Categories
Moje sny

Królewskie Miasto Knyht

Królewskie Miasto Knyht

Prolog
Adana odłożyła najnowszy numer „Wieści”. W artykule "Wieści z Królewskiego Miasta" napisane było, że Wielka Orkiestra potrzebuje nowej kerinosistki. Pobiegła z tą nowiną do rodziców. Ojciec Adany, Hernas, właśnie zbijał szafkę do głównej izby w ich domu w Ósmym Kręgu Przedmieść.
– Tato, wielka Orkiestra potrzebuje nowej kerinosistki. Może mogłabym spróbować? Powiedz, ach, tato, powiedz, że mogłabym. – wykrzyknęła.
Hernas zmarszczył brwi.
– Adano, nie mamy pieniędzy na podróż do Królewskiego Miasta Knyht. – odparł poważnie.
Adana zastanowiła się chwilę.
– A pieniądze odkładane na mój nowy dom nie wystarczą" Przecież jeśli się uda, jeśli zostanę kerinosistką, nowy dom nie będzie mi potrzebny. – mówiła podekscytowana. – Będę się modlić do Knewesa, żeby się udało. Tato, no posłuchaj, to jest jedyna szansa, proszę. –
Hernas przerwał heblowanie i zamyślił się. Jego córka od dziecięcych lat prosiła go, żeby jej robił pseudo kerinosy z łupin po orzechach kohis i ćwiczyła na nich rytmy, które zapamiętała z transmisji Wielkiego Dorocznego koncertu. To jest szansa i dla niej, i dla nich. On z żoną, Gamrą, też mogą na tym skorzystać. Ale jeśli się nie uda, mogą stracić wszystko.
– Porozmawiam z mamą. Do jutra coś postanowimy. – powiedział w końcu i wrócił do heblowania.
Rodzice Adany zdecydowali, że warto zaryzykować i posłać córkę do miasta. Uznali, że spełnienie marzenia Adany i wiążąca się z tym możliwość poprawy bytu są warte tego ryzyka. Następnego dnia rozpoczęło się wielkie pakowanie. Adana musiała zabrać przede wszystkim ubrania. Wzięła również skrzynkę podarowaną jej przez ojca na ostatnie Wielkie Święta, a w niej największy jej skarb: wisior z prawdziwego kryształu górskiego. Była w niej również figurka Knewesa, którą tata wyrzeźbił jej na czternaste urodziny. Zapakowała także kilka książek, czyli wszystkie, które miała. Na wozie wylądował również gruby koc, bo przecież nie będzie jej stać na nocowanie w zajazdach. Adana czule żegnała się z matką i ojcem, i obiecywała, że jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, już nie długo prześle im pierwsze pieniądze. Po drodze do Królewskiego Miasta Knyht Adana nocowała jednak w zajazdach. Zarabiała na ten luksus tańcząc i śpiewając.
Po dwóch tygodniach podróży przyjechała do Domu Muzyków w Pierwszym Kręgu Królewskiego Miasta Knyht. Zgłosiła się do przełożonej domu, niejakiej Maderiji.
Ta spojrzała na nią sceptycznie i zapytała
– A ty w ogóle masz poczucie rytmu? Czy wy tam, w Ósmym Kręgu Przedmieść Królewskiego Miasta macie zajęcia z muzyki? –
Adana spuściła głowę i odparła
– Zajęć z muzyki nie ma, ale te z nas, które umieją tańczyć i klaskać spotykały się raz w tygodniu u Hordyna. On nas uczył. – powiedziała cicho.
Maderija westchnęła.
– Zobaczmy, co potrafisz. – Podała jej do ręki mały kerinos i poprosiła, aby wystukała rytm na dwa. Adana zrobiła to bez problemu. Mały kerinos podskakiwał w jej ręce wystukując rytm z jednej długiej nuty i dwóch krótszych. – Dobra, a teraz rytm na cztery. – I z tym zadaniem dziewczyna sobie poradziła.
– A na trzy potrafisz? – zapytała Maderija.
Adana od razu wystukała jedną długą nutę poruszając kerinosem góra-dół, a następnie cztery krótkie poruszając nim z prawa na lewo. Maderija zmarszczyła brwi. Jeszcze nigdy w Wielkiej Orkiestrze nie grał nikt spoza Królewskiego Miasta. W tym roku nie było jednak innych chętnych na stanowisko kerinosistki, a dziewczynie szło bardzo dobrze. – Na razie zostaniesz. Dostaniesz pokój na parterze. Poproszę Narksę, żeby ci go przygotowała.
W ten sposób Adana znalazła się w Domu Muzyków. Maderija miała nadzieję, że zgłosi się jeszcze ktoś z miasta. I zgłosiły się aż trzy osoby, ale nie potrafiły powtórzyć ani rytmu na dwa, ani na trzy, a o rytmie na cztery nie było mowy. Wyglądało więc na to, że Adana zostanie w Domu Muzyków na dobre.
Pokój Adany nie był duży, ale i tak przerastał przepychem jej chatę z Ósmego Kręgu Przedmieść o głowę. Miała własną łazienkę, do której nie musiała wychodzić na zewnątrz, okno z firankami, wygodne łóżko, stół, krzesło i piękną, dużą szafę. Była zachwycona. Z niepokojem śledziła postępy rekrutacji. Przy każdej kolejnej chętnej na stanowisko kerinosistki wznosiła gorące modły do Knewesa, żeby tamta nie zdała egzaminu przed Maderiją. W końcu stało się jasne, że nową kerinosistką Wielkiej Orkiestry będzie Adana, dziewczyna z Ósmego Kręgu Przedmieść Królewskiego Miasta Knyht.

Dom Muzyków

Dom Muzyków w Królewskim Mieście Knyht miał sześć kondygnacji. Na parterze mieszkała służba, znajdowała się tu również jadalnia. Na piętrach pierwszym i drugim były pokoje tancerek. Na pierwszym piętrze znajdowała się również sala prób dla tancerek. Na kolejnych piętrach, trzecim i czwartym, mieszkała orkiestra. Ostatnie, piąte, piętro było wyjątkowe. Nie było tam żadnych pokoi mieszkalnych. Była tam tylko jedna bardzo duża sala. Była to sala, w której ćwiczyła Wielka Orkiestra Królewskiego Miasta Knyht.

1
Adana była już na trzeciej próbie z Maderiją. Ta uczyła ją, że kerinos należy trzymać prawą ręką tuż za głową instrumentu, a lewą na końcu nogi. Gdy Adana pytała, dlaczego tak, słyszała, że wkrótce się dowie.
– No trzymajże ten kerinos równo przed sobą. on musi być dokładnie na środku. Adana słuchała dokładnie poleceń Maderiji i starała się wykonać wszystkie polecenia, jak najlepiej. Ćwiczyły postawę i uchwyt instrumentu. Rytmem, który im towarzyszył był rytm na dwa. W pewnym momencie Adanie instrument wypadł z rąk.
– Jak ty go trzymasz. Musisz trzymać obiema rękami, mocno. To nie może ci wypaść z rąk podczas koncer… – Maderija przerwała swoje połajanki, gdyż Adana opadła na ziemię zaraz obok kerinosa.
– Nie dam rady. – wyszeptała dziewczyna.
Maderija pochyliła się nad nią. Zauważyła, że jest bardzo blada.
– Jak ktoś nie przychodzi na posiłki, to potem nie daje rady. Czemu nie jesz z nami w jadalni? – zapytała nieco łagodniej.
– Nie mam pieniędzy. Wszystkie poszły na podróż. – odparła Adana.
– A co mają pieniądze do jedzenia? – spytała Maderija.
– Przecież nie jestem jeszcze członkiem Wielkiej Orkiestry, dopiero po koncercie… –
– Ale co to ma do posiłków w jadalni? – spytała Maderija marszcząc brwi.
– Narksa. Ona powiedziała mi, że nie mogę jeść z wami, póki nie jestem członkiem orkiestry. Myślałam, że w takim razie muszę zapłacić za jedzenie, a pieniędzy nie mam, więc…
Wypowiadane cichym głosem tłumaczenia Adany przerwał okrzyk Maderiji
– Narksa ci powiedziała, że musisz płacić za posiłki? Naprawdę, tak ci powiedziała?
Maderija już się nie pochylała nad Adaną. Stała, a jej oczy ciskały iskry.
Każdy w Domu Muzyków wiedział, że kiedy Maderija, kobieta słusznego wzrostu, z falą czarnych, długich włosów, ma iskry gniewu w czarnych oczach, a jej równie czarne brwi się marszczą, jest źle. Jest bardzo źle.
– Tak, a to coś złego? – przestraszyła się Adana, której w międzyczasie udało się usiąść.
– Coś bardzo złego. To są po prostu bzdury. Teraz marsz do jadalni, musisz coś zjeść. Próby będą dopiero jutro. –
Maderija pomogła Adanie wstać i poprowadziła ją do jadalni.
– Pajka. – zakrzyknęła na widok młodej dziewczyny w fartuchu kucharki. – Słucham, pani Maderijo. – odparła tamta.
– Daj Adanie porządne śniadanie. Nie jadła od trzech dni. – rozkazała przełożona Domu Muzyków.
– Jak to nie jadła od trzech dni? – zdziwiła się Pajka.
– Narksa jej powiedziała, że za posiłki musi płacić. – wyjaśniła Maderija sadzając Adanę przy ogromnym stole.
Pajka pokiwała głową i dodała
– Narksa jej nie lubi. Opowiada, że dziewka z Ósmego Kręgu… – przerwała pod srogim wzrokiem przełożonej.
– Przrzepraszam, to Narksa mówi o niej "dziewka". Mówi, że ona jest… – Pajka znów przerwała.
– Dość! Z Narksą muszę poważnie porozmawiać. Nikt nie będzie przyszłego członka Orkiestry traktował w taki sposób. – Odwracając się do Adany dodała – Zjedz i idź odpocznij. Poćwiczymy jutro. –
Następnego dnia uśmiech Narksy nie wróżył niczego dobrego dla Adany. Ta miała jednak nadzieje, że chociaż na chwilę pokojówka da jej spokój. Na próbie, po śniadaniu, Maderija powiedziała Adanie, że od następnego dnia będzie miała ćwiczenia rąk.
– Musisz mieć silne ręce. – tłumaczyła. Na pytania Adany o to, po co jej silne ręce, odpowiadała, że ta się kiedyś dowie. Od tego dnia Adana podnosiła ciężarki uginając i prostując ręce na zmianę.

