Następnego dnia po tym, jak Mirana starsza godziła się i czyniła plany na przyszłość ze swoją córką, popołudniu, zebrała się grupa przyjaciół: Kargiliana, Garron, Ganija, Krenewal, Kelkemer, Mirana, Merfes i Kapert powiększona przez królów Kardagonu i Giwenordu wraz z ich dworami. . Wszyscy udali się do Fanerum na osławiony jarmark. Dla Garrona i Krenewala było to właściwie coś nowego, bo nie pamiętali takich rozrywek z czasów, kiedy nie byli jeszcze zarażeni. Obaj pamiętali z tamtego okresu raczej odczucia, emocje, niż wiedzę czy wydarzenia. Dla reszty rozrywka ta była doskonale znana i idąc do miasta wspominali dawniejsze jarmarki.
– Pamiętacie jak sprzedawali kiedyś czarodziejskie ptaszki, które miały śpiewać tylko wtedy, gdy ktoś kłamał? Merfes wziął wtedy takiego ptaszka i powiedział, że jest królem Porkajaganu. Ptaszek milczał, a gdy powiedział, że ma na imię Merfes, ptaszek rozdarł się straszliwie. –
Kargiliana śmiała się na całe gardło.
– Tak było. A innym razem sprzedawali różdżki z diamentu, który za cholerę nie chciał się palić i jakoś podejrzanie śmierdział gumą. –
Merfes śmiał się nie ciszej od Kargiliany. Doszli w końcu do ulicy, wzdłuż której rozstawione były stragany. Kupcy i kupczyki zachwalali swoje towary. Było bardzo głośno i bardzo tłoczno. Ludzie tłoczyli się, aby przynajmniej popatrzyć na to, co zachwalano jako niezawodny sposób na starość, pryszcze lub jako świetne lustro, które mówiło, co jest dobre, a co nie, kiedy się je o to zapytało. Do stoiska z takimi lustrami podeszli Kargiliana i Kelkemer.
– Przecież to jest lustro senne. – Szepnął Kelkemer. – Pokaż wszystkim, że ono naprawdę nie mówi, co dobre, a co nie. –
Kargiliana wzięła lustro do ręki.
– Co pani robi? Tego nie wolno dotykać. Lustro można rozregulować. –
Właściciel stoiska rzucał się i krzyczał na Kargilianę. Kargiliana zaś zamknęła oczy i zaczęła snuć w myślach historię.
– Była sobie dziewczynka. Miała na imię Mirana. Któregoś dnia wykradła swojej mamie bardzo ważny papier. Nie kłamię, bardzo ważny papier. Z tym papierem, przypuśćmy, że był to dowód czyjejś zbrodni, poszła do dyrektora szkoły i oddała mu go. Dyrektor szkoły zaś… –
– Kargiliana skończ. Widać, że to jest zwykłe lustro senne, przestawione na czyjeś myśli. Twoje myśli widać tu jako bardzo dobre. Wcale nie jest zaznaczone, że są wierutnym kłamstwem. –
– Bo lustro się rozregulowało. Będą państwo płacić odszkodowanie. –
– Skąd pan ma te lustra? –
Kelkemer zaskoczył kupca nagłym i groźnym pytaniem. –
Jak to skąd. Dostałem od dostawcy. – odparł tamten nieco buńczucznie.
– A kto jest pańskim dostawcą? –- Ramygan. A co nie można? – indagował brat królowej.
– A tak się składa, że nie można. Takie lustra mają prawo posiadać tylko wykwalifikowani magowie, tacy, którzy skończyli szkołę magów. A pan skończył szkołę magów? –
W tym momencie lustro trzymane przez Kargilianę pękło na pół. Z pomiędzy dwóch szklanych tafli wysypał się zielony proszek. Kargiliana i reszta magów, którzy obserwowali zajście bardzo uważnie, doskonale wiedzieli, co to za proszek. Były to sproszkowane motyle zwane przez magów salimakylin. Motyle takie trzeba było złapać, zasuszyć i sproszkować. Lud wierzył, że cokolwiek posypane tym proszkiem będzie miało zdolności rozróżniania dobra od zła. W rzeczywistości proszek ten nie miał żadnych właściwości magicznych. Używany był w produkcji sztucznych kamieni do otrzymywania pięknego zielonego koloru. Grupa przyjaciół roześmiała się.
– Salimakylin! To w ten sposób te lustra mają rozpoznawać dobro i zło. Może pan wysypać ten proszek ze środka. Wtedy będzie można się przynajmniej w tych lustrach przejrzeć, a proszek sprzeda pan z wielką korzyścią producentom sztucznych szmaragdów. Dobrze panu radzę. –
Kargiliana ledwo powstrzymywała się od wybuchu śmiechu.
– Ale za to lustro to pani mi zapłaci? Kim państwo właściwiesą? –
– Oczywiście, że panu zapłacę. Jesteśmy wykwalifikowanymi magami, takimi którzy ukończyli szkołę magów. . Proszę, o to należność. –
Kargiliana dała kupcowi 10 kyrionów, chociaż lustro kosztowało tylko 5.
– I proszę posłuchać naszej rady. –
Całe towarzystwo odeszło od stoiska.
– Jak ty zrobiłaś to, że to lustro tak ładnie pękło? –
Garron był nie mniej zdziwiony dokonaniem żony, jak tym, że zwykłemu salimakylin nadaje się takie ważne znaczenie.
– Po prostu wypowiedziałam zaklęcie przepołowienia. Ciekawa jestem, kiedy ludzie przestaną wierzyć w takie bzdury, jak rozpoznawanie dobra i zła przez salimakylin. Przecież to nie może trwać przez wieczność, ale co mnie to właściwie obchodzi. Może im dobrze z ich zabobonami. – konstatowała Kargiliana.
Następnym stoiskiem, które wzbudziło zainteresowanie królowej, był stragan, z którego korpulentny mężczyzna sprzedawał naszyjniki z muszli. Muszle były pocięte w różne kształty i wyszlifowane. – Jakie piękne! – zachwyciła się Kargiliana. – To muszle ze Wschodniego Oceanu, prawda? – spytała oglądając towar. – Oczywiście. Tak gładkie i tak pięknie wybarwione muszle można znaleźć tylko tam. – sprzedawca uśmiechnął się do królowej. – Mógłby pan wyłożyć te szafirowe gwiazdy i zielone romby? – spytała. Sprzedawca zdjął żądaną biżuterię ze stojaka i położył przed Kargilianą. Każdy komplet zawierał naszyjnik i bransoletę z muszli przetykanych srebrnymi kuleczkami, w przypadku gwiazd i złotymi rureczkami w przypadku rombów. Dodadkowo były również kolczyki. – Garruś, powiedz mi, które mam kupić? Jedne i drugie są takie ładne. – królowa zwróciła się do swojego kochanego. – Przecież możesz sobie kupić oba komplety. – zdziwił się król. – Ale mam taki zwyczaj, że z każdego materiału mam tylko jeden komplet biżuterii. No to które mam kupić? –
W tym momencie podszedł do nich Lolkret. – Kargiliana, tam są sprzedawane maleńkie werhody. Farrusan je wypatrzył. – powiedział walczący. – Gdzie? – spytała ostro królowa. – Kawałek dalej, mogę cię poprowadzić. – odparł Lolkret. – Biorę oba. – rzuciła Kargiliana do sprzedawcy muszli kładąc na straganie sto kyrionów. – Reszty nie trzeba. – dodała, zgarniając biżuterię do swojej torby.
– Słuchajcie. Albo mnie wzrok myli, albo ta pacanka sprzedaje małe werhody. – powiedział Farrusan, gdy tylko Lolkret doprowadził Kargilianę i Garrona. – Te śliczności w złotych klateczkach? – spytała zgryźliwie królowa. Chyłkiem puściła zaklęcie rozpoznające tajemną moc. Werhodziki, choć małe, już ją emitowały.
– Czy pani wie, co pani sprzedaje? – spytała opierając ręce na straganie i pochylając się w stronę sprzedawczyni.
– Oczywiście młoda panno. To są wyrhojadki. Szalenie pożyteczne stworzonka. Bronią domu przed uchodzeniem z niego pozytywnej aury. A panna nigdy nie słyszała o wyrhojadkach? – dziwiła się straganiarka.
– O wyrhojadkach słyszałam. To kolejny mit, który należałoby wreszcie obalić, ale to nie są wyrhojadki. To są werhody. Lolkret, wyjaśnij pani co to są werhody. – powiedziała odwracając się za siebie, ale Lolkreta nie było. Stał za to Farrusan. – Aha. No to ty, Farrusanie wytłumacz pani. – powiedziała, nieco skonfundowana, robiąc Farrusanowi miejsce przy straganie.
– Wie pani co to są werhody? Takie małe śliczne zwierzątka, jakie pani ma tutaj w klatkach, za jakieś trzy miesiące przybiorą rozmiary wielkiego kufra podróżnego, za pół roku będą miały rozmiar wozu konnego sześcioosobowego. Nie dość, że zdolne będą zjeść całe miasto, to jeszcze nie trzymane na uwięzi, zarażą wszystko i wszystkich tajemną mocą. Nastąpi fala kradzieży, gwałtów, morderstw. Syn zgwałci matkę, siostra zabije brata. Tego pani chce? zapytał poważnie.
Kargiliana zbladła, kiedy usłyszała rewelacje Farrusana.
– A gdyby on był dwa razy większy niż normalnie? – wyszeptała pobladłymi wargami.
Farrusan odwrócił się.
– Widziałaś gdzieś tak wielkiego werhoda? Takich nie ma, znaczy, nie występują w naturze. –
Kargiliana powoli skinęła głową. Farrusan wciągnął powietrze, potem powoli je wypuścił.
– Gdzie? Porozmawiaj o tym z moim Wielkim. Proszę. –
Kargiliana znów skinęła głową. Właścicielka straganu, blada jak śmierć. Spytała:
– To naprawdę nie są wyrhojadki tylko jakieś werhody? To co ja mam z tym teraz zrobić? – głos jej się wyraźnie trząsł, gdy to mówiła.
– Pozwoli pani, że ja je delikatnie usunę. Będzie pani miała pewność, że nikt już z nich nie skorzysta. –
Farrusan wyjął triatan i wypowiedział zaklęcie. Werhody znikły.
– Jjjak pan to zrobił? Pan jest magiem? Tak? wyjąkała sprzedawczyni.
– Tak. Czy pani już to komuś sprzedała? – spytał walczący.
– Nie. Na całe szczęście. Tylko co ja mam teraz robić? Wrócę chyba do domu. Nie mam już co sprzedawać. – straganiarka była wyraźnie smutna.
Kargilianie i Farrusanowi, oraz Lolkretowi, który powrócił w trakcie unicestwiania werhodów zrobiło się przykro, że pozbyli panią źródła zarobku. Kargilianie przypomniało się o czymś. Przywołała Merfesa.
– Masz przy sobie ten wywar z korzenia porkyrionu? –
– Mam. Czy coś się stało? – zaniepokoił się leczący.
– Nic w tym znaczeniu w jakim pytasz. Ta pani sprzedawała małe werhody i Farrusan je zabił, to znaczy unicestwił. Kobieta nie ma teraz co sprzedawać. Może byś odstąpił jej trochę tego zbawiennego płynu? – spytała królowa. – Przynajmniej byłby prawdziwie magiczmym towarem na tym jarmarku. –
Merfes zapalił się do pomysłu.
– Jasne. Trzeba tylko nabyć kilka małych buteleczek. –
Kargiliana rozejrzała się po pobliskich straganach i dojrzała stragan z różnymi naczyniami. Nie był oblegany. Podeszła doń i popatrzyła na rozmaite naczynia. Były tam różne kubki, od maleńkich naparsteczków, do kubłów zgoła olbrzymich, dzbanki, dzbaneczki, wielkie amfory i… Wreszcie wypatrzyła to, co jej było potrzebne.
– Czego sobie pani życzy? – spytał sprzedawca.
– Poproszę 75 tych maleńkich buteleczek. Tych z korkiem poproszę. –
Sprzedawca, który dziś chyba jeszcze nic nie sprzedał, popatrzył na nią zdziwiony.
– Ile? Ile pani powiedziała? – zapytał zdziwiony ilością wymienioną przez królową.
– 75. Poproszę 75 tych buteleczek. – powturzyła Kargiliana.
Sprzedawca odliczył jej 75 buteleczek. Kargiliana zapłaciła mu i wróciła do Merfesa.
– Przepraszam cię Merfusiu, ale rozumiesz, nie mogę zostawić tej kobiety bez zarobku. – powiedziała.
– Nie musisz przepraszać. W zamku mam tego bardzo dużo. Zresztą zawsze mogę pójść do Nijokesa i poprosić o korzeń porkyrionu i sobie zrobić zapas. – odparł Merfes.
Rozlał wywar z porkyrionu do buteleczek Kargiliany. Dali buteleczki pani, która wcześniej sprzedawała małe werhody.
– To jest świetny środek przeciwbólowy. Wystarczy jedna kropla na kubek wody i ból mija. – wyjaśnił leczący.
– Dziękuję wam bardzo. Naprawdę wam dziękuję. Gdyby nie wy, doprowadziłabym do prawdziwej katastrofy. Teraz mogę się poszczycić, że sprzedaję produkt od samych magów. – uśmiechnęła się sprzedawczyni.
Poszli dalej.
Krążyli po jarmarcznych straganach jeszcze trochę. Wypatrzyli wcale nie magiczne, za to bardzo ładne, obrazki układane z maleńkich kamyczków. W większości były to kamyki szlachetne. Kargiliana kupiła sobie białego albatrosa i zielone drzewo. Dalej były lustra. Duże lustra w pięknie rzeźbionej drewnianej ramie. Doszli w końcu do końca jarmarcznej ulicy. Kończyła się ona niewielkim placykiem. Dookoła placyku stały ławeczki, a po środku była fontanna. Fontanna miała kształt owalny, a w środku tego owalu stał kamienny cokół, a na nim umieszczona była dość duża, również kamienna, rzeźba delfina.
– Popatrzcie. delfin dalej stoi, jeszcze go nie zniszczyli. Fajnie. Kto wchodzi do wody? –
Merfes zaśmiał się głośno na propozycję Ganiji.
– Chyba nikt się nie odważy. Woda jeszcze zimna. –
W tym momencie spojrzał na Kargilianę, która już ściągała suknię.
– Gilia! Naprawdę to zrobisz? – wykrzyknął.
– Mam wielką ochotę na maleńką kąpiel. Ktoś idzie ze mną? – zachęciła królowa.
Nie było odzewu, więc Kargiliana sama wskoczyła do fontanny. Wspięła się na grzbiet delfina, oparła się o jego uniesiony lekko do góry ogon, przechyliła głowę do tyłu i otworzywszy usta zaczęła pić wodę lecącą z jednej z wylotowych rurek fontanny.
– Smaczna ta woda? – spytał Garron.
Kargiliana w odpowiedzi machnęła ręką, w bardzo określony sposób, i woda zmieniła kolor. Właściwie należałoby powiedzieć, że nabrała koloru.
– Co ty zrobiłaś z tą wodą? W co ją zamieniłaś? – spytała tym razem Ganija. – To chyba nie są szczyny, choć kolor dość podobny. – dodał Kapert. – Taki kolor to mógłby mieć mocz z domieszką krwi u kogoś, czyje nerki wymagałyby intensywnego leczenia eliksirem z owoców makrynii. – uściślił Merfes.
– W sok pomarańczowy. Bardzo smaczny. – rozwikłała zagadnienie królowa.
Machnęła ręką znów i z fontanny znów leciała woda. – Nie wiedziałam, że tak świetnie radzisz sobie z magią metamorfozy. – roześmiała się Mirana.
– Ale z następnym dziełem sobie nie poradzę. – odparła Kargiliana ze śmiechem. – Spróbuj ożywić tego delfina. Mam ochotę przejechać się na jego grzbiecie. –
– Wariatka. – Merfes śmiał się głośno.
– Naprawdę tego chcesz? – Mirana też zaśmiewała się do rozpuku.
– Naprawdę. – odparła królowa śmiertelnie poważnie.
Mirana stanęła na obrzeżu fontanny. Wypowiedziała zaklęcie. Przez chwilę nie działo się nic. Potem delfin mrugnął oczami, otworzył i zamknął pysk i w końcu zsunął się z cokołu do wody. Kargiliana z wielkim piskiem znalazła się nagle w wodzie.
– Rzeczywiście zimna ta woda. –
Wstała śmiejąc się i otrząsając z wody. Usiadła na cokole. delfin pływał majestatycznie. Właściwie próbował pływać, bo fontanna nie była aż tak duża.
– Chyba będę wychodzić. – powiedziała niezdecydowanie.
Kargiliana wstała i wtedy to zobaczyła.
Na kamiennym postumencie, na którym wcześniej przebywał delfin, wyryte było koło, z którego środka odchodziły cztery strzałki. Strzałki wskazywały cztery kierunki świata. Każda ze strzałek dotykała grotem jednego z czterech słów, które czytać należało w prawo od północy. Tworzyły one napis: „Kani marete murdak faruk”. Kargiliana wiedziała co one znaczą. Były napisane w języku czarnych i znaczyły „Tutaj jest początek świata”. Takim znakiem czarni oznaczali miejsca dla siebie ważne.
– Kapert! Podejdź tutaj, mistrzu. – powiedziała bardzo poważnie.
– Mam wejść do tej wody? Kargiliana, czego ty ode mnie żądasz? – spytał zdziwiony mistrz oczyścicieli.
– Podejdź tu, a sam się przekonasz, że to konieczne. Proszę cię mistrzu. –
Kapert zrozumiał, że chodzi o sprawy związane z jego fachem. Zdjął buty i wszedł do fontanny. Delfin wykazał jakby zdziwienie albo nawet zaniepokojenie.
– Mirana skamień go napowrót. Popatrz Kapert. – zwróciła się najpierw do mistrzyni magii metamorfozy, a potem do swojego mistrza.
Kapert popatrzył i zmarszczył brwi.
– Skąd to tutaj? Masz jakiś pomysł? – spytał.
– Nie jestem pewna, ale to może być początek wrednego tunelu, o którym śniłam. Chciałabym, żeby tu przyszedł Wielki Parkenwil. Chciałabym, żeby to zobaczył. Miał szukać tego tunelu. – wyjaśniła mistrzowi.
– Załatwi się. Pójdę po niego. Zostań tu Gilia, może oni coś zrobią, może… No sam nie wiem. Lepiej zostań. odparł Kapert.
Kargiliana pokiwała głową.
– Lepiej zostanę. Może się czegoś dowiem. –
Usiadła na postumencie. delfin leżał na ocembrowaniu fontanny. Grupa przyjaciół zabierała się do odejścia. Kapert powiedział im, że Kargiliana tu zostaje. Wszyscy mieli zaciekawione miny. Zaciekawione i trochę zaniepokojone.
7 replies on “Rozdział 15”
Jej super.
Dzieeeeęki.
o rany jestem twoją wierną fanką staję w kolejce po autograf i po pierwszy egzemplarz książki 🙂
Ooooo, myślisz naprawdę, że to warte wydania?
super.
zwłaszcza akca z nerkami i delfinem 😀
No co, przy krwiomoczu naprawdę uzyskuje się pomarańczowy kolor. Przecież jak dodasz naturalną żółć moczu i czerwień krwi będzie akurat pomarańcz. He, he. :d
Bardzo ciekawie.