Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział siódmy

Oto jest wyczekiwany przez was, mam nadzieję, rozdział siódmy.

Gdy Kargiliana obudziła się po dwóch dniach mocnego snu, czuła się znacznie lepiej. Ostatnim, co pamiętała, było zmuszenie jej przez Merfesa do wypicia czegoś ohydnie gorzkiego i cierpkiego. Wypiła to w końcu i zasnęła, a teraz widziała nad sobą dwie znajome twarze: pogodną Merfesa i zaniepokojoną…
– Garron! Kochanie, ty tutaj? – wykrzyknęła zdziwiona.
– Mówiłem ci przedwczoraj, że Garron czuje się znacznie lepiej niż ty. Zajrzałem do niego jeszcze wczoraj, wszystko wskazywało, że całkowicie wyzdrowiał, więc po konsultacji z Kapertem pozwoliłem mu przyjść do ciebie. – tłumaczył spokojnie Merfes.

Oto jest wyczekiwany przez was, mam nadzieję, rozdział siódmy.

Gdy Kargiliana obudziła się po dwóch dniach mocnego snu, czuła się znacznie lepiej. Ostatnim, co pamiętała, było zmuszenie jej przez Merfesa do wypicia czegoś ohydnie gorzkiego i cierpkiego. Wypiła to w końcu i zasnęła, a teraz widziała nad sobą dwie znajome twarze: pogodną Merfesa i zaniepokojoną…
– Garron! Kochanie, ty tutaj? – wykrzyknęła zdziwiona.
– Mówiłem ci przedwczoraj, że Garron czuje się znacznie lepiej niż ty. Zajrzałem do niego jeszcze wczoraj, wszystko wskazywało, że całkowicie wyzdrowiał, więc po konsultacji z Kapertem pozwoliłem mu przyjść do ciebie. – tłumaczył spokojnie Merfes.
– Jak to: przedwczoraj? – spytała zdezorientowana królowa. – To znaczy, że spałam aż dwa dni? – poderwała się gwałtownie i usiadła. – Czy ty wiesz, że przez dwa dni nie miałam kontaktu z namiestnikami że nie mam pojęcia, co się dzieje w Królestwie, że… –
– Nie wiem. – odrzekł spokojnie Merfes. – Wiem jednak, że jeśli się nie uspokoisz, to całe nasze leczenie pójdzie w klinery i będziesz musiała leżeć śpiąc znowu, ale nie dwa dni tylko dwa tygodnie. Uspokój się, połóż i daj się zbadać. – popchnął ją delikatnie na poduszki.
– Gilia, słoneczko, daj się zbadać. Na pewno nic złego się nie wydarzyło. – mówił do królowej Garron głaszcząc ją po ręce. Kargiliana się uspokoiła i pozwoliła zbadać.
– Jesteś zdrowa, Giliano, możesz wstać. Przez kilka dni musisz uważać z wysiłkiem fizycznym, a i magicznie też bym radził ostrożność. – powiedział uzdrowiciel.
– Ale Piwa Kalkmota mogę się napić, co? – spytała z nadzieją.
– Pewnie, że możesz, nawet powinnaś. Twój mąż, no przyszły mąż, wyżłopaj już chyba ze dwa dzbany. – Merfes uśmiechał się łobuzersko.
Kargiliana też się uśmiechnęła. – A teraz, no cóż, panowie proszę mnie zostawić samą. – powiedziała kategorycznie, chociaż wciąż się uśmiechając.
– No cóż, wielmożny Garronie, wypada nam poczekać na Jaśnie Panią w jadalni. – odrzekł Merfes i razem z Garronem wyszli z komnaty.
Kargiliana wstała z łóżka. Przeciągnęła się ostrożnie. Jednak, gdy nic jej nie zabolało, przeciągnęła się jeszcze raz. Przeciągnięcie się wyglądało bardziej, jakby królowa wykonywała taniec akrobatyczny, ponieważ ręce jej dotknęły podłogi z tyłu, za głową.
– No, teraz mogę się przygotować do dnia i zejść do nich do jadalni. – powiedziała z uśmiechem satysfakcji goszczącym na twarzy.
Gdy zeszła do jadalni okazało się, że czekają na nią nie tylko Garron z Merfesem.
– Kar… Gilia, jak dobrze, że już wyzdrowiałaś. – Kapert poderwał się z krzesła, na którego oparciu widniała rzeźba krogulca. – Martwiłem się trochę o ciebie. Tam, wtedy, w pracownii… – wyrzucał słowa mistrz oczyścicieli.
– Kapert, mistrzu, ty martwiłeś się? O mnie? – królowa podeszła
do maga i uścisnęła go serdecznie.
– No, jjakoś tak, to wyglądało naprawdę groźnie. – odpowiedział, trochę się jakby wstydząc.