2
Pewnego dnia Adana zapytała Maderiję, czy mogłaby przyjść na próbę tancerek. – Choćby popatrzyć, tak lubię tańczyć. – prosiła.
Maderija zmarszczyła brwi, jak zawsze, kiedy nad czymś się zastanawiała lub gdy była na kogoś zła. Adana miała nadzieję, że w tej sytuacji nastąpił ten pierwszy przypadek.
– Lubisz tańczyć. Hm. Dobrze, przyjdź jutro na ćwiczenia tancerek. Widzę, że wiele rzeczy cię interesuje. To dobrze. – powiedziała miękko.
Następnego dnia Adana pojawiła się zatem na próbie tancerek. Dziewczyny, głównie nastolatki, wydawały się poruszone. – A teraz wszystkie mostek! – przerwała szepty Maderija. Ku zdziwieniu wszystkich, Adanie mostek przyszedł z wielką łatwością.
– Szpagat! – rzuciła przełożona. I tym razem Adana nie okazała się gorsza od reszty tancerek.
– Świeca! – Kolejne figury gimnastyczne, a także późniejsze taneczne Adana wykonywała równie dobrze, co tancerki.
Po próbie Maderija zatrzymała Adanę.
– Mówiłaś, że tańczące dziewczyny były u was jakoś uczone. – spytała.
– Tak, Hordyn nas uczył. – Adana odparła z uśmiechem. Po gimnastycznych wygibasach jej buzia była ślicznie zarumieniona, a z oczu tryskał zachwyt. – Bardzo dobrze was nauczył. Naprawdę nie spodziewałam się, że tak dobrze ci pójdzie, a przećwiczyłam dzisiaj dziewczyny mocniej niż zwykle. – dodała Maderija.
– No, a teraz wracamy do naszych rytmów. Poznałaś już podstawowy rytm na dwa i na cztery. Znasz też rytm na trzy. Teraz musisz się nauczyć najtrudniejszego. Musisz się nauczyć obracać kerinos tak, aby wydał cudowny śpiewny dźwięk. –
Adana wzięła kerinos w ręce i spróbowała to zrobić tak, jak widziała na naświetlaczu w domu. Koncert Wielkiej Orkiestry był transmitowany i każdy w domu miał obowiązek go oglądać. Ruch ten jednak nie wyszedł tak, jak należało i Maderija, ku zdziwieniu Adany, zaczęła się śmiać.
– Oj, Adanka, zapału to ci nie brakuje. Poczekaj chwile, zaraz ci pokaże, jak to zrobić. – Stanęła za dziewczyną, wzięła razem z nią kerinos w dwie ręce i pokazała, jak przekręcać go w rękach. Kerinos teraz śpiewał. Ziarna owocu grenbiji w jego wnętrzu przesypywały się wolno. Było to podobne do kropel deszczu spadających z nieba na liście. Adana długo ćwiczyła ten ruch. Tego dnia ćwiczenia były dłuższe, ale przyniosły zamierzony efekt.

