
Otworzył swój kaliebus. Różnił się on zupełnie od kaliebusa Kargiliany. Panował w nim lekki nieład. Wszystkie przyrządy leżały jedne na drugich. Znalazł wreszcie triatan. Przyjrzał mu się dokładnie.
– Wszystko w porządku. – Mruczał – Powierzchnia idealnie gładka, lśni jak ostrze sztyletu. Kalifas Mornyg podobno próbował się tym kiedyś zabić, ale mu nie wyszło, bo triatan nie ma przecież ostrych krawędzi. To jest broń na potwory, a nie na ludzi. – Wziął triatan i pożegnawszy się czule z Joni wyszedł.
Zszedł na dół, przeszedł do zachodniego skrzydła i tu zszedł do niskich lochów. Zaczął przeszukiwać lochy od zachodu do wschodu. Trzymając triatan przed sobą szedł przed siebie. Był bardzo czujny. Nasłuchiwał czy nie usłyszy jeszcze raz tego krzyku, rozglądał się, czy nie zobaczy śladów obecności któregoś z potworów, ale wszystko było w porządku. Tak przeszedł przez cały najniższy loch i przechodził na wyższą kondygnację.
W tym czasie Kargiliana zeszła na drugi poziom wysokich lochów. Słowa „karel manet” na drzwiach pokoju Garrona zbladły, co znaczyło, że zaklęcie przestaje działać. Weszła do pokoju. Garron leżał w bardzo dziwnej pozycji: od pasa w dół na łóżku a resztę ciała miał na podłodze. Dokoła widać było ślady nocnej walki, jaką stoczył z wyimaginowanymi potworami. Plamy zaschniętej krwi, śliny i potu, rozdarta poduszka.
– Trzeba tu posprzątać. – szepnęła do siebie.
– Kajnewern. – wypowiedziała zaklęcie.
Z prawej ręki Kargiliany wyskoczył jasny promień. Omiótł cały pokój. Po strasznym pobojowisku nie było śladu. Kargiliana podeszła do Garrona i ułożyła go wygodniej.
– Garron kochanie, obudź się. – powiedziała łagodnie.
Garron otworzył oczy. Widać było, że przypomnienie sobie tego gdzie jest, co tu robi i kto właściwie do niego mówi, przychodzi mu z trudem. W końcu przypomniał sobie.
– Gilia! – powiedział z ulgą. – To było straszne. Teraz w ogóle nie mam siły. Nie mogę nawet zgiąć ręki. – skarżył się.
– Dobrze, że mnie poznałeś. To już bardzo dużo. – uspokajała go Kargiliana. – Posłuchaj. Wczoraj napełniłam cię Świetlistą Mocą tylko na tyle, żebyś mógł przetrwać tę noc. Ta noc była najgorsza. Następna będzie lepsza. – uśmiechnęła się do króla. – Teraz muszę sprawdzić czy nikt tu się nie dostał, pomimo zaklęcia ochronnego. Ten, który cię zaraził, może być uparty. Na pewno wie, że zostałeś oczyszczony i na pewno chciałby zarazić cię znowu. – . Kargiliana wyjęła swój kartagal i trzymając go w prawej ręce, kalifanesem do przodu, obeszła cały pokój.
– Jest czysto. – odetchnęła z ulgą.
Położyła Garronowi ręce na głowie i tchnęła w niego trochę Świetlistej Mocy. Patrzyła na jego palce rąk. Czubkami palców wychodziły cieniutkie czerwone promyczki.
– Czujesz coś kochanie? – spytała.
– Tak, czuję. To jest bardzo przyjemne. Jakby ktoś mnie głaskał od środka. –
– Dobrze. To znaczy, że kanały masz czyste i niepozatykane. – stwierdziła. – Odczuwasz głód? – spytała.
– A powinienem? – przestraszył się król. – Nie. Nie jestem głodny. – powiedział.
– To niezbyt dobrze, ale tragedii nie ma. Wkrótce na pewno będziesz głodny. – uspokajała go królowa.
Lolkret wszedł na pierwszy poziom niskich lochów. Triatan lekko zadrżał w jego ręku.