– Ściągnąłeś Psoruga, czy "nieboraczek" nadal czeka? – spytała Kargiliana siadając przy stole na krześle z rzeźbą albatrosa. Jakoś tak się składało, że wszyscy troje oczyściciele: Kapert, Kargiliana i Ganija mieli sprzymierzeńców ptasich. Na krześle Ganiji umieszczona była rzeźba łabędzia.
– Nie. Psoruga ściągnęliśmy z… albo nie powiem ci z kim. Zadam ci zagadkę. – uśmiechnął się mistrz oczyścicieli. – Ściągnięty Psorug od początku wołał swoją ukochaną, którą nazywał Etiloe. Zgadnij kto to jest? –
– Etiloe? Ganija oczywiście. Ściągnęliście więc Krenewala, jak wspaniale. – odparła królowa.
– No, skąd wiesz? – zdziwił się Kapert.
– Przecież śmiech Ganiji jednym przypomina dźwięk srebrnych dzwoneczków, a innym śpiew małego ptaszka. – tłumaczyła. – A związkiem Ganiji z Krenewalem i to, że przeszedł na stronę ciemnych, żył chyba cały świat magiczny. – dodała, nalewając sobie do pucharu Piwa Kalkmota z dzbana stojącego na stole.
– Powinnaś też coś zjeść, Giliano. – odezwał się Merfes.
Kargiliana, uśmiechając się, sięgnęła po stojące na stole pieczywo, masło, wędliny i warzywa. Sporzywała z widocznym smakiem kanapki z różowym mięskiem, jak w gronie najbliższych nazywała szynkę wędzoną zimnym dymem, sałatą, pomidorem i szczypiorkiem. PałacowyWielki Mistrz zielarstwa, Nijokes, wraz z uczniami uprawiali pałacowy ogród. Warzywa, pędzone magią, jak mawiali niektórzy, były bardzo smaczme, zdrowe i zawsze świeże.
– Muszę dzisiaj iść do Nijokesa
. – powiedziała przełknąwszy ostatni kęs. – Może wynalazł już coś, co pozwoli wybadać tajemną moc pomimo obecności korzenia gandiji. – wyjaśniła zebranym.
– Nie posiedzisz ze mną? Nie porozmawiasz? – Garron był wyraźnie zawiedziony.
– Oczywiście, że z tobą posiedzę i porozmawiam. Merfes zalecił mi ostrożność i uważność z wysiłkiem fizycznym i magicznym.
Całe przedpołudnie jest nasze i tylko nasze. Do Nijokesa pójdę po południu. – odparła królowa gładząc dłoń ukochanego.
– To wy sobie, gołąbeczki, gruchajcie wesoło i miło. Ja idę prowadzić lekcje. – powiedział Merfes wstając z krzesła, na którego oparciu widniała rzeźba kota. – Przyjdź jeszcze jutro do mnie, do szkoły, Giliano. Chciałbym cię zbadać po przechodzonym dniu. – uśmiechnął się do królowej i wyszedł z jadalni.
Kargiliana uśmiechnęła się i spojrzała bardzo ciepło na Garrona.
– To co, idziemy do nas? – spytał król.
– Chodźmy. – odparła Kargiliana wstając.
W Niebieskiej Komnacie usiedli przy stole.
– Skoro od wczoraj funkcjonąjesz normalnie, to pewnie kontaktowałeś się już z moim ojcem i umówiłeś się na termin egzaminu? – pytała ukochanego poddając się jednocześnie suptelnej pieszczocie Garrona, który gładził jej rękę koniuszkami palców.
– Nie, oczywiście, że nie. Ja… No… Nie odważyłem się. – odparł z zakłopotaniem.
– A cóż tu wymaga jakiejś odwagi? – roześmiała się królowa. – Kochanie, mój ojciec jest Wielkim Mistrzem proroctwa i aktualnie przewodzi Radzie Wielkich Mistrzów, ale przede wszystkim jest moim ojcem i na pewno nie musisz się go bać. – mówiła sięgając po Tannakan.
– Tatku, jesteś? – napisała na przypominającym zwierciadło srebrnym owalu. – Oczywiście, córeczko. Dla ciebie, to nawet gdyby mnie nie było, to byłbym. Wiem, że Garron jest już zdrowy, a z tego, że piszesz, wnioskuję, że też czujesz się dobrze. – przeczytała Kargiliana. – Tak, czuję się już dobrze. Tatku, Garron chciałby spróbować swych sił na egzaminie dla przyszłych proroków. Kiedy mógłby do ciebie przyjść? – spytała królowa. – Mój przyszły zięć chce być prorokiem? Och, jak się cieszę.
Może przyjść choćby zaraz, choćby teraz już w tej chwili, córeczko. Czekam na niego w mojej pracowni, na siódmym piętrze. – dokończył Mekkefal.
– Tata nie może się doczekać waszego spotkania i dlatego chce, żebyś przyszedł do niego już teraz. – powiedziała do Garrona.