3
Któregoś dnia Adanę obudziły dziwne dźwięki dochodzące z łazienki. Brzmiało to tak, jakby coś dużego i twardego przemieszczało się szybko po podłodze. Adana zajrzała do łazienki przez mały otwór nad klamką. To, co zobaczyła, wyrwało z jej gardła potworny krzyk. Krzyczała, piszczała dobre kilka sekund, aż nie przerwało tego wrzasku pukanie do drzwi. Adana otworzyła zdziwionej Maderiji.
– Co się tu dzieje. – zapytała przełożona.
– Wąż! W łazience jest wąż! -powiedziała pobladła Adana.
– Wąż? Tutaj wąż? – dziwiła się Maderija. Zajrzała, tak jak wcześniej Adana, przez otwór nad klamką i zdziwiła się jeszcze bardziej.
– To nie wąż, to tanda, ale skąd taki duży okaz akurat w twojej łazience? Nie wchodź tam i nie otwieraj nawet drzwi. Poczekaj na mnie. – powiedziała Maderija i wyszła. Adanie nie przyszłoby nawet do głowy zbliżyć się do drzwi łazienki, a co dopiero je otwierać. Stanęła skulona naprzeciw drzwi i czekała.
Po chwili Maderija wróciła z dość wysokim mężczyzną. Mężczyzna ten zwracał się do Maderiji per „Pani Maderijo”, więc Adana domyśliła się, że to ktoś ze służby. Mężczyzna ten również zajrzał do łazienki Adany.
– Tak, to ta sztuka, pani Maderijo. Ta właśnie zniknęła wczoraj z terrarium. – powiedział poważnie.
– Skąd to wiesz, Markicie? – zapytała Maderija.
– Ma na głowie tę dziwną plamę w kształcie gwiazdy. – odparł.
– Umiesz ją zabić w takich warunkach? – spytała Maderija bardzo poważnie.
– Tak. Uczyłem się zabijać dzikie tandy. –
Mężczyzna wyjął z przyniesionej torby kombinezon, który założył na siebie. Kombinezon zakrywał całe jego ciało bardzo dokładnie. Miał długie rękawy, długie nogawki i był z bardzo grubego materiału. Następnie z tej samej torby wyjął coś w rodzaju kasku. Kask ten zasłaniał oprócz głowy również twarz. Miał okrągłe otwory przesłonięte szkłem na oczy. Następnie Markit założył grube rękawice i wziął do ręki potężne nożyce, a potem otworzył drzwi od łazienki.
Maderija musiała przytrzymać pobladłą nagle Adanę, aby ta nie upadła na podłogę. Markit zaś wskoczył zręcznie na głowę tandy. To, co brała za węża Adana, a co było w istocie długą macką, szybko zaczęło się oplatać na ciele mężczyzny. Ten jakby na to czekał. Szybko odciął mackę od głowy zwierzęcia. Z przecięcia wylała się zgniło-zielona krew. Tego nie wytrzymała Adana. Zgięła się nagle w pół i zaczęła wymiotować.
– Po raz pierwszy widzi tandę? – zdziwił się mężczyzna. Maderija, wciąż trzymająca Adanę, pokiwała głową.
– Nie jest z miasta. Zostaw nas, głowę przyniosę ci za chwilę. – odpowiedziała Maderija.
Kiedy Adana się uspokoiła pierwszym jej pytaniem było
– Po co wam głowa tego monstrum? – zdziwiła się.
– Jest bardzo przydatna, zresztą codziennie z niej korzystasz w jadalni. Nie z tej konkretnie, oczywiście, ale z misek zrobionych z głów tand właśnie lubisz jadać półpłynne posiłki. – powiedziała Maderija z uśmiechem.
– Jak to, przecież jadam z misek kryształowych. Myślałam, że są zrobione z kryształu górskiego. Mam wisiorek z tego materiału, jest identyczny. –
Maderija uśmiechnęła się jeszcze raz.
– Wiem, słonko… – odezwała się ciepło do Adany, kładąc dłoń na jej dłoni, – że u was, na przedmieściach, kryształ górski jest jednym z najdroższych i największych skarbów. Dla nas to tylko nędzna podróbka. – mówiła. – Podróbka? Ale czego? – spytała Adana. Maderija podeszła do głowy tandy leżącej już w koszu.
– Zobacz. – powiedziała. Nacięła skórę na głowie tandy i wtedy ukazał się…
– Jaki piękny. Jaki cudny. Takiego kryształu nie ma chyba na całym świecie. – wykrzyknęła zachwycona Adana.
Maderija ścisnęła jej rękę.
– Twój zachwyt pięknem jest niesamowity. Wybacz, ale chwilami trudno mi pojąć, jak ty się uchowałaś na tych przedmieściach. Ty jesteś miejska z krwi i kości. Masz muzyczny słuch, zachwyca cię piękno i wiesz, co rzeczywiście nim jest. – powiedziała Maderija. – Chodź ze mną, pokażę ci coś. –
Adana poszła za Maderiją niosącą w koszu głowę tandy. Zeszły po schodach na poziom poniżej parteru. Dotarły do miejsca, gdzie Adana, z lekkim przerażeniem, zobaczyła kilkanaście tand. Były umieszczone w specjalnych klatkach. Ich macki wystawały poza klatki i były stale przykryte grubą warstwą mięsa. Maderija wytłumaczyła Adanie, że owa macka jest narządem służącym tandom do oddychania, obrony i jedzenia, a także trawienia. Idąc dalej spotkały Markita.
– O, już pani przyszła. A ona – tu wskazał na Adanę – po co ona z panią przyszła? – zdziwił się mężczyzna.
– Ona – dobitnie powiedziała Maderija – Przyszła obejrzeć, jak z głowy tandy robisz miski i półmiski. Aha, i to nie jest żadna ONA. Szacunku proszę do naszej przyszłej kerinosistki. – powiedziała srogo.
Potem Adana widziała, jak Markit kładzie głowę tandy na specjalnym stole i zdejmuje z niej skórę. Piękna pocięta sześciokątnymi wzorami „kość” błysnęła w świetle lamp. Potem kładzie ją na innym stole i zaczyna ją kroić. Z wnętrza głowy wyciekał półprzeźroczysty płyn. A śmierdział jak stado spoconych koni. Po chwili z głowy tandy wycięte zostały dwie miski i cztery półmiski. Z dwóch z nich, prostokątnych, odcięte były wszystkie cztery rogi tak, że półmiski zrobiły się ośmiokątne.
– Trzymaj. – powiedziała Maderija dając jeden z takich rogów Adanie. – Tylko nie chwal się nikomu, że to masz. –
Wieczorem, kiedy Adana była już w swoim pokoju i powoli szykowała się do snu, do jej drzwi ktoś zapukał. Adana, bojąc się, że to Narksa przychodzi, żeby ją znów przestraszyć albo pognębić. Zapytała więc – Kto tam? – Zupełnie nie spodziewała się odpowiedzi, która padła.
– Marisa, jestem tancerką. Chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. – Dla Adany było to coś nowego. Wprawdzie Maderija robiła wrażenie osoby jej przyjaznej, ale na pewno nie była przyjaciółką. Adana poważnie traktowała wszelkie przyjaźnie i prosty komunikat o tym, że ktoś się chce z nią przyjaźnić potraktowała zupełnie serio.
Otworzyła drzwi. Do pokoju weszła szesnasto, może siedemnastoletnia dziewczyna. Miała wesołe niebieskie oczy i blond włosy prawie do pasa. Była ubrana w niebieską sukienkę, a na nogach miała czerwone buty.
– Cześć. – zaczęła Marisa. – Byłaś u nas na próbie. Zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie. – powiedziała.
– Dziękuję. – odparła Adana.
– Wydaje mi się, że jesteś osobą trochę osamotnioną. Nikogo tu nie masz. Maderija uczy cię na kerinosistkę. Podobno jesteś z bardzo daleka. –
Marisa usiadła w fotelu, wskazanym jej przez Adanę.
– Napijesz się naparu z melisy? Pomaga mi zasnąć. – zapytała z uśmiechem. – Poproszę. –
Usiadły naprzeciw siebie i nie długo z ust Adany popłynęła opowieść o tym, jak u siebie, w Ósmym Kręgu Przedmieść Królewskiego Miasta Knyht uczyła się tańczyć z kilkoma innymi dziewczynami. Opowiedziała o swoim nauczycielu, Hordynie i o tym, jak dwa tygodnie jechała do Królewskiego Miasta na wieść, że potrzebna jest nowa kerinosistka.
– Ale ty jesteś dzielna. Ja bym się bała. Jechać taki kawał bez opieki, bez rodziców, niani, babci… No, tak całkiem bez nikogo. – dziwiła się Marisa.
– Był ze mną woźnica, brat koleżanki, z którą uczyłam się tańczyć. Nie byłam więc sama. – uśmiechnęła się Adana.
– E tam, woźnica to żadne towarzystwo. Nie nudziłaś się po drodze? –
Adana roześmiała się głośno.
– Nudzić się, kiedy przed oczami masz wciąż zmieniający się krajobraz? Najpierw góry i ich skaliste, czerwono-białe szczyty. Potem niziny z polami uprawnymi, a na tych polach żółta pszenica, zielone żytko, truskawki, porzeczki, kolorowy raj. No, a im bliżej Królewskiego Miasta, tym bogaciej. Domy zdobione rozmaitymi figurami, rynny w kształcie kocich albo wilczych paszczy, podpory balkonów w kształcie skrzydlatych kobiet. Całe to piękno dookoła i ja miałabym się nudzić?
Marisa siedziała przez chwilę milcząc.
– Wiesz, ty jesteś jak z miasta. Zachwyca cię wszystko co piękne. Tylko wielu rzeczy jeszcze nie widziałaś, więc zachwyca cię to, co ja uważam za zwykłe. Jesteś naprawdę fajna. – Marisa uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Adany.
– Chcę, bardzo chcę być twoją przyjaciółką. Czuję, że mogłabym rozmawiać z tobą długo i o wszystkim, i jeśli się tylko zgodzisz, na pewno jeszcze wiele wieczorów wypełnimy wspólną rozmową.
Adana pokiwała głową. Dobrze byłoby mieć kogoś zaprzyjaźnionego, kogoś zawsze po swojej stronie. Poza tym Marisa naprawdę robiła wrażenie bardzo sympatycznej i szczerej osoby.
– Dobrze, chętnie zostanę twoją przyjaciółką. –
Po tej deklaracji rozmowa pobiegła już swobodnie. Adana dowiedziała się, że aby być tancerką i tańczyć przed królem i całym zgromadzonym miejskim towarzystwem, musiała opuścić dom w wieku dwunastu lat i zamieszkać tu, w Domu Muzyków.
– Maderija ćwiczyła z nami, bo przyszło nas wtedy około dwudziestu. Siódme poty z nas wyciskała, ale zawsze mówiła, że jak się teraz przyłożymy, to późniejsza praca będzie dla nas przyjemnością i wcale nie będzie trudna. I miała rację. Dzisiaj, jak wychodzę na scenę, to wcale nie myślę o tym, jakie kroki muszę wykonać, kiedy się ukłonić, kiedy się obrócić. To jest po prostu we mnie. – mówiła cała w uśmiechu.
– Słuchaj, a to prawda, że Narksa zamknęła cię w łazience z tandą? – zapytała w pewnym momencie Marisa.
– Nie, ale zamknęła w mojej łazience tandę. Przestraszyłam się potwornie i wrzasku narobiłam. Potem przyszedł jakiś mężczyzna. Miał rude włosy i rudą brodę, i widziałam, jak ją zabijał. Maderija pokazała mi głowę, znaczy kość tandy. Coś niesamowicie pięknego. –
Adana chciała pokazać Marisie kawałek, który dostała od Maderiji, ale w porę przypomniała sobie, że ta jej kazała nikomu tego nie pokazywać. Dziewczyny rozmawiały jeszcze trochę, w końcu rozeszły się i każda z nich poszła spać.

4
Następnego dnia, na próbie Maderija kazała Adanie ćwiczyć, jak zwykle, rytmy na dwa, na cztery i na trzy.
– Ale ja… – zaczęła w pewnym momencie Adana.
– Ale ty to już umiesz. Wiem. Ćwicz dalej. – odparła oschle Maderija.
– Ale ja chciałam zapytać, czy mogę ten kawałek kryształowej głowy wysłać rodzicom. Obiecałam im, że jak już tu będę, to prześlę im trochę pieniędzy. Nie wiedziałam tylko, że przez ten rok nie zarobię nic. – dokończyła Adana ze spuszczoną głową.
Maderija głęboko westchnęła. – Czy to znaczy, że Narksa nie dała ci również pieniędzy? – oczy Maderiji wskazywały na wewnętrzny gniew. Jeszcze nie ciskały iskier, ale już było widać, że za nimi kotłuje się cały ceber uczuć.
– Narksa? Ona miała mi dać pieniądze? – zdziwiła się Adana.
Maderija westchnęła jeszcze głębiej. – Powinnam się domyślić. Skoro nie miałaś pieniędzy, aby opłacić posiłek, za który zresztą w ogóle nie musisz płacić, to znaczy, że Narksa ci pieniędzy nie dała. – Maderija usiadła w fotelu. – Usiądź obok mnie. – powiedziała do Adany. – Dom Muzyków ma do dyspozycji pewną sumę daną nam przez samego króla. Z tej sumy utrzymany jest cały dom, ale także wypłacane są małe sumy tym, którzy jeszcze nie są w Orkiestrze albo jeszcze nie są tancerkami, ale mieszkają tu i uczą się. Ty też jesteś osobą, która mieszka tu i uczy się, więc tobie też należy się ta suma co miesiąc. Nie jest to duża suma, ale na podstawowe wydatki wystarczy. – Maderija oparła głowę o splecione dłonie. – Skoro Narksa nie przekazywała ci tych pieniędzy przez ostatnie dwa miesiące, to znaczy, że ja dziś muszę ci wypłacić dziesięć werenów. – powiedziała cicho.
– Ile? Pięć werenów za miesiąc? Przecież to jest tyle, ile moi rodzice zarabiali przez trzy miesiące. I ja miałabym te pięć werenów co miesiąc tylko dla siebie? – wykrzyknęła zdumiona Adana.
– Wiem, że tobie wydaje się to zawrotną sumą, ale biorąc pod uwagę ceny, jakie są w mieście, to wcale nie tak dużo. Tobie dam dziesięć werenów, pięć za ten miesiąc, bo kończy się już drugi miesiąc twojego pobytu w Domu muzyków. I pięć za poprzedni miesiąc. A twoim rodzicom wyślemy dwadzieścia werenów. – Oczy Adany prawie wyskakiwały z orbit. – Dwadzieścia werenów. Moi rodzice tyle zarabiają wciągu całego roku. – wykrzykiwała z radości.
– Ciszej, bo jeszcze ktoś usłyszy. Dwadzieścia werenów z sumy, jaką Król daje Domowi Muzyków to naprawdę nie wiele. Nikt tego nie odczuje i nikt się o tym nie dowie. Nawet sam Król. – Ostatnią frazę Maderija wymówiła dużo ciszej. – Po ćwiczeniach pójdziesz do swojego pokoju i napiszesz list do rodziców. Dołączę obiecaną sumę i wyślemy to konną pocztą. A kawałek kryształowej głowy zachowaj dla siebie.
Adana z radości nie mogła usiedzieć na miejscu. – Czyli już za dwa tygodnie będą się mogli cieszyć z tej ogromnej sumy. – Maderija się uśmiechnęła.
– Ty masz na myśli zwykłe konie, które rzeczywiście na Ósmy Krąg Przedmieść jechałyby dwa tygodnie. Miejska poczta posiada jednak mechaniczne konie. Te „zwierzęta” z metalu są w stanie biec dużo szybciej niż ich żywe wzorce. –
Po ćwiczeniach, które trwały dwie godziny, jak zawsze, Adana usiadła w swoim pokoju przy stole i zaczęła pisać list. Pisała o tym, jak jej tutaj jest dobrze. Przelewała na papier swoje emocje związane z codziennymi ćwiczeniami z małym kerinosem. Pisała o tym, jak cieszy się z tego, że przebywa wśród muzyków. Napisała też o Marisie, która została jej przyjaciółką. Nie napisała tylko o pokojówce Narksie. Po co rodzice mają się martwić. List włożyła do koperty. Do niej została dołączona druga z pieniędzmi od Maderiji. Obie zostały włożone w jedną większą i zaadresowane do rodziców Adany.

5
W trzecim miesiącu ćwiczeń Adany w Pokoju Prób pojawił się duży, koncertowy kerinos. Był ogromny. Jego głowa była zrobiona ze skorupy olbrzymiego żółwia morskiego, a nogę dorobiono z drewna.
– Jaki duży! – wykrzyknęła Adana.
– Duży. – stwierdziła Maderija. – Spróbuj go podnieść.
Adana złapała kerinos tak, jak ją uczyła Maderija: prawą ręką tuż za głową i lewą ręką przy końcu nogi. Szarpnęła ciężkim instrumentem i podniosła do góry. Rozległ się terkot przesypujących się ziaren owocu grenbiji.
– Jeszcze raz. Odstaw kerinos na ziemię. Musisz go podnieść tak, żeby nie wydał najcichszego choćby dźwięku.
Przy siódmej próbie, Adanie udało się tak podnieść kerinos.
– Ale on jest ciężki. – sapnęła z wysiłku.
– Teraz już wiesz, po co ci ćwiczenia wzmacniające ręce. – uśmiechnęła się Maderija. – Spróbuj zacząć utwór. Szesnaście taktów na dwa. – poleciła.
Adana uniosła kerinos do góry i skierowała na prawo. Mniej więcej na wysokości jej prawego barku wykonała kerinosem zdecydowany ruch góra-dół. Łukiem kierując się od prawego barku w dół, a następnie do lewego, przekręcała go. Instrument wydawał przepiękny dźwięk. Kiedy kerinos znajdował się na wysokości lewego barku powtórzyła ruch góra-dół. Przy każdym takim ruchu instrument wysyłał krótki, głośny, zdecydowany dźwięk. Po nim znów rozległy się szmery, gdy kerinos przechodził ponownie na wysokość prawego barku. Po dwóch takich sekwencjach kerinos wylądował idealnie pośrodku i Adana zaczęła wykonywać:rytm na dwa.
– Dobrze, bardzo dobrze. Teraz szesnaście taktów na cztery. – Adana poradziła sobie doskonale z tym zadaniem.
– A teraz szesnaście taktów na trzy.
Po tym poleceniu Maderiji, Adana zaczęła wykonywać jeden zdecydowany ruch z góry na dół, a potem cztery na boki: prawo, lewo, prawo, lewo.
– Radzisz sobie dobrze, nawet bardzo dobrze. Teraz musimy popracować nad krzepą. Wyobraź sobie, że utwór ma pięć razy po sto sześćdziesiąt taktów. Przez cały czas kerinos jest w ruchu dasz radę? To jest ostatni moment, w którym możesz się wycofać. – Maderija powiedziała to niezwykle poważnie.
Adana, zastanowiła się więc. Kerinos był ciężki. Po tych czterdziestu ośmiu taktach miała ochotę nim rzucić o ziemię. Ale poddać się? Teraz, kiedy już tyle wysiłku włożyła w naukę, kiedy zaprzyjaźniła się z Marisą. Teraz się wycofać? Nigdy!
– Dam radę. Bardziej przyłożę się do ćwiczeń rąk. Podnoszę teraz po dziesięć kilo w każdej ręce. Poproszę panią od gimnastyki o to, żebyśmy szybciej przeszły do dwudziestu kilo. – powiedziała stanowczo.
– Już ty Kelkemiry nie pospieszaj. Ona wie, co robi. Skoro mówisz, że dasz radę, to ja ci wierzę. Od dziś pracujemy na koncertowym kerinosie, co też wpłynie na twoją krzepę. Z każdym dniem będziesz silniejsza. Wierzę, naprawdę mocno wierzę, że sobie poradzisz. – powiedziała Maderija z uśmiechem.

Wielka Orkiestra Królewskiego Miasta Knyht składała się z pięćdziesięciu pięciu muzyków. Pierwszym, mawiano, że najważniejszym, był kerinos. Poza nim w orkiestrze grało czworo skrzypiec, dwie altówki, dwie wiolonczele i dwa kontrabasy. Oprócz nich występowało sześć fletów, cztery oboje, cztery saksofony, dwa fagoty oraz dwa kontrafagoty. Usłyszeć można było również sześć trąbek, cztery puzony, sześć waltorni i cztery tuby. Na Wielkim Dorocznym Koncercie grały również organy i pięć harf. To właśnie na organy i harfy była napisana trzecia część koncertu ta, która liczyła się na trzy.
W ciągu roku Wielka Orkiestra Królewskiego Miasta Knyht dzieliła się na dwie Orkiestry Dzielone, które koncertowały w ciągu roku po całym mieście i na przedmieściach. Raz w tygodniu musiały jednak zjechać na próby do Domu Muzyków i tworzyć na czas prób Wielką Orkiestrę.

8
Gorwan, trzeci skrzypek Wielkiej Orkiestry, chodził trochę oczadzony. Odkąd usłyszał, jak ćwiczy przyszła kerinosistka i kiedy usłyszał jej głos, jej śmiech, zakochał się od razu. Później miał okazję ją widzieć i był pewny, że śliczniejszej twarzy nigdy nie widział. O swoim uczuciu powiedział kiedyś pokojówce Narksie. Zaśmiała się i powiedziała, że z tej miłości nic nie będzie i żeby on, trzeci skrzypek Wielkiej Orkiestry, zapomniał o dziewce z Ósmego Kręgu Przedmieść. A jednak zapomnieć nie mógł. Wypatrywał jej twarzy podczas wspólnych posiłków. Przechodząc obok Pokoju Prób zatrzymywał się, aby ją usłyszeć. Był zakochany na zabój i nie bardzo wiedział, co z tym zrobić.

9
Próby z koncertowym kerinosem przynosiły efekty. Kerinos nie wydawał się już tak ciężki. Podnoszenie ciężarków przynosiło właściwy rezultat. Mierzenie się codziennie z ciężarem instrumentu też nie było bez znaczenia. Wydając ostrożnie pieniądze, które dostawała od Maderiji, Adana kupiła sobie trochę miejskich ubrań. Stać ją było nawet na zakup małej flaszeczki perfum.
– Ooo, widzę i czuję, że rozsądnie wydajesz pieniądze. Bardzo dobrze, że zakupiłaś sobie ubrania. Zupełnie nie wyglądasz już na dziewczynę z Ósmego Kręgu Przedmieść. Niczym nie różnisz się od nas. Zapach też swoje robi. – Mówiła Maderija.
– A czy ja mogłabym na koncert zrobić sobie wisiorek z tego fragmentu głowy tandy? – spytała Adana.
– Oczywiście, tylko jakby się ktoś pytał, skąd go masz, odpowiadaj, że ode mnie. Aha, i mam wrażenie, że jeden ze skrzypków się w tobie zakochał. – Maderija mrugnęła do Adany, a ta zaczerwieniła się aż po czubki uszu.
– Żeby to był Gorwan. – pomyślała. Bo złożyło się tak, że kiedy Adana zobaczyła Gorwana i kiedy usłyszała jego głos i jego śmiech, zakochała się w nim na zabój.

10
Nadeszły w końcu próby z orkiestrą. Miały one miejsce na najwyższym piętrze Domu Muzyków. Bardzo przejęta Adana weszła do Sali prób. Zgromadzona tam była cała orkiestra, a na nią na podwyższeniu czekał koncertowy kerinos.
– Dzisiaj ćwiczymy pierwszą część na dwa. – zarządziła Maderija.
Utwór skomponowany na Wielki Doroczny Koncert mógł być zagrany w całości tylko na koncercie. Na próbach ćwiczono maksymalnie dwie jego części na raz.
Adana podniosła kerinos do góry. Ten nie wydał ani jednego dźwięku. Tak jak ją nauczyła Maderija, najpierw wydała z niego szereg śpiewnych szelestów przemieszczając go po łuku od prawego barku do lewego i z powrotem. Potem wybiła dwa takty rytmu na dwa i orkiestra zaczęła grać. Wykonali pierwszą część na dwa kilkukrotnie, więc próba trwała dwie godziny.
Po próbie Adana wyszła z Sali trzymając się za głowę.
– głowa cię boli. – powiedziała Maderija kładąc Adanie rękę na ramieniu.
– Tak, bardzo. Takie natężenie dźwięków… – Adana zacisnęła zęby, żeby nie krzyczeć.
– Mogłam się domyślić, że Narksa nie da ci zatyczek do uszu. Proszę, wkładaj je na każdą próbę. – Maderija podała Adanie zawiniątko. W środku leżały dwie zatyczki do uszu.
– Ale ja nie będę słyszała orkiestry. – zmartwiła się Adana.
– Będziesz słyszała, tylko dużo ciszej. To specjalne zatyczki na próby. Każdy w orkiestrze takie ma. – przekonywała Maderija. – Chodź, dam ci dobry lek na ból głowy. –
Po połknięciu sporej żółtej tabletki Adana udała się do swojego pokoju. Położyła się na łóżku. Po upływie kilkunastu minut poczuła, jak ból głowy powoli się zmniejsza. Leżąc w ubraniu na łóżku zasnęła zanim lek osiągnął sto procent skuteczności.

11
Dzień koncertu w końcu nadszedł. Wszyscy członkowie Wielkiej Orkiestry od rana chodzili wielce podnieceniu. Adana też przeżywała pierwszy występ. Mówiła i myślała o nim pierwszy, próbując dodać sobie pewności, że będzie jeszcze drugi i trzeci, i nie wiadomo który. Miała jednak świadomość, że ten koncert będzie ostatecznym egzaminem stwierdzającym, czy nadaje się na kerinosistkę, czy nie. Orkiestra już zbierała się w zagłębieniu sceny. Wyżej, na deskach sceny miały tańczyć tancerki, a ona, Adana, kerinosistka miała znaleźć się jeszcze wyżej, na specjalnym podeście. Prawie wszyscy byli już tam, gdzie powinni być. Maderija zaganiała niedobitków a to na scenę, a to na widownię. Przemierzając parter Domu Muzyków usłyszała rozmowę.
– Jestem pewny, że da radę. – mówił męski głos.
– A ja ci mówię, że nie da. Odstawi kerinos minimum dwa razy. – twierdził żeński.
– Mogę się z tobą założyć, że nie postawi go ani razu. – powiedział mężczyzna. – Dobra, jeśli rzeczywiście da radę, w co mocno wątpię, to powiesz jej, że ją kochasz. Jeśli nie da, nic nie będziesz mógł powiedzieć. – powiedział głos żeński i słychać w nim było ironię.
– Przyjmuję zakład. – stwierdził głos męski.
Maderija dotarła do obu głosów i zobaczyła, że głosem męskim był Gorwan, a żeńskim pokojówka Narksa. – Co wy tu jeszcze robicie? Orkiestra czeka na ciebie. – zwróciła się do Gorwana. – Ty też znasz swoje miejsce na widowni. – powiedziała marszcząc brwi do Narksy. Po chwili wszyscy, łącznie z Maderiją, znajdowali się na swoich miejscach. Adana, ukryta jeszcze za kulisą, zaczęła się bać. Za chwilę wyjdzie na scenę, wstąpi na specjalny podest i będzie musiała podnieść kerinos. A jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli ziarna grenibji jednak się przesuną i wydadzą dźwięk? Jeśli nie da rady i będzie musiała odstawić kerinos w trakcie koncertu? Zacisnęła zęby i z myślą, że na pewno da radę, że musi dać radę, aby spełniło się jej marzenie, odsunęła kotarę.