– Tu cię mam – syknął przypuszczając, że właśnie znalazł potwora, którego, jak sądził, słyszał w nocy.. Poszedł tam, gdzie wskazywał triatan. W małej wnęce leżał szkielet węża.
– Wąż. Skąd? Dlaczego? Jak? – pytał sam siebie.
Poszedł dalej.
Tymczasem Kargiliana położyła swoje dłonie na dłoniach Garrona.
– Teraz cię zaboli, kochanie. – powiedziała poważnie. – Muszę zajrzeć do twojej głowy, do twojego mózgu. Jeśli to był magnetyzm, a tak przypuszczam, to ten, który cię zaraził, umieścił w twoim mózgu specjalne zaklęcie. Muszę je usunąć. – tłumaczyła.
– Karifan. – powiedziała, wciąż przykrywając swoimi dłońmi dłonie ukochanego.
Po wypowiedzeniu zaklęcia przez chwilę nic się nie działo. Po chwili ciałem Garrona szarpnął gwałtowny skurcz.
– Jesteśmy w domu. – Mruknęła Kargiliana. – Popatrzmy, co tu jest. – mruczała do siebie.
Lolkret nie znalazł nic na pierwszym poziomie niskich lochów i wszedł na drugi poziom wysokich lochów. Był właśnie na wysokości sali luster i wtedy to usłyszał. Był to straszny, krew mrożący w żyłach krzyk.
– Jest wreszcie. Powinienem był iść od góry, szybciej bym go znalazł. To kliner. Na pewno kliner. – myślał podniecony.
Powietrzem w pokoju Garrona coś szarpnęło.
– Ćśśicho, kochanie, spokojnie. – mówiła. – Są te cholerne magnetyczne świństwa i ja je muszę zniszczyć. – cedziła przez zęby skupiona na swoim zadaniu.
– Sgakewoln. – Lolkret wypowiedział zaklęcie niszczące.
Kargiliana szybko położyła się na królu.
– Kagiwar. – na szczęście zdążyła rzucić zaklęcie odrzucające, aby zapobiec zaklęciu Lolkreta.
Powietrze znormalniało, za to triatan Lolkreta, który stał za drzwiami, zalśnił czerwono.
– Co to? Pierwszy raz widzę klinera, który umie odrzucać zaklęcia. – zdziwił się.
– Już, kochanie, prawie koniec. Sobernet. – wypowiedziała zaklęcie, które neutralizowało magię magnetyczną.
Garron uspokoił się. Przestał krzyczeć i szarpać się.
– Gilia! Jak to strasznie bolało. Miałem wrażenie, że coś ze mnie wyrywasz. – powiedział do królowej.
– Bo wyrwałam z ciebie cholernie silny węzeł magiczny. Zaraz ci to wytłumaczę. Najmierw muszę porozmawiać z tym głupcem. –
Kargiliana zerwała się i wyszła z pokoju.
– Lolkret! Głupcze! Kiedy ty się nauczysz sprawdzać aurę? Ty masz podobno wyższą, a zachowujesz się, jakbyś dopiero co ukończył szkołę. – kipiała wściekłością, ale po chwili uśmiechnęła się, jak zobaczyła zupełnie zbaraniałą minę Lolkreta.
– Mogę się założyć, że byłeś pewny, że to kliner. – stwierdziła.
– Tak. Wczoraj w nocy go słyszałem. Szukam go od rana, więc kiedy usłyszałem te wrzaski… No nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić aurę. – tłumaczył się. – Co tam jest? –
spytał.
Nie, co, tylko kto. Mój przyszły mąż: Garron Cantabus. A to co słyszałeś wczoraj w nocy to wcale nie był żaden kliner, wampir ani żadne inne świństwo. To byłam ja. Spałam w komnacie błękitnej i słyszałam co wy tam na górze wyprawialiście. Nie mogłam już wytrzymać. Nie muszę ci chyba tłumaczyć. Wracaj do Joni. W zamku nie ma żadnych potworów. Bądź spokojny. A na następny raz sprawdzaj aurę. Zabiłbyś go. On nie ma w sobie ani krzty Świetlistej Mocy. – dokończyła.
