Categories
Moja książka - Niepokoje w Fanerum

Rozdział 17

Wielcy Mistrzowie Margan, Farinraman i Koringal ustalili, że środkiem podążać będą walczący z Farrusanem na czele, był on magiem klasy najwyższej, a magowie walczący nie mieli mistrza, z tyłą tej kolumny podążyć miał Wielki Mistrz Korindal. . Po bokach pójdą oczyściciele w parach, a uzdrowiciele pujdą z tyłu bacząc na wszystkich i wszystko. Na początku nie czuć było żadnej aury. Było tylko obrzydliwie zimno i ciemno. Walczący wyjęli triatany i świecili nimi jak pochodniami.
? Gdzie ty tu czułaś czarną moc?? ? Kapert dziwił się i pytał Kargilianę.
? Jeszcze nie tu. Za którymśtam zakrętem. Chyba za trzecim. ? odparła królowa.–
Szli w skupieniu.
Grupa magów poruszała się wolno tunelem wykopanym przez czarnych. Wedle słów Kargiliany za trzecim zakrętem tunel się obniżył i pojawiła się zła moc. Na razie nie była ona tak gęsta, żeby dziewiątce oczyścicieli sprawiało trudność jej unicestwić, ale wyraźnie gęstniała.
? No, no. Powoli robi się duszno od tej cholernej tajemnej mocy. Miałaś rację. Czemu ty jeszcze masz tylko Najwyższą? ? dziwił się Kapert idący w parze z kargilianą.–
? Bo Wielki Margan jeszcze żyje i ma się dobrze. Cicho bądź. ? odwarknęła skupiona na wykonywanej pracy.–
Kolejny zakręt i kolejna dawka tajemnej mocy do zniszczenia. Grupa magów zatrzymała się, czekając aż oczyściciele sobie z nią poradzą.
? Tu jest jeszcze znośnie. Zobaczysz, co będzie później. Własnych myśli nie będziesz słyszał. -–
Uwagi Kargiliany były wypowiadane szeptem. Wszystkim strach ściskał gardła. Kargiliana, jako jedyna, szła tędy po raz drugi, choć pierwszy raz szła tędy w śnie. Szli powoli. Uważali na każdy dźwięk, których nie było zresztą wiele. Za szóstym zakrętem okazało się, że Kargiliana znowu miała rację. Za dobrze pamiętała swój sen, za dobrze pamiętała swój strach, aby się mylić. Powietrze świstało, wyło i tłukło po twarzy. Weszli w ten odcinek korytarza, w którym czarna moc swą gęstością przypominała błoto lub zastygającą lawę. Oczyściciele ustawili się w czworokąt. Każdy z nich wyciągnął swój kartagal i niszczył to buto dookoła siebie. Czworokąt przesuwał się do przodu, a za nim powoli reszta wyprawy. Zdawało się, że moc czarnych jest niezniszczalna, tak powoli jej ubywało. Nagle wszyscy usłyszeli rozpaczliwy krzyk. Ciało Ganiji osunęło się na dno tunelu. Natychmiast znaleźli się przy nim Merfes i Joni. Odciągnęli Ganiję w tył, gdzie nie było już tajemnej mocy. Merfes przyłożył jej kalefas do czoła, a Joni do serca. ? Żyje? ? spytał zmartwiony Farinraman. ? Żyje, Wielki Mistrzu. Ma kilka wewnętrznych, nie zbyt groźnych ran. Joni już je zasklepia. Trzeba ją napoić eliksirem z Drzewa Sesme. ? relacjonował Merfes. Ganija po chwili otworzyła oczy i wypiwszy kilkanaście kropel eliksiru z Drzewa Sesme wróciła do oczyścicieli. Po upływie nieskończenie długiego czasu doszli do siódmego zakrętu. Tu było jeszcze gorzej. Walczący zaczęli się niepokoić.
? Jeśli tam, wkoło tego werhoda, będzie tak jak tutaj, to nie będzie to łatwa walka. Nie wiem czy damy radę. – myślał głośno Lolkret. Nie wiem czy jaaaaa. ? ostatnie słowo walczącego przeszło w wizg i po chwili uzdrowiciele odciągali w tył zemdlonego maga. Powtórzyła się procedura identyczna jak ta, w przypadku omdlenia Ganiji, z tym że Lolkretem zajął się Farinraman i (król Giwenordu), bo Joni płakała w objęciach Merfesa. Kiedy Lolkret powrócił do pełni sił, a oczyściciele oczyścili korytarz z tajemnej mocy, magowie ruszyli dalej.