12
Stojąc na podeście, Adana miała wrażenie, że wszyscy, ale to wszyscy na widowni patrzyli tylko na nią. Po prawdzie niewiele się myliła. Wiedziała, że to ona rozpoczyna koncert i że może jeszcze chwilę zwlekać, ale podniosła kerinos do góry. Żadne ziarno nie przesunęło się wydając dźwięk. Adana wykonała zdecydowany ruch kerinosem po prawej stronie, przeniosła go na lewą, potem znów na prawą i w końcu na środek. Podała rytm na dwa i orkiestra zaczęła grać. Przeminęło sto sześćdziesiąt taktów na dwa, a Adana twardo stała i trzymała kerinos w obu rękach. Narksa uśmiechała się ironicznie pod nosem. Spodziewała się, że po następnych stu sześćdziesięciu taktach Adana przegra swoją przyszłość w Wielkiej Orkiestrze. Minęło sto sześćdziesiąt taktów na cztery, a Adana nadal stała i grała. Pokojówka zacisnęła zęby modląc się, aby Adanie się nie udało. Nienawidziła tej dziewki z Przedmieść. Ubierała się jak miastowe, ale nie była stąd. Nie miała prawa stać teraz na podeście i wymachiwać kerinosem. – Oby jej ręce uschły. – wyszeptała Narksa. Tym czasem skończyła się trzecia część koncertu, ta na trzy i zaczęła się czwarta, a Adana wciąż stała nieporuszona. Narksie zaczęły się zbierać łzy w oczach. Nie były to oczywiście łzy smutku ani łzy radości. Były to łzy spowodowane złością. Kiedy przebrzmiała część czwarta i zaczęła się piąta, Narksa była już prawie pewna, że przegrała zakład. Miała jeszcze maleńką, coraz mniejszą nadzieję, że jednak Adana się potknie, że gdzieś się pomyli. Ale wraz z przebrzmiewaniem kolejnych taktów, coraz bardziej zaciskała pięści, coraz bardziej wykrzywiała twarz w grymasie złości. Kiedy koncert się skończył i Adanie udało się bezszmerowo odstawić kerinos, Narksa nie wytrzymała i wymknęła się z widowni. Uciekła w progi Domu Muzyków. Nie przewidziała, że Maderija zauważy jej ucieczkę i pójdzie za nią.
– I co, przegrałaś zakład. Jak się z tym czujesz? – zapytała przełożona Domu Muzyków.
– A jak mam się czuć? Ta dziewka z Przedmieść okazała się lepsza od poprzedniej kerinosistki, chociaż tamta pochodziła z miasta. – odparła Narksa zaciskając zęby ze złości.
– Za to, że wciąż podkładałaś jej świnię. Za historię z tandą, za to, że powiedziałaś jej, że za posiłki musi płacić, za to, że nie przekazałaś jej pieniędzy, które ci dla niej dałam i za to, że nie dałaś jej zatyczek do uszu przed próbą zwalniam cię z pracy w Domu Muzyków. – powiedziała Maderija marszcząc brwi wyjątkowo mocno i widać było, że nie żartuje i że od jej decyzji nie ma odwrotu. Narksa spojrzała na przełożoną ni to ze smutkiem, ni to ze złością.
– Skoro pani tego chce, odejdę, ale jeszcze pani tego pożałuje. – powiedziała i odkręciła się na pięcie idąc się spakować. Tym czasem na scenie przemawiał król. Adana zeszła z podestu i usiadła na schodach. Król mówił o tym, że Królewskie Miasto Knyht ma się bardzo dobrze. Wyliczał, ile złota poszło na szkolnictwo, ile na szpitale, ile na utrzymanie Domu Muzyków. Mówił tak i mówił, aż Adana, zmęczona po koncercie, trochę przysnęła. Otrzeźwiło ją, kiedy usłyszała swoje imię. Przypomniała sobie, że Maderija mówiła jej kiedyś, że jeśli o niej mówią, nie może siedzieć zwinięta w kłębek, że musi się pokazać. Wstała więc i tyłem weszła na podest. Rozległy się oklaski.
– Tak, to właśnie Adana, dziewczyna z Przedmieść, okazała się lepszą kerinosistką od poprzedniej, chociaż tamta pochodziła z centrum Miasta. Przez cały czas trwania koncertu stała i trzymała kerinos w rękach wybijając na nim rytm. Adano – tu król zwrócił się do niej po imieniu, a ona nie wiedziała, co zrobić z rękami, które nagle zaczęły drżeć i z twarzą, która zarumieniła się, jak zorza o poranku. – Adano, nie wiesz o tym, ale na widowni dziś są twoi rodzice. Chciałbym, żeby przenieśli się do nas, do Miasta. Chciałbym, żeby pracowali w Domu Muzyków. Powiedz nam, co twoi rodzice umieją i lubią robić najbardziej? – Adana przeżywała ten moment, jak żadnego wcześniej. Drżącym głosem zaczęła mówić. – Moja mama czyni cuda w kuchni, a mój tata wytwarza z drewna prawdziwe cudeńka. – Dokończyła już pewnie i bez drżenia w głosie. Wiedziała, że mówi prawdę i że tym stwierdzeniem zmienia byt całej rodziny na zdecydowanie lepszy.
– Wspaniale! – wykrzyknął Król. – W takim razie Dom Muzyków ma od dziś nową kucharkę i nowego stolarza. – powiedział. Rozległy się oklaski i trwały bardzo, bardzo długo. Z widowni zeszli rodzice Adany i stanęli obok króla. Adana zeszła więc ze swojego podwyższenia i stanęła obok nich. Potem były uściski i wyrazy radości. Mama Adany i Adana miały w oczach łzy, tatę Adany przepełniała słuszna duma.
– Teraz musimy wrócić na przedmieścia, aby sprzedać nasze gospodarstwo. Kiedy tylko to zrobimy, przyjeżdżamy do ciebie, do Domu Muzyków. – powiedział tata Adany.
– Córciu, spełniłaś swoje największe marzenie. I dzięki tobie nasz status społeczny poprawił się wielokrotnie. Jestem z ciebie dumna i niezwykle się cieszę z twoich osiągnięć. – mówiła mama Adany.
Potem uścisnęli się całą trójką. Następnie Adana musiała wrócić do Domu Muzyków na uroczysty obiad, a jej rodzice udali się w drogę, aby spędzić ostatnie chwile na przedmieściach. Odwróconą już przodem do kulis Adanę zaczepił Gorwan.
– Wiesz, chciałbym ci coś powiedzieć. – chrząknął. – Odkąd cię usłyszałem i zobaczyłem, miłuję cię z każdym dniem coraz bardziej. Czy zgodzisz się, abyśmy się do siebie zbliżyli? – niemal wyszeptał.
Adanie wydawało się, że to sen. O to ten, którego pokochała od pierwszego ujrzenia, mówi jej, że on też się w niej zakochał i pyta, czy ona się zgodzi…
– Tak, Gorwanie, zgadzam się. – wyszeptała.
Wtedy oboje zauważyli kontem oka, jak Narksa wymyka się z Domu Muzyków. Niosła ze sobą pakunek ze swoimi rzeczami osobistymi znać więc było, że wyprowadza się z Domu Muzyków.
– Dobrze jej tak. – wyszeptał Gorwan wprost do ucha Adany.

Epilog
Po koncercie w Domu Muzyków był uroczysty obiad. Duży stół, który zwykle stał na środku, został podzielony na wiele małych, czteroosobowych stolików. Adana siedziała razem z Maderiją, Marisą i Gorwanem. Podano zupę pomidorową, ze specjalnego szczepu pomidorów, który był hodowany właśnie na okazję obiadu po dorocznym koncercie. Potem była pieczeń z jagnięciny i pyszny lodowy deser. Deser był podany, oczywiście, w naczyniach z głów tand. Wtedy Marisa zapytała
– Ten twój wisiorek jest z głowy tandy? – wskazała na wisiorek Adany.
– Tak, dostałam go od Maderiji. – odparła Adana.
Właśnie, kiedy zajadali się deserem, ktoś wpadł do jadalni i krzyknął
– Majteczki sprzedają! –
Marisa aż podskoczyła na krześle.
– Sprzedają majteczki! Musisz sobie jakieś wybrać. – krzyknęła do Adany.
– Jakie majteczki? O co chodzi? – spytała zdezorientowana Adana.
– Co roku my, tancerki, dostajemy nowe majteczki, znaczy nowy model. Raz na trzy, czasem cztery lata, można je kupić na własność. – szczebiotała Marisa.
– Ale… Takie…
– Oj, daj spokój. Majteczki są wyprane, w parownicy odkażone, jak nowe. No chodź! – Marisa pociągnęła Adanę za sobą.
– Dziewczęta. – uśmiechnęła się Maderija.
– Kobiety. – poprawił Gorwan. – W końcu to już dorosłe panny.
Tymczasem dorosłe panny oglądały cztery modele majteczek. Adanie najbardziej podobały się te z marszczonej czerwonej koronki. Marisa wolała te z niebieską koronką wykładaną na czarny materiał.
– I co, kupujesz? – spytała Marisa.
– Nnnno, chchchyba tak. Właściwie, czemu nie? – odparła Adana.
W ten sposób majteczki z marszczonej czerwonej koronki stały się pierwszym zakupem Adany za pieniądze, które zarobiła grając na kerinosie.

To właśnie od majteczek rozpoczął sie mój sen. Przymierzając je trafiłam na mambę, tu tanda. Całość snu odywała się w Chile i to tam wielka orkiestra wraz z tancerkami i marakasem co rok dawała uroczysty koncert. Rządziła nami Margareta, właśnie Margareta, nie Margerita, tu oczywiście Maderija. Zakochana byłam w Gorgeu, czyt. Horhu, tu Gorwan, Marisa była Mariją, no a Adana to oczywiscie ja.

Categories
Moje sny

Biały Żółw

Musiałam dodać opisy osób i domu, a także powód, dla którego Szikhana miała umrzeć. Wszystko pozostałe się zgadza. We śnie byłam, oczywiście, Szikhaną.

Szikhana była piękną dziewczyną. Miała długie włosy w kolorze ziaren kakaowca, piękne czarne oczy, gładką skórę i śliczne białe, równe ząbki. Nic więc dziwnego, że syn dziedzica sąsiedniej osady, Rhin, zakochał się w niej. Szybko okazało się, że Szikhana odwzajemnia jego miłość i choć rzadko się zdarzało, żeby potomkowie władyków żenili się z wieśniaczymi dziewczętami, to ojciec Rhina zgodził się na ich ślub. Rhin zbudował więc dom dla siebie i swojej ukochanej. Zbudował go z grubych i długich, mocnych dębowych belek. Miał wprowadzić tam Szikhanę po ich ślubie.
W noc przed ślubem Szikhanę obudził hałas. Za jej oknem słychać było krzyki i nawoływania:
– Szikhano, wyjrzyj przez okienko. Piękna Szikhano pokaż swoją buzię. –
Szikhana była ostrożna i nie od razu spełniła prośby zgromadzonych pod jej oknem osób. Najpierw rozsunęła delikatnie zasłony, tak na szerokość połowy swojego najmnieszego palca i przez powstałą szparkę wyjrzała przez okno. To, co zobaczyła, przeraziło ją. Pod jej oknem stały trzy brzydkie gnomy. Gnomy z reguły były brzydkie, miały wypchnięte do przodu twarze, niczym pyski zwierząt. Do tego budowę ciała miały bardzo korpulentną oraz długie, cienkie ręce i krótkie, grube, bez kolan nogi. Te jednak, które stały za oknem Szikhany, były wyjątkowo brzydkie. Do zwyczajnej fizjonomii gnomów dochodziły im długie, rzadkie włosy w kolorze moczu i blizny na twarzach. Szikhana wzdrygnęła się, zasunęła z powrotem zasłony i wróciła do łóżka. Myślała, że zaśnie, że rano będzie wydawać się jej, że to był tylko zły sen. Niestety, gnomy nie mogąc się doczekać aż Szikhana otworzy okno, zdecydowały się je wybić i wtargnęły do pokoju dziewczyny.
– Brać ją! – wykrzyknął ten, który zdawał się przewodzić pozostałym. Gnomy natychmiast złapały Szikhanę i wyniosły przez wybite okno. Szikhana krzyczała o pomoc, ale w domu nikogo nie było, bo jej matka przygotowywała razem z siostrami salę weselną. Gnomy zaniosły Szikhanę do swojego podziemnego świata. Przez cały czas rozmawiały w gnomim języku sądząc, że Szikhana ich nie rozumie. Szikhana znała jednak gnomi język i dowiedziała się, że gnomów wynajęła matka Rhina, której nie podobała się wizja ożenku syna z wieśniaczką. Gnomy mają ją zanieść do Sali Śmierci, w której wysypią się na nią czarne diamenty uśmiercając ją. Wystarczyło tylko przejść przez środek Sali, aby uruchomić pułapkę. Szikhanę wepchnięto do Sali Śmierci i zamknięto drzwi. Za drzwiami gnomy stawiały zakłady, ile czasu zajmie Szikhanie uruchomienie pułapki. Wiedząc, że znajduje się ona po środku Sali, Szikhana trzymała się ścian i chodziła przy nich dookoła Sali. Sala, choć znajdowała się pod ziemią, miała tuż pod sufitem małe okienka. Niestety, były one zbyt wysoko, żeby Szikhana mogła się do nich dostać. W pewnym momencie w jedno z nich uderzył kamień i okno rozbiło się do środka. Przez okno wskoczył Rhin.
– Moja kochana. Musimy uciekać. – wykrzyczał.
– Uważaj, po środku jest pułapka. -odkrzyknęła Szikhana zbliżając się do ukochanego idąc wciąż dookoła Sali.
– Wiem. Moja matka przyznała mi się do spisku z gnomami. –
To mówiąc schwycił dziewczynę, a ta objęła go rękami za szyję i nogami w pasie. Z trudem przepchnęli się przez małe okno i Rhin pobiegł do lasu, do domu, który przygotował dla siebie i Szikhany.
Kiedy Szikhana stanęła na ziemi, zobaczyła jaki piękny dom Rhin dla nich zbudował. Dom był bardzo okazały.Posiadał dużo okien z kwarcowego szkła, które było przecież bardzo drogie. W środku mieściła się jadalnia, cztery sypialnie, kuchnia i duża bawialnia. Przed domem rósł zaś duży dąb.
– Jak tu pięknie! – wykrzyknęła Szikhana. W tym momencie usłyszeli szept:
– Wejdź na drzewo, słodki Rhinie, a zwycięstwo cię nie minie. –
Rhin rozejrzał się dokoła, ale nikogo nie było widać. Ten sam szept zabrzmiał znów.
– Wejdź na drzewo, słodki Rhinie, a zwycięstwo cię nie minie. –
Rhin, nie zastanawiając się dłużej, począł się wspinać na ów wysoki dąb. Znalazł tam opuszczone ptasie gniazdo, a w nim biały nóż i białą dzidę. Zszedłszy z drzewa pokazał oba przedmioty Szikhanie.
– Są one zrobione z białego diamentu. Trzeba złamać nóż, a dzidą zadźgać Białego Żółwia, który włada mocą czarnych diamentów. – powiedział dziewczynie.
– Jak ty mógłbyś złamać diamentowy nóż? – zaniepokoiła się Szikhana.
– ZNajdę na to sposób. Czarne diamenty to groźna broń i trzeba ją unicestwić. –
To mówiąc ułożył obok siebie dwie tak samo grube gałęzie, tak aby została między nimi przerwa. Położył na nich diamentowy nóż i z całej siły stąpnął na niego. Jakież było zdziwienie Szikhany, kiedy nóż się złamał.
– Brawo! Rhinie, jesteś niesamowity. – wykrzyknęła z radością klaszcząc w ręce.
– Teraz druga część zadania. Trzeba odnaleźć i zabić Białego Żółwia. – odparł Rhin, równie zdziwiony, że tak łatwo mu poszło
******** ******** ********
Jakiś czas póżniej.
Na nadmorskiej plaży stała dorodna palma. Dzieciaki z okolicznych wiosek żywiły się kokosami, które z niej spadały. Zanosiły też owe kokosy do domów, gdzie ich matki tłoczyły z nich olej oraz wyciskały mleko. Pewnego dnia na plażę wyszedł z morza Biały Żółw. Palma w tym samym momencie zrzuciła wszystkie kokosy, jakie na niej rosły. Z jej wierzchołka zeszła Szikhana i objęła jej pięń wysoko rękami, a niżej nogami. Wtedy palma wyciągnęła korzenie z piasku i na oczach zdumionej dzieciarni zamieniła się w człowieka. Człowiekiem tym był oczywiście Rhin, a Szikhana znów obejmowała go rękami za szyję, a nogami w pasie. Rhin trzymał w ręce diamentową dzidę. Podkradł się teraz do żółwia i przebił nią jego serce uderzając z góry tak mocno, że dzida wbiła się głęboko w ziemię. Żółw nie żył, a z drewnianego trzonka dzidy poczęły kiełkować zielone liście. Po tygodniu z diamentowej dzidy wyrosła jeszcze większa palma od tej, którą tak nie dawno był Rhin. Rosły na niej nie tylko kokosy, ale również daktyle. Dzieci były zachwycone, że mogą teraz zbierać dwa rodzaje posiłku, a Rhin z Szikhaną wrócili do domu w lesie i żyli długo i szczęśliwie.

Categories
Moje sny

Baśń o huśtawce napisana na podstawie jednego z moich snów.

Może wyda wam się to dziwne, ale to mi się naprawdę śniło. Kilka opisów musiałam dodać, żeby zrobić z tego, co przeżyłam w śnie ładny, całkiem zgrabny tekst, ale wydarzenia są jota w jotę zapisem snu.

Dawno, dawno temu, w małym miasteczku nad rzeką, stał duży biały dom. W tym domu mieszkały dwunastoletnia Anika i jej macocha. Dom był otoczony zwartą gęstwą krzewów kolczastych malin i jerzyn. Ktoś, kto chciał się dostać do tego domu, musiał znać tajemniczą ścieżkę prowadzącą przez kolczasty gąszcz. Macocha nie była bardzo miła dla Aniki, jednak też jej nie krzywdziła. Pilnowała, żeby Anika uczyła się pilnie, żeby miała dobre koleżanki i dobrych kolegów. Gotowała jej codziennie obiad, robiła śniadanie i kolację. Jednak żadnej czułości Anika nie zaznała. Macocha jej nie przytulała, nie głaskała, nie całowała w czoło przed snem. Często zresztą znikała z domu. Czasem nie było jej dwa, trzy lub nawet cztery dni. Anika wyciągała wtedy przygotowanie przez macochę jedzenie z zimnej, głęboko kopanej ziemianki. Podczas jednej z takich nieobecności macochy, Anika zaszła do pokoju macochy. Od jakiegoś już czasu ciekawiła dziewczynkę zawartość drewnianych kufrów, których trzy stały pod ścianą w pokoju macochy.
Anika weszła do pokoju. Nie mogła się zdecydować, do którego kufra zajrzeć najpierw. W końcu otworzyła ten najbliżej drzwi. Kufer otworzył się łatwo, co Anikę bardzo zdiwiło. Nie był zamknięty ani na kłódkę, ani nawet na kluczyk. Anika zajrzała do środka. W środku leżała ogromna ksiega. Gdy Anika postawiła tę księgę na ziemie, to górnym rantem księga sięgała jej do kolan. Szerokość księgi była równie okazała. Anika nie mogła utrzymać księgi w pionie. Położyła więc ją na podłodze, otworzyła i zaczęła czytać.
– Księga o czarowaniu i odczarowywaniu domów. – głosił tytuł. Anika przerzuciła stronę i ujrzała obrazek z jej domem. Na stronie byłksięgi był przedstawiony jej dom, ten w którym mieszkała z macochą. Był tam dom i ogród, i płot z malin i jeżyn. W ogrodzie zaś, w tej jego części gdzie macocha zabraniała Anice chodzić, na starej gruszy wisiała huśtawka.
– Huśtaj się, huśtaj, słodka dziecino. Gdy ujrzysz ptaka, smutki twe miną. " głosił napis umieszczony poniżej obrazu.
– Tam jest huśtawka? Nic o tym nie wiem. Biegnę sprawdzić. – krzyknęła dziwczynka. – Ale dlaczego macocha zabraniałaby mi się huśtać? – pomyślała jeszcze.
Przedostała się na tyły domu tam, gdzie rosły wyniosłe jaśminy.
– Pamiętaj dziecko, – zawsze mówiła macocha. – Pamiętaj dziecko, przenigdy nie wchodź pomiędzy jaśminy. Spotka nas wtedy ogromne nieszczęście. –
W głowie Aniki mieszały się teraz słowa macochy ze słowami wyczytanymi w wielkiej księdze: _ Huśtaj się, huśtaj, … a smutki twe miną. –
Anika wbiegła między jaśminy i pośród nich ujrzała starą gruszę, a na niej zawieszoną huśtawkę.
– Ach! Czyli w księdze była napisana prawda! – wykrzyknęła z radością.
Usiadła na huśtawce i zaczęła się huśtać: w górę i w dół, w górę i w dół. Coraz wyżej, coraz mocniej. Warkocze Aniki wykonywały swój taniec razem z nią. Dziewczynka śmiała się głośno i powtarzała: – A smutki twe miną, a smutki twe miną, a smutki twe miną… –
Wtem z gałęzi starej gruszy rozległ się piękny ptasi śpiew. Był to śpiew, jakiego Anika nigdy wcześniej nie słyszała. Zatrzymała huśtawkę i spojrzała w górę. Na gałęzi, tóż nad nią, siedział mały, szary ptaszek. Aż dziw brał, że taki niepozorny, a tak pięknie i głośno śpiewa. Anika patrzyła osłupiała.
– Gdy ptaka ujrzysz… – zabrzmiało w jej głowie.
– Czego chcesz, ptaszku/ Co mam dla ciebie zrobić? – wyszeptała dziewczynka.
W tej chwili słowik, bo to był właśnie słowik, odezwał się ludzkim głosem. – Kochana Aniko. Ten dom kiedyś należał do mojej matki i do mnie. Zła czarownica, która jest twoją macochą, zmieniła moją matkę w gruszę, a mnie w słowika. Mnie wypędziła z ogrodu, a matkę osłoniła przed światem kręgiem wyniosłych jaśminów. Czar z mojej matki i mnie oraz całego domu zdjąć może ten, kto nie przestraszy się ani jaśminów, ani złej wiedźmy i będzie huśtał się na tej huśtawce przez całą noc. [ powiedział ptak.
– Ale macochy teraz nie ma, a co mogą mi zrobić jaśminy/ Przecież to tylko drzewa. – roześmiała się Anika. – Mogę się tutaj huśtać przez całą noc i cały kolejny dzień. – mówiła.
– To nie będzie konieczne. Zobaczysz rano. – odparł słowik i zanuciwszy jeszcze kilka taktów swojej słodkiej piosenki zniknął.
– Cała noc na huśtawce. – myślała Anika. – Niesamowite szczęście. Tak lubię huśtawki, a na szkolnym placu zabaw jest tylko jedna. Nigdy nie można się huśtać dłużej niż dwie, no może trzy minuty, a teraz cała noc, cała długa noc na huśtawce, z wiatrem na policzkach. Czyż to nie cudownie? – i znów zaczęła się huśtać.
Wzeszły gwiazdy i zaczęły między sobą szeptać: – Ta mała już wie. Odczaruje, odczaruje. –
Ich srebrzysty, radosny śmiech docierał do uszu dziewczynki. – Co to za dzwoneczki, które tak ślicznie dzwonią? – zapytała.
– To my, gwiazdy. Widzisz nas nad swoją głową. Cieszymy się, bo rano grusza będzie znów dobrą królową, a słowik dobrym królewiczem. Dom ten zaś będzie ich pięknym pałacem. Skończy się panowanie złej czarownicy. – mówiły gwiazdy.
Anika huśtała się dalej, chociaż budziły się w niej wątpliwości. – Skoro tu będzie pałac, to gdzie ja zamieszkam? Gdzie będę chodzić do szkoły? Gdzie będę się bawić z innymi dziećmi? –
Potem wzeszedł księżyc. – Mała Anika huśta się na huśtawce. Minie wreszcie czas smutku i niedoli. Wróci do łask dobro i miłość, czułość i radość. – I księżyć się zaśmiał, a śmiech jego brzmiał jak odgłos słodkich rogalików toczących się po drewnianych schodach.
– A to, co to za dźwięk? – spytała Anika.
– To ja, księżyc. Świecę między gwiazdami. Śmieję się, bo jutro rano wszyscy będą znów szczęśliwi. – odparł pan nocnego nieba.
– A ja? Co ze mną będzie?- spytała smutno Anika.
– Huśtaj się dalej, złote dziecko. Czy nie pamiętasz: "Huśtaj się huśtaj, słodka dziecino, gdy ujrzysz ptaka smutki twe miną"? – powiedział księżyc, gdy Anika zwalniała już bieg huśtawki, aby zatrzymać ją w chwili smutku i zwątpienia. – Smutki twe miną, pamiętaj o tym i huśtaj się bez przerwy przez całą noc. – dodał księżyc.
Anika uwierzyła księżycowi i huśtała się przez całą noc. Już nie miała żadnych wątpliwości. Już nie myślała, co będzie z nią i jej szkołą. Przypominała sobie śpie słowika i jego opowieść o matce zaklętej w gruszę i o nim samym zaklętym w słowika i wypędzonym z ogrodu. Pamiętała o radości gwiazd i księżyca. pamiętała słowa władcy nocnego nieba. A gwiazdy świeciły nad jej głową. Gwiazdy wykonywały tej nocy przepiękny taniec. – Patrz na nas, patrz, słodkie dziecko. Nie zasypiaj, nie usypiaj. – śpiewały. Anika patrzyła na prześliczne tańce gwiazd i huśtała się wysoko tak, jakby chciała ich dotknąć. To było oczywiście nie możliwe, ponieważ gwiazdy mieszkają bardzo daleko od ludzi i tylko czasem w bardzo ważnych chwilach ktoś może usłyszeć ich głosy.
W końcu nadszedł ranek. Gwiazdy powoli bladły, księżyc schował się za niebieską chmurką, żeby nie poparzyło go słonce wstępujące na nieboskłon.
– Już możesz przestać się huśtać, złota dziewczynko. – krzyknęło słońce z nieboskłonu. – Już nastał dzień i złe czary prysły. Rozejrzyj się dookoła. – wołał król nieba dziennego.
Anika zatrzymała huśtawkę i w tej chwili poczuła, że huśtawka ześlizguje się z gałęzi starej gruszy. Wylądowała z piskiem na ziemi. Zaraz jednak wstała i rozejrzała się dookoła tak, jak doradzało jej słońce. Zamiast starej gruszy stała piękna, wysoka kobieta i uśmiechała się do Aniki. Obok niej stał młody chłopiec wyciągając do niej ręce.
– Witaj siostrzyczko. – wołał. – Wczoraj wieczorem widziałaś mnie jako słowika. Wszystko, o czym ci opowiedziałem, to prawda. Nie powiedziałem ci tylko, że jesteś moją siostrą, którą zła czarownica przygarnęła jako sierotę, abyś była jej posłuszna i abyś na zawsze zapomniała o mnie i o mamie. – mówił dalej królewicz. – Nie mogłem ci o tym powiedzieć. Wtedy twoje poświęcenie nie miałoby mocy czarodziejskiej. – dokończył.
– To ja… Ja… Ja jestem królewną? – spytała Anika.
– Tak, kochanie. – odparła piękna królowa i przytuliła mocno swoją córkę. Wtedy Anika wszystko sobie przypomniała, jak bawiła się z braciszkiem w pałacowym ogrodzie, jak razem ze służącą Karinką zbierali maliny i jeżyny, z których potem kucharka Polina robiła pyszne konfitury. Przypomniała sobie, że miała własnych nauczycieli i nie chodziła w ogóle do szkoły. Poznała mamę i brata.
– Już wszystko pamiętam! Mamusiu, braciszku, znów jesteśmy razem! – wykrzykiwała podskakując z radości.
– Tak, kochanie i to dzięki tobie. – odparła królowa.
– Możemy z Krijanem i Karinką pozbierać maliny? – spytała Anika przypominając sobie imię brata. – Możecie, ale dopiero po śniadaniu. – powiedziała twardo królowa.
Wszyscy więc śmiejąc się radośnie udali się do pałacu na pyszne śniadanie.
– Zdarzają się złote dzieci na świecie. – szepnęło słońce i wplotło jeden ze swoich promieni we włosy Aniki. Odtąd wszyscy nazywali ją zawsze Aniką Złotowłosą.

EltenLink