– Ale widziałem szkielet węża. – powiedział szybko Lolkret.
– Przepraszam Kargiliana. Nie chciałem… Jakoś nie skojarzyłem… Ale szkielet węża był naprawdę. Leży piętro niżej w takiej wnęce. – tłumaczył pośpiesznie.
– Szkielet węża? – powtórzyła Kargiliana. – To dziwne i niepokojące. – dokończyła.
– Nno wwłaśnie. Ńniepokojące. – powtórzył Lolkret. – Tto jja już sobie pójdę. –
Kargiliana odwróciła się i weszła z powrotem do pokoju.
– Garron, słonko. Na dzisiaj koniec męczarni, przynajmniej z mojej strony. Przyjdzie do ciebie Merfes. Nie wiem dokładnie, co on będzie robił. Jest uzdrowicielem, więc na pewno zbada twój stan zdrowia i jeśli cokolwiek nie w porządku, uzdrowi cię. Zastanawiałeś się już jaką byś chciał specjalność? – spytała.
– Ja przecież mam już specjalność. No i co to jest ten węzeł magiczny? – zdziwił się król.
– Miałeś specjalność. – szybko wyprowadziła z błędu Garrona. – Niestety cholerna tajemn moc pozbawiła cię umiejętności, których cię nauczono. Zastanów się więc. Możesz oczywiście wybrać inną specjalność, niż miałeś wcześniej. – uśmiechnęła się do niego – Węzeł magiczny to bardzo silne, trwałe zaklęcie. Ktoś je wypowiedział i pozwolił albo raczej sprawił, żeby wnikło do twojego mózgu. Takie zaklęcie potem rośnie i tworzy coraz silniejsze więzy z tym, kto je umieścił. Twój był naprawdę silny. – wytłumaczyła.
– Gilia. Powiedz mi, mógłbym… – Garron urwał. Spojrzał na Kargilianę jakoś tak ciepło, miękko i czule. – Gilia+ Jak to wspaniale móc cię znowu kochać. – wyszeptał.
Kargiliana przełknęła ślinę.
– Jak to wspaniale znów być przez ciebie kochaną. – również wyszeptała.
Przez chwilę w pokoju trwała cisza. Każde z nich odnajdowało się w nowej-starej roli. Wreszcie Garron postanowił dokończyć przerwane pytanie.
– Jak myślisz, mógłbym zostać prorokiem? –
– Myślę, że tak. Oczywiście musiałbyś przejść specjalne egzaminy, ale zasadniczo nie ma jakichś odgórnych przeszkód – odpowiedziała.
– To było moje marzenie od dzieciństwa, ale moja matka zawsze mi mówiła, że żeby być prorokiem, trzeba mieć specjalne zdolności i muszą się one uwidocznić już w dzieciństwie. – – Te specjalne zdolności sprawdzają właśnie egzaminy. A to, że muszą się one uwidocznić już w dzieciństwie to nie prawda. Trzeba najpierw skończyć Elementarną SZkołę Magii, żeby móc określić, do czego się ma zdolności, a do czego nie. Jak już wstaniesz, to porozmawiasz z moim tatą. – powiedziała z uśmiechem.
Garron zaczerwienił się.
– Ja nie będę śmiał. Przecież twój tata jest Wielkim Mistrzem. To za wysokie progi na zarażonego nogi. – wyrzucił z siebie.
– Mój tata to twój przyszły teść, twoja prawie rodzina. Dlaczego nie masz z nim porozmawiać. A w ogóle to nie jesteś już zarażony. – Pogłaskała go po głowie.
– No tak, ale byłem. – wciąż krygował się król.
– Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. A tego ci matka nie mówiła. – odparła ze śmiechem.
– Gilia. Proszę, pocałuj mnie. – szepnął Garron.
Nachyliła się nad nim i pocałowała go bardzo mocno i namiętnie.
– Leż sobie tutaj spokojnie.. Zawołam Merfesa. Im szybciej zrobi swoje, tym szybciej będziesz zdrowy, będę mogła w ciebie tchnąć odpowiednią ilość Mocy i będziesz mógł wstać. – stwierdziła.
– I będziemy mogli się całować? – wtrącił Garron.
Kargiliana roześmiała się na cały głos. Śmiała się głośno i długo. Śmiała się tak, jak już dawno tego nie robiła.
– Tak. Będziemy mogli się całować. – odpowiedziała.
– Narazie pójdę, aby Merfes mógł do ciebie przyjść. Pa, kochanie. – powiedziała miękko..
– Pa, Gilia. – odpowiedział Garron.
– Merfes. Zrobiłam, co trzeba, wyjęłam silny węzeł magiczny. Możesz do niego przyjść. Bardzo cię proszę, zrób to jeszcze dzisiaj. – skontaktowała się telepatycznie z uzdrowicielem.
– Oczywiście, Kargiliana. Już schodzę. – odpowiedział.
Lolkret wszedł do jadalni, gdzie przy stole siedziała już Joni.
– No i jak najdroższy? – spytała. zapytała.
Lolkret usiadł z westchnieniem.
– O mało nie zabiłem Garrona. To nie był żaden potwór. – wyznał ze wstydem.
Joni zbladła.
– Jak to o mało nie zabiłeś Garrona? Kto to w ogóle jest Garron? Aha, król Rawentalu. Ale co on tu robi? – pytała.
– Garron to przyszły mąż Kargiliany. A to, co słyszeliśmy wczoraj w nocy, to była Kargiliana. Mieszka w błękitnej komnacie. Chyba trochę jej przeszkadzaliśmy. – tłumaczył się walczący.
– To czemu o mało nie zabiłeś Garrona? – dopytywała się Joni.
– Ona coś z nim robiła, mam wrażenie, że go oczyszcza. On krzyczał nie gorzej od klinera. Nie sprawdziłem aury. Byłem pewien, no wiesz… – Lolkret zaczerwienił się.
– Daj spokój! Jak mogłeś nie sprawdzić aury! Przecież wiesz, że w lochach jest lustrzana sala i ten przyległy pokój! Kiedy ty się nauczysz, że trzeba sprawdzać aurę! – wyrzucała mu.
– Nie kończ. Kargiliana dała mi już naukę. Poza tym byłem pewien, że to kliner, bo wcześniej widziałem szkielet węża. – powiedział Lolkret z rezygnacją.
– Byle skutecznie. Zjedz coś. Ta pieczeń jest bardzo smaczna.
– zachęcała męża. – Co ty powiedziałeś? Widziałeś szkielet węża? Tutaj w zamku? –
Lolkret skinął głową.
– Musisz to powiedzieć oczyścicielom. – krzyknęła.
– Powiedziałem już Kargilianie. Powiem jeszcze naszemu Wielkiemu Mistrzowi. –
14 replies on “Rozdział trzeci”
Drobiazg stylistyczny: blisko siebie “podeszła do okna” i “widok z tego okna”. 😉 Spoko mogłoby być od razu, że widok rozpościerał się. 🙂
Aha, dzięki.
Spoczko. 🙂 A rozdział fajny. Właśnie doczytałam.
Nieźle, ale by się narobiło, gdyby go zabił. 🙂
Fantaaaaaaaastiko maatko suupcio fajne to było jak olkred musiał przepraszać. Gląbiś jeden.
A no gląbiś.
czytam dalej 😉 wsysłam sie
Bardzo fajny rozdział, ale jedna uwaga, czy nie mówi się “Patrzeć? Z forą “Patrzyć” nigdy się nie spotkałam, a przynajmniej z patrzyć bez się. 😉
O kurczę, nie wiem, zabiłaś mi ćwieka. Zaraz sprawdzę w słowniku języka polskiego.
Obie formy są poprawne, przy czym w czasie teraźniejszym zdecydowanie częściej jest używana forma patrzeć, zaś w czasie przeszłym patrzyć: patrzył, patrzyła, patrzyłam, a nie patrzał, patrzała, patrzyłeś.
Fajnie, że sprawdziłaś. W takim razie, przepraszam.
Spokojnie, nie musisz przepraszać. Czekam na takie uwagi.
o kuurcze dzieje się dzieje
No nieźle się dzieje. 🙂