Gdyby, któryś z magów, mógł wyjrzeć na zewnątrz ciasnego tunelu, zobaczyłby gwiazdy i księżyc. Zapadła już noc. Krenewal w komnacie Ganiji chodził od drzwi do okna i z powrotem.
? Czemu ona tak długo nie wraca? Czy jej się coś stało? Gwiazdy i księżyc wcale nie są tak piękne, kiedy jej tu nie ma. -–rozmyślał.
Stanął przy kominku z drzewem sesme i zapatrzył się w płomienie.
? Nienawidzę czarnych! ? wycedził przez zęby. ? Przez nich straciłem ją na dziesięć lat i przez nich mągę ją stracić teraz, na zawsze. Nigdy! Nie pozwolę! ? wyrzucał z siebie. Nic jednak nie mógł zrobić. Mógł tylko czekać, choć czekanie jest najgorszą czynnością na świecie. Obmyślił już sto sposobów jak ją przywita. Teraz zaczął wątpić czy ją w ogóle zobaczy, ale ciągle miał nadzieję. Ta nadzieja sprawiała, że nie zasypiał. Wciąż chodził od drzwi do okna, zaciskał ręce w strasznej bezsile i przeklinał czarnych.
Tymczasem grupa ratowników świata podążała dalej tunelem.
? Jak ktoś tu jeszcze nie padnie, to ja jestem Mornyg Gammar. – Szepnął Merfes do Joni.
? Czemu akurat Mornyg Gammar? Jest tylu innych legendarnych uzdrowicieli. -–dziwiła się Joni.
? Nie wiem dlaczego. On pierwszy przyszedł mi na myśl. -–odparł Merfes.
Zbliżali się do ósmego zakrętu. Był to zakręt w prawo. Skręcili i wtedy to się stało.
? Kargiliana! ? krzyknęli jednocześnie Kapert i Wielki Mistrz Margan.
Królowa upadła. Z nosa leciała jej krew. Nie była w stanie wstać. Merfes odciągnął ją do miejsca oczyszczonego już ze tajemnej mocy.
? Boooliii. ? jęczała królowa przyciskając ręce w okolice serca.
? Spokojnie, Kargiliano. ? powiedział Farinraman, który odebrał królową z rąk Merfesa, przykładając swój kalefas do jej serca. Wciągnął powietrze z sykiem. ? Co się stało? ? spytali Merfes, Joni i (ktoś ze ślity króla). ? Farinraman nie odpowiedział od razu. Widać było, że skupia się mocno na uzdrowieniu Kargiliany. Po dłuższej chwili odjął kalefas od piersi królowej i wstał. ? ? Miała pękniętych kilka naczyń krwionośnych w płócach. Nadpęknięta też była jedna z przegród serca. To musi być potworny wysiłek niszczyć tyle tajemnej mocy. Merfesie, obudź ją delikatnie i niech wypije trzydzieści kropli eliksiru z Drzewa Sesme oraz piętnaście kropli eliksiru z pątnika, na wzmocnienie naczyń krwionośnych. ? polecił Wielki Mistrz uzdrowicieli. Merfes przyklęknął przy Kaargilianie i wybudził ją delikatnym klepnięciem w policzek. ? Musisz jeszcze wypić tę miksturę. ? powiedział odbierając mieszankę eliksirów z rąk Joni. ? Poczujesz się dużo lepiej, ale poleż jeszcze chwilę. ? kontynuował przykładając królowej do ust buteleczkę.
Oczyściciele nie wiedzieli gdzie wsadzić ręce. Wszędzie napierała na nich tajemna moc, którą trzeba było zniszczyć. Po koszmarnie długim czasie dotarli wszyscy do żelaznych drzwi. Moc czarnych była zniszczona. Oczyściciele, zwłaszcza Ganija i Kargiliana, ledwo trzymali się na nogach. Merfes zaaplikował im dawki wyciągu z Drzewa Sesme, aby nie zawiedli w środku. Wielki Mistrz walczących przystąpił do otwierania żelaznych drzwi.
