Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział pierwszy

Król Garron Cantabus siedział w sali tronowej w swoim zamku. Nie siedział jednak na tronie i nie przyjmował wysłanników poszczególnych cechów, gildii ani posłów innych państw. Król Garron siedział przy stole stojącym na środku owej komnaty. Komnata była duża, kwadratowa i bardzo wysoka. Podłoga była wyłożona kaflami z alabastru, które przysparzał służbie wiele zmartwień z racji białego koloru, na którym było widać najmniejsze nawet zabrudzenie. Ściany sali tronowej były zaś pokryte ornamentem składającym się z fioletowych i czerwonych kwadratów różnej wielkości. Sala tronowa była jedną z nie wielu komnat używanym w zamku królewskim `Rawentalu. Oprócz niej używane były pokoje służby, kuchnia i sypialnia królewska. Król Garron bowiem był słaby i chory. Nie interesował go ani zamek, ani kraj, którym rządził. Właściwie nie interesowało go nic. Był blady i słaby. Błąkał się całymi dniami po opustoszałych korytarzach swojego zamku oraz po jego piwnicach. Nie jednokrotnie też zdarzało mu się zasnąć w środku dnia, gdzieś na którymś z korytarzy, a gdy budził się, okazywało się, że minęło kilka albo nawet kilkanaście dni i że znajduje się w innym korytarzu. Służba mówiła, że nie było go w zamku przez ten czas. Ale jak to możliwe, skoro spał w korytarzu?
Garron siedział więc teraz przy stole i czytał listy od władców Giwenordu i Kordeganu. W listach tych obaj władcy stwierdzali, że nie będą już więcej angażowali swoich sił, swojego czasu i swoich pieniędzy na ratowanie Rawentalu.
– Wolą poczekać, aż całkiem się wykończę, a wtedy zagarną mój kraj i podzielą między siebie. – mruknął król pod nosem. – W takim razie jedyną nadzieją dla Rawentalu jest Kargiliana. – kontynuował. – Tylko Gilia może coś poradzić. Ale w zasadzie po co? Niech zabiorą ziemię. Niech się zajmą ludźmi, a mnie niech dadzą spokój. Będę mógł zasnąć i już sie nie budzić. –
Przerwał nagle swoją mruczankę, bo poczuł zapach perfum. To były dobrze jemu znane perfumy. Kiedyś kojarzyły się z ciepłem, dobrem, miłością, ale w ostatnim okresie król Garron przestawał umieć czuć coś takiego jak miłość. Poczuł zapach królowej Kargiliany, ale nie zdążył sie odwrócić, gdy ręce jej spoczęły na jego głowie. – Hasme terin. Betarde ikum. Lisarde hamikidromi. – usłyszał wyszeptane zaklęcia i nagły ból szarpnął jego ciałem. Ból wwiercał się w niego. Przenikał od głowy, przez serce, żołądek, aż do jelit. Rozprzestrzeniał się na ręce i nogi.
– Haaajjjzwwwiiiii! – zawył król. – Puurżść mnie. – wrzasną na końcu pod adresem Kargiliany.
Ta puściła jego głowę szybko krzyżując przed sobą ręce w nadgarstkach wypowiadając zaklęcie ochronne – Kernatahak. – i odsunęła się od króla siadając na przeciwko niego, po drugiej stronie stołu.
Garron jeszcze przez chwilę wył i krzyczał. Potem jakby zwiodczał. Oparł głowę na rękach, a łokcie położył na stole.
– Co to było? Powiedz, co to było? [ wyszeptał.
Kargiliana spojrała na niego poważnie i za razem bardzo czule.
– Jesteś zarażony mocą tajemną, kochanie. – powiedziała. – Powiedz mi, gdzie masz korzeń gandiji albo to, co z niego zostało zrobione? Co to jest: guziki, podeszwy butów? – pytała go.
Garron westchnął. Widać było, że nie ma siły.
– Mam to w kieszeni. Mała figurka przedstawiająca ciebie. Podarował mi ją przyjaciel. Mówił, że odpycha moc tajemną. Weź ją sobie, jeśli chcesz. – powiedział.
Kargiliana z trudem ukryła uśmiech. – Przyjaciel. – pomyślała. – Ciekawe, z której strony mocy. –
Wstała, podeszła do króla i wyciągnęła z jego kieszeni małą, bardzo ładną figurkę z korzenia gandiji. W chwili, kiedy to zrobiła, kiedy korzeń przestał oddzialywać na Garrona, mogła już bez specjalnych silnych zaklęć wyczuć tajemną moc, którą był zarażony.
– Garron, kochanie. Będę cię musiała oczyścić. Żeby to zrobić musimy udać się do Fanerum. – powiedziała kładąc mu rękę na ramieniu.
– Ale ja nie mogę. Ja… –
Nagle twarz króla się wykrzywiła w strasznym grymasie. – Jźa jźessstemmm immm potrzszszebny. – wycharczał.
– Hammejasun. – Kargiliana zapanowała nad Garronem zaklęciem uspokajającym.
– Wiem, że jesteś im potrzebny. Dlatego im prędzej zostaniesz oczyszczony, tym lepiej dla ciebie, dla mnie i dla wszystkich świetlistych. – powiedziała twardo.
– Musimy jak najszybciej doprowadzić do unii pomiędzy naszymi państwami. Wszystko przemyślałam, kiedy dowiedziałam się o zamiarach władców Giwenordu i KOrdaganu i o tym, w jakiej są tragicznej sytuacji. – mówiła wciąż Kargiliana.
– Tragicznej? – zdziwił się Garron. – Kiedy się dowiedziałaś? –
Kargiliana uśmiechnęła się.
– Królowie Farrusan i Grendal są równie zarażeni, co ty. Może nawet trochę bardziej. Na ich dworach służącymi są czarni. Czarni też namawiają twoich poddanych, żeby uciekali z Rawentalu do Giwenordu i Kordaganu. – tłumaczyła. – Jedynym ratunkiem dla Rawentalu, uwzględniającym w dodatku nasze osobiste interesy, jest unia. Małżeństwo zawrzemy dopiero po oczyszczeniu ciebie i odzyskaniu przez ciebie sił. Unię jednak musimy stworzyć przed twoim i moim opuszczeniem królestwa. – mówiła dalej królowa. _Usiadła znów naprzeciwko króla, przy stole.
– Trzeba stworzyć Królestwo Obojda Narodów. Nazywam to tak, bo nie uważam, że któreś z królestw jest ważniejsze, czy lepsze. Dlatego nie chcę, żeby powstał Harenwikorawental lub Rawentaloharenwik. – mówiła spokojnie do siedzącego na przeciw Garrona.
– Gilia, ale przecież Harenwik jest o wiele mocniejszy. – stwierdził Garron.
– Tak, kochanie, ale będzie tak tylko do czasu, kiedy wrócimy z Fanerum. Kiedy zostaniesz oczyszczony i napełniony mocą świetlistą, kiedy nabierzesz z powrotem sił, będziesz mógł tak samo dobrze i silnie jak ja teraz rządzić naszym wielkim krajem. – Kargiliana uśmiechnęła się do garrona.
– Słuchaj, a czy to musi się nazywać tak pompatycznie? Nie może to być po prostu Zjednoczone Królestwo Harenwiku i Rawentalu? – spytał król. – Wiem, że nazwa bardzo długa, ale zawsze można utworzyć skrót. – spróbował się uśmiechnąć.
– ZKHR? Hm. – zamyśliła się królowa. – Szkoda, że nie ma żadnej samogłoski. Ładniej brzmiałoby jakieś ZURA względnie ZUHRA. POmysł jednak przyjmuję. – uśmiechnęła się znów. – Teraz ustalmy kwestie polityczne, społeczne i geograficzne. – zaczęła.
– Kobieto. Nie męcz mnie. Nie mam siły myśleć, nie mam siły gadać. Na nic nie mam siły. Ustal te wszystkie polibzdury, daj do podpisania i tyle. Gilia, pomóż mi. – z oczu Garrona popłynęły łzy. – Chcę cię kochać, tak jak kiedyś. Nie chcę, żebyś była dla mnie obcą, wrogą istotą. –
Kargiliana ze smutkiem poki"wała głową.
– Oczywiście, kochanie, że cię uratuje. Niestety najpierw musimy zostawić Zjednoczone Królestwo pod jakąś zaufaną opieką. Czy mogę wyznaczyć osobę, która będzie nas zastępowała pod czas naszej nieobecności? – spytała, choć wiedziała, jaką otrzyma odpowiedź.
– Jasne, że tak, tylko szybko. – wyszeptał król.
Kargiliana wstała z krzesła. Z
torby, którą przyniosła ze sobą, wyjęła skórzaną teczkę. Z niej zaś plik cienkich jak skrzydełka
świerszczy skórkowych kart. Podsunęła je Garronowi.
– Wiesz oczyiście, że musisz złożyć magiczny podpis. – powiedziała.
Król westchnął i spojrzał na dokument.
– Spróbuję. – powiedział.
Aby złożyć magiczny podpis trzeba było przyłożyć dłoń do dokumentu i wypowiedzieć zaklęcie podpisujące. Zaklęcie takie zostawiało na podpisywanej rzeczy magiczny profil podpisującego Zaklęcie pochodzivo oczywiście z magii świetlistej, dlatego król Garron miał problem ze złożeniem podpisu.
Położył swoją prawą dłoń na dokumencie i próbował wypowiedzieć słowa zaklęcia. Za trzecim razem się udało.
– Klernet obajan. –
Na skórkowej karcie, do której król przykładał rękę, pojawiły się na chwileczkę jasne, świetliste płomyczki. Jednak zgasły bardzo szybko.

W dokumencie stwierdzającym unię między Harenwikiem a Rawentalem królowa Kargiliana Giranok i król Garron Cantabus ustanawiali, że Zjednoczone Królestwo Harenwiku i Rawentalu będzie miało dwa języki urzędowe oraz dwie stolice: północną i południową. Dokument stwierdzał również, że wszelkie urzędy osobnych dotąd państw będą odtąd wspólme. Zjednoczą się również gildie i cechy w ogólnokrólewskie. Zastępcami zaś pary królewskiej zostali Kronepuk i Goljarin. Królowa uznała bowiem, że oni najlepiej znają sytuacje w Harenwiku, dla którego dotąd wiernie służyli i Rawentalu, ponieważ zapoznali się z nim w bezpośrednim spotkaniu. Dodatkowym atutem cichociemnych było to, że wiedzieli doskonale, co się dzieje za granicami Rawentalu i jako walczący i oczyściciel mogli temu zaradzić, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Królowa Kargiliana miała nadzieję, że taka potrzeba nie nastąpi, ale chciała kraj przygotować na wszelkie, nawet te niepożądane, okoliczności. Goljarin miał sprawować rzą"dy z północnej stolicy Zjednoczonego Królestwa, a Kronepuk z południowej. Mieli nakazane przez Kargilianę komunikować się ze sobą codziennie przez zwierciadło ˜…Đ. Musieli też codziennie składać raport najpierw Kargilianie, a potem Kargilianie i Garronowi.
– No. Dokumenty podpisane, nasi zastępcy poinformowani o obowiązkach, więc można wyruszać do Fanerum. – stwierdziła kategorycznie Kargiliana.
– Ale ja… Jja ś… Ja się boję. – powiedział Garron.
– Nie bój się, kochanie. Będę z tobą, nic ci się nie stanie. Jest tam wielu mądrych magów. Oni też ci pomogą. – uspokajała ukochanego.
– A nie będą się ze mnie śmiali, że taki byłem naiwny? – spytał Garron.
– Nie. Oczywiście, że nie. – Kargiliana uśmiechnęła się do króla.

Stali teraz w sali tronowej, każde z przewieszonym na ramieniu pudłem z magicznymi przyrządami, nad bladym jeszcze, ale szybko nabierającym czerwonego koloru rombem. Romb ten pojawił się na podłodze, gdy Kargilana wypowiedziała zaklęcie teleportujące. W miarę, jak romb stawał się coraz wyraźniejszy, Garron coraz bardziej się wyrywał. W końcu Kargiliana przycisnęła go mocno do siebie obejmując obiema rękami. Wkroczyli w teleport.

W jadalni zamku w Fanerum siedzieli Kelkemer, brat Kargiliany i mistrz śniących, Kapert, mistrz oczyścicieli, Merfes, mistrz uzdrowicieli i najlepszy przyjaciel Kargiliany oraz Mirena, mistrzyni alchemików.
– Ktoś do nas przybywa. – powiedział Kelkemer.
Na podłodze w jadalni pojawił się, na razie niewyraźny, romb.
– Ciekawe kogo niesie. – zauważył Kapert. – A było tak spokojnie. – dokończył.
Właśnie wtedy z teleportu wypadli Kargiliana i Garron. Ten ostatni wył i krzyczał straszliwie wyrywając się jednocześnie z objęć królowej.
– Kapert+ – krzyknęła Kargiliana zauważając wśród obecnych swojego mistrza. – Uspokój go+ Szybko+ Nie daję już rady go utrzymywać+ – krzyknęła.
– Hammejasun nah. – powiedział Kapert.
Było to wzmocnione zaklęcie uspokajające. Garron zwiotczał w ramionach Kargiliany. Posadziła go na krześle przy dużym okrągłym stole, który stał po środku jadalni.
– Kargiliana+ – Merfes zerwał się z krzesła. – Witaj droga moja. A ten koncertujący przed chwilą mężczyzna to nie jest przypadkiem król Rawentalu Garron Cantabus? – spytał.
Kargiliana też usiadła na krześle.
– Król Garrn Cantabus, ale już nie Rawentalu tylko ZKHR. – powiedziała Kargiliana.
– Czego siostrzyczko? – spytał Kelkemer.
– Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu. – odpowiedziała Kargiliana i wtuliwszy się w ramiona brata zaczęła płakać.