– Teraz? Ale… Przecież… No… Ja nie jestem przygotowany. – wydukał król. – A do czego i jak chciałbyś się przygotować? – Kargiliana ze śmiechem przytuliła go mocno. – No, idź już. Tata czeka w pracowni na siódmym piętrze wieży. – powiedziała.
Król Garron ociągał jsię jeszcze chwilkę. W końcu wstał i pocałowawszy swoją ukochaną w czubek głowy ruszył do pracowni Mekkefala.
Doszedłszy na siódme piętro stanął niezdecydowany przed drzwiami z napisem: "Wielki mistrz proroctwa". – Zapukać, czy nie? Skoro Wielk… przyszły teść wie, że mam przyjść to może nie trzeba? – zastanawiał się. – Wejdź, Garronie, co tak stoisz przed drzwiami? – usłyszał nagle z wewnątrz komnaty. Przestraszony nacisnął klamkę i wszedł do środka.
– Witaj Wielki Mistrzu Proroctwa i Przewodniczący Wielkiej Radzie czcigodny Mekkefalu Giranok. – wyrecytował na jednym oddechu.
– Nie musisz wymieniać tych wszystkich tytułów. – zaśmiał się Mekkefal. – Przecież już nie długo będę twoim teściem. Mów więc do mnie tato już teraz. – zaproponował.
– Ale to chyba nie wypada? – powiedział Garron.
– Ależ oczywiście, że wypada. Wkrótce będziemy rodziną, a tym, że byłeś zarażony czarną mocą się nie przejmuj. Nie było w tym twojej winy. Teraz jesteś oczyszczony i napełniony Mocą Świetlistą, więc taki sam jak my wszyscy. – mówił Mekkefal uśmiechając się do Garrona.
– Kargiliana na pewno mówiła tobie, że społeczność Magów Świetlistych zawsze bardzo cieszy się z oczyszczenia każdego zarażonego i sprowadzenia z powrotem każdego tajemnego. Teraz, po oczyszczeniu, jesteś członkiem naszego społeczeństwa tak samo, jak Kargiliana, ja, Merfes, Kelkemer, Mirana i inni magowie. Nie musisz się też zwracać do mnie tak oficjalnie: " Wielki Mistrzu Proroctwa i Przewodniczący Wielkiej Radzie Czcigodny Mekkefalu Giranok". Nikt tak nie mówi, to znaczy oprócz uczniów szkoły. Wielcy Mistrzowie mówią sobie po imieniu, więc mnie witają mówiąc po prostu "dzień dobry Mekkefalu". Mistrzowie zwracają się domnie "wielki Mekkefalu". Ci, którzy ukończyli szkołę, mają klasę wysoką, /yższą i najwyższą najczęściej mówią do mnie Wielki Mistrzu. Jak już mówiłem, wkrótce będziesz moim zięciem, nie widzę więc przeszkód, abyś zwracał się do mnie "tato". – mówił ciepło się uśmiechając. – Usiądź przy stole. – poprosił.
– Wolałbym się do… Ciebie zwracać Ojcze, a zwrot tato zachować na czas po ślubie z Gilianą. – powiedział Król. – Skoro tak wolisz. –
Garron usiadł przy dużym drewnianym stole w kolorze orzecha włoskiego. Oprócz stołu i stojących przy nim czterech krzeseł z tego samego drewna, w pracowni wielkiego mistrza proroctwa znajdował się cztery regały stojące po dwa na przeciwległych ścianach prostopadłych do drzwi i okna. Na dwóch z nich, tych na prawo od wejścia, najdował się potężny księgozbiór. Na pozostałych dwóch, na lewo od wejścia, stały niesamowite przyrządy. Stały tu też dwie oszklone szafki pełne słoików i słoiczków, butelek i buteleczek z różnymi cieczami.
Mekkefal zdjął z regału trzy przyrządy i położył je na stole przed Garronem. Jeden z nich wyglądał jak tuba i był zrobiony ze srebra. Węższy otwór owej tuby zamykał kryształ kwarcu, w szerszym tkwił płaski oszlifowany szafir.
Drugi przyrząd wyglądał jak bardzo duża szklanka z grubymi ściankami, tyle że był zrobiony z diamentu. Trzei wyglądał jak zwykła miedziana rurka.
– Jeden z tych przyrządów służy do postrzegania przyszłości indywidualnej, czyli przyszłości jednej, określonej osoby. Inny do oglądania przyszłości królestw, a ostatni do patrzenia na przyszłość zwierząt i przedmiotów. Twoim zadaniem jest określić, który jest który. Możesz ich dotykać, brać do ręki. Wolno też ci je wąchać, słuchać i smakować. – powiedział Mekkefal.
Garron wziął do ręki miedzianą rurkę. Chwilę obracał ją w palcach, a po chwili przynknął jej koniec do oka. Zobaczył chodzącą po szybie muchę i wszystko to, co się z nią będzie działo łącznie z jej rychłą śmiercią od uderzenia ręki Mekkefala. Następnie wziął do ręki diamentową szklankę. Jakiś czas przekładał ją z ręki do ręki zastanawiając się, czy przytknąć ją do oka dnem, czy otworem. Doszedł bowiem do wnioską, że skoro przyszłość się postrzega, czy ogląda, należy te pruyrządy przkładać do oka, co potwierdziło doświadczenie z rurką. W końcu przytknął szklankę dnem do oka i zobaczył siebie i Kargilianę podpisujących jakiś dokument. Po chwili wiedział, że jest to dokument potwierdzający włączenie w Zjednoczone Królestwo dwóch dzikich plemion z Tajemnych Gór wraz z ich terytoriami. Ciekawy co się stanie, przytknął szklankę otworem do oka. Znów ujrzał siebie i Kargilianę podpisujących dokument, lecz tym razem był to dokument potwierdzający zjednoczenie obu królestw.
– Miedziana rurka służy do oglądania przyszłości i przeszłości zwierząt i przedmiotów. – zaczął mówić Garron, dziwnie pewnie. – Diamentowa szklanka służy do postrzegania przyszłości i przeszłości królestw. – kontynuował z taką samą pewnością. – Srebrna tuba zaś służy do patrzenia na przyszłość i przeszłość indywidualną. – dokończył dziwiąc się, skąd u niego ta pewność.
Mekkefal pokiwał głową. – A powiedz mi, którym końcem tuby postrzegamy przyszłość, a którym przeszłość indywidualną? – spytał. – Przyszłość indywidualną postrzegamy przez szafir, przytykając do oka kwarc, przeszłość zaś odwrotnie. – odpowiedział król. – A dlaczego tak jest? – dopytywał Mekkefal. – Postrzeganie przyszłości wymaga kamienia szlachetniejszego, szafir służy do tego najlepiej. Kwarc zaś, jako kamień lichszy, służy do postrzegania przeszłości indywidualnej. – odparł zdziwiony swoją wiedzą Garron.
Mekkefal wstał od stołu.
– Brawo! Będziesz prorokiem. – wykrzyknął.
– Naprawdę? – dopytał uczeń, w niedalekiej przyszłości, Mekkefala. – Najprawdziwiej, jak to tylko możliwe. – odparł Wielki Mistrz proroków. – Zdałeś test. Posiadasz zdelności niezbędne do nauki specjalności prorocckiej. Najważniejszym w tym teście było, czy określisz, który kamień w srebrnej tubie, jak na nią mówisz, służy do postrzegania w przód, a który w tył. Naprawdę ten przyrząd nazywa się kajlison. – dokończył Mekkefal.
Garron zamyślił się chwilę. – Więc moja matka nie miała racji przekonując mnie, że nawet nie mam co próbować drogi proroka, bo nie przejawiam specjalnych zdolności ku temu potrzebnych. Rację za to miała Gilia mówiąc, że te specjalne zdolności właśnie bada ten test. – Garron uśmiechał się szeroko. Będę prorokiem, na Kalkmota! Nie sądziłem, że moje wielkie marzenie się kiedyś spełni. – wykrzyknął wstając i obejmując Mekkefala z radości. Mekkefal nie był dłużny i też uściskał Garrona bardzo mocno. – Pędź podzielić się swoją radością z Kargilianą. – powiedział Wielki Mistrz proroków. – Oczywiście, ojcze. – odparł Garron kierując się w pośpiechu do drzwi. – Aha, i za tydzień zaczynamy lekcje. – dodał jeszcze Mekkefal, kiedy Garron był już jedną nogą poza pracownią. – Tak, tak oczywiście. – odparł zamykając drzwi. Schody z siódmego na pierwsze piętro wieży pokonał biegiem. Wpadł do błękitnej komnaty i już od progu wykrzyknął: – Gilia, kochanie, będę prorokiem! – Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że komnata jest pusta.

12 replies on “Rozdział siódmy”

Od razu w komentarzu powiem, że braillesence’owi wystarczyło zrobić twardy reset, którego nie umiałam zrobić, kupiłam też nowy zasilacz i chodzi jak złoto.

Twardy reset:
trujkąt w prawo i włącznik na pięć sekunt i trzymamy sam trujkąt. Jakoś tak to sie robiło.
Dobrze, że działa.

Monte, ja ci odpisuję tak w co drugim, czy co trzecim rozdziale, ale naprawdę bardzo mnie cieszą twoje komentarze.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink