Categories
Artista

Jeden z najnowszych

Wstawiam tu jeden z najnowszych wierszy. W ubiegłym roku popełniłam ich aż trzy. 😀

Przegrałam wszystko –
z losem
albo z Bogiem,
a już najbardziej
ze samą sobą.
Czas rozdał karty,
wyszedł as –
czarno-biały
i śpiewny
dźwiękiem strun i młotków.
Trzymałam go w ręku,
a potem podarłam
jedną głupią decyzją.
I znów przyszedł czas
z talią kart.
Wypadł król –
świetlisty i świergotliwy,
lecz nie umiałam
utrzymać go w ręce.
A potem znowu
zjawił się los.
Z kart talii jego
wyciągnęłam damę –
miękką, wilgotną,
pachnącą ziemią.
I ktoś wyrwał
mi ją z rąk.
Przegrałam wszystko
z losem albo z Bogiem,
a już najbardziej
ze samą sobą.

Ten wiersz opowiada o moim życiu. To jest taki szkic, profil życia. Reszty domyślcie się sami.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Epilog

Przywitanie, jakie zgotowali powracającym władcom obywatele zjednoczonego Królestwa, było radosne i głośne. Po wszystkich ulicach i placach huczały wiwaty na cześć Garrona Kantabusa i Kargiliany Giranok. Poddani cieszyli się z powrotu króla do zdrowia. Cieszyli się również z perspektywy przywrócenia Rawentalu do dawnej potęgi.
Pierwsza rzecz, za którą wzięła się królewska para, to były podatki. Chcieli doprowadzić do ogólnego dobrobytu swoich poddanych. Wiedzieli, że czeka ich długa droga zanim go osiągną, ale cieszyli się z tej drogi.
Królowa Kargiliana siedziała w swoim gabinecie. Przeglądała dokumenty przygotowane do podpisu dla niej i jej męża. Ktoś zapukał do drzwi.
– Proszę.
Drzwi uchyliły się. W powstałej szparze ukazała się głowa Garrona.
– Czy mogę przeszkodzić Waszej Królewskiej Mości? – żartobliwie spytał król.
Kargiliana uśmiechnęła się.
– Oczywiście. Obejrzyj te dokumenty.
Garron wszedł do środka. Wraz z nim wszedł jeszcze ktoś. Kargiliana wstała.
– Witamy Karinama na naszym dworze. Niech mistrz spocznie. –
Był to Karinam Lakomer, mistrz proroków.
– Domyślam się, że przyjechałeś uczyć Garrona.
Karinam skinął głową.
– Przysłał mnie Wielki Mekkefal. Rozumiemy, że król Garron nie może się uczyć w Fanerum. Egzaminy będzie tam zdawał, ale lekcje będzie pobierał tutaj. –
W ten sposób zaczęła się dla Garrona droga specjalizacji.

Wieczorem Kargiliana wyjęła swoje zwierciadło tamtym. Wzięła pióro do ręki.
W zamku w Fanerum Wielki Mistrz proroctwa odczytał na swoim zwierciadle tamtym: „Dziękuję tatusiu!”.

Koniec

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział 19

Po wielkim balu ich królewskie mości zbierali się do powrotu do Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu. Król Garron pakował do torby książki darowane przez Mekkefala, które miały być swego rodzaju podręcznikami proroctwa. ? Kochanie, a kto mnie będzie uczył i gdzie? ? spytał król. Kargiliana uśmiechnęła się. ? Będziesz pobierał naauki w zamku królewskim południowej stolicy naszego królestwa. Uczył cię będzie mistrz proroctwa – Tym razem Garron się uśmiechnął. ? To dobrze. Nie będę musiał się z tobą rozstawać. Z tobą i naszymi poddanymi. ? powiedział przytulając żonę i całując w policzek.
Dwie godziny później w jadalni stali ich królewskie mości, Mekkefal, Kelkemer, Kapert, Ganija, Krenewal i Mirana. Mekkefal miał łzy w oczach, które próbował zamaskować mruganiem. ? Dzieci moje. Odwiedzajcie czasem starego ojca. Wiem, że rządzenie tak dużym krajem, to trudne i czasochłonne zajęcie ale? ? Wielki Mistrz proroków rozpłakał się. ? Tatusiu, oczywiście, że będziemy cię odwiedzać. No nie płacz już. ? Kargiliana przytuliła ojca. ? Jasne, że będziemy się tu zjawiać, przecież musisz sprawdzać moje postępy w nauce, tato. ? Garron objął Mekkefala równie mocno. Potem pożegnali się z przyjaciółmi. Mirana szepnęła Kargilianie na ucho: “Dziękuje ci bardzo. Rozumiemy się Miraną coraz lepiej. Wreszcie moja córka ma kochającą matkę, a ja mam cudeowną, kochającu córeczkę”. Krenewal poklepał Garrona po plecach: “Zobaczysz, jeszcze będziemy razem pracować, a jak już zjawisz się w Fanerum, to przyjdź do mnie. Obalimy nie jedno piwo Kalkmota, może i znajdzie się coś mocniejszego.”. Kapert pociągnął Kargilianę za niebieską wstążkę, którą przyszywali sobie do strojów nowo mianowani mistrzowie. ? No, teraz możemy pogadać jak równy z równym. ? W końcu Kargiliana wywołała teleport. Na podłodze pojawił się czerwony romb. Król i królowa weszli w niego, a po chwili byli już w zamku południowej stolicy. Garron rozejrzał się dookoła. ? Jak tu pięknie! ? wykrzyknął z zachwytu. Zamek lśnił czystością, na ścianah pojawiły się znów gobeliny, a na podłogach drogocenne dywany. Było pięknie.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział 18

Trzy dni trwał sen dwudziestu czterech ratowników świata. Troje z nich, Lolkret, Ganija i Kargiliana, spało aż pięć dni. Merfes zachodził do nich i widząc zdrowy sen uśmiechał się i mówił:
? Śpią sobie smacznie i nie mają pojęcia, że ich przyjaciele się o nich martwią. –
Krenewal trzy razy dziennie przynosił do swojej komnaty posiłki. ? Jak Etiloe się obudzi, to musi mieć pod ręką coś do zjedzenia. Przecież osłabnie przez tak długi sen. ? tłumaczył swoją decyzję. Garron odwrotnie. Siedział przy Kargilianie murem. Nie wychodził na posiłki, nie spotykał się z innymi magami.
? Garron, wyjdźże, zjedz coś, poruszaj się. ? mówił Merfes. Garron jednak odpowiadał niezmiennie, że ojciec nakazał mu pilnować Kargiliany, to on będzie pilnował jej, aż sama się obudzi. Nie zawiedzie zaufania ojca.
Po upływie pięciu dni do zamkowej jadalni, weszło „troje śpiących, jak już zaczęto ich nazywać.
? No, witamy. Ładne sny mieliście? -– spytał Kelkemer.
? Ojej, Kelkemer. Mógłbyś się nie wyśmiewać. Poza tym nie sądź czasem, że ładne sny wychodzą tylko spod twoich rączek. -– odparowała Kargiliana siadając do stołu.
Ku jej zaskoczeniu zobaczyła na stole wszystko co lubiła. Stały tam, conajmniej, trzy rodzaje ryby, dwa rodzaje sałatek, jakieś pyszne mięsiwo, dużo warzyw i owoców i jej ulubiony chleb.
? Ooo, jest słoneczny chleb. -–
Słoneczny chleb był wypiekany tylko w zamku magów. Był okrągły i zawsze dobrze wypieczony. Skórka jego była zawsze chrupiąca, a pod nią kryło się miękkie wnętrze. Nazwę swą brał z tego, że na jego powierzchni rysowano zawsze grzbietem dłoni duże słońce.
Wszyscy troje z zapałem zabrali się do jedzenia, w końcu prawie cały tydzień nic nie jedli. Za trojgiem śpiących weszli blady i słaby, ale szczęśliwy Garron i smutny Krenewal.
? Nie chciała jeść tego, co jej przygotowałem. Powiedziała, że musi iść do jadalni spotkać się z przyjaciółmi. ? żalił się w przestrzeń. Posiłek trwał bardzo długo, aż do całkowitego nasycenia.
? Teraz można robić uwagi na temat naszego snu. Nie męczy nas potworny głód i zrobiliśmy się odporni. To ile spaliśmy? – spytali.
? Pięć dni. ?
Do jadalni wszedł Merfes.
? No, wróciliście wreszcie do życia. Już miałem was budzić siłą. Dobrze, że okazało się to niekonieczne. ? dodał uzdrowiciel.
Żartowali tak sobie chwilę. Ganija opowiedziała, jak to pięć dni temu wpadła w objęcia Krenewala i w tych objęciach zasnęła.
? Trochę nie wiedział, co ma zrobić. ? uśmiechała się do Krenewala.
? Gdzie on potem spał? ? spytał Garron.–
? Jak to gdzie? U siebie. ? To znaczy, że wy? ? król się zająknął. Ganija roześmiała się swoim ptaszęcym śmiechem. Garron spuścił głowę, żeby nikt nie widział tego, jak się zaczerwienił. –
Ganija śmiała się swoim pięknym śmiechem jeszcze długą chwilę.
? Kar? Gilia, a ty nie jesz różowego mięska? ? spytał Kapert wskaząjąc jeden z półmisków. ? Nawet go nie ruszyłaś. ? Hyyy! Niezauważyłam. No tak. To do mnie podobne. Dziękuję ci Kapert, to znaczy, dziękuję ci mistrzu, że mi to pokazałeś. ? Mimo, że była już najedzona, nie mogła sobie odmówić przyjemności zjedzenia choćby jednej kanapki z jej ukochanym różowym mięskiem.
? Przestań z tym mistrzem. Dobrze wiemy wszyscy, kto tak naprawdę powinien być mistrzem. ? powiedział Kapert.
W jadalni zapadła na chwilę nieprzyjemna cisza.
? Tak. Może i powinnam być mistrzem, ale tak się składa, że przedkładam szczęście moich poddanych, nad użeranie się z uczniami, załatwianie wszystkich zamkowych spraw, wykonywanie rutynowych inspekcji całego gmachu i wiele innych zadań mistrza. ?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
? Uważasz, że rządzenie jest łatwiejsze? -– Spytał Kapert.
? Oczywiście, a już na pewno przyjemniejsze. ? odparła królowa z uśmiechem. Do jadalni weszła Mirana.
? Widzę grupę wreszcie w komplecie. Witajcie. ? powiedziała siadając na krześle z delfinem.
? Mirana, będzie bal? -– Kargiliana zadała pytanie, które miała w głowie od dawna.
? Oczywiście, że będzie. Mówiłam ci przecież, że będzie. -– odparła.
? Mówiłaś, że ma być. To nie to samo. ?
? To samo. No dobra, niezupełnie. Będzie i powinniście już myśleć nad strojami. ? ? Fajnie! – Zawołał Kelkemer, który uwielbiał wymyślać stroje. Gorzej było z ich wykonaniem, ale jakoś sobie radził z tym problemem.
? Kiedy będzie? ? dopytywała królowa.–
? Za dwa tygodnie. Nie macie dużo czasu. Starać się, starać, bo będzie komisja. ? Mirana aż zacierała dłonie z wesołości.–
? Ty chyba żartujesz. Przecież ja nie mam szans. -–
Kapert, w przeciwieństwie do Kelkemera, w ogóle nie umiał wymyślać stroju. Zawsze przegrywał w konkursach na najciekawsze przebranie.
? Co się martwisz? Przecież ja ci pomogę. -–
Kelkemer tryskał energią. Widać było, że gdyby przyszło mu wymyślać stroje dla wszystkich magów, nie wyłączając Wielkich Mistrzów, wymyśliłby je z przyjemnością. Nie wszyscy jednak tego chcieli.
? Garron, musimy wymyślić dla siebie przebrania na bal. Wymyślić i wykonać. Kim byś chciał być? – zapytała Kargiliana, gdy wrócili już do swojej komnaty.
Garron spojrzał na nią jakoś niewyraźnie.
? Gilia kochanie czy ty nie przesadzasz? Przecież my nie mamy lat ośmiu. -– Garron był wyraźnie zaskoczony.
? Nigdy nie podejrzewałam cię o taką powagę. No to co? Chodzi o fajną zabawę, a nie o siedzenie za stołem w roli posągów. Ma być śmiesznie i pięknie. No, to za kogo się przebieramy? -–
Garron zamyślił się.
? Nie mam pomysłu. Może ty coś wymyślisz. Jesteś mistrzynią w wymyślaniu rzeczy zabawnych, ciekawych i pięknych. ? Garron przytulił ukochaną i pocałował w policzek.
Król zdał się na gust królowej, lecz to co usłyszał wprawiło go w osłupienie.
Kargiliana zmrużyła oczy.
? Co byś powiedział na dom z ogrodem? – spytała.
? Słucham? -– Garron nie uwierzył w to co usłyszał.
? Dom z ogrodem. Ty byłbyś domem, a ja ogrodem. Bylibyśmy nierozłączną parą. Dom będzie zawsze kojarzony z ogrodem. Zrobilibyśmy tobie na głowie kapelusz w kształcie dwóspadzistego dachu, na twojej białej szacie ucznia umieścilibyśmy wycięte okienka i drzwi. Buty zrobilibyśmy w kształcie schodków. Ja bym tonęła w kwiatach i liściach. No i umieścilibyśmy kilka ptaszków na kapeluszu. No, co ty na to? -– zakończyła wywód.
Garron przez chwilę patrzył na nią z osłupieniem. Potem schwycił ją w objęcia i podniusł z podłogi.
? Jesteś wspaniała! Podoba mi się. Będę domem dla mojego ogrodu. ? obsypywał pocałunkami twarz królowej.
Przez dwa tygodnie trwały przygotowania do balu. Krenewal uparł się, żeby Ganija była ptaszkiem.
? Etiloe ty musisz być ptaszkiem. Nie po to mówię na ciebie Etiloe, żebyś się przebrała za kota. ? tłumaczył energicznie gestykulując.
? Dobrze, niech ci będzie. A ty? Kim ty będziesz? -–
? Ja? Ja właśnie będę kotem, który łapie tego ptaszka. ? uśmiechnął się od ucha do ucha. –
?? Ty chumcwocie. ? rzuciła się na niego i zaczęła łaskotać. Krenewal nie był dłużny i po chwili taczali się po podłodze ze śmiechu. ? No dobrze. ? zaczęła Ganija, gdy się uspokoili. ? To trzeba ci zrobić czapkę z uszami, na twarzy narysować czarne kocie wąsy, przyodziać w czarną szatę, a buty i rękawiczki wyposażyć w pazurki. ? Nie zapomnij o ogonku. ? wtrącił Krenewal. ? Tobie zrobimy z piór taką pelerynkę na głowę, która będzie się z przodu, na nosie kończyła dziobem. Wykroimy oczywiście otwory na oczy. ? ? A na plecah doprawimy skrzydła. ? dokończyła Ganija.
Kelkemer wymyślił dla siebie strój wyobrażający klinera. Lolkret go raz w tym stroju zobaczył i z trudem powstrzymał się od rzucenia zaklęcia niszczącego.
? Gdybyś nie wydzielał dobrej aury, to bym ciebie zabił. Coś wspaniałego. -– zachwycił się. Dla Kaperta Kelkemer wymyślił przebranie za Drzewo Sesme. Mistrz oczyścicieli miał założyć czarną szatę, a w okół jego głowy umieszczone miały być gałęzie z zielonej tkaniny nawiniętej na droty i z tej samej tkaniny liście.
Rozmaitość strojów była wielka. Użyto chyba wszystkich barw.
Zanim jednak nadszedł dzień balu, zebrała się Rada Wielkich Mistrzów. Przewodniczył jej oczywiście Mekkefal. I on otworzył spotkanie bardzo oficjalnie.
? Spotkaliśmy się tutaj, aby omówić dwie ważne sprawy. Pierwszą z nich jest śmierć Wielkiego Garrinbala, który wtopił się w lustra. Wielki Garrinbal był bardzo mocno zarażony. Mistrz oczyścicieli Kapert oczyszczał go w Sali Luster. Niestety. Wielki Mistrz Garrinbal wtopił się w lustra i mistrzowi nie udało się go uratować. Takie rzeczy się zdarzają. Nie należy potępiać mistrza oczyścicieli, ale trzeba pomyśleć, kogo uczynimy Wielkim Mistrzem metamorfoików. Moja propozycja to Mirana Karienah. Druga sprawa to ekspedycja przedsięwzięta przez Wielkiego Mistrza oczyścicieli
Margana, Wielkiego Mistrza walczących Koringala oraz Wielkiego Mistrza uzdrowicieli Farrinramana. Proszę o sprawozdanie przed całą radą. ?
Mekkefal usiadł. Wstał Margan i opowiedział o wyprawie ratowników świata. Opowiedział o tym, jak przyszła do niego Kargiliana, zaniepokojona epidemią zarażeń tajemną mocą. O jej śnie i wszystkim tym, co z tego wynikło. Podkreślił bohaterstwo Lolkreta, który będąc rannym wziął czynny udział w walce z werhodem nienaturalnych rozmiarów. Na pierwszy plan wybijała się jednak pochwała Kargiliany.
? Wnioskuję, żeby Kargilianę Giranok uczynić mistrzem. Wiem, że Kargiliana, dobra co tam, Gilia, jest władczynią Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu, ale jej zdolności i umiejętności zasługują na uznanie w postaci tytułu mistrza. Ta propozycja była rozpatrywana trzy lata temu, kiedy mistrzem został Kapert i została odrzucona. Myślę, że czarni mają trochę racji mówiąc, że jesteśmy zaskorupiałą instytucją. Nie dajmy, nie pozwólmy im tak mówić. Niech to, że ktoś nie będzie siedział tutaj w zamku i nie będzie miał grupy uczniów, nie stanie się przeszkodą dla zauważenia i nagrodzenia zdolności i umiejętności. ?
Margan usiadł. Teraz następowały głosowania.
? Głosujemy nad dwiema propozycjami. Pierwsza, to nadanie Miranie Karienah tytułu Wielkiego Mistrza metamorfoików. Druga, to nadanie Kargilianie Giranok tytułu mistrza oczyścicieli. Wszyscy mają już chyba wyrobione zdanie o obydwu paniach. Proszę wziąć zwierciadła tamtym i napisać na nich „tak” lub „nie” obok imienia każdej z nich. ? polecił Mekkefal.
Po kilku minutach wszystkie zwierciadła leżały na stole przewodniczącego. Mekkefal przeczytał wszystkie napisy, po czym wstał i ogłosił.
? Ogłaszam, że Rada Wielkich Mistrzówdnia 16 miesiąca Faina roku 12187 Tamiriende zdecydowała jednogłośnie, że Mirana Karienah zostaje Wielkim Mistrzem metamorfoików, a Kargiliana Giranok zostaje mistrzem oczyścicieli. Jest to pierwszy przypadek, że mistrzem zostaje władca, czyli ktoś, kto nie będzie mieszkał stale w naszym zamku. Ta rada przejdzie do historii.
Głos Mekkefala załamał się lekko. Po policzku popłynęła jedna łza.
? Dziękuję wam. Dziękuję wam za Gilię. ?
Rozległy się brawa i wiwaty. ? Zbliża się bal. Moja córka wraz z przyszłym zięciem prosili mnie w tajemnicy, żeby na jego początku odbył się ich ślub. Farinramanie czy zgadzasz się być mistrzem ceremonii? ? Mekkefal zwrócił się do Wielkiego Mistrza uzdrowicieli. ? Oczywiście. Z wielką radością udzielę im ślubu. ?
Na tym zakończyła się Rada Wielkich Mistrzów.
Magowie nie wiedzieli o wynikach Rady Wielkich. Mogli tylko o nich spekulować. Kiedy więc nadszedł wreszcie dzień balu i otworzono drzwi wielkiej jadalni, przerobionej na tę okoliczność w salę balową, sala zaroiła się od czerwieni, żółci, błękitów, granatów, fioletów, bieli i wielu innych kolorów. Nie było tylko czerni. Pod oknem stało podwyższenie. O północy miał na nim stanąć Wielki Mekkefal, aby ogłosić wyniki obradowania Rady Wielkich Mistrzów. Teraz skierowały się do niego trzy osoby.
? Patrzcie, to chyba ich ślub. ? szepnęła Ganija do Kelkemera i Kaperta. Szept obiegł salę przekazywany z ust do ust. Tym czasem na podwyższenie wkoroczyli Kargiliana i Garron, a na przeciwko nich stanął Farinraman. Rozpoczęła się ceremonia ślubu.
? Czy ty, Kargiliano Giranok, władczyni Zjednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu chcesz poślubić Garrona Kantabusa, aby wymieszać z nim krew w waszym potomstwie i wzmocnić zjednoczoną władzę na zjednoczonym tronie? ? ? Chcę. ? odparła królowa. ? Czy przyżekasz kochać go dozgonnie? ? ? Przyżekam. ? ? Czy przyżekasz, że nigdy go nie opuścisz ani nie zbrukasz swojego łon a dziedzicem nie pochodzącym z lędźwi twojego małżonka? ? ? Przyżekam. ? Kargiliana mówiła głośno, z przekonaniem, choć głos jej drżał i słychać było w nim wielkie wzruszenie.
? Czy ty, Garronie Kantabus, władco Zjiednoczonego Królestwa Harenwiku i Rawentalu chcesz poślubić Kargilianę Giranok, aby wymieszać z nią krew w waszym potomstwie oraz wzmocnić zjednoczoną władzę zjednoczonym tronem? ? ? Chcę. ? król dla odmiany prawie szeptał, jakby nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. ? Czy przyżekasz kochać ją dozgonnie? ? ? Przyżekam. ? ? Czy przyżekasz, że nigdy jej nie opuścisz ani nie zbrukasz swych lędźwi dziedzicem urodzonym nie z jej łona? – – Przyżekam. ? ? Zatem czynię was mężem i żoną. Ogłaszam, że zgodnie z waszą wolą przyjmujecie wspólne nazwisko Giranok. Na znak zawartego małżeństwa wypijcie z kielicha obfitości. Niech przyniesie wam obfitość potomstwa oraz wspólnej radości. ? Kargiliana wzięła z rąk Farinramana złoty kielich wysadzany szmaragdami, wypiła łyk i oddała kielich mężowi. Garron przełknął łyk płynu i oddał kielich Farinramanowi. Muzyka popłynęła wprost ze ścian, a sala wybuchła rzęsistymi oklaskami.
Stoły uginały się pod ciężarem rozmaitego jadła, dzieło zamówionych kucharzy z ludu. Wszyscy zaczęli tańczyć, na zmianę z jedzeniem smakołyków i piciem rozmaitych trunków na zdrowie nowopoślubionych. O północy muzyka zamilkła. Ucichł też gwar głosów, kiedy na podwyższenie wstąpił Przewodniczący Rady Wielkich Mistrzów. Wielki Mekkefal stanął na podwyższeniu koło okna i zaczał mówić.
? Mili moi. Ten bal to wielka radość. Jest jednak rzecz, o której chcę wam powiedzieć, a która nie jest taka bardzo wesoła. Niespełna trzy tygodnie temu Wielki Mistrz metamorfozy Garrinbal Nembalok został poddany procesowi oczyszczenia. Niestety. Wtopił się w lustra i oczyszczającemu go mistrzowi oczyścicielstwa Kapertowi Rapidanowi nie udało się go przywrócić. Odszedł od nas na zawsze. Tym samym decyzją Rady Wielkich Mistrzówz dnia 16 miesiąca Faina roku 12187 Tamiriende mianuję Miranę Karienah, mistrza metamorfozy, na Wielkiego Mistrza. Decyzją tej samej rady mianuję również Kargilianę Giranok oczyściciela klasy najwyższej na mistrza. ? –
Na sali trwała cisza. Po chwili odezwał się jednak chór głosów.
? Nich żyje! Niech żyje Mirana Karienah! Wielki Mistrz Mirana Karienah! Niech żyje Kargiliana Giranok! Niech żyje mistrz Kargiliana!
Mirana spojrzała na Kargilianę. Kargiliana dostrzegła w jej oczach łzy.
? Nie smuć się. Ciesz się, że jesteś Wielkim Mistrzem. -–
? On był trudny, ale nie życzyłam mu nigdy śmierci. ? odparła Wielka Mistrzyni metamorfozy.–
Po chwili uśmiechnęła się.
? Krenewal będzie pobierał nauki u Wielkiego Mistrza. Zasłużył na to. A ty? Zostajesz w Fanerum?
Kargiliana pokręciła głową.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział 17

Wielcy Mistrzowie Margan, Farinraman i Koringal ustalili, że środkiem podążać będą walczący z Farrusanem na czele, był on magiem klasy najwyższej, a magowie walczący nie mieli mistrza, z tyłą tej kolumny podążyć miał Wielki Mistrz Korindal. . Po bokach pójdą oczyściciele w parach, a uzdrowiciele pujdą z tyłu bacząc na wszystkich i wszystko. Na początku nie czuć było żadnej aury. Było tylko obrzydliwie zimno i ciemno. Walczący wyjęli triatany i świecili nimi jak pochodniami.
? Gdzie ty tu czułaś czarną moc?? ? Kapert dziwił się i pytał Kargilianę.
? Jeszcze nie tu. Za którymśtam zakrętem. Chyba za trzecim. ? odparła królowa.–
Szli w skupieniu.
Grupa magów poruszała się wolno tunelem wykopanym przez czarnych. Wedle słów Kargiliany za trzecim zakrętem tunel się obniżył i pojawiła się zła moc. Na razie nie była ona tak gęsta, żeby dziewiątce oczyścicieli sprawiało trudność jej unicestwić, ale wyraźnie gęstniała.
? No, no. Powoli robi się duszno od tej cholernej tajemnej mocy. Miałaś rację. Czemu ty jeszcze masz tylko Najwyższą? ? dziwił się Kapert idący w parze z kargilianą.–
? Bo Wielki Margan jeszcze żyje i ma się dobrze. Cicho bądź. ? odwarknęła skupiona na wykonywanej pracy.–
Kolejny zakręt i kolejna dawka tajemnej mocy do zniszczenia. Grupa magów zatrzymała się, czekając aż oczyściciele sobie z nią poradzą.
? Tu jest jeszcze znośnie. Zobaczysz, co będzie później. Własnych myśli nie będziesz słyszał. -–
Uwagi Kargiliany były wypowiadane szeptem. Wszystkim strach ściskał gardła. Kargiliana, jako jedyna, szła tędy po raz drugi, choć pierwszy raz szła tędy w śnie. Szli powoli. Uważali na każdy dźwięk, których nie było zresztą wiele. Za szóstym zakrętem okazało się, że Kargiliana znowu miała rację. Za dobrze pamiętała swój sen, za dobrze pamiętała swój strach, aby się mylić. Powietrze świstało, wyło i tłukło po twarzy. Weszli w ten odcinek korytarza, w którym czarna moc swą gęstością przypominała błoto lub zastygającą lawę. Oczyściciele ustawili się w czworokąt. Każdy z nich wyciągnął swój kartagal i niszczył to buto dookoła siebie. Czworokąt przesuwał się do przodu, a za nim powoli reszta wyprawy. Zdawało się, że moc czarnych jest niezniszczalna, tak powoli jej ubywało. Nagle wszyscy usłyszeli rozpaczliwy krzyk. Ciało Ganiji osunęło się na dno tunelu. Natychmiast znaleźli się przy nim Merfes i Joni. Odciągnęli Ganiję w tył, gdzie nie było już tajemnej mocy. Merfes przyłożył jej kalefas do czoła, a Joni do serca. ? Żyje? ? spytał zmartwiony Farinraman. ? Żyje, Wielki Mistrzu. Ma kilka wewnętrznych, nie zbyt groźnych ran. Joni już je zasklepia. Trzeba ją napoić eliksirem z Drzewa Sesme. ? relacjonował Merfes. Ganija po chwili otworzyła oczy i wypiwszy kilkanaście kropel eliksiru z Drzewa Sesme wróciła do oczyścicieli. Po upływie nieskończenie długiego czasu doszli do siódmego zakrętu. Tu było jeszcze gorzej. Walczący zaczęli się niepokoić.
? Jeśli tam, wkoło tego werhoda, będzie tak jak tutaj, to nie będzie to łatwa walka. Nie wiem czy damy radę. – myślał głośno Lolkret. Nie wiem czy jaaaaa. ? ostatnie słowo walczącego przeszło w wizg i po chwili uzdrowiciele odciągali w tył zemdlonego maga. Powtórzyła się procedura identyczna jak ta, w przypadku omdlenia Ganiji, z tym że Lolkretem zajął się Farinraman i (król Giwenordu), bo Joni płakała w objęciach Merfesa. Kiedy Lolkret powrócił do pełni sił, a oczyściciele oczyścili korytarz z tajemnej mocy, magowie ruszyli dalej.
Gdyby, któryś z magów, mógł wyjrzeć na zewnątrz ciasnego tunelu, zobaczyłby gwiazdy i księżyc. Zapadła już noc. Krenewal w komnacie Ganiji chodził od drzwi do okna i z powrotem.
? Czemu ona tak długo nie wraca? Czy jej się coś stało? Gwiazdy i księżyc wcale nie są tak piękne, kiedy jej tu nie ma. -–rozmyślał.
Stanął przy kominku z drzewem sesme i zapatrzył się w płomienie.
? Nienawidzę czarnych! ? wycedził przez zęby. ? Przez nich straciłem ją na dziesięć lat i przez nich mągę ją stracić teraz, na zawsze. Nigdy! Nie pozwolę! ? wyrzucał z siebie. Nic jednak nie mógł zrobić. Mógł tylko czekać, choć czekanie jest najgorszą czynnością na świecie. Obmyślił już sto sposobów jak ją przywita. Teraz zaczął wątpić czy ją w ogóle zobaczy, ale ciągle miał nadzieję. Ta nadzieja sprawiała, że nie zasypiał. Wciąż chodził od drzwi do okna, zaciskał ręce w strasznej bezsile i przeklinał czarnych.
Tymczasem grupa ratowników świata podążała dalej tunelem.
? Jak ktoś tu jeszcze nie padnie, to ja jestem Mornyg Gammar. – Szepnął Merfes do Joni.
? Czemu akurat Mornyg Gammar? Jest tylu innych legendarnych uzdrowicieli. -–dziwiła się Joni.
? Nie wiem dlaczego. On pierwszy przyszedł mi na myśl. -–odparł Merfes.
Zbliżali się do ósmego zakrętu. Był to zakręt w prawo. Skręcili i wtedy to się stało.
? Kargiliana! ? krzyknęli jednocześnie Kapert i Wielki Mistrz Margan.
Królowa upadła. Z nosa leciała jej krew. Nie była w stanie wstać. Merfes odciągnął ją do miejsca oczyszczonego już ze tajemnej mocy.
? Boooliii. ? jęczała królowa przyciskając ręce w okolice serca.
? Spokojnie, Kargiliano. ? powiedział Farinraman, który odebrał królową z rąk Merfesa, przykładając swój kalefas do jej serca. Wciągnął powietrze z sykiem. ? Co się stało? ? spytali Merfes, Joni i (ktoś ze ślity króla). ? Farinraman nie odpowiedział od razu. Widać było, że skupia się mocno na uzdrowieniu Kargiliany. Po dłuższej chwili odjął kalefas od piersi królowej i wstał. ? ? Miała pękniętych kilka naczyń krwionośnych w płócach. Nadpęknięta też była jedna z przegród serca. To musi być potworny wysiłek niszczyć tyle tajemnej mocy. Merfesie, obudź ją delikatnie i niech wypije trzydzieści kropli eliksiru z Drzewa Sesme oraz piętnaście kropli eliksiru z pątnika, na wzmocnienie naczyń krwionośnych. ? polecił Wielki Mistrz uzdrowicieli. Merfes przyklęknął przy Kaargilianie i wybudził ją delikatnym klepnięciem w policzek. ? Musisz jeszcze wypić tę miksturę. ? powiedział odbierając mieszankę eliksirów z rąk Joni. ? Poczujesz się dużo lepiej, ale poleż jeszcze chwilę. ? kontynuował przykładając królowej do ust buteleczkę.
Oczyściciele nie wiedzieli gdzie wsadzić ręce. Wszędzie napierała na nich tajemna moc, którą trzeba było zniszczyć. Po koszmarnie długim czasie dotarli wszyscy do żelaznych drzwi. Moc czarnych była zniszczona. Oczyściciele, zwłaszcza Ganija i Kargiliana, ledwo trzymali się na nogach. Merfes zaaplikował im dawki wyciągu z Drzewa Sesme, aby nie zawiedli w środku. Wielki Mistrz walczących przystąpił do otwierania żelaznych drzwi.
? Makaterenbur. – wypowiedział zaklęcie.
O dziwo, drzwi od razu stanęły otworem. To, co ukazało się oczom magów, było straszniejsze niż to, co każdy z nich sobie wyobrażał. Do środka wpadli oczyściciele. Tu było tak dużo tajemnej mocy, że nie słyszeli nawet, jak krzyczą z bólu, zresztą nikt tego nie słyszał. Powietrze wokół nich wyło. Wwiercało się dźwiękiem w mózgi. Kontakt z nim sprawiał fizyczny ból. To była bardzo ciężka przeprawa. Oczyściciele wiele razy w trakcie niszczenia tajemnej mocy w tym małym pomieszczeniu, zażywali leku Merfesa. W końcu jednak ustąpili placu boju walczącym.
Walczący ustawili się w trójkąt, w którego środku stałą klatka z werhodem. Skierowali swoje triatany na potwora i wypowiedzieli zaklęcie.
? Sgakewolnnah. –
Potwór zaszamotał się w klatce i nic poza tym. Dziewiątka magów spróbowała jeszcze raz. Potem jeszcze i jeszcze. Nic.
? Trzeba inaczej. Chłopaki, walimy z grubej rury. Próbujemy go załatwić strzałem karmes. ? zarządził Korindal.–
Dziewięć głosów jednocześnie wypowiedziało inne zaklęcie.
? Sagrimager. –
Z dziewięciu triatanów skierowanych na werhoda, wystrzeliły zielone płomienie. Dotknęły werhoda. Potwór zawył, skurczył się. Próbował się chować w zakamarkach swej klatki, ale dotyk szmaragdowych krat też nie był dla niego przyjemny. Długo trwała walka, ale w końcu z werhoda została kupka czarnego popiołu. Lolkret podszedł do niej i zaklęciem niszczącym dokończył dzieła.
? Brawo Lolkret. ? powiedział Korindal.
? Zawsze należy zniszczyć popioły ze spalonych potworów. Koniec. Teraz trzeba stąd wyjść i zasypać ten tunel. ? dokończył Wielki Mistrz walczących. ? Otworzę to wyjście
do najniższych lochów. Wielki Margan podszedł do miejsca, w którym na suficie widoczny był czarny kwadrat. Za pomocą kartagala otworzył wejście. Wszyscy z ulgą wyszli z ciasnego pomieszczenia do korytarza najniższych lochów. Na sam koniec operacji, wszyscy stanęli i wypowiedzieli zaklęcie „Kramboli”. Z ich dłoni posypał się piasek, tony piasku. Nie był to jednak zwykły piasek. Piasek ten zamieniał tunel wykopany i umocniony przez czarnych w jedną, pierwotną bryłę ziemi. Należało jeszczezniszczyć czarny znak. Zrobił to Kapert. Wszyscy usiedli na posadzce najniższych lochów. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Patrzyli na swoje blade twarze i każdy z nich myślał o tym, jak są zmęczeni. Wtedy usłyszeli kroki. ? Ktoś idzie. ? wyszeptał Kapert. Po chwili ujrzeli światło pochodni. Pochodnię niósł Wielki Mekkefal. ? Tatusiu! ? wyszeptała Kargiliana podnosząc się z trudem i podchodząc do ojca. ? ? Udało się, ratownicy świata. ? stwierdził Mekkefal, przytulając córkę. ? Udało się, Wielki Mekkefalu. ? odparł Wielki Margan również wstając. W tym momencie Kargiliana upadła zemdlona na podłogę.
? To ze zmęczenia. – powiedział Merfes widząc zaniepokojenie Wielkiego Mekkefala.
Zemdloną Kargilianę wyniósł na górę na rękach ojciec. Pozostali magowie poszli z trudem za nimi. Ganija, dotarłszy do komnaty dzielonej z Krenewalem, padła mu w ramiona i tak zasnęła. Kargilianę Mekkefal położył w łóżku i przykazał Garronowi spać z nią i się nią opiekować. Wszyscy magowie udali się do swoich komnat i łóżek, aby wreszcie zasłużenie odpocząć.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział 16

Kargiliana została sama. Usiadła na postumencie, który przedtem zajmował delfin. Podciągnęła nogi, oplotła je rękami i oparła na nich brodę. Zamyśliła się.
– Szłam tym tunelem prosto, potem skręciłam w lewo, potem dwa razy w prawo. Później chyba dwa razy w lewo. Tak na pewno dwa razy w lewo. Potem raz w prawo, raz w lewo i jeszcze raz w prawo, i doszłam do tych żelaznych drzwi. Zakładając, że pod tą fontanną zaczyna się ten tunel, to idąc tak, dojdę do zamku. Czyżby byli tak zuchwali, że tego swojego werhoda umieścili pod naszym zamkiem? A może to nie czarni? Ale po co Wielkim byłby taki werhod? Gdyby to były jakieś badania, to nie trzymanoby ich w takiej tajemnicy. Nie, to muszą być czarni. Czyżby te ich podziemne korytarze doszły aż tak daleko? Czyżby ich podziemne kwatery dochodziły aż do Fanerum? Po unicestwieniu werhoda trzeba będzie zniszczyć również ten tunel. -– rozmyślała Kargiliana.
Nadeszli Wielki Parkenwil i Wielki Margan, wielcy mistrzowie magii poszukiwawczej i oczyścicielskiej, a wraz z nimi Kapert.
– Kargiliano. – zaczął Wielki Margan wyrywając ją z zamyślenia. – Parkenwil znalazł początek tunelu tuż pod naszymi lochami, a teraz Kapert przybiega z wieścią, że ty odkryłaś coś tutaj. – kontynuował zdziwiony. – Myślę, Wielki Mistrzu, że pod naszymi lochami jest koniec tego tunelu. Przeanalizowałam drogę, jaką pokonałam w swoim śnie i wiem, że jeśli ten tunel zaczynałby się tutaj, to jego koniec, pomieszczenie z klatką z wielkim werhodem znajdowałoby się dokładnie pod naszym zamkiem. – odparła. – Zuchwałość czarnych jest niesamowita, skoro zdecydowali się doprowadzić ten tunel pod samo serce magii świetlistej. – kontynuowała.

Wstała.
– Popatrzcie tutaj Wielcy. To jest znak czarnych. Sprawdź, proszę, Wielki Parkinwalu czy moje przypuszczenia są właściwe. – Wstała odsłaniając postument. –
Parkenwil wyjął kalefas. Przyłożył go do postumentu i wymruczał kilka zaklęć.
– To jest wejście do tego tunelu, z całą pewnością. Pod zamkiem jest jego koniec. I co teraz? Kargiliana popatrzyła na swojego mistrza i Wielkiego Mistrza. – Teraz muszę się skontaktować z Wielkim Farinramanem i Welkim Korindem. Musimy wspólnie zorganizować misję ratującą świat. – powiedział Wielki Mistrz Margan.
Parkenwil pokiwał głową.
– Chyba mówisz rozsądnie, Marganie. Oprócz oczyścicieli i walczących powinni z wami iść uzdrowiciele. – powiedział. – Powiedz mi Kargiliano, kto ciebie uczył oczyścicielstwa? Wydaje mi się, że masz bardzo duże umiejętności. – spojrzał pytająco na Margana. Ten pokiwał głową potwierdzająco.– .
Kargiliana uśmiechnęła się.
– Jak myślisz? Wielki Margan oczywiście. Wtedy był jeszcze mistrzem, ale niedługo potem został Wielkim. – odparła.
Wielki Margan uśmiechnął się. – Kargiliana była bardzo zdolną uczennicą, dziś jest bardzo zdolnym magiem. Uważam, że jej wiedza i umiejętności dorównują tym, które posiada mistrz Kapert. – dodał. – Momentami nawet mnie przewyższa. Ostatnio, kiedy oczyszczałem Wielkiego… – Kargiliana nie dała dokończyć swojemu mistrzowi. Przeskoczyła przez kamienne obrzeżenie fontanny i objęła Kaperta z całych sił. – To był wypadek, Kapert, to był wypadek. To mogło się zdarzyć każdemu. Nie pozwolę, żebyś uważał się za gorszego maga ode mnie. Wtopienie w lustra Garrinbala nie było błędem magicznym. Zrobiłeś wszystko, co należało w takiej sytuacji zrobić. – mówiła dobitnie wciąż obejmując mistrza. – Dołączam się do słów Kargiliany. Nie jesteś od niej gorszy. Gdyby Kargiliana nie musiała rządzić Haren… Znaczy Zjednoczonym Królestwem Harenwiku i Rawentalu, mielibyśmy w Fanerum dwoje mistrzów oczyścicieli. – Powiedział Margan.
– Ród Giranok z dziada pradziada jest rodem magów. Wszyscy z tego rodu byli zdolni, więc dlaczego Gilia miałaby być wyrodną córką? – dodał.

Doszli do zamku. Kargiliana, Kapert i Wielki Margan skierowali się do drzwi prowadzących do wieży.
– Idziesz od razu do Farinramana i Korinda? –- spytał Parkenwil Margana..
Ten skinął głową.

Gdy Margan znalazł się w swojej pracowni podszedł do ekranu wiszącego na ścianie. Ekrany takie służyły do porozumiewania się. Mieli je Wielcy Mistrzowie. Margan wywołał Korinda, Wielkiego Mistrza walczących.
– Korindzie, powiedz ilu walczących trzeba, aby zniszczyć werhoda dwa razy większego niż normalnie? -– spytał
– A widziałeś gdzieś takiego werhoda? – Korind zbladł. – Niestety tak, więc ilu? – dopytywał Margan. – Do zabicia dorosłego werhoda potrzebnych jest przynajmniej dwóch magów najwyższej klasy, trzech wyższej albo czterech wysokiej. Skoro werhod jest dwa razy większy, to i ilość magów trzeba pomnożyć razy dwa. – odparł Korind. – Czyli potrzebujemy co najmniej czterech walczących najwyższej klasy. A gdyby to był mistrz albo nawet ty, Wielki Mistrzu? – Korind zamyślił się. – Myślę, że z mistrzem poradzilibyśmy sobie we dwóch. Niestety, jak wiesz, od roku nie mamy mistrza. Obecnie w zamku znajduje się dwóch walczących klasy najwyższej, trzech klasy wyższej i dwóch klasy wysokiej. No i ja, oczywiście. Gdzie widziałeś takiego werhoda? – Widać było, że Korind jest zdenerwowany. Jego palce wybijały na stole w jego pracowni jemu tylko znany rytm. – Właściwie to nie ja go widziałem, tylko Kargiliana Giranok, oczyściciel klasy najwyższej, w śnie nakierowanym przez jej brata. Wyśniła długi tunel wypełniony mocą tajemną, na którego końcu znajdowało się pomieszczenie, w którym był ten dwókrotnie większy werhod w ogromnej, szmaragdowej klatce. – odparł Margan. – Czy mógłbyś przyjść do mnie, do pracowni? Zaproszę też Farinramana. Musimy wejść w ten tunel: myoczyściciele, aby zniszczyć moc tajemną, wy walczący, aby unicestwić werhoda i uzdrowiciele, bo w każdej chwili, któremuś z nas może stać się coś złego pod wpływem mocy tajemnej. Chcę z wami omówić szczegóły tej misji. – dokończył Wielki Mistrz oczyścicieli.

Kargiliana po powrocie z miasta udała się wraz z Kapertem do pracowni oczyścicieli. Kapert zawołał też Ganiję. – To jakaś obrzydliwa inwazja czarnych. Oni chcą nam zrobić coś bardzo złego. Przychodzi wam do głowy, co to może być? – wykrzyknęła Kargiliana. – Szczerze, wolę nie mieć pojęcia, co oni kombinąją. Ważne jest to, że im przeszkodzimy. Oczyścimy tunel z mocy tajemnej, zabijemy werhoda i zniszczymy tunel na zawsze. – odparł Kapert. – W sumie masz rację. – Kargiliana siadła na krześle i od razu sięgnęła po dzbanek z piwem Kalkmota. Nalała go sobie do kubka i wypiła jednym duszkiem. – Bardzo się denerwuję tą sytuacją. Z jednej strony chciałabym już tam być, niszczyć to całe zło. Z drugiej jednak wiem, że do tak poważnej misji trzeba się przygotować. – nalała sobie drugi kubek Kalkmotowego płynu. – Ciekawe czy Wielki Margan zarządzi napełnienie w Salach Mocy, czy przed kominkami z Drzewem Sesme. – kontynuowała. – Wolałabym Salę Mocy, bo dym nigdy nie napełni cię tak dokładnie, jak piasek, woda, ogień i powietrze. – powiedziała Ganija. – Kargiliana pewnie by wolała ogień, skoro umie pobierać wprost z ognia. – uśmiechnął się Kapert. – Umiesz pobierać prosto z ognia? – Ganija aż pochyliła się w stronę królowej ze zdziiwienia. – Umiem. Farinraman mnie nauczył. Przed tak wielką i ważną misją wolałabym jednak Salę Mocy. Zgadzam się z Ganiją. – odpowiedziała Kargiliana.
W tym momencie do drzwi pracowni oczyścicieli zastukał nieśmiało Farrusan. – Zdaje się, że znaleziono miejsce przebywania tego dwa razy większego werhoda, a królowa Kargiliana znalazła tunel do niego prowadzący. Myślę, że moi dworzanie i ja, moglibyśmy się przydać w misji likfidowania tego bur… tego… – Farrusan, ciągle stojący w progu, zaciął się, nie mogąc nazwać tego… – Cholerstwa. – dokończyła za to Kargiliana poparta skinięciem głową przez Kaperta. – Co tak stoisz w progu? Krzesła jeszcze są. – dodała królowa. – Ale ja nie śmiem. Ja… – – Ty, Farrusanie, jesteś zdaje się oczyścicielem, prawda? A to jest pracownia oczyścicieli, więc dlaczego nie śmiesz? – Nikt siedzących w pracowni nie wtrącał się w diarog dwóch monarchów. – Ale ja jestem walczącym, byłem zarażony, a ty, Kargiliano to odkryłaś i z twojego rozkazu zostałem oczyszczony. Ja naprawdę… – – Słusznie zauważyłeś, że byłeś i zostałeś. Teraz nie jesteś, więc nie zostaniesz wykluczony spośród grona oczyścicieli. Chodź, przygotowujemy się mentanie do tej misti. – dokończyła Kargiliana wskazując Farrusanowi krzesło. Król Giwenordu usiadł. Jego oczy wypełniły się radością, choć po twarzy spłynęły dwie łzy. – tak się cieszę, że mogę być z wami. Nie wiem kto i jak zaraził mnie i moich dworzan. Nie wiem, jak to się mogło stać, że tego nie zauważyłem. – powiedział Farrusan i wyraźnie się odprężył. – Ile w zamku jest Sali Mocy? Nie pamiętam. – zwrócił się z pytaniem do Kaperta. – Sam nie pamiętam dokładnie. Dwanaście czy piętnaście, coś koło tego. – – Trochę mało, jak na całą naszą grupę. – zauważył Farrusan. – Przypuszczam, że nas rozdzielą. Ci, którzy umieją pobierać moc z ognia Sesme, zostaną zaproszeni do kominków, a pozostali do Sal Mocy. – odparł mistrz, znacząco na Kargilianę.

W tym samym czasie w pracowni Wielkiego Margana, spotkali się Wielki Farinraman, Wielki Mistrz uzdrowicieli, Wielki Korindal, Wielki Mistrz walczących i sam Wielki Margan, Wielki Mistrz oczyścicieli. Wielki Margan przedstawił całą sprawę od początku. Przeprosił, że nie poprosił o pomoc mistrza Kaperta, ale uznał, że mistrz powinien zajmować się sprawami zamku, bo królowa Kargiliana ich tak dobrze nie zna. Opowiedział sen Kargiliany, przedstawił wynik poszukiwań Wielkiego Parkenwila. Zaproponował plan działania.
– Wejdziemy do korytarza od strony fontanny: walczący, uzdrowiciele i my, oczyściele. Dojdziemy aż do żelaznych drzwi usuwając z korytaża całą moc tajemną. Wejdziemy do pomieszczenia, w którym przebywa werhod.i walczący go unicestwią, a oczyściciele oczyszczą aurę. Wyjdziemy w naszych najniższych lochach i zasypiemy korytarz. Czy to dobry plan? – spytał. –
– Mam pytanie. – Odezwał się Wielki korindal. -– Czy ten wielki werhod jest na jakiejś uwięzi? -–
– Zapomniałem o tym powiedzieć. Werhod siedzi w klatce ze szmaragdu. – uściślił Wielki Margan.–
– To dobrze. Będzie go łatwiej zgładzić. Ktoś chciał go namówić do współpracy skoro zamknął go w klatce ze szmaragdu właśnie. – dodał Wielki Korindal. – Pozostaje jeszcze kwestia uzdrowicieli. – Wielki margan zwrócił się do Wielkiego Farinramana. – Rola uzdrowicieli w tym przedsięwzięciu jest jasna. Mistrz Merfes opowiedział mi, co się stało z Kargilianą pod czas ściągania tajemnej mocy Psoruga. To może zdarzyć się każdemu w tym korytarzu. – odezwał się Wielki Farinraman. – Trzeba wziąć ze sobą duże ilości eliksirów: przeciwbólowego, na złamania i zranienia wewnętrzne, a także cucące i wyciąg z Drzewa Sesme, który jest dużo skóteczniejszy w uzupełnianiu Świetlistą Mocą niż choćby największa ilość piwa Kalkmota. – dokończył. – I przed tą misją każdy musi napełnić się Śetlistą Mocą od czubków paznokci u nóg po końcówki włosów na głowie.–- powiedział Wielki Korindal. – Tak. Ci, którzy nie umieją czerpać mocy prosto z ognia, udadzą się do Sal Mocy a ci, którzy umieją, przed kominki. – stwierdził Wielki Margan wstając. – Do pracy, panowie. Wszystkie ręce na pokład. –
Po napełnieniu się Świetlistą Mocą, co trwało około trzydziestu minut, grupa dwudziestu siedmiu magów: dziewięciu oczyścicieli – Wielkim Marganem, Kapertem, Kargilianą, Ganiją oraz pięcioma oczyścicielami z dworu Farrusana – Gornakiem, Farminą, Kronragiem i Manają; dziewięciu walczących – Wielkim Korindalem, Lolkretem i siedniu walczącymi ze świty Farrusana z samym królem na czele – Ginerem, Kowraną, Mirganą, Kefnarem, Janigą i Krysanem; oraz dziewięciu uzdrowicieli – Wielkim Farinramanem, Merfesem, Joni i Grendelem, królem Kardaganu z pięcioma dworzanami – Germelem, Jasweną, Jemilą oraz Garmanem spotkała się na dziedzińcu zamku i wyruszyła w stronę fontanny. Szli odprowadzani wzrokiem ciekawych magów, a potem, kiedy wyszli już z zamkowego dziedzińca w miasto, przechodniów i kupców.
– Tylu magów kręci się po mieście, będzie coś niedobrego. Czego oni tu chcą? Niech siedzą w swoim zamku. – usłyszeli komentarz korpulentnej mieszczanki.–
Grupa magów nie zwracała uwagi na tę i inne wypowiedzi. Wiedzieli dobrze, że ich misja jest ważna nietylko dla magów, lecz również dla zwykłego ludu. Doszli do fontanny. Czterech silnych mężczyzn próbowało podnieść delfina i umieścić na postumencie. Nie udawało się to im i strasznie się denerwowali. Kiedy zobaczyli magów, przekleli, splunęli i uciekli.
– Psia ich mać. Magowie. Zwiewamy, bo nie wiadomo, czego oni chcą. –
– Masz rację. Pieprzeni magowie, zawsze przynoszą nieszczęście. -–
Magowie, poinformowani dokładnie co przynoszą, zabrali się do roboty. Wielki Margan zaczął otwierać wejście do tunelu. Przyłożył do postumentu kartagal. Położył go na płasko, ale i tak kartagal zadrżał.
– Kalijaner. –
Z postumentu trysnęły iskry. Trwało to jakieś pięć sekund i nic poza tym.
– Kalejanernah. –
Wzmocnienie zaklęcia również nic nie dało, ale gdy je powtórzył trzy razy, wejście stanęło otworem. Magowie weszli do środka. Kargilianie w jednej chwili przypomniał się sen. Czuła się tak, jakby miała przeżywać go jeszcze raz.

Categories
Artista

Mój nienajnowszy wiersz. Ciekawa jestem, co o nim powiecie.

Cisza

W ciszy się nie jest do końca prawdziwie.
Cisza wyżera w środku wielką dziórę.
Jest jak pijawka, przysysa się chciwie
i wyciąga z człowieka treści, które
są jak mleko z piersi matki dla dziecka.
Zostawia pustkę. Podstępna, zdradziecka.
Gdy się nie słyszy czyjegoś oddechu,
kiedy nie słyszy się własnego szeptu,
kiedy strach ogarnia przed zmierzchem dźwięku
każdy się cofnie najdalej od brzegu.
Cisza go wciąga w siebie bez wytchnienia.
W ciszy się nie jest zbyt pewnym istnienia.

Categories
Pytania do wszystkich

Korona wirus

Słuchajcie, mam zaplanowane w najbliższej przyszłości dwa wyjazdy: jeden do Poznania, a drugi do Krakowa. Jak uważacie czy w obliczu zagrożenia korona wirusem powinnam się ruszać z domu i jechać na upragniony festiwal czekolady i świetnie się zapowiadające spotkanie towarzyskie, czy lepiej siedzieć w domu i nigdzie nie jechać? Liczę na konstruktywne odpowiedzi.

Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział 15

Następnego dnia po tym, jak Mirana starsza godziła się i czyniła plany na przyszłość ze swoją córką, popołudniu, zebrała się grupa przyjaciół: Kargiliana, Garron, Ganija, Krenewal, Kelkemer, Mirana, Merfes i Kapert powiększona przez królów Kardagonu i Giwenordu wraz z ich dworami. . Wszyscy udali się do Fanerum na osławiony jarmark. Dla Garrona i Krenewala było to właściwie coś nowego, bo nie pamiętali takich rozrywek z czasów, kiedy nie byli jeszcze zarażeni. Obaj pamiętali z tamtego okresu raczej odczucia, emocje, niż wiedzę czy wydarzenia. Dla reszty rozrywka ta była doskonale znana i idąc do miasta wspominali dawniejsze jarmarki.
– Pamiętacie jak sprzedawali kiedyś czarodziejskie ptaszki, które miały śpiewać tylko wtedy, gdy ktoś kłamał? Merfes wziął wtedy takiego ptaszka i powiedział, że jest królem Porkajaganu. Ptaszek milczał, a gdy powiedział, że ma na imię Merfes, ptaszek rozdarł się straszliwie. –
Kargiliana śmiała się na całe gardło.
– Tak było. A innym razem sprzedawali różdżki z diamentu, który za cholerę nie chciał się palić i jakoś podejrzanie śmierdział gumą. –
Merfes śmiał się nie ciszej od Kargiliany. Doszli w końcu do ulicy, wzdłuż której rozstawione były stragany. Kupcy i kupczyki zachwalali swoje towary. Było bardzo głośno i bardzo tłoczno. Ludzie tłoczyli się, aby przynajmniej popatrzyć na to, co zachwalano jako niezawodny sposób na starość, pryszcze lub jako świetne lustro, które mówiło, co jest dobre, a co nie, kiedy się je o to zapytało. Do stoiska z takimi lustrami podeszli Kargiliana i Kelkemer.
– Przecież to jest lustro senne. – Szepnął Kelkemer. – Pokaż wszystkim, że ono naprawdę nie mówi, co dobre, a co nie. –
Kargiliana wzięła lustro do ręki.
– Co pani robi? Tego nie wolno dotykać. Lustro można rozregulować. –
Właściciel stoiska rzucał się i krzyczał na Kargilianę. Kargiliana zaś zamknęła oczy i zaczęła snuć w myślach historię.
– Była sobie dziewczynka. Miała na imię Mirana. Któregoś dnia wykradła swojej mamie bardzo ważny papier. Nie kłamię, bardzo ważny papier. Z tym papierem, przypuśćmy, że był to dowód czyjejś zbrodni, poszła do dyrektora szkoły i oddała mu go. Dyrektor szkoły zaś… –
– Kargiliana skończ. Widać, że to jest zwykłe lustro senne, przestawione na czyjeś myśli. Twoje myśli widać tu jako bardzo dobre. Wcale nie jest zaznaczone, że są wierutnym kłamstwem. –
– Bo lustro się rozregulowało. Będą państwo płacić odszkodowanie. –
– Skąd pan ma te lustra? –
Kelkemer zaskoczył kupca nagłym i groźnym pytaniem. –
Jak to skąd. Dostałem od dostawcy. – odparł tamten nieco buńczucznie.
– A kto jest pańskim dostawcą? –- Ramygan. A co nie można? – indagował brat królowej.
– A tak się składa, że nie można. Takie lustra mają prawo posiadać tylko wykwalifikowani magowie, tacy, którzy skończyli szkołę magów. A pan skończył szkołę magów? –
W tym momencie lustro trzymane przez Kargilianę pękło na pół. Z pomiędzy dwóch szklanych tafli wysypał się zielony proszek. Kargiliana i reszta magów, którzy obserwowali zajście bardzo uważnie, doskonale wiedzieli, co to za proszek. Były to sproszkowane motyle zwane przez magów salimakylin. Motyle takie trzeba było złapać, zasuszyć i sproszkować. Lud wierzył, że cokolwiek posypane tym proszkiem będzie miało zdolności rozróżniania dobra od zła. W rzeczywistości proszek ten nie miał żadnych właściwości magicznych. Używany był w produkcji sztucznych kamieni do otrzymywania pięknego zielonego koloru. Grupa przyjaciół roześmiała się.
– Salimakylin! To w ten sposób te lustra mają rozpoznawać dobro i zło. Może pan wysypać ten proszek ze środka. Wtedy będzie można się przynajmniej w tych lustrach przejrzeć, a proszek sprzeda pan z wielką korzyścią producentom sztucznych szmaragdów. Dobrze panu radzę. –
Kargiliana ledwo powstrzymywała się od wybuchu śmiechu.
– Ale za to lustro to pani mi zapłaci? Kim państwo właściwiesą? –
– Oczywiście, że panu zapłacę. Jesteśmy wykwalifikowanymi magami, takimi którzy ukończyli szkołę magów. . Proszę, o to należność. –
Kargiliana dała kupcowi 10 kyrionów, chociaż lustro kosztowało tylko 5.
– I proszę posłuchać naszej rady. –
Całe towarzystwo odeszło od stoiska.
– Jak ty zrobiłaś to, że to lustro tak ładnie pękło? –
Garron był nie mniej zdziwiony dokonaniem żony, jak tym, że zwykłemu salimakylin nadaje się takie ważne znaczenie.
– Po prostu wypowiedziałam zaklęcie przepołowienia. Ciekawa jestem, kiedy ludzie przestaną wierzyć w takie bzdury, jak rozpoznawanie dobra i zła przez salimakylin. Przecież to nie może trwać przez wieczność, ale co mnie to właściwie obchodzi. Może im dobrze z ich zabobonami. – konstatowała Kargiliana.
Następnym stoiskiem, które wzbudziło zainteresowanie królowej, był stragan, z którego korpulentny mężczyzna sprzedawał naszyjniki z muszli. Muszle były pocięte w różne kształty i wyszlifowane. – Jakie piękne! – zachwyciła się Kargiliana. – To muszle ze Wschodniego Oceanu, prawda? – spytała oglądając towar. – Oczywiście. Tak gładkie i tak pięknie wybarwione muszle można znaleźć tylko tam. – sprzedawca uśmiechnął się do królowej. – Mógłby pan wyłożyć te szafirowe gwiazdy i zielone romby? – spytała. Sprzedawca zdjął żądaną biżuterię ze stojaka i położył przed Kargilianą. Każdy komplet zawierał naszyjnik i bransoletę z muszli przetykanych srebrnymi kuleczkami, w przypadku gwiazd i złotymi rureczkami w przypadku rombów. Dodadkowo były również kolczyki. – Garruś, powiedz mi, które mam kupić? Jedne i drugie są takie ładne. – królowa zwróciła się do swojego kochanego. – Przecież możesz sobie kupić oba komplety. – zdziwił się król. – Ale mam taki zwyczaj, że z każdego materiału mam tylko jeden komplet biżuterii. No to które mam kupić? –
W tym momencie podszedł do nich Lolkret. – Kargiliana, tam są sprzedawane maleńkie werhody. Farrusan je wypatrzył. – powiedział walczący. – Gdzie? – spytała ostro królowa. – Kawałek dalej, mogę cię poprowadzić. – odparł Lolkret. – Biorę oba. – rzuciła Kargiliana do sprzedawcy muszli kładąc na straganie sto kyrionów. – Reszty nie trzeba. – dodała, zgarniając biżuterię do swojej torby.

– Słuchajcie. Albo mnie wzrok myli, albo ta pacanka sprzedaje małe werhody. – powiedział Farrusan, gdy tylko Lolkret doprowadził Kargilianę i Garrona. – Te śliczności w złotych klateczkach? – spytała zgryźliwie królowa. Chyłkiem puściła zaklęcie rozpoznające tajemną moc. Werhodziki, choć małe, już ją emitowały.
– Czy pani wie, co pani sprzedaje? – spytała opierając ręce na straganie i pochylając się w stronę sprzedawczyni.
– Oczywiście młoda panno. To są wyrhojadki. Szalenie pożyteczne stworzonka. Bronią domu przed uchodzeniem z niego pozytywnej aury. A panna nigdy nie słyszała o wyrhojadkach? – dziwiła się straganiarka.
– O wyrhojadkach słyszałam. To kolejny mit, który należałoby wreszcie obalić, ale to nie są wyrhojadki. To są werhody. Lolkret, wyjaśnij pani co to są werhody. – powiedziała odwracając się za siebie, ale Lolkreta nie było. Stał za to Farrusan. – Aha. No to ty, Farrusanie wytłumacz pani. – powiedziała, nieco skonfundowana, robiąc Farrusanowi miejsce przy straganie.

– Wie pani co to są werhody? Takie małe śliczne zwierzątka, jakie pani ma tutaj w klatkach, za jakieś trzy miesiące przybiorą rozmiary wielkiego kufra podróżnego, za pół roku będą miały rozmiar wozu konnego sześcioosobowego. Nie dość, że zdolne będą zjeść całe miasto, to jeszcze nie trzymane na uwięzi, zarażą wszystko i wszystkich tajemną mocą. Nastąpi fala kradzieży, gwałtów, morderstw. Syn zgwałci matkę, siostra zabije brata. Tego pani chce? zapytał poważnie.
Kargiliana zbladła, kiedy usłyszała rewelacje Farrusana.
– A gdyby on był dwa razy większy niż normalnie? – wyszeptała pobladłymi wargami.
Farrusan odwrócił się.
– Widziałaś gdzieś tak wielkiego werhoda? Takich nie ma, znaczy, nie występują w naturze. –
Kargiliana powoli skinęła głową. Farrusan wciągnął powietrze, potem powoli je wypuścił.
– Gdzie? Porozmawiaj o tym z moim Wielkim. Proszę. –
Kargiliana znów skinęła głową. Właścicielka straganu, blada jak śmierć. Spytała:
– To naprawdę nie są wyrhojadki tylko jakieś werhody? To co ja mam z tym teraz zrobić? – głos jej się wyraźnie trząsł, gdy to mówiła.
– Pozwoli pani, że ja je delikatnie usunę. Będzie pani miała pewność, że nikt już z nich nie skorzysta. –
Farrusan wyjął triatan i wypowiedział zaklęcie. Werhody znikły.
– Jjjak pan to zrobił? Pan jest magiem? Tak? wyjąkała sprzedawczyni.
– Tak. Czy pani już to komuś sprzedała? – spytał walczący.
– Nie. Na całe szczęście. Tylko co ja mam teraz robić? Wrócę chyba do domu. Nie mam już co sprzedawać. – straganiarka była wyraźnie smutna.
Kargilianie i Farrusanowi, oraz Lolkretowi, który powrócił w trakcie unicestwiania werhodów zrobiło się przykro, że pozbyli panią źródła zarobku. Kargilianie przypomniało się o czymś. Przywołała Merfesa.
– Masz przy sobie ten wywar z korzenia porkyrionu? –
– Mam. Czy coś się stało? – zaniepokoił się leczący.
– Nic w tym znaczeniu w jakim pytasz. Ta pani sprzedawała małe werhody i Farrusan je zabił, to znaczy unicestwił. Kobieta nie ma teraz co sprzedawać. Może byś odstąpił jej trochę tego zbawiennego płynu? – spytała królowa. – Przynajmniej byłby prawdziwie magiczmym towarem na tym jarmarku. –
Merfes zapalił się do pomysłu.
– Jasne. Trzeba tylko nabyć kilka małych buteleczek. –
Kargiliana rozejrzała się po pobliskich straganach i dojrzała stragan z różnymi naczyniami. Nie był oblegany. Podeszła doń i popatrzyła na rozmaite naczynia. Były tam różne kubki, od maleńkich naparsteczków, do kubłów zgoła olbrzymich, dzbanki, dzbaneczki, wielkie amfory i… Wreszcie wypatrzyła to, co jej było potrzebne.
– Czego sobie pani życzy? – spytał sprzedawca.
– Poproszę 75 tych maleńkich buteleczek. Tych z korkiem poproszę. –
Sprzedawca, który dziś chyba jeszcze nic nie sprzedał, popatrzył na nią zdziwiony.
– Ile? Ile pani powiedziała? – zapytał zdziwiony ilością wymienioną przez królową.
– 75. Poproszę 75 tych buteleczek. – powturzyła Kargiliana.
Sprzedawca odliczył jej 75 buteleczek. Kargiliana zapłaciła mu i wróciła do Merfesa.
– Przepraszam cię Merfusiu, ale rozumiesz, nie mogę zostawić tej kobiety bez zarobku. – powiedziała.
– Nie musisz przepraszać. W zamku mam tego bardzo dużo. Zresztą zawsze mogę pójść do Nijokesa i poprosić o korzeń porkyrionu i sobie zrobić zapas. – odparł Merfes.
Rozlał wywar z porkyrionu do buteleczek Kargiliany. Dali buteleczki pani, która wcześniej sprzedawała małe werhody.
– To jest świetny środek przeciwbólowy. Wystarczy jedna kropla na kubek wody i ból mija. – wyjaśnił leczący.
– Dziękuję wam bardzo. Naprawdę wam dziękuję. Gdyby nie wy, doprowadziłabym do prawdziwej katastrofy. Teraz mogę się poszczycić, że sprzedaję produkt od samych magów. – uśmiechnęła się sprzedawczyni.
Poszli dalej.
Krążyli po jarmarcznych straganach jeszcze trochę. Wypatrzyli wcale nie magiczne, za to bardzo ładne, obrazki układane z maleńkich kamyczków. W większości były to kamyki szlachetne. Kargiliana kupiła sobie białego albatrosa i zielone drzewo. Dalej były lustra. Duże lustra w pięknie rzeźbionej drewnianej ramie. Doszli w końcu do końca jarmarcznej ulicy. Kończyła się ona niewielkim placykiem. Dookoła placyku stały ławeczki, a po środku była fontanna. Fontanna miała kształt owalny, a w środku tego owalu stał kamienny cokół, a na nim umieszczona była dość duża, również kamienna, rzeźba delfina.
– Popatrzcie. delfin dalej stoi, jeszcze go nie zniszczyli. Fajnie. Kto wchodzi do wody? –
Merfes zaśmiał się głośno na propozycję Ganiji.
– Chyba nikt się nie odważy. Woda jeszcze zimna. –
W tym momencie spojrzał na Kargilianę, która już ściągała suknię.
– Gilia! Naprawdę to zrobisz? – wykrzyknął.
– Mam wielką ochotę na maleńką kąpiel. Ktoś idzie ze mną? – zachęciła królowa.
Nie było odzewu, więc Kargiliana sama wskoczyła do fontanny. Wspięła się na grzbiet delfina, oparła się o jego uniesiony lekko do góry ogon, przechyliła głowę do tyłu i otworzywszy usta zaczęła pić wodę lecącą z jednej z wylotowych rurek fontanny.
– Smaczna ta woda? – spytał Garron.
Kargiliana w odpowiedzi machnęła ręką, w bardzo określony sposób, i woda zmieniła kolor. Właściwie należałoby powiedzieć, że nabrała koloru.
– Co ty zrobiłaś z tą wodą? W co ją zamieniłaś? – spytała tym razem Ganija. – To chyba nie są szczyny, choć kolor dość podobny. – dodał Kapert. – Taki kolor to mógłby mieć mocz z domieszką krwi u kogoś, czyje nerki wymagałyby intensywnego leczenia eliksirem z owoców makrynii. – uściślił Merfes.
– W sok pomarańczowy. Bardzo smaczny. – rozwikłała zagadnienie królowa.
Machnęła ręką znów i z fontanny znów leciała woda. – Nie wiedziałam, że tak świetnie radzisz sobie z magią metamorfozy. – roześmiała się Mirana.
– Ale z następnym dziełem sobie nie poradzę. – odparła Kargiliana ze śmiechem. – Spróbuj ożywić tego delfina. Mam ochotę przejechać się na jego grzbiecie. –
– Wariatka. – Merfes śmiał się głośno.
– Naprawdę tego chcesz? – Mirana też zaśmiewała się do rozpuku.
– Naprawdę. – odparła królowa śmiertelnie poważnie.
Mirana stanęła na obrzeżu fontanny. Wypowiedziała zaklęcie. Przez chwilę nie działo się nic. Potem delfin mrugnął oczami, otworzył i zamknął pysk i w końcu zsunął się z cokołu do wody. Kargiliana z wielkim piskiem znalazła się nagle w wodzie.
– Rzeczywiście zimna ta woda. –
Wstała śmiejąc się i otrząsając z wody. Usiadła na cokole. delfin pływał majestatycznie. Właściwie próbował pływać, bo fontanna nie była aż tak duża.
– Chyba będę wychodzić. – powiedziała niezdecydowanie.
Kargiliana wstała i wtedy to zobaczyła.
Na kamiennym postumencie, na którym wcześniej przebywał delfin, wyryte było koło, z którego środka odchodziły cztery strzałki. Strzałki wskazywały cztery kierunki świata. Każda ze strzałek dotykała grotem jednego z czterech słów, które czytać należało w prawo od północy. Tworzyły one napis: „Kani marete murdak faruk”. Kargiliana wiedziała co one znaczą. Były napisane w języku czarnych i znaczyły „Tutaj jest początek świata”. Takim znakiem czarni oznaczali miejsca dla siebie ważne.
– Kapert! Podejdź tutaj, mistrzu. – powiedziała bardzo poważnie.
– Mam wejść do tej wody? Kargiliana, czego ty ode mnie żądasz? – spytał zdziwiony mistrz oczyścicieli.
– Podejdź tu, a sam się przekonasz, że to konieczne. Proszę cię mistrzu. –
Kapert zrozumiał, że chodzi o sprawy związane z jego fachem. Zdjął buty i wszedł do fontanny. Delfin wykazał jakby zdziwienie albo nawet zaniepokojenie.
– Mirana skamień go napowrót. Popatrz Kapert. – zwróciła się najpierw do mistrzyni magii metamorfozy, a potem do swojego mistrza.
Kapert popatrzył i zmarszczył brwi.
– Skąd to tutaj? Masz jakiś pomysł? – spytał.
– Nie jestem pewna, ale to może być początek wrednego tunelu, o którym śniłam. Chciałabym, żeby tu przyszedł Wielki Parkenwil. Chciałabym, żeby to zobaczył. Miał szukać tego tunelu. – wyjaśniła mistrzowi.
– Załatwi się. Pójdę po niego. Zostań tu Gilia, może oni coś zrobią, może… No sam nie wiem. Lepiej zostań. odparł Kapert.
Kargiliana pokiwała głową.
– Lepiej zostanę. Może się czegoś dowiem. –
Usiadła na postumencie. delfin leżał na ocembrowaniu fontanny. Grupa przyjaciół zabierała się do odejścia. Kapert powiedział im, że Kargiliana tu zostaje. Wszyscy mieli zaciekawione miny. Zaciekawione i trochę zaniepokojone.

Categories
Trochę o mnie, trochę plotek

Olśnienie

Od dzisiaj jestem fanem grupy Quin. Wiem, że późno, wiem, że świetna muza i że w ogóle, ale dopiero dziś zanurzyłam się w nią po czubek głowy. Oczywiście znałam wcześniej kilka piosenek Quinu i przeczuwałam, że to jset suuuuuuper, ale dziś dopadło mnie olśnienie.
Spod choinki wyciągnęłam trzypłytowe wydanie the best off Quin. Dziś włączyłam pierwszą płytę, którą wyciągnęłam. Na początku "Bohemian raphsody". Oczywiście znałam wcześniej. Zaczęłam śpiewać. Potem piosenki, których nie znałam, śpiewam dalej, coraz śmielej, coraz wyżej. "Bicycle" – przeszłam samą siebie – E trzykreślne. Potem jeszcze coś i jeszcze coś. Ta muzyka unosi nad ziemię, otwiera, co było w nas zamknięte od lat. Cuuuuuuuudo!

EltenLink