Tak swoją drogą, czy jest tu jakiś sposób na dołączanie plików tekstowych? Muszę te rozdziały kopiować i wklejać, a może można prościej?

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Prolog

Kronepuk opuszczał kolejną spaloną wieś, jakich mijał wiele na swojej drodze z Giwenordu do Harenwiku. Królowa Kargiliana rozkazała generałowi kompanii Cichociemnych Suratamanowi wysłać do Giwenordu najlepszego spośród jego podwładnych. – Chcę, żeby pojechał do Giwenordu, zebrał informacje o królu Farrusanie: co zamierza zrobić w kwestii `Rawentalu, z kim się spotyka, jak wygląda, co myśli. Chcę też wiedzieć, jak wygląda `Rawental: jak naprawdę wygląda. Nich porozmawia z ludźmi, nie tylko przy głównym szlaku. Chcę wiedzieć, jakie są nastroje wśród ludzi, co sądzą o królu Garronie. Oczywiście musi to być mag, najlepiej oczyściciel albo walczący. Ci najlepiej umieją rozpoznać moc czarnych, to znaczy nieczystych, podziemnych i najłatwiej jest im czytać w czyichś myślach. Rozkaz ten jest ściśle tajny. –
Kronepuk, który był oczyścicielem Klasy Wysokiej, udał się więc najpierw do Giwenordu. Tam, przebrany za kupca, sprzedawał amulety rzekomo pozwalające na przejrzenie rozmówcy, czy ten mówi prawdę, czy też kłamie. Przy okazji wypytywał ludzi o to, jak im się żyje pod rządami króla Farrusana? Czy nic dziwnego albo niepokojącego się w ostatnich czasach nie dzieje w miastach i na wsiach? Ludzie, przekonani, że amulety rozpoznają prawdę i fałsz, mówili prawdę. W ten sposób Kronepuk dowiedział się, że król ostatnio zgłupiał, że nakłada kolejne podatki, w wyniku czego ludzie więcej oddają królowi z owocu ich pracy, niż im samym zostaje. Dowiedział się, że po miastach chodzą dziwni ludzie w barwach królewskich, ale nie mówią jak tutejsi. Mają obcy akcent i wyglądają dziwnie – bladzi, chudzi, łysi, o czarnych oczach, które jakby wciągały człowieka w siebie. Ludzie ci nosili na złotych łańcuchach dziwny znak. W tym miejscu wyjaśnień mieszkańcy Giwenordu rysowali znak, który w Kronepuku wzbudzał dreszcze zgrozy. Był to pająk spoczywający na liściu – znak magii tajemnej, magów podziemnych. Kronepuk, który postawił swój stragan blisko murów zamku królewskiego, postanowił wpuścić sąde sprawdzającą do komnat zamku. Sąda taka sprawdzała, czy ktoś z zamieszkujących budynek ludzi nie jest zarażony mocą tajemną, a jeśli to kto. Zadanie to nie było łatwe dla oczyściciela klasy wysokiej, ale Kronepuk wiedział, że królowa Kargiliana tego właśnie oczekuje. Któregoś ranka więc, po spędzeniu długich godzin nocnych przed kominkiem, w którym paliło się Drzewo Sesme, dające magom moc i wypaleniu fajki nabitej suszonymi liśćmi tego drzewa, przystąpił do trudnego zadania puszczenia sądy. wynik sądy był przerażający. Nie dość, że król Farrusan okazał się być zarażonym mocą tajemną i wielu spośród jego służby okazało się być właśnie owymi dziwnymi ludźmi, to jeszcze kronepuk odkrył, że stałe noszenie przy sobie korzenia gandiji powoduje, że moc tajemna staje się dużo trudniej wykrywalna. Kronepukowa sąda musiała być naprawdę mocna i pochłoneła bardzo dużo mocy cichociemnego, żeby przełamać zasłonę gandijowego korzenia. Czuł się tak źle, że nie mógł rozstawić swojego straganu. Wrócił nieziemsko zmęczony do domu, który wynajmował, rozpalił w kominku drewno z Sesme, fajkę nabił jego liśćmi, a do kubka nalał piwa Kalkmota, które ważone w beczkach z Sesme przejmowało jego moc. Po napełnieniu się mocą, które to napełnianie trwało cały dzień, uznał, że pora wracać. Pora spełnić drugą część rozkazu tę, dotyczącą Rawentalu.
Jechał więc teraz przez `Rawental, wzdłuż Gór Tajemnych i widział rzeczy straszne. Mijał wsie spalone doszczętnie tak, że ziemia przypominała pustynie krajów południowych. Spotykał szkielety ludzkie zwisające z drzew głowami w dół ewidentnie obżarte przez dzikie zwierzęta, a także ciała dopiero przez nie napoczęte. Kilka razy spotkał też żywych ludzi w ten sposób wiszących. Mieli w oczach strach i obłęd, a kiedy zdejmował ich z drzew, kiedy sadzał ich przy rozpalonym ognisku, gdy dawał im jeść i pić, oni opowiadali mrożące krew w żyłach historie o hordach dzikich z Gór, którzy napadały ich wsie, palili domy, bydło kradli, a ludzi najczęściej zabijali bądź to przez powieszenie ich na drzewach głowami w dół z naciętą skórą na rękach, nogach, plecach tak, aby dzikie zwierzęta poczuły zapach krwi, przyszły i zjadły ich żywcem, bądź nabijanie ludzi na specjalne długie niby rożny. Opowiadali też, że takich nabitych na rożen dzicy potem piekli na ogniu i jedli.
– Dzicy z gór napadają wasze wsie? A co robi król Garron? – spytał Kronepuk.
– Króla to nie obchodzi. – powiedział zażywny chłopina ubrany w przyciasny serdak. – Króla to nie obchodzi. Siedzi se w stolicy i nas, chłopków, ma za przeproszeniem w… – tu chłop się zawahał.
– W rzyci nas ma! Ot co! W rzyci, w dupie, w zadzie swoim tłustym. – nie wahała się dokończyć żona chłopiny, drobna kobiecina o długich, jasnych włosach splecionych w dwa grube warkocze.
Kronepuk pokiwał głową.
– Panie, ale to powiadają przecie, – zaczęła druga z chłopskich kobiet, – że król zaniemógł, że chory, że nosa z zamku nie wystawia, że blady i słaby chodzi po komnatach. –
– A no, tak gadają ludziska. – dodała trzecia z nich.
Kronepuk zdziwił się trochę. – A skąd wy, nie gniewajcie się, prości chłopi możecie wiedzieć o takich rzeczach? –
Przy ognisku na chwilę zapadła cisza. Potem chłopi zaczęli trącać się łokciami i coś między sobą poszeptywać. W końcu ten zażywny odchrząknął i zaczął mówić.
– Hrym, hrym. Przyjeżdżali tu dziwni tacy ludzie jacyś… No jakby nie nasi, ale po naszemu gadali. Mówili, że prosto ze stolicy i że król słabuje, i że “Rawental już nie długo pociągnie, i że jak chcemy uratować siebie i dobytek, to trza zwiewać. – powiedział w końcu. – I jeszcze… No, tego… Kazali nikomu nie mówić o tym, że to tajemnica i sekret wielki królowi wykradziony, że król sam chce nas na pokarm dzikim dać. –
Kronepuk zmarszczył brwi.
– A wyście im wierzyli? Wierzyli, że wasz król uczyniłby wam takie zło, takąs przeniewierkę? –
Ludzie patrzyli na niego jakoś dziwnie.
– Panie, a co to jest "pszeniewielka"? Pszenicę tego roku tośmy mieli dobrą, ale te łachudry z gór wszystko spalili. –
Cichociemny uśmiechnął się lekko.
– Pytałem was, czy uwierzyliście tym dziwnym ludziom, czy wierzyliście, że mówią prawdę? – wyjaśnił.
Wśród chłopów znowu zamarła cisza.
– No, tak po prawdzie tośmy im nie wierzyli, do póki nie pokazali znaków.
Oczyściciel nastawił ucha. – Czyżby? – pomyślał. – Czyżby czarni, czyżby pierdolona tajemna, podziemna magia? Jakie to były znaki? – zapytał chłopów.
Jeden z nich, chudzielec o niebieskich oczach i lekko zadartym nosie wziął jeden z patyków odłożonych jako chrust na ogień i zaczął rysować na piasku. Wystawiał przy tym język i widać było, że się bardzo mocno stara, żeby rysunek idealnie oddawał kształt znaku.
Kronepuk popatrzył na rysunek. Przedstawiał on liść, a na nim małego pająka. Kronepuk wzdrygnął się. Chudzielec nie umiał idealnie narysować liścia drzewa sesme, ale to był na pewno znak tajemnych magów. Liść drzewa sesme i na nim pająk, od któryego, jak głosiła legenda, pochodzą werchody. Werchody, te paskudne potwory, wysysające z człowieka całą energię po to, żeby go w końcu zjeść.
– To byli źli ludzie, bardzo źli ludzie. Może nawet prawdę mówili, że król chory i słaby, ale całą resztę wymyślili, żeby was zwabić, żebyście opuścili Rawental i udali się do innego kraju. A właśnie. Proponowali jakiś konkretny kraj? –
– A no, proponowali. Gadali, że lepiej nam będzie w Giwenordzie, gdzie król jest mocny i mądry. – powiedział zażywny.
Kronepuk znów pokiwał głową, tym razem w smutku i zamyśleniu.
– Jeśli kiedykolwiek, gdziekolwiek spotkacie ludzi pokazujących wam taki znak, nie wierszcie w nic, co powiedzą, nie róbcie nic, co nakażą albo o co poproszą. Nie wpuszczajcie ich do wsi, do domu. Najlepiej w ogóle z nimi nie rozmawiać. – powiedział stanowczo.
Chłopi myśleli przez chwilę, po czym zażywny, widać był z niego formalny albo nieformalny przywódca tej grupy, powiedział – Dobrze, Panie. A dokąd idziesz, panie, czy moglibyśmy iść z tobą, Panie? Nie w smak nam zostawać tu, gdzie dzicy zawsze mogą wrócić. –
Po tych słowach wstał i skłonił sie przed magiem.
– Jadę na północ. Jeśli chcecie, możecie iść ze mną, ale konia mam tylko jednego. – zastrzegł.
Chłopi zasępili się na tę wieść. Kronepuk też siedział zamyślony.
– Tu drwalski szałas był nie daleko. – odezwała sie żona przywódcy. – Może tam jaki wóz albo chociaż wózek się ostał? Może nie spalili, zostawili, nie znaleśli? –
Chłopi poderwali się z ziemi. – Dobrze prawisz. Idziem szukać. –
– Poczekajcie. – zawołał Kronepuk, – Ktoś z kobietami musi zostać przy ognisku. Ty, – wskazał chłopaka, który wcześniej rysował, – pójdziesz ze mną. pokażesz mi drogę do tego szałasu. Może tam nietylko wóz, czy wózek został, ale i ludzie. –
Ognisko strzelało iskrami, trzaskało miło pękającymi gałeziami i grzało. Przede wszystkim grzało. Nad ogniskiem bulgotał kocioł z gotującą się potrawką z upolowanych zajęcy, dzikiej marchewki i fasoli. Dookoła siedzieli drwale. Było ich sześciu. Był z nimi również starzec, kobieta i dwoje dzieci.
– Witajcie. – Kronepuk z Tedarem, tak nazywał się chłopak, podeszli specjalnie tak, aby jak najwięcej suchych gałązek pękło pod ich stopami, jak najwięcej zeschłych liści zaszeleściło. Nie chcieli, żeby ludzie wzięli ich za wrogów.
– Coście za jedni? – Potężny drwal, wysoki i szeroki w barach poderwał się z miejsca. Siekiera, dotąd leżąca obok pieńka służącego do rąbania drewna, znalazła się nie wiadomo kiedy w jego ręku.
– Spokojnie. – powiedział Kronepuk. Jam w drodze na północ. Zobaczyłem ludzi wiszących na drzewach, posadziłem ich przy ogniu, rany opatrzyłem, strawę jakąś ugotowaliśmy z dzikiego ptactwa i grzybów. Chcemy ruszyć dalej, bo razem przecież raźniej, ale konia mam tylko jednego, więc wozu szukamy.
– A, no skoro tak, to siadajcie. My też w drodze na północ. Na południu przeca żyć się już nie da. – drwal machnięciem ręki wskazał im miejsce na jednej z kłód leżących przy ognisku, a służących za ławy.
– My wolim nie siadać. – odezwał się Tedar. – My tam, przy ogniu swoich mamy. Ale wy do nas przyjść możecie. – ciągnął. – Więcej ludzi to i lepiej. A wóz jakiś macie? – zapytał.
– A no mamy. Ostał się taki, cośmy nim drzewo jesienią wozili. Ze dwunaastu ludzi się na nim zmieści, tylko czy jeden koń to pociągnie? – powiedział drwal odkładając siekierę.
– Pociągnie. – uśmiechnął sie Kronepuk.
Po chwili wrócili z lasu, razem z szóstką drwali, starcem, kobietą i dwojgiem dzieci ciągnąc i pchając duży wóz, służący wcześniej drwalom. – Jest wóz! – krzyknął Tedar. – I drwali śmy znaleźli. Będą nas bronić siekierami, gdyby niebezpieczeństwo się zdarzyło. –
– Ano, będziem. Rąbać umiemy, a czy to drzewo, czy zwierz jakiś, czy człek, to nam za jedno. – powiedział największy z drwali, choć żaden z nich ułomkiem nie był.
– Dasz, Panie, radę swojego konia zaprządz? – spytał znów Kronepuka z powątpiewaniem..
– Dam radę, dam. – zapewnił mag.
Wstał i podszedł do konia. Wyjął z juków zawiniątko z drewnem z drzewa sesme.
Takie drewno było dla magów bardzo ważne. W wyniku jego spalania wytwarzała się magiczna moc, którą mogli się napełnić. Legenda mówiła, że kiedyś każdy "leczący" miał w swoim ogrodzie specjalną szklarnię, w której rosły tylko drzewa sesme i większość wolnego czasu spędzał w tej szklarni siedząc lub leżąc pod drzewami. Później jednak któryś z "leczących", a może był to już mag, odkrył, że podczas spalania drewna z drzewa sesme wyzwala się <siedem razy po dwanaście> razy więcej mocy. Odtąd pobierano moc z drzewa sesme poprzez spalanie i wdychanie dymu. Można było też pobrać moc poprzez zanurzenie rąk w ogniu i wchłonięciu mocy wprost do mózgu, ale to umieli tylko wyjatkowo zdolni lub wysoko wykształceni.
Kronepuk podszedł do Tedara wręczając mu zawiniątko. – Wrzuć to do ognia. Będzie trochę dymić, ale nie próbuj tłumić dymu suchymi gałązkami. Ma dymić. Rozumiesz? –
Chłop skinął głową i zaczął dorzucać kawałki drewna z zawiniątka do ognia. Mag tymczasem zbilżył się do konia. Położył mu obie ręce najpierw na głowie, potem na grzbiecie, a potem objiął obiema rękami każdą z czterech nóg zwierzęcia. – Chyba wystarczy. – mruknął pod nosem. Usiadł znów przy ogniu i zaczął wdychać dym. Czuł, jak napełnia się nową mocą. Czuł, że już nie jest słaby, że to, co oddał koniowi zwraca mu się teraz z dużą nawiązką.
Wyruszyli rankiem. Koń Kronepuka ciągnął wóz bez żadnego wysiłku.Jazda upływała wśród żartów mówionych przez chłopów i drwali. Dojechali tak do okazałej wsi wyrastającej tóż przy gościńcu. Wystarczyło zjechać z drogi na <dwanaście razy po dwanaście> kroków.
– Tu się rozstaniemy. – rzekł mag. – Moja droga daleka, a wam na wsi lepiej będzie niż w mieście. –
– Prawdę mówisz, Panie. Dzięki ci wielkie za łaskę i pomoc. Tu my wśród swoich. Poradzim sobie. Niech cię, Panie, bogini Wiaanem wiedzie wprost do celu. – Chłopski przywódca skłonił się przed Kronepukiem.
– My też tu ostaniem. – odezwał się największy z drwali. – Tu las blisko i ludzie, których trzeba bronić, a ty, Panie, poradzisz sobie sam. Prawda? – drwal mrugną okiem do Kronepuka. – Wszak magiem jesteś? –
– Dobry z ciebie obserwator. – roześmiał się mag. – Tamci, którzy dziwnym znakiem się podpisywali, też magami byli, ale magami złymi, czarnymi, okrutnymi. Pamiętajcie: nie wierzcie takim, nie ufajcie, nie słuchajcie ich, choćby słodycz wam do uszu wlewali. –
Wszyscy pokiwali głowami i posadziwszy na wozie kobiety, dzieci i starca, ciągnąc i popychając wóz ruszyli między opłotki.
– Więc jednak czarni. – myślał Kronepuk jadąc drogą. – W Giwenordzie na dworze Farrusana śmierdzi podziemnymi. Król jest pod ich wpływem. Swoją drogą, czy on tego nie wie? Przecież czarną magią nie można się zarazić tak, jak grypą. Jej wirusy nie fruwają w powietrzu. – ciągnął. – Król Farrusan musiał wiedzieć, musiał chcieć… Chyba że… Chyba, że podziemni zarazili go podstępem. Tyle że wtedy słabłby a nie słabnie. Czyli jednak chciał? Dziwne rzeczy się dzieją. Królowa zmartwi się bardzo, kiedy jej o tym zamelduję. Zmartwi się i na tyle, na ile znam królową Kargilianę, będzie próbowała coś na to poradzić. Tyle że to nie będzie łatwe. W Giwenordzie – czarni. W południowo-zachodnim `Rawentalu – też czarni. Wygląda na to, że magowie tajemni odpowiadają zarówno za stopniowe wzrastanie potęgi Giwenordu jak i za postępujący upadek `Rawentalu. –
Kronepuk wstrząsnął się. Nie wiedział, czy królowa wydała również rozkaz zbadania tego, co się dzieje za wschodnią granicą `Rawentalu, ale służył już na tyle długo, że mógł się tego domyślić.

**************************

Goljarin przejeżdżał właśnie granicę pomiędzy Kardegonem i `Rawentalem. Zgodnie z rozkazem Jaśnie Panującej Królowej Kargiliany udał się do Kardegonu, ażeby sprawdzić dwór króla Grendala i samego króla. Królowej bowiem nie podobało się to, co zdawał się zamierzać Grendal. Jako jeden z najlepszych cichociemnych królowej i jednocześnie mag walczący klasy wyższej Goljarin świetnie nadawał się do tego zadania. Na dworze królewskim w Kardegonie zatrudnił się jako nadworny śpiewak. Głos miał rzeczywiście dobry, a stała bytność w królewskim zamku dawała świetną okazję do zapuszczenia wszelkiego rodzaju sond. Wynik owych sond Goljarina przeraził. Okazało się bowiem, że król Grendal jest zarażony mocą tajeną, że większość jego dworu to czarni. Goljarin przekonał się o tym odwiedziwszy komnaty podejrzanych dworzan. Wysyłał nocą swojego przepatrywacza, a ten przekazywał mu wszystko, co widział. W ten sposób Goljarin dowiedział się, że dziwni dworzanie mają na piersiach wytatułowany znak mocy tajemnej – liść Drzewa Sesme, a na nim pająka. Przepatrywacz pokazał magowi również to, że w komnatach tychże wiszą na ścianach w formie ozdoby różne figury wycięte z korzenia gandiji. Taka figura wisiała też w komnacie króla Grendala. Goljarin stwierdził, że korzeń ten sprawia, że moc tajemna staje się niewidoczna, trudniej ją wykryć, a przy nagromadzeniu korzenia gandiji może stać się zupełnie niewykrywalna.
– Ciekawostka. – zapisywał w swoim dzienniku. – Trzeba będzie o tym powiedzieć zielarzom. –
Po przekroczeniu granicy, już w `Rawentalu, spotykały maga widoki straszne. O ile bowiem Kardegon był mocno zarażony mocą tajemną, to ludziom żyło się nieźle. Bogaci się bogacili, biedni zbytnio niebiednieli. Pojawiały się iformacje, jakoby król miał zyskać moc przerabiania kamieni w złoto. Informacja ta była oczywistą nieprawdą, ale ludzie musieli dostać wytłumaczenie bogacenia się bogatych. Jednak w `Rawentalu rzecz się miała inaczej.
Goljarin jechał drogą równoległą do pónocnego łańcucha Gór Tajemnych. Przy drodze wiział spalone wsie, resztki ludzkich zwłok dojadanych przez zdziczałe psy. Skręcił w las.
– Przecież gdzieś muszą być żywi ludzie. – myślał. – Wszystko tu jest takie szare, puste, smutne. Jak po przejściu… Ale czy to możliwe, żeby tajemni i tutaj działali i żeby działali aż tak skutecznie? –
Gdzieś przed sobą zobaczył poblask ogniska. Zsiadł z konia i prowadząc go za uzdę, zbliżał sie powoli do ogniska.
– Kogo tam zastanę? `Rawentalczycy siędzą przy ogniu, czy tajemni" – pytał sam siebie.
– Ktoś ty! Mów zaraz. Skąd przybywasz! – zaskoczył go głos zza jego pleców.
Obejrzał się i zobaczył wysokiego młodzieńca o kruczo czarnych włosach i piwnych oczach. W oczach w tej chwili widać było jedynie strach. Młodzienieć trzymał w ręku łopatę.
– Jam podróżnik. Na północ zmierzam. – powiedział Goljarin.
– Na północ? Aaaa… Po co na północ? – dociekał młodzieniec.
– W interesach jadę, boć tutaj przecież zarobić się nie da. – mag uśmiechnął sie do chłopaka.
– A no nie da się. Prawdę mówicie. A to przyłączcie się do nas. My też na północ idziem. – rozchmurzył się chłopak.

Przy ognisku siedziało czternaście osób: czterech chłopów, cztery chłopki, dwóch chłopaków w wieku około dwanaście plus siedem lat i czworo drobiazgu w wieku nie więcej niz siedem lat.
– Kogoś przyprowadził Kielen? – spytał chłop o czarnych włosach i dłoniach jak bochny chleba – wielkich, spracowanych i spieczonych słońcem.
– Tto jjest poddróżnik. Nna póółnoc idzie. – wyjąkał Kielan.
Goljarin zastanawiał się, czy chłopak jąka się ze strachu, czy jest to jego stała przypadłość.
– Podróżnik mówisz, ghem, na północ idzie. A gdzieżby indziej miał iść? Kim jesteście, panie? – spytał chłop wstając. Stojąc przewyższał maga o półtorej głowy, a w barach był ze dwa razy szerszy.
– Idę na północ. Jestem śpiewakiem, pracy szukam. – odpowiedział mag.
– Pracy szukasz, śpiewakiem jesteś. Hm. A gdzie ty będziesz śpiewał w takich czasach? – zasępił się chłop, choć widać było, że na ustach błąka mu sie ironiczny uśmiech.
– A no jeszcze nie wiem, ale chyba na północy lepiej jest niźli tutaj. – mag uśmiechnął sie niepewnie.
– No, za północną granicą to pewnikiem tak, ale u nas? Tfu! – chłop splunął ppotężnie. – dzicy z gór grabią, palą, gwałcą i mordują. Król słabuje, zboża nik nie kupuje. Gnije na polu albo dzicy palą. –
– Skąd wiecie, że król słabuje? – spytał szybko mag.
-A bo to syn nasz, Kielan znaczy, był na królewskim zamku. Posłuchania chciał dostąpić i nawet dostąpił. Mówił jaśnie Panu, że my tu giniem, że nas dzicy zalewają, baby gwałcą, a chłopów rąbią. A król, jak mówi Kielan, blady był i potliwy, chudy i prawie przezroczysty. ręki prawie siły nie miał podnieść. –
– Tak było, Panie, tak było. – wtrącił szybko Kielan. – A gdy powiedziałem królowi, że u nas tak źle, to łzy mu z oczu poleciały wyszeptał, "nic ja na to nie mogę", a potem zemdlał. – dokończył chłopak.
Goljarin zmarszczył brwi. – Czyli król choruje? – spytał.
– No, na to wygląda, panie. – odparł wieliki chłop.
– To co wy teraz poczniecie? – pomyślał mag. – Ja wrócę do królowej i dobrze mi bedzie, ale wy? Zresztą cos tak czuję, że królowa się też nie ucieszy tymi wieściami na temat króla Garrona. Jeśli w plotce choć część prawdy jest, to może i dla tych ludzi się znajdzie ratunek. –
– Coście sie tak zamyślili, Panie. Póki co strawa jest, bośmy wczoraj z chłopakiem dzika ustrzelili, a kobity nasze grzybów nazbierały. Żryć jest co, a co dalej, to jutro pomyślim. –
Goljarim się uśmiechnął na prostotę tych słów.
– Prawdę mówisz. Jak ty właściwie masz na imię? – spytał wielkiego.
– Ja jestem Kornag, Panie. To jest cała moja wieś. Uciekliśmy przed dzikimi, ale i nie tylko przed nimi. – dodał jakby ze smutkiem.
– A przed kim jeszcze wam uciekać przyszło? – zaciekawił się mag.
– A bo to po wsiach chodzili tacy dziwni ludzie. Bladzi byli, jakby słabowici, ale krzepę to jednak mieli, dziwne rzeczy opowiadali, a na szyjach jakieś takie naszyjniki nosili. My im wierzyć nie chcieli, nie chcielim ich w ogóle w naszych chatach witać, tośmy uciekli. – powiedział.
– Naszyjniki? A jakież to naszyjniki? – spytał mag. Niemiłe przypuszczenie, o którym przez chwlkę zapomniał, znów zaczęło w nim kiełkować.
– No, taki jakiś jakby pająk na liściu. Wyrzezane to było z jakiegoś jakby korzenia, niby wierzby albo może brzozy. – odparł Kornag.
– Ani wierzby, ani brzozy. – pomyślał mag ze smutkiem. – Dobrze żeście im nie wierzyli. Kto taki znak nosi, ten nie wart wiary i zaufania. Takiego strzec się trzeba. – zacytował jeden z fragmentów Księgi Magicznych Praw.
Chłopi dziwnie się spojrzeli.
-Ppanie. – zaczał Kielan. – Czczyśty jjest maag albo czczaarodziej? – spytał.
– Ech, ty cicho bądź. – skarcił syna Kornag. – Po co pytasz? Biedy chcesz nam napytać? –
– Biedy z tego pytania nie będzie. Nie martw się Kornagu. – odpowiedział z uśmiechem Goljarin. – Prawdę twój syn rzekł Jestem magiem. Ci z naszyjnikami też byli magami. Tylko że ja jeste magiem dobrym, świetlistym, a tamci byli magami tajemnymi. Coś podejrzewam, że owi tajemni stoją również za słabowaniem króla. – dodał.
– No, to by do nich pasowało. Jacyś tacy smutni byli i groźni, i jeszcze jacyś tacy… –
– Zimni. – dokończyć Kielan. – Zimni i puści, jakby same skorupy ludzi. –
Kornag pokiwał głową, a za nim i inni się odważyli.
– Bo to i prawda, że w nich mało już z człowieczeństwa zostało. – mag również pokiwał głową. – Posłuchajcie. Ja ruszę na północ już dzisiaj, za chwiilę . Wy ruszajcie zaraz jutro rano. Jedźcie na północ, najlepiej będzie, jeśli przekroczycie granicę i wjedziecie do Harenwiku. W `Rawentalu różnie może być i niebezpiecznie, i niebogato, i nieprzyjemnie. Jedźcie do Harenwiku, dobrze wam radzę. – to mówiąc mag wstał i podszedł do swojego konia.
– Panie, a ttam w Harrenwiku będzie lepiej? – spytał nie śimiało Kielan.
– Na pewno. Przyrzekam to wam. – odparł mag wsiadając na konia. – Jutro z samego rana wyruszajcie i jak najprędziej przybywajcie do Harenwiku. Aha, i niech was dobra bogini Wetna strzeże. – odparł Goljarin i szturchnąwszy konia ruszył do przodu.
– No, to trzeba nam do Harenwiku, skoro pan mag tak mówi. – usłyszał jeszcze, zanim zagłębił się w las.

Królowa Kargiliana słuchała z uwagą sprawozdania cichociemnego Goljarina. Wcześniej wysłuchała sprawozdania cichociemnego Kronepuka. Wieści, które przynieśli obaj szpiedzy były przerażające.
– Aż dziwne, że czarni nie próbowali się dobrać do mnie i mojego dworu. – pomyślała królowa. – Ciekawe czemu akurat mnie ten "zaszczyt", pfu, ominą – dodała z ironią. – Korzeń gandiji zakrywa czarną magię. Hm. Nigdy o tym nie słyszałam. Nie uczyli o tym w Fanerum. –
Wzięła do ręki swój kaliebus. Była to specjalna drewniana szkatuła, w której magowie nosili swoje przyżądy. Wyciągnęła z niego Tannakan, służący do komunikacji między magami. Magowie mogli się oczywiście komunikować poprzez telepatię, ale nie było dobrze widziane porozumiewanie się w ten sposób maga klasy wysokiej, wyższej i najwyższej z magiem mistrzem lub wielkim mistrzem. 'Tannakan był owalnym kawałkiem srebrnej blachy powleczonej cienką warstwą pasty z kory harzębu, która umożliwiała przekaz pisanych słów do 'Tannakana wywołanego maga. Kargiliana wywołała Mistrza zielarstwa.
– Mistrzu, Nijokesie, czy wiesz o właściwości korzenia gandiji takiej, że ukrywa moc tajemną? – napisała. Po jakimś czasie na jej 'Tannakanie pojawiła się odpowiedź – Nie znam, Kiciula, a ty coś o tym słyszałaś? – Mistrz zielarstwa zwrócił się do Kargiliany tak, jak zwracał się do niej zawsze w rozmowach prywatnych od czasu, kiedy uczennica klasy wyższej Kargiliana Giranok zaopiekowała się dwojgiem kociąt górskich, umieściwszy je w szkolnym zieleniaku pośród ziela kordonki.
– Słyszałam właśnie. To niestety działa. – odpisała królowa.
– Hm. To nie dobrze. To znaczy, że czarni, nnn, tajemni mogą być zupełnie nie wykrywalni? – spytał Nijokes..
– Tajemni chyba nie. Mam nadzieję, że to działanie korzenia nie jest aż tak silne. Na pewno jednak jest w stanie ukryć czyjeś zarażenie. – odpowiedziała.
– Strach pomyśleć, że jeden ze stałych bywalców Fanerum, na przykład któryś z mistrzów, mógłby być zarażony i ukrywać to skutecznie. – napisał Nijokes.
– No co też… Mistrzu, to jest niemożliwe. – odpisała szybko. – Muszę kończyć, Mistrzu. Będę się przygotowywać do bardzo ważnej oczyścicielskiej misji. Trzymaj za mnie kciuki. –
Wstała z fotela obitego błękitnym aksamitem. Włożyła Tannakan do pudła, a to odłożyła na bukowy sekretarzyk intarsjowany barwioną na zielono masą perłową. Sekretarzyk stał w kącie komnaty, tóż przy oknie. Okno, wychodzące na tylny, zwany małym, dziedziniec zamku królewskiego dynastii Giranok, było przesłonięte firaną w kolorze szmaragdów. Oprócz fotela i sekretarzyka w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze oszklone szafy, zamykane na klucz, a w nich księgozbiór królowej. Szafy te mogły otwierać tylko dwie osoby – Kargiliana i jej osobisty bibliotekarz.
– Trzeba się napełnić mocą wody, ognia, powietrza i zie'mi, mocą delfina, salamandry, sowy i węża. – szepnęła i udała się do swojej Sali Mocy.
W takiej Sali znajdowały się cztery kominki, po jednym w każdym rogu sali. Stała tu wanna ze srebra. Srebro było metalem najlepiej przenoszącym moc. Obok wanny zaś umieszczona była duża skrzynia z kwarcowym piaskiem. Nad wanną widniał otwór w dachu.
Kargiliana zapalała drewno z Drzewa Sesme po kolei w każdym kominku.
– Ogniu złoty, mieszkanie przyjaciółki salamandry, ogrzej mnie i daj mi swoją moc, abym umiała palić, co złe. – wypowiedziała zapaliwszy ogień w czwartym kominku. Zatkała wannę korkiem z żywicy z Drzewa Sesme. Podniosła srebną wajchę i ze srebrnego kranu popłynęła woda.
– Wodo modra, mieszka"nie przyjaciela delfina, obmyj mnie i daj mi moc, abym umiała widzieć, co złe. – wyskandowała nad wanną wypełnioną do połowy wodą. Zaczerpnęła ze skrzyni piasku kwarcowego i dodała go do wody tyle, że utworzyło się coś w rodzaju błota kwarcowego.
– Ziemio wielobarwna, leżę przyjaciela węża, okryj mnie i daj mi moc, abym umiała chronić przed tym, co złe. – wypowiedziała Kargiliana.
Zdięła swoją zieloną suknię i wszystko, co na sobie miała. Weszła do wanny, zanurzyła się w magicznym, kwarcowym błocie.
– Powietrze bezbarwne, mieszkanie przyjaciółki sowy, napełnij mnie sobą i daj mi moc, abym umiała wznieść się ponad to, co złe. – wyskandowała w kierunku otworu w dachu znajdującego się teraz dokładnie nad nią.
Ułożyła się wygodnie w kwarcowej masie, w srebrnej wannie. Czekała teraz aż jej ziemny okład się nagrzeje, a potem w wyniku ciepła stwardnieje. Ciepło docierało do wanny dzięki systemowi srebrnych rur, które łączyły ze sobą wszystkie cztery kominki tworząc wokół wanny ciepły prostokąt.
Kargiliana zamknęła oczy. Powoli rozgrzewająca się wokół niej wanna oddawała ciepło kwarcowej zawiesinie. Ciepło docierało do ciała królowej sprawiając nieziemską przyjemność. Prawdą było, że zabieg wzmacniania, któremu się poddawała, był niezwykle przyjemny i przy okazji ujędrniał skórę. Kargiliana powolnymi ruchami zaczęła masować skórę zawiesiną. Masowała najpierw ręce i nogi, potem brzuch i piersi, a na końcu twarz. Ciepło rozleniwiało, a zawiesina robiła się coraz gęstsza. Nad Kargilianą zaczęły się unosić kłębki pary.
– Trzeba wychodzić. – mruknęła do siebie królowa. – Inaczej ugotuję się tutaj żywcem.
– Wyszła z wanny i poszła do łazienki, która znajdowała się za ścianą i do której prowadziły drzwi znajdujące się na przeciw tych, którymi tu weszła. W łazience spłukała z siebie poprzyklejane ziarnka kwarcowego piasku i wytarła się dużym, miękkim, błękitnym ręcznikiem. Wróciła do Sali Mocy i włożyła na powrót zieloną suknię.
– Ogniu złoty, wypal się i pozostaw popiół, który użyźni ziemię. Wodo modra, wyparuj i zmień się w deszcz, który nawodni ziemię. Ziemio wielobarwna, przyjmij popiół i deszcz i wydaj rośliny, które tworzą powietrze. Powietrze bezbarwne, nasycaj ogień, aby mógł tworzyć popiół. – wyskandowała i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Wieczorem, czesząc w swojej komnacie długie, czarne włosy myślała – Jutro jadę do Garrona. Sprawa jest już jasna. On ma "teraz tylko mnie. Tylko ja mogę pomóc jego królestwu i jemu samemu. Przecież na pewno i on jest zarażony czarną mocą, i on na pewno używa korzenia gandiji, aby oszukać siebie i mnie, i wszystkich do okoła. –
Z tym postanowieniem zasnęła w swoim królewskim łożu, pod błękitnym baldachimem i za zielonymi zasłonkami.

Czekam, oczywiście, na budującą krytykę.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Moja książka

Postanowiłam, że będę tu umieszczać po jednym rozdziale dziennie książki, którą piszę, piszę i napisać nie mogę. Mam nadzieję, że obowiązek umieszczania tutaj rozdziału zmobilizuje mnie do pisania.

Categories
Artista

Pierwsza odsłona miłości kwiecień, z tomu “dwie odsłony miłości”

I w końcu dosiadłam konia,
Być może na biegunach,
lecz wodze trzymam w swych dłoniach.
I jadę, płynę, frunę!
I w wiatru wsłuchana szumy
Niebo ręką dotykam,
Słoneczne tam trącam struny,
Nie spadam i nie znikam.
Dzisiaj dla mnie fraszką smutek,
czuję w sobie miły skutek
tych bąbelków, które w głowie
dają mi kochania mrowie.
Wszystko to z twego powodu,
boś jest u mego ogrodu,
kołyszesz wiatry podniety.
Jesteś marzeniem kobiety.

Categories
Artista

Druga odsłona miłości – luty, z tomiku “Dwie odsłony miłości”

Grzeję się
twym słowem,
choć to
może banał,
lecz
grzeję się
twym słowem
zmarznięta
czekaniem.

Categories
Artista

Dom

Categories
Kamienie, kamyki, kamyczki

Szafiry

Szafiry, to kolejne kamienie szlachetne, którymi zajmę się w tutejszym blogu, a może na tutejszym blogu? Szafiry są równie twarde jak rubiny i mają 9 stopni twardości w dziesięciostopniowej skali Mohsa. Ich barwa to przede wszystkim niebieski w różnych odcieniach. W zależności jednak od domieszek, jakie w nich się tworzą, występuą również szafiry zielone i żółte, z domieszkami żelaza i magnezu oraz fioletowe z domieszką wanatu. Występują licznie na Srilance, w Indiach, w Tajlandii, w poludniowej Afryce, na Madagaskarze oraz na Półwyspie Kolskim. Tam właśnie znaleziono brłę szafiru, która ważyła 5 kg. Rekordowa bryła szafiru, jaką znaleziono, ważyła 20 kg, ale nie miała odpowiedniej wartości jubileryjnej. Szafirt znajdziemy w skałach magmowych: bazaltach. W polsce występują przezroczyste szafiry na Dolnym Ślązku i w Sudetach.

Categories
Kamienie, kamyki, kamyczki

Rubiny

Rubiny to kolejne według skali twardości Mohsa, zaraz po diamentach. Diamenty, przypominam, mają pełną dziesiątkę, rubiny zaś to dziewiątka. Kolor rubinów to oczywiście czerwony w bardzo różnych odcieniach od różu do ciemnej purpury. Rubin jest odmianą korundu i jego wzór to Al2O3Cr3. Jest to tlenek glinu, aluminium, i wolnych jonów chromu. Najbardziej poszukiwanymi są rubiny gwiaździste i kocie oka. Takie wzory wewnątrz rubinu tworzą druciki rutylu.

Categories
Kamienie, kamyki, kamyczki

Mam, mam, mam!

Cześć dziewczyny no i chłopaki, jeśli jakiś mnie tu czyta. Dziś kupiłam sobie sznur, no sznurek może, prawdziwych, najprawdziwszych, najcudowniejszych rubinów. Rubinków może, bo kamyczki mają średnicę trzech milimetrów, ale to jednak rubiny i naszyjniczek z nich na pewno wyjdzie gustowny.

Categories
Artista

Droga do światła

EltenLink