? Makaterenbur. – wypowiedział zaklęcie.
O dziwo, drzwi od razu stanęły otworem. To, co ukazało się oczom magów, było straszniejsze niż to, co każdy z nich sobie wyobrażał. Do środka wpadli oczyściciele. Tu było tak dużo tajemnej mocy, że nie słyszeli nawet, jak krzyczą z bólu, zresztą nikt tego nie słyszał. Powietrze wokół nich wyło. Wwiercało się dźwiękiem w mózgi. Kontakt z nim sprawiał fizyczny ból. To była bardzo ciężka przeprawa. Oczyściciele wiele razy w trakcie niszczenia tajemnej mocy w tym małym pomieszczeniu, zażywali leku Merfesa. W końcu jednak ustąpili placu boju walczącym.
Walczący ustawili się w trójkąt, w którego środku stałą klatka z werhodem. Skierowali swoje triatany na potwora i wypowiedzieli zaklęcie.
? Sgakewolnnah. –
Potwór zaszamotał się w klatce i nic poza tym. Dziewiątka magów spróbowała jeszcze raz. Potem jeszcze i jeszcze. Nic.
? Trzeba inaczej. Chłopaki, walimy z grubej rury. Próbujemy go załatwić strzałem karmes. ? zarządził Korindal.–
Dziewięć głosów jednocześnie wypowiedziało inne zaklęcie.
? Sagrimager. –
Z dziewięciu triatanów skierowanych na werhoda, wystrzeliły zielone płomienie. Dotknęły werhoda. Potwór zawył, skurczył się. Próbował się chować w zakamarkach swej klatki, ale dotyk szmaragdowych krat też nie był dla niego przyjemny. Długo trwała walka, ale w końcu z werhoda została kupka czarnego popiołu. Lolkret podszedł do niej i zaklęciem niszczącym dokończył dzieła.
? Brawo Lolkret. ? powiedział Korindal.
? Zawsze należy zniszczyć popioły ze spalonych potworów. Koniec. Teraz trzeba stąd wyjść i zasypać ten tunel. ? dokończył Wielki Mistrz walczących. ? Otworzę to wyjście
do najniższych lochów. Wielki Margan podszedł do miejsca, w którym na suficie widoczny był czarny kwadrat. Za pomocą kartagala otworzył wejście. Wszyscy z ulgą wyszli z ciasnego pomieszczenia do korytarza najniższych lochów. Na sam koniec operacji, wszyscy stanęli i wypowiedzieli zaklęcie „Kramboli”. Z ich dłoni posypał się piasek, tony piasku. Nie był to jednak zwykły piasek. Piasek ten zamieniał tunel wykopany i umocniony przez czarnych w jedną, pierwotną bryłę ziemi. Należało jeszczezniszczyć czarny znak. Zrobił to Kapert. Wszyscy usiedli na posadzce najniższych lochów. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Patrzyli na swoje blade twarze i każdy z nich myślał o tym, jak są zmęczeni. Wtedy usłyszeli kroki. ? Ktoś idzie. ? wyszeptał Kapert. Po chwili ujrzeli światło pochodni. Pochodnię niósł Wielki Mekkefal. ? Tatusiu! ? wyszeptała Kargiliana podnosząc się z trudem i podchodząc do ojca. ? ? Udało się, ratownicy świata. ? stwierdził Mekkefal, przytulając córkę. ? Udało się, Wielki Mekkefalu. ? odparł Wielki Margan również wstając. W tym momencie Kargiliana upadła zemdlona na podłogę.
? To ze zmęczenia. – powiedział Merfes widząc zaniepokojenie Wielkiego Mekkefala.
Zemdloną Kargilianę wyniósł na górę na rękach ojciec. Pozostali magowie poszli z trudem za nimi. Ganija, dotarłszy do komnaty dzielonej z Krenewalem, padła mu w ramiona i tak zasnęła. Kargilianę Mekkefal położył w łóżku i przykazał Garronowi spać z nią i się nią opiekować. Wszyscy magowie udali się do swoich komnat i łóżek, aby wreszcie zasłużenie odpocząć.

4 replies on “Rozdział 